Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-08-2008, 20:26   #691
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Okolice Vaein Toris, Góry Środka Świata.

Arein podszedł do gnom i szturchnął jego ramię.
-Ocknij się Loagheerze, ktoś właśnie zbliża się w naszą stronę.- powiedział spokojnie i powoli, obserwując nachodzącego przybysza...Zachowującego się zaskakująco beztrosko, jak na obecne czasy.
- Mo...ja...głowa...Koni...ec...z... tym...kra...snoludzkim...bimbrem. Tym...razem..naprawdę.- mruknął w odpowiedzi gnom, podnosząc się powoli. Jego umysł chyba mieszał majaki z rzeczywistością. Zapewne przez następnych kilka chwil, nie będzie z niego pożytku. A szkoda, bowiem następne może się okazać ostatnimi w życiu cienioelfa i leardmoońskiego gnoma.
Zrobił tedy Arein parę kroków w przód i przemówił do znajdującego się już blisko nieznajomego.
-Kim jesteś wędrowcze i co cię sprowadza do tego miejsca? Wiedz, że nie chcemy walki a tylko w spokoju pójść w swoje strony.-Diablę zatrzymało się, ukłoniło głęboko w sposób typowo dworski i rzekło.-Witajcie przyjaciele. Jestem Kairon Stornblack , do niedawna, Arcyczarodziej i Mistrz Szeptów na usługach Neraka z Czarcich Wzgórz. Obecnie wolny strzelec, że tak to ujmę. A cóż tu robię? To dość długa historia, którą najlepiej omówić przy filiżance naparu purpurowej miodunki.
Po tych słowach wyciągnął z rękawa białą chustę, rozłożył ją i gwizdnął. Od razu pojawił się na niej gotowy posiłek wraz z dzbanem pełnym parującego naparu. Zastawa była z porcelany sprowadzanej z dalekiego wschodu.
- Drobne udogodnienia czynią życie przyjemnym, nieprawdaż ?- rzekł siadając i nalewając sobie napar.- O czym to ja? A tak? A więc wszystko zaczęło się wtedy, gdy mój były pracodawca stoczył bój z "Wybrańcem Światła" Talimtarem. Nie przeżył owej bitwy, a szkoda...bo wygraliśmy. Tak czy siak, Nehmeratixes przejął władzę, nad tym co zostało z legionów Neraka...cóż...nad większością niedobitków z armii Neraka...A przy okazji, wolałbym, żeby twój chowaniec nie bawił się w badanie moich koneksji rodzinnych, to nieuprzejme. Jak w twojej pamięci nie grzebię, choć zapewniam, że nie byłoby to dla mnie zbyt trudne.- przerwał swój przydługi wywód na chwilę, by łyknąć naparu.- Wracając do sedna. Mnie i mojemu partnerowi w interesach zmiany na szczycie władzy się nie podobały. Więc zdezerterowaliśmy i ruszyliśmy w poszukiwanie nowego lokum , w którym moglibyśmy przeczekać powojenną zawieruchę i odbudować dawne wpływy. Niestety ostatnia wojna przerzedziła szeregi moich pracowników, a czymże jest Mistrz Szeptów bez swych informatorów?
Skończywszy swą wypowiedź Kairon odstawił filiżankę i spytał.- A teraz wasza kolej...Co wy tu robicie?

Phalenpopsis, Dzielnica Przybyszów, świątynia Pana Kniei

- W takim razie, powiedz mi, czym jesteś? Czy Amman jeszcze żyje? - teraz przyszedł czas na najważniejsze. - Jak można mu pomóc?
- Nie...Nie żyje ,nie żyje...! Nie można mu pomóc! Teraz ja rządzę tym ciałem!- krzyczały uśmiechnięte usta Ammana.- Nie wiem kim jestem, ale wiem kim będę. Zduszę życie, zniszczę wszystko. Tylko zakończę...Tak, tak, już wkrótce. Potrzebuję tylko czasu.
Borein podszedł do Luinehilien i rzekł.- Porozmawiajmy na zewnątrz.
Gdy oboje wyszli z świątyni, rzekł.- Rozumiem, że odczuwasz do niego matczyne odczucia. Sam miałem dwóch uczniów, ale...Zadaniem druida jest obrona równowagi w naturze, a ten tutaj stwór stał się zaprzeczeniem tej równowagi.
Borein przerwał...przez chwilę w skupieniu spoglądał na usychające drzewa, jakby brakło mu słow. I może tak było, gdyż jego mowa stała niespójna, urywana.- Czasami...stajemy przed sytuacją...czasami nie dany nam jest wybór learnesi...Amman...myślę, że podobnie by sobie życzył...Równowaga jest najważniejsza, a życie...to okrąg...chcę powiedzieć, że...czeka dokonanie trudnego wyboru...To nasz obowiązek...jako druidów i osoby odpowiedzialne za życie dookoła nas...Chciałem powiedzieć, że najlepiej...jeśli zabijemy Ammana. Tu i teraz, póki ów rośliny potwór jest słaby.
Słowa druida były jak grom z nieba, tym bardziej że w głębi duszy Luinehilien czuła że ów potwór roślinny nie mówi prawdy...a przynajmniej nie całą prawdę.

