Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2008, 20:26   #691
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Okolice Vaein Toris, Góry Środka Świata.

Arein podszedł do gnom i szturchnął jego ramię.
-Ocknij się Loagheerze, ktoś właśnie zbliża się w naszą stronę.- powiedział spokojnie i powoli, obserwując nachodzącego przybysza...Zachowującego się zaskakująco beztrosko, jak na obecne czasy.
- Mo...ja...głowa...Koni...ec...z... tym...kra...snoludzkim...bimbrem. Tym...razem..naprawdę.- mruknął w odpowiedzi gnom, podnosząc się powoli. Jego umysł chyba mieszał majaki z rzeczywistością. Zapewne przez następnych kilka chwil, nie będzie z niego pożytku. A szkoda, bowiem następne może się okazać ostatnimi w życiu cienioelfa i leardmoońskiego gnoma.
Zrobił tedy Arein parę kroków w przód i przemówił do znajdującego się już blisko nieznajomego.
-Kim jesteś wędrowcze i co cię sprowadza do tego miejsca? Wiedz, że nie chcemy walki a tylko w spokoju pójść w swoje strony.-Diablę zatrzymało się, ukłoniło głęboko w sposób typowo dworski i rzekło.-Witajcie przyjaciele. Jestem Kairon Stornblack , do niedawna, Arcyczarodziej i Mistrz Szeptów na usługach Neraka z Czarcich Wzgórz. Obecnie wolny strzelec, że tak to ujmę. A cóż tu robię? To dość długa historia, którą najlepiej omówić przy filiżance naparu purpurowej miodunki.
Po tych słowach wyciągnął z rękawa białą chustę, rozłożył ją i gwizdnął. Od razu pojawił się na niej gotowy posiłek wraz z dzbanem pełnym parującego naparu. Zastawa była z porcelany sprowadzanej z dalekiego wschodu.
- Drobne udogodnienia czynią życie przyjemnym, nieprawdaż ?- rzekł siadając i nalewając sobie napar.- O czym to ja? A tak? A więc wszystko zaczęło się wtedy, gdy mój były pracodawca stoczył bój z "Wybrańcem Światła" Talimtarem. Nie przeżył owej bitwy, a szkoda...bo wygraliśmy. Tak czy siak, Nehmeratixes przejął władzę, nad tym co zostało z legionów Neraka...cóż...nad większością niedobitków z armii Neraka...A przy okazji, wolałbym, żeby twój chowaniec nie bawił się w badanie moich koneksji rodzinnych, to nieuprzejme. Jak w twojej pamięci nie grzebię, choć zapewniam, że nie byłoby to dla mnie zbyt trudne.- przerwał swój przydługi wywód na chwilę, by łyknąć naparu.- Wracając do sedna. Mnie i mojemu partnerowi w interesach zmiany na szczycie władzy się nie podobały. Więc zdezerterowaliśmy i ruszyliśmy w poszukiwanie nowego lokum , w którym moglibyśmy przeczekać powojenną zawieruchę i odbudować dawne wpływy. Niestety ostatnia wojna przerzedziła szeregi moich pracowników, a czymże jest Mistrz Szeptów bez swych informatorów?
Skończywszy swą wypowiedź Kairon odstawił filiżankę i spytał.- A teraz wasza kolej...Co wy tu robicie?

Phalenpopsis, Dzielnica Przybyszów, świątynia Pana Kniei

- W takim razie, powiedz mi, czym jesteś? Czy Amman jeszcze żyje? - teraz przyszedł czas na najważniejsze. - Jak można mu pomóc?
- Nie...Nie żyje ,nie żyje...! Nie można mu pomóc! Teraz ja rządzę tym ciałem!- krzyczały uśmiechnięte usta Ammana.- Nie wiem kim jestem, ale wiem kim będę. Zduszę życie, zniszczę wszystko. Tylko zakończę...Tak, tak, już wkrótce. Potrzebuję tylko czasu.
Borein podszedł do Luinehilien i rzekł.- Porozmawiajmy na zewnątrz.
Gdy oboje wyszli z świątyni, rzekł.- Rozumiem, że odczuwasz do niego matczyne odczucia. Sam miałem dwóch uczniów, ale...Zadaniem druida jest obrona równowagi w naturze, a ten tutaj stwór stał się zaprzeczeniem tej równowagi.
Borein przerwał...przez chwilę w skupieniu spoglądał na usychające drzewa, jakby brakło mu słow. I może tak było, gdyż jego mowa stała niespójna, urywana.- Czasami...stajemy przed sytuacją...czasami nie dany nam jest wybór learnesi...Amman...myślę, że podobnie by sobie życzył...Równowaga jest najważniejsza, a życie...to okrąg...chcę powiedzieć, że...czeka dokonanie trudnego wyboru...To nasz obowiązek...jako druidów i osoby odpowiedzialne za życie dookoła nas...Chciałem powiedzieć, że najlepiej...jeśli zabijemy Ammana. Tu i teraz, póki ów rośliny potwór jest słaby.
Słowa druida były jak grom z nieba, tym bardziej że w głębi duszy Luinehilien czuła że ów potwór roślinny nie mówi prawdy...a przynajmniej nie całą prawdę.

