Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2008, 17:10   #6
Maciass0
 
Maciass0's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłość
Przed nim rozpościerały się zgliszcza bloków mieszkalnych. Północna dzielnica Katowic leżała w gruzach. Każda rodzina górników umarła, zabici zostali w domach w czasie przygotowań do wigilii. Teraz święta spędzają w niebie, razem z aniołami. Niech im św. Piotr pomaga. Teraz piekło jest na ziemi. Tyle, że zimne piekło rozpościera się na całą Polskę. Wszędzie śnieg, mróz i zamiecie.


Wojciech Kruppa, modlił się na kolanach. Ręce miał złożone. Cichy szmer modlitwy wychodził poza szal, który otulił jego usta. Głos był poważny, z nutką cierpienia.
- Panie, jestem twoim sługą, dziękuje ci za dane mi życie na ziemi. Jestem barankiem bożym, który przez zimno i zamieć i knieje wędruje głosząc dwie najwyższe prawdy. Twoją i Naszą. Twoja boska, nasza świecka. Wiara i władza. Dziękuje ci panie, za to, że opiekujesz się moją rodziną w niebie. Ruszam teraz do Wrocławia, zanieść pamiątkę przeszłości do akademii, świeć mi na drodze swoją mądrością i dobrocią. Amen.

Spojrzał na pozostałości swojego bloku. Numer, pod, którym mieszkał to 3, drugie piętro. Bloki nie miały wind. Zbyt mało pięter, więc wstawienie windy było nieopłacalne. Zawsze śmiał się ze starej wdowie po górniku, która mieszkała na najwyższym piętrze. Stara jędza, skrzekliwa, ale któż jej nie mógł kochać właśnie za taki charakter. Mimo wszystko walczyła o jak najlepsze warunki życia lokatorów ze spółdzielnią, spółką państwową „SM Katowice-północ”. Miała w końcu na to czas. Miała rentę za męża, starczało jej to na leki, żywność. Państwo bardzo dbało o losy rodzin górników. Kiedyś była gosposią w jakimś domu, kurczę, ale jak ona się nazywała naprawdę? Wszyscy mówili na nią babuszka i tyle. Żona, dziecko, babuszka i inni, tylu nie żyje, tyle cierpiało.

***


Szedł główną ulicą Katowic, wszystko tutaj jakby zatrzymało się, zamarzło. Na wpół spalone i ośnieżone falbanki, wzory i łańcuszki, to było przygotowane na uroczystość, na paradę, która miała się odbyć właśnie tutaj w Katowicach na wigilię. Tak mogło być pięknie. W pamięci zawsze miał obraz parad pierwszo majowych, barburki. Orkiestra dęta z kopalń grała szybkie i wesołe melodie. Wszyscy machali do wysokich urzędników, dygnitarzy. Uśmiech na twarzy, darmowa kiełbaska w ręku. Potem tańce, festyny i huczne zabawy. Teraz ogień z serc zamarzł. Już nie ma imprez, zabaw tanecznych. Teraz tylko zima. Długa wieczna zima. Odmrożenia palców, które przy pierwszym tańcu połamałyby się, zbyt niska temperatura ciała doprowadza do wielu chorób. Tutaj już nikt nie tańczy. Wszystko takie jak kamień. Zimne...

***

Podróż jest bardzo ciężką dolą włóczykijów, pragnących osiągnąć jakiś cel, ideę. Tak trudno jest iść, jeśli nie ma już normalnych dróg, po których moglibyśmy jeździć samochodami. Nie ma odśnieżarek, nikt nie sypię solą na ulicę. Taka jest nasza sól tej ziemi. Rakietki zmontowane z drewna, siatki i szmatek nadawały się najbardziej do podróży. Dzięki nim można poruszać się po powierzchni śniegu. Wojciech Kruppa miał dość ciężki ekwipunek, nachylał się do przodu, aby go nie przeważył na ziemię. Mógłby wpaść do niszy, jaskini albo kociołu, co mogłoby się skończyć bardzo źle. Jednak udało mu się uciec przed szperaczami i szczurami, potocznie zwanymi przez Wojciecha Kruppę bandytami, którzy nękali go od dłuższego czasu w Katowicach. Zorganizowali się w kilka grup bojowo-plądrujących, rabowali i zabijali słabszych, tych, którzy razem z nimi przeżyli. Anarchia w państwie. Najgorsza z możliwych opcji dla tak wierzącego Kruppy, który jest zagorzałym zwolennikiem jedynego prawidłowego ustroju. Powiadam wam, kiedyś staliśmy nad przepaścią. Zadarliśmy z niepotrzebnymi ludźmi, zło, które nas spotkało zemściło się na nas i zrobiliśmy krok w przód. Teraz spadamy w otchłań pogłębiając się w naszym bólu i cierpieniu. Płacimy za własne grzechy. Po co walczyliśmy? Kto zaczął tragedię, której dziecko widzimy teraz. To na pewno nie był Dziadek Mróz albo Arktos z rosyjskiej bajki o smoku „Tabaluga”.