Bagna Zapomnianego Boga, Ruiny twierdzy, dawny refektarz


-To wszystko przez tych przeklętych magów. Ja ci mówię, że te ich nieczyste praktyki sprowadzą na nas nieszczęście. Ha! A to nas oskarżają o kontakty z demonami…
-Myślisz, że jak daleko mogą się posunąć, Erilet?

Szczupła męska dłoń przewracająca kartki księgi...Za oknem rytmiczny monotonny stukot okutych żelazem butów. Wojska idącego na wojnę...
- Oni? Te tchórzliwe psy mają za małe jaja, żeby wyjść ze swoich siedzib i walczyć jak na mężczyzn przystało. Jak wszystko dobrze pójdzie, to do przyszłej wiosny wszystko powinno wrócić do normy. Gorzej z tymi dziwkami, co to się zwą czarodziejkami. One, to dopiero wredne suki. Powinny siedzieć przy garach i czekać aż chłop wróci z pola, a nie za magię się łapać. Mówię ja ci, że z nimi to same problemy będą. A najgorsza to jest ta Lia jakaś tam. Tfu, oby pchły zagryzły im te wszystkie tytuły i przydomki. Normalny człek to ma jedno dobre imię i więcej mu nie trza.
-Może i masz rację... ale dlaczego oni to wszystko robią?

Słowa księgi były niezrozumiałe, ale obrazy na kartach...dobrze widoczne. Ciało przykryte całunem, jakaś bariera, za nią mglista sylwetka duszy... Symbole mające za zadanie przerwanie bariery.
- Ha! Dla władzy, pieniędzy, kobiet, mocy i jeszcze raz władzy. Oni nie są tacy jak my. Ich magia jest zła i niebezpieczna. Jeżeli spotkasz kiedyś jakiegoś maga, to najlepiej uciekaj gdzie pieprz rośnie.
W kunsztownie zdobionym i zdobionym potężnymi sarkofagu z lodowego kryształu piękna kobieta o bladej skórze. I krzątający się wokół niej osobnik w szatach czarodzieja.
- Ja... ja nigdy nie widziałam, żeby którykolwiek z runicznych kamieni pękł. I to jeszcze ten...
- Co to znaczy?!
-Ten run... on oznacza śmierć.

Rycerz w zbroi z ognistym mieczem na tarczy, biegnie, potyka się...Z pomiędzy szczelin w pancerzu, wystają końcówki dwóch bełtów...Mimo to on biegnie dalej. Z ust spływa mu strużka krwi. Dobiega do dużych otwartych wrót, wsuwa w nie klucz z kryształu i przekręca...drzwi ze zgrzytem zamykają się. Rycerz odwraca się w kierunku nadbiegających ludzi i wężowatych bestii. Wrzuca kryształowy klucz do komnaty za zamykającym się wrotami. Sięga po miecz, gotowy zetrzeć się z każdym kto spróbuje wejść do komnaty, zanim wrota odetną ją od reszty zamku...na wieki.
- Krew... Mięso... Jedzenie. To dar dla ciebie.
Czerwień...odcień czerwieni którego nie da się zobaczyć wzrokiem. Stwór, albo stworzenia, wielki konglomerat paszcz zębów i macek...czekających na swój czas, przez wieczność.

Niewielki błysk...Sygnał, że oczekiwanie się skończyło i nadszedł czas żeru. Nimfa poczuła, że znajduje się w pustce. Unoszona wśród czerwonych mgieł, niewidoczna dla stwora otaczającego ją dookoła, jak i znajdującego się w niej...A może to ona znajdowała się w nim ? Odczucia były nieprecyzyjne. Ale ta sytuacja przerażała nimfę, z każda chwilą coraz bardziej...