Bagna Zapomnianego Boga, Ruiny twierdzy, dawny refektarz


-To wszystko przez tych przeklętych magów. Ja ci mówię, że te ich nieczyste praktyki sprowadzą na nas nieszczęście. Ha! A to nas oskarżają o kontakty z demonami…
-Myślisz, że jak daleko mogą się posunąć, Erilet?

Szczupła męska dłoń przewracająca kartki księgi...Za oknem rytmiczny monotonny stukot okutych żelazem butów. Wojska idącego na wojnę...
- Oni? Te tchórzliwe psy mają za małe jaja, żeby wyjść ze swoich siedzib i walczyć jak na mężczyzn przystało. Jak wszystko dobrze pójdzie, to do przyszłej wiosny wszystko powinno wrócić do normy. Gorzej z tymi dziwkami, co to się zwą czarodziejkami. One, to dopiero wredne suki. Powinny siedzieć przy garach i czekać aż chłop wróci z pola, a nie za magię się łapać. Mówię ja ci, że z nimi to same problemy będą. A najgorsza to jest ta Lia jakaś tam. Tfu, oby pchły zagryzły im te wszystkie tytuły i przydomki. Normalny człek to ma jedno dobre imię i więcej mu nie trza.
-Może i masz rację... ale dlaczego oni to wszystko robią?

Słowa księgi były niezrozumiałe, ale obrazy na kartach...dobrze widoczne. Ciało przykryte całunem, jakaś bariera, za nią mglista sylwetka duszy... Symbole mające za zadanie przerwanie bariery.
- Ha! Dla władzy, pieniędzy, kobiet, mocy i jeszcze raz władzy. Oni nie są tacy jak my. Ich magia jest zła i niebezpieczna. Jeżeli spotkasz kiedyś jakiegoś maga, to najlepiej uciekaj gdzie pieprz rośnie.
W kunsztownie zdobionym i zdobionym potężnymi sarkofagu z lodowego kryształu piękna kobieta o bladej skórze. I krzątający się wokół niej osobnik w szatach czarodzieja.
- Ja... ja nigdy nie widziałam, żeby którykolwiek z runicznych kamieni pękł. I to jeszcze ten...
- Co to znaczy?!
-Ten run... on oznacza śmierć.

Rycerz w zbroi z ognistym mieczem na tarczy, biegnie, potyka się...Z pomiędzy szczelin w pancerzu, wystają końcówki dwóch bełtów...Mimo to on biegnie dalej. Z ust spływa mu strużka krwi. Dobiega do dużych otwartych wrót, wsuwa w nie klucz z kryształu i przekręca...drzwi ze zgrzytem zamykają się. Rycerz odwraca się w kierunku nadbiegających ludzi i wężowatych bestii. Wrzuca kryształowy klucz do komnaty za zamykającym się wrotami. Sięga po miecz, gotowy zetrzeć się z każdym kto spróbuje wejść do komnaty, zanim wrota odetną ją od reszty zamku...na wieki.
- Krew... Mięso... Jedzenie. To dar dla ciebie.
Czerwień...odcień czerwieni którego nie da się zobaczyć wzrokiem. Stwór, albo stworzenia, wielki konglomerat paszcz zębów i macek...czekających na swój czas, przez wieczność.