***

- Khy, khy – zakaszlał Wojciech, spod szalu wyleciała para. Chorował, miał problemy z ciałem, krążeniem i wydolnością. Typowe objawy choroby popromiennej. Zbyt szybko wyszedł z ukrycia. Kopalnia „Wujek” mogła go chronić jeszcze przez lata. Jednak typowy grzech to ciekawość, doprowadzi go do autodestrukcji. Kaszel, katar potem wymiociny, pot, gorączka i łuszczenie skóry. Swędzenie to tylko jeden poziom, jeden stopień choroby. Gdy stadium dojdzie do terminalnego, to będzie tak jak to jest napisane w księdze pióra rosyjskiego badacza i naukowca na temat życia w świecie post... post jakimś tam, a księga nazywała się „Neuroshima”. Szczegółowy opis każdej choroby popromiennej, bo jak wiadomo to właśnie z radiacją mamy do czynienia, wywnioskować Wojciech Kruppa mógł to z liczników na swoim poziomie w sztygarówce. Licznik Geigera wskazał na zbyt wysoki poziom radiacji odstępujący od normy. Tylko atak nuklearny mógł spowodować takie zniszczenia zarówno w aglomeracji i zdrowiu ludzi, którzy przeżyli. Na szczęście mróz trochę zatrzymał radiację w późniejszych fazach. Pod pokrywą śniegu i w chmurach jest najgorzej. Obawiajmy się mgły. Czarnej skażonej mgły.

***

Znalazł się już poza terenami Górnego Śląska, podróżował już wiele, nie do końca wiadomo ile dni. Może tygodni, on musiał się przedzierać przez zdradzieckie landy aż do Wrocławia. Dolny Śląsk, był bardziej ułożony w niższych częściach dawnego dorzecza Odry. Odra? To takie zlodowaciałe, zamarznięte na amen coś. Ryby, które kiedyś z pełnym entuzjazmem pływały w wodzie, teraz albo zginęły od uderzenia fali ciepła bomby, albo w czasie zamarzania nie uciekły w bezpieczne miejsce. Bo takiego miejsca Wojciech jeszcze nie widział. Chciałby już widzieć jakieś wolne od śniegu miejsce. Gdzie mógłby odpocząć zdjąć swój ekwipunek i usiąść. Ale ma misje, którą musi wypełnić. Nie dać się, to jest najważniejsze no i w końcu od czegoś się ma ten swój kilof, rana kłuta głęboka potrafi dawać dużo krwi, która sika z ciała. Nie raz Wojciech Kruppa musiał myć swój koc od krwi napastników, albo zwierząt, na które polował w czasie podróży. Najgorzej jednak miał z bandytami, rozpanoszyli się po całych Katowicach. Dlatego też trzeba było uciekać stamtąd. Wojciech Kruppa dzięki temu żyje i ma się dobrze. Chociaż mięsa dzika to on nie jada codziennie. Nieraz trzeba przymrzeć głodem, gdy się nie ma, co wrzucić na ząb. Wojtek również chciałby spotkać ludzi o podobnych do niego poglądach i spojrzeniu na świat. Powiedzieć można, że Woju to dobry chłop, dobrze został wychowany, w końcu to człowiek, który zła nigdy nie zaznał. Dobrze mu się powodziło w czasach żyjącego Prl-u. Macie wrażenie, że zwierzęta inaczej smakują?

***

Spójrzcie na tą książkę: „PAN*- innowacje techniczne”. Widzicie te cudenko, nazywa się „Barbara IV”. Marzenie wszystkich. A powiem wam, że imperialistyczni jankesi to nie mają tak dobrych pomysłów. Tworzą tylko złe wynalazki, które rujnują światy i obalają rządy. Nie wiadomo, kto nacisnął pierwszy na czerwony guzik zwykle schowany za plastikowym tworzywem. Te właśnie szkiełko chroniło świat od zagłady. Jednak największą wadą tego amerykańskiego wynalazku jest otwieranie się. Inżynierowie nigdy nie naprawili tego błędu. Teraz mamy owoce tego lenistwa naukowców amerykańskich. Psia ich kurwa mać.
- Daleko jeszcze?

***

„Robi się ciemno, trzeba się zbierać, schować gdzieś, przeklęte konary”- pomyślał Wojciech, teraz miał problem, ponieważ był w środku lasu, robiło się ciemno a nie chciał znowu spać przy otwartym niebie tak jak ostatnio, kiedy musiał przez to uciekać przed agresywnymi zwierzętami, którym się w dupie poprzewracało. Odpychał zimne gałęzie od siebie, przedzierając się przez las. Zobaczył wtedy pewien domek, zapewne leśniczówka. Przed domem była droga, zapewne prowadząca do głównej.
„Tutaj przenocuję, oby nikogo nie było w środku” - pomyślał i tak zrobił ruszając w stronę budynku. Wszedł do środka i zobaczył miejsce, w którym dawno nikogo nie było, to zapewne jakaś opuszczona przed wiekami leśniczówka.
- Bardzo.. – usłyszał za sobą szmer, odpiął kilof i już widział tą postać, odwracając się. Kolejny napromieniowany, totalna masakra na twarzy jak i uzębienie, maszkara była agresywnie nastawiona do Wojciecha, tak jakby chciała go pożreć samym widokiem a potem uzębieniem. Wyjęła swoje pazury w stronę Wojciecha. O nie, przesadziła.
- Giń... – zakrzyczał Wojciech i rzucił się na potwora

-------
* PAN – Polska Akademia Nauk
 
Maciass0 jest offline