Aeterveris obudziła się przerażona i rozejrzała po sali...Wszystko było normalne. Pozostali spali, zaś Liircha klęczała przy ołtarzu Jaśniejącego...Chyba pogrążona w modlitwie. Przypomniała sobie chwile tuż zaśnięciem...Chłód posadzki, markotność Liirchy i gorączkowe rozmowy byłych więźniów w ich egzotycznym języku. Nagle nimfa zwróciła uwagę na jeden szczegół. Nie było Ilmaxi...Niebiańska lamia gdzieś poszła. Nimfa rozejrzała się dookoła, stwierdzając iż, jest jeszcze noc. Do rana były jeszcze dwie, trzy godziny snu.

Phalenopsis, Dzielnica Rzemieślnicza, dom Turama

Aydenn rozglądał się po okolicy zauważając wszelkie ślady walki. Dłoń trzymał opartą na mieczu, tak dla bezpieczeństwa. Opowieści o stworach które pojawiły się znikąd i sterroryzowały okolicę, nie były czymś dziwnym dla najemnika. W końcu, przebywając w mieście napotkał demoniczne drzewo, humanoidalną kolonię pijawek...a i tak stwory te bladły w porównaniu z tym co przeżył w Dzielnicy Świątynnej. O wiele groźniejszy był fakt że stwory te blokowały okolicę domu Turama...Przypadek? Aydenn nie wierzył w przypadki.Miał niejasne przeczucie, że w to wszystko zamieszany był Mi Raaz , tajemniczy zleceniodawca kapłana...i może Rasgan. Dlatego też swoje kroki skierował w kierunku domu Turama, rozważając kolejne działania do podjęcia. na miejscu zastał Berianda , nieprzytomnych Yokurę i Varr..Varyia...tropiciela, krasnoluda pod stołem, oraz paladyna.
- Zapytałbym was, o to co tu się stało...Ale mam przeczucie, że nie będziecie mi w stanie dostarczyć satysfakcjonujących odpowiedzi.- rzekł wchodząc do pokoju. po czym wydał polecenia.- Beriand, znajdź resztę.... Luinehilien i Amman są pewnie w świątyni druidzkiej. Rasgan...Nie mam pojęcia gdzie się szlaja. Jakbyś trafił na Mildrana, czy też Mildranę...byłoby miło. Sprowadź kogo znajdziesz, tutaj. Zakładam, że kapłan zniknął w tajemniczych okolicznościach? Masz na to godzinę...może półtora godziny.
Po tych słowach wyszedł na moment do kuchni i wrócił po chwili z parującym naparem, który podał Turamowi mówiąc tonem głosu nie dopuszczającym sprzeciwu ze strony kransoluda.- Wypij.
Nie trzeba było czekać zbyt długo, na działanie płynu. Głowa krasnoluda osunęła się na podłogę, a on sam zachrapał.
- Środek uspokajający...końska dawka.- skomentował Aydenn. Potem wzrok byłego gladiatora spoczął na Gedwarze.- Co ty tu robisz paladynie? Co członek Zakonu Delfina robi w Phalenpopsis, w dodatku incognito? Może i pozbyłeś insygniów swego zakonu, ale twoja zbroja cię zdradza... Jest przystosowana do walki pieszo. Niewielu paladynów obywa się bez rumaków. Ale Zakon Delfina walczy na okrętach. Najbliższa siedziba waszego zakonu jest bodaj w Stormshield. I najważniejsze, czemu interesujesz się Turamem? Dla berła?
Tymczasem kotka skryta pod fotelem, dopiero po dłuższej chwili opuściła kryjówkę. Gella podeszła do swego pana i w języku który rozumieli tylko Beriand i ona, rzekła. -Weszli schodami z góry i zaatakowali błyskawicznie. Było ich czterech. A tropiciel i ork stawili zacięty opór...Ale zostali rozgromieni. Potem uwolnili kapłana z piwnicy i wyszli. Wspominali coś o szefie Mi Raaza.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-10-2008 o 16:40. Powód: dodano brakujący framgent
abishai jest offline  
Stary 04-09-2008, 18:51   #692
 
Odyseja's Avatar
 
Reputacja: 1 Odyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputację
Luinehilien stała przez chwilę, porażona tym, co usłyszała. Nie... Nie mogła przecież na to pozwolić. Chociaż... Była druidką, więc jej zadaniem było dbać o równowagę w naturze. Dokładnie tak, jak powiedział Borein.

Oczy pół-elfki lekko zaszkliły się. Przygryzła delikatnie wagę i obróciła się. Nie, nie płakała. Łzy nic teraz nie pomogą. Przecież musiało być inne wyjście! A co, jeśli potrzeba trochę czasu? "Tylko zakończę...Tak, tak, już wkrótce. Potrzebuję tylko czasu."

To mogło oznaczać, że Amman jeszcze żyje i choć słowa rośliny temu przeczyły, Linehil była tego absolutnie pewna. A skoro żył, to na pewno można mu pomóc.

Powoli obróciła się.

- Może dajmy Ammanowi jeszcze trochę czasu? Nie wiem dlaczego, ale czuję, że on żyje. I ma szansę... Dajmy mu godzinę, albo dwie... Potem... - cały czas mówiła spokojnie. Głos który lekko drżał, na końcu całkiem się załamał.

Czekała, co powie Borein. Tylko to jej pozostało.
 
__________________
A ja niestety nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Co spróbuję coś napisać, nic mi nie wychodzi. Nie mogę się za nic zabrać, chociaż bardzo bym chciała. Nie wiem, co się ze mną dzieje. W najbliższym czasie raczej nic nie napiszę. Przepraszam.
Odyseja jest offline  
Stary 06-09-2008, 13:59   #693
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Bagna Zapomnianego Boga
“Ruiny twierdzy”

Srebrne oczy rozpaczliwie poruszały się pod powiekami, starając się nie patrzyć na obrazy przemykające tuż przed nimi. Jaskinia i strugi deszczu wybijające własną melodie na liściach drzew, które tak naprawdę wcale nie istniały. Nie tu... i nie teraz. A później ten głos... Nie! Dwa kobiece głosy! I coś jeszcze...

Pomiędzy dźwięk spadających kropel wody wdarł się inny odgłos. Szelest kartek...Wpierw tak niewyraźny i ledwo słyszalny, by po chwili, na krotki moment, przyćmić wszystko inne.

Szczupła, męska dłoń przewróciła stronę księgi...

Gdzieś wielka liczba okutych żelazem butów uderzyła o kamienny bruk. Kolejne kroki i kolejne uderzenia... miarowe i rytmiczne, w jednakowym tempie i sile. Było w tym coś zarazem strasznego, jak i pięknego. Tysiące istot, tysiące złączonych przeznaczeniem dusz i tysiące ciał tworzących jeden organizm. Armia... Armia zmierzająca po zwycięstwo... lub klęskę.

Szelest kolejnej przewracanej strony...

Znów te głosy? Czyje? O czym mówią? Magowie! To ich wina! Oby byli po stokroć przeklęci! Oby stracili całą swą moc i na własnej skórze przekonali się, czego dokonała ich magia!

Kolejne karty księgi, zapisane niezrozumiałymi, zamazanymi słowami, przemykały przed jej oczami. Ale tam było coś więcej! Obrazy, wyraźne i doskonale widoczne na tle pozbawionego sensu tekstu. Ciało, które starannie opatulono całunem, będące jedynie pustą powłoką. Ale to nie był koniec rysunku... Tam było coś więcej... Niewyraźny, mglista dusza oddzielona od ciała barierą, ścianą nie do przebicia.

Głośny huk brutalnie zamykanej księgi...

I znów głos tej kobiety. Erilet... Znachorka, akuszerka, zielarka, wróżbitka... Wiedźma! Jednak jej głos cichnie, zastąpiony przez odgłos nerwowych kroków. To ten mężczyzna, odziany w szaty godne czarodzieja, krząta się wokoło czegoś... Masywny, pięknie rzeźbiony w krysztale sarkofag stoi pośrodku pomieszczenia. A w nim zamknięta piękna kobieta, o bladej, spokojnej twarzy. Jakby zwyczajnie spała...

Wszystko się rozmazało i zaczęło wirować, przeobrażając w niepojęty wir barw. Jednak całość trwała tylko krótką chwilę, tak krótką jak mgnienie oka. A potem nastąpił gwałtowny błysk i dziwaczny zgrzyt. Przed zamykającymi się drzwiami stał zakrwawiony rycerz, z mieczem skierowanym na zbliżające się do niego bestie.

Wszystko ogarnęła czerwień, której nie dało się dostrzec, lecz czuło się całym sobą. I te stworzenie, olbrzymie niby jakaś dziwaczna, burzowa chmura, wypełniona paszczami i mackami. Czuła go w sobie i dookoła siebie, wypełniając ją przerażeniem i obrzydzeniem.

Serce dziewczyny waliło tak mocno, jakby zaraz miało wyskoczyć jej z piersi. Palce wbiły się w szpary pomiędzy zniszczonymi płytami podłogi, zaciskając na zimnym kamieniu. I właśnie wtedy nimfa gwałtownie otworzyła oczy i przerażonym spojrzeniem zlustrowała sale. Z początku do jej umysłu nie docierały żadne inne bodźce, poza dźwiękiem jej własnego, szaleńczo bijącego serca. Dopiero po dłuższej chwili jej oddech zaczął się wyrównywać, a myśl o tym, że to wszystko było jedynie snem, przebiła się do świadomości niosąc ulgę i ukojenie.

Powoli wzrok Aeterveris przyzwyczaił się do panującej ciemności tak, że mogła dostrzec sylwetki leżących towarzyszy i postać Liirchy klęczącej przed ołtarzem Jaśniejącego. Miarowe, spokojne oddechy upewniły nimfę w przekonaniu, że wszystko jest w porządku. I dopiero po dłuższej chwili, Aeterveris zauważyła ślady sporych łap prowadzące z pomieszczenia w labirynt korytarzy. Czyli nie wszyscy byli na swoich miejscach, a po śladach nie trudno było się domyślić, że brakowało Ilmaxi.

Aeterveris podniosła się z miejsca i najciszej, jak tylko potrafiła, zbliżyła się do staruszki.

- Liircho?- spytała szeptem, na co staruszka spojrzała na nimfę i odpowiedziała spokojnym głosem.
- Coś cię niepokoi? Jesteś trochę blada, może powinnaś dłużej odpocząć?
- Nie, zemną wszystko w porządku. Ale... nie wiesz może, gdzie znikła Ilmaxi?
- Mówiła, że chce zaczerpnąć świeżego powietrza, więc wskazałam jej najkrótszą drogę na zewnątrz.
- Świetnie. Mi też chyba przyda się odrobina oddechu, więc może pójdę zobaczyć, czy z nią wszystko w porządku.
- to mówiąc, nimfa podniosła się na nogi i skinieniem głowy pożegnała staruszkę.

Aeterveris po cichu wymknęła się z obozowiska, starając się nie zbudzić nikogo więcej, poczym ruszyła po śladach niebiańskiej lamii. Tak naprawdę nimfa nie martwiła się o nowopoznaną towarzyszkę, która z pewnością potrafiła świetnie dać sobie rade sama. Najzwyczajniej w świecie dziewczyna wiedziała, że tej nocy już nie zaśnie i zamiast tracić czas na leżenie, postanowiła się przejść. No i liczyła, że przy odrobinie szczęścia zdoła nawiązać bliższą znajomość z małomówną Ilmaxi.
 
Markus jest offline  
Stary 14-09-2008, 12:18   #694
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Diabelstwo wydawał się być bardzo obeznany i kulturalny. Zdziwiło to nieco Areina, ostatnio przyzwyczajonego do złego traktowania i towarzystwa raczej niezbyt uprzejmych istot, ale i ucieszyło. Poczuł ulgę widząc reakcję przybysza.

-Tak oczywiście, proszę wybacz mi mój brak manier. Ostatnimi czasy nie miałem zaszczytu widywać się z tak kulturalnymi osobami jak pan, panie Stornblack. Proszę jeszcze raz o wybaczenie.- Arein w dworski sposób schylił głowę w geście przeprosin.

- Szazel proszę przestań sondować naszego gościa. – powiedział do Chowańca, która przybrał teraz formę kruka.

- Chętnie napiję się nieco tego wybornego trunku, już od dawna nie miałem zaszczytu skosztować tego delikatesu. – mag cieni usiadł naprzeciw arcymaga i wziął łyk napoju – Wyśmienita. Panie Loagheerze – nieświadomie Arein przeszedł na dworski sposób tytułowania innych – czy nie zechciałby się Pan przyłączyć? O ile to nie kłopot oczywiście? – zwrócił się ponownie do arcymaga – Na pewno pomoże to Panu się odprężyć po naszej przygodzie w ruinach.

Cienioelf wziął kolejny łyk, który powoli sączył i smakował w ustach. Nadal pozostał czujny i obserwował każdy ruch diabelstwa, lecz w sposób bardziej dworski i uprzejmy, zdawał sobie przecież sprawę, że na pewno zauważa to jego rozmówca. Historia, którą przedstawił mu przybysz była niezwykle ciekawa. Wybