Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2008, 16:18   #256
Hael
 
Reputacja: 1 Hael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodze
25 Czerwca, Poniedziałek.


[>klik<]
Minęła blisko doba od momentu, w którym spotkaliście się na Placu Artystów. Dużo się wydarzyło przez ten, bądź co bądź, krótki czas. Spędziliście ze sobą zaskakująco dużo czasu, przeżyliście kilkanaście spotkań pierwszego stopnia z groteskowymi przybyszami z innego wymiaru, z pomocą żula spod Katedry rozwiązaliście pewną zagadkę, a nawet otarliście się o śmierć – no, prawie. Wszystko po to, by w końcu dotrzeć do celu – chatki Zeniby. Wiedźmy Zeniby…

Spędziliście noc gdzieś pod Kielcami, ściśnięci w jednoizbowej chacie wraz z dziwną staruszką, krukiem, ogniem w kominku i aromatem ziół unoszącym się w powietrzu. Za otwartym, pozbawionym szyby oknem padał deszcz, grając cicho na liściach drzew i słomianym dachu. Wiatr zacinał kroplami o ścianę chaty, szumiąc w gęstwinie leśnej. To była dziwnie przyjemna, spokojna noc. Jakby wszystko odpłynęło gdzieś daleko, pozostawiając tylko przyjemną błogość i tych ludzi, których prawie nie znasz, a z którymi jednak łączy cię coś niepojętego…

Rozmawialiście do późna, przy akompaniamencie kapiących kropli i z wyszczerbionymi kubkami jakiejś dziwnej, aromatycznej herbaty. Zeniba rozsiadła się stojącym w kącie, bujanym fotelu. Ogromny, czarny kruk usiadł na oparciu, tuż nad jej ramieniem. Mówiła powoli, starczym, ale mocnym głosem. Głębokie zmarszczki grały na jej twarzy. Słuchaliście jej zaczarowani, nie odważając się przerwać. Aż w końcu głos zaczął cichnąć i oddalać się. Wreszcie zamilkł. Staruszka przymknęła oczy, odetchnęła. Odstawiła swój pełen kubek z zimną już herbatą na stół i ułożyła się wygodniej na swoim fotelu. Zasnęła – jako ostatnia.

Był już poranek, gdy wpadające przez okno słońce zbudziło Stalkera. Rozejrzał się po izbie. Wszystko było tak, jak zapamiętał to z wczoraj – choć dziwnie odmienione dziennym światłem. Zeniba na fotelu, śpiący kruk tuż nad nią, jego towarzysze porozrzucani na podłodze, zioła u sufitu, dzbany, słoiki, wygasłe palenisko… Tylko Lukas gdzieś w środku nocy przeniósł się z podłogi na łóżko, do swojej kobiety. Z niewygodny, czy z nagłego pragnienia czułości…?
Stalker potarł zaspane powieki, ziewnął, po czym wziął swój koc i nadal lekko zaspanym krokiem wyszedł na zewnątrz – ot, jakoś tak. Nie wiedział, że Zeniba obserwuje go spod półprzymkniętych powiek.

Nieco później wszyscy zaczęliście się budzić, ziewać i rozciągać zesztywniałe kości. Zaniepokoiliście się brakiem Stalkera, jednak wiedźma roześmiała się tylko, machnęła ręką i poleciła wam, abyście byli o niego spokojni. Powoli zebraliście się do wyjścia.
- Żegnajcie. I pamiętajcie. O wszystkim… Gdy tylko zapragniecie, zajrzyjcie tu znowu.
Zeniba uśmiechnęła się i skinęła wam głową. Odwróciliście się i ruszyliście wszyscy przez las, a potem w dół góry. Lukas poodwoził was do domów samochodem. Pogoda zepsuła się nieznacznie – słońce prześwitywało zza kłębiastych chmur.




Stalker
Wiedźma zastała cię otulonego kocem, śpiącego na stercie liści tuż przy chacie. Obudziła cię lekkim szturchnięciem.
- Wstawaj! I chodź. Zjemy śniadanie. – Powiedziała i upewniwszy się, że już otworzyłes oczy, odeszła.
Potrzebowałeś dłuższej chwili, żeby się pozbierać. W końcu jednak powlokłeś się powrotem do chaty.
Na śniadanie był ser - biały i żółty, miód, prawdziwe masło i chleb – ciemny i twardy. Byłeś pewien, że Zeniba nie kupiła żadnego z tych specjałów… Wszystko powstało tu, w tej chacie, lub całkiem nieopodal. Smakowało lasem, łąką i powiewem starych, minionych epok.
- Co to za mleko? – zapytałeś, unosząc do góry kubek z białym płynem. Był jakiś dziwny.
- Kozie – odparła wiedźma. – Trzymam jedną w obórce przy chacie.
I tym sposobem rozwiązała się także zagadka serów i masła…
Drzwi i drewniane okiennice były rozwarte na oścież. Do chaty wpadało słońce i rześkie, odświeżone deszczem powietrze.

Simba
Tak jak postanowiłeś – poszedłeś pospacerować. Nie posiadając konkretnego celu i wychodząc z założenia, że to i tak obojętne, na początek postanowiłeś znów odwiedzić Wietrznię. Jak postanowiłeś, tak zrobiłeś…
Od początku, gdy tylko zbliżyłes się do starego, kamiennego wyrobiska, coś ci nie pasowało. Nie miałeś pojęcia co… Po prostu czułeś się tu w jakiś niesamowity sposób dyskomfortowo. Zacząłeś iść ścieżką wzdłuż „kanionu”. Po chwili uświadomiłeś sobie, co jest nie tak z tym miejscem – cały świat wokół drzewa, kwiaty, powietrze, był rześki i pogodny, jakby cieszył się z lata, cieszył się z wczorajszego deszczu. Tak, takich rzeczy się nie czuje – one po prostu są. I pewnie też byś ich nie poczuł, gdybyś teraz nie mógł zobaczyć różnicy. Atmosfera nad skałkami była ciężka, ponura, nieprzyjemna mimo letniego słońca. Nawet szum drzew był jakiś dziwnie przytłumiony…
Po chwili opuściłeś teren rezerwatu i wszystko wróciło do normy. Odetchnąłeś, wciągając do płuc rześkie powietrze.
Byłeś na tych rozległych, rozkosznie zielonych i upstrzonych żółto-biało-różowym kwieciem łąkach, z których nie tak dawno słyszałeś tą dziwną, enigmatyczną muzykę. Zatrzymałeś się i zapatrzyłeś się dal. Wiatr dmuchnął mocniej, wwiewając ci włosy w twarz. Wraz z falującą znów trawą przybyła muzyka… Delikatna, ulotna, lecz już nieco wyraźniejsza niż ostatnio…
[>klik<]
W oddali, gdzieś w głębi łąki ujrzałeś małą chatkę, przytuloną do pnia młodego dębu. Była stara i koślawa, przypominająca z prostego dachu i wielkości raczej komórkę czy wychodek. Na ile mogłeś dostrzec, była przystrojona i obłożona zielonymi, już zwiędłymi gałęźmi. Paliło się przed nią ognisko, a przy ognisku stał człowiek z brodą w długiej, szarej szacie. Tuż przy nim stał jakiś mężczyzna, ubrany w skóry, czy ziemiste tkaniny. Trzymał za uzdę brązowego konia. Na jego plecach coś błysnęło w słońcu – miecz?
Obaj, starzec i młodzieniec z mieczem, rozmawiali. Młodzieniec gestykulował żywo, jednak starzec nie poruszał się prawie w ogóle. Po chwili spuścił głowę na pierś. Młodzieniec chyba mówił coś jeszcze przez chwilę, po czym wsiadł na konia i galopem odjechał dalej łąkami, na przełaj, w stronę wzgórz. Chwilę potem starzec uniósł głowę i cisnął do ogniska coś, co trzymał w garści. Płomienie strzeliły wyżej, odbarwiając się na zielonkawo.