Niewielki błysk...Sygnał, że oczekiwanie się skończyło i nadszedł czas żeru. Nimfa poczuła, że znajduje się w pustce. Unoszona wśród czerwonych mgieł, niewidoczna dla stwora otaczającego ją dookoła, jak i znajdującego się w niej...A może to ona znajdowała się w nim ? Odczucia były nieprecyzyjne. Ale ta sytuacja przerażała nimfę, z każda chwilą coraz bardziej...


Aeterveris obudziła się przerażona i rozejrzała po sali...Wszystko było normalne. Pozostali spali, zaś Liircha klęczała przy ołtarzu Jaśniejącego...Chyba pogrążona w modlitwie. Przypomniała sobie chwile tuż zaśnięciem...Chłód posadzki, markotność Liirchy i gorączkowe rozmowy byłych więźniów w ich egzotycznym języku. Nagle nimfa zwróciła uwagę na jeden szczegół. Nie było Ilmaxi...Niebiańska lamia gdzieś poszła. Nimfa rozejrzała się dookoła, stwierdzając iż, jest jeszcze noc. Do rana były jeszcze dwie, trzy godziny snu.

Phalenopsis, Dzielnica Rzemieślnicza, dom Turama

Aydenn rozglądał się po okolicy zauważając wszelkie ślady walki. Dłoń trzymał opartą na mieczu, tak dla bezpieczeństwa. Opowieści o stworach które pojawiły się znikąd i sterroryzowały okolicę, nie były czymś dziwnym dla najemnika. W końcu, przebywając w mieście napotkał demoniczne drzewo, humanoidalną kolonię pijawek...a i tak stwory te bladły w porównaniu z tym co przeżył w Dzielnicy Świątynnej. O wiele groźniejszy był fakt że stwory te blokowały okolicę domu Turama...Przypadek? Aydenn nie wierzył w przypadki.Miał niejasne przeczucie, że w to wszystko zamieszany był Mi Raaz , tajemniczy zleceniodawca kapłana...i może Rasgan. Dlatego też swoje kroki skierował w kierunku domu Turama, rozważając kolejne działania do podjęcia. na miejscu zastał Berianda , nieprzytomnych Yokurę i Varr..Varyia...tropiciela, krasnoluda pod stołem, oraz paladyna.
- Zapytałbym was, o to co tu się stało...Ale mam przeczucie, że nie będziecie mi w stanie dostarczyć satysfakcjonujących odpowiedzi.- rzekł wchodząc do pokoju. po czym wydał polecenia.- Beriand, znajdź resztę.... Luinehilien i Amman są pewnie w świątyni druidzkiej. Rasgan...Nie mam pojęcia gdzie się szlaja. Jakbyś trafił na Mildrana, czy też Mildranę...byłoby miło. Sprowadź kogo znajdziesz, tutaj. Zakładam, że kapłan zniknął w tajemniczych okolicznościach? Masz na to godzinę...może półtora godziny.
Po tych słowach wyszedł na moment do kuchni i wrócił po chwili z parującym naparem, który podał Turamowi mówiąc tonem głosu nie dopuszczającym sprzeciwu ze strony kransoluda.- Wypij.
Nie trzeba było czekać zbyt długo, na działanie płynu. Głowa krasnoluda osunęła się na podłogę, a on sam zachrapał.
- Środek uspokajający...końska dawka.- skomentował Aydenn. Potem wzrok byłego gladiatora spoczął na Gedwarze.- Co ty tu robisz paladynie? Co członek Zakonu Delfina robi w Phalenpopsis, w dodatku incognito? Może i pozbyłeś insygniów swego zakonu, ale twoja zbroja cię zdradza... Jest przystosowana do walki pieszo. Niewielu paladynów obywa się bez rumaków. Ale Zakon Delfina walczy na okrętach. Najbliższa siedziba waszego zakonu jest bodaj w Stormshield. I najważniejsze, czemu interesujesz się Turamem? Dla berła?
Tymczasem kotka skryta pod fotelem, dopiero po dłuższej chwili opuściła kryjówkę. Gella podeszła do swego pana i w języku który rozumieli tylko Beriand i ona, rzekła. -Weszli schodami z góry i zaatakowali błyskawicznie. Było ich czterech. A tropiciel i ork stawili zacięty opór...Ale zostali rozgromieni. Potem uwolnili kapłana z piwnicy i wyszli. Wspominali coś o szefie Mi Raaza.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-10-2008 o 16:40. Powód: dodano brakujący framgent
abishai jest offline