Trwało to jakiś czas. Sam nie wiesz ile – minuty, kwadranse? Gdy nagle przypomniałeś sobie o tym, że powinieneś czasem mrugać, obraz zniknął zaraz po tym, jak otworzyłeś oczy. Tylko zielone łąki i wzgórza, jak okiem sięgnąć. Iść tam, czy może zupełnie gdzie indziej?...

Margot
Byłaś w domu, próbowałaś się czymś zająć, jednak szybko stwierdziłaś, że to na nic. W końcu wzięłaś Regisa, rzuciłaś słowo wyjaśnienia rodzicom i wypadłaś z domu.
Powietrze było przyjemnie rześkie, przepłukane ostatnim deszczem. Szłaś przez park, po trochu rozkoszując się wakacjami, a o wiele bardziej starając sobie ułożyć wszystkie niepoukładane sprawy których jest tyle, tyle, tyle…
Skręciłaś koło zalewu i doszłaś do źródełka Biruty. Skręciłaś, chcąc iśc dalej ścieżką wzdłuż muru katedry, gdy nagle, osobliwy widok zatrzymał cię w miejscu i przykuł twą uwagę.
Na brzegu małego bajorka, do którego wpływała woda, a turyści wrzucali drobne, siedziała dziewczyna, zanurzając bose stopy w wodzie. Była drobnej, praktycznie dziecinnej budowy, jednak z twarzy była dużo bardziej dorosła, ulotnie piękną kobietą. Miała na sobie szarobrązową, delikatną szatkę, zawiązaną na jednym ramieniu. Piersi zasłaniały jej długie, jakby wilgotnawe, jasnoseledynowe włosy. Musnęła cię bez większego zainteresowania wzrokiem. Dojrzałaś jej jasnoszare, nienaturalne oczy…
Dziewczyna wpatrywała się w dwójkę dzieci, które chlapały się i popiskiwały po przeciwległej stronie bajorka. Zdawały się ją zupełnie ignorować.

Sh’eenaz
- Halo-o? Nadia?!
Waliłaś pięścią w odrapane drzwi na Jagiellońskiej – bezskutecznie. Na wołanie także nikt nie odpowiadał. Westchnęłaś. Mając już odejść, z braku laku nacisnęłaś klamkę.
Drzwi ustąpiły. Wystarczyło je lekko popchnąć by otwarły się na oścież. Niepewnie przestąpiłaś próg.
- Nadia? Jest tu kto?
Cisza. Stałaś na początku krótkiego korytarza, jak wtedy gdy przyszłaś tu na tą dziwną imprezę. Kilka kroków przed tobą, na lewo, widniały zamknięte drzwi. Po prawej widziałaś schody na górę, na końcu korytarza jeszcze dwie pary uchylonych drzwi. Jednak tuż przed sobą, po prawej, dojrzałaś przejście z wyłamanymi drzwiami – tam, gdzie swego czasu balowało wraz z tobą wampirze towarzystwo. W powietrzu unosił się zapach dymu i nieprzyjemna, prowokująca do wymiotów słodko-gnilna woń. Zawahałaś się. Wrócić się, czy iść dalej…?

Lukas
Jak tylko poodwoziłeś swoich – w większości mimowolnych – towarzyszy do domu, odstawiłeś samochód i udałeś się na cmentarz. Wyglądał zupełnie inaczej w świetle dnia – nostalgicznie, a nie ponuro. Pora była jeszcze wcześna, a na starym cmentarzu nie było niemal nikogo. Dziwny nieznajomy, z którym to spotkałeś się ostatnio, zniknął także.
Doszedłeś do kapliczki grobowej rodziny Malinowskich. Drzwi były zamknięte, a mosiężny klucz ciążył ci w kieszeni.
 
__________________
Ich bin ein Teil von jener Kraft
Die stets das Böse will
Und stets das Gute schafft...
Hael jest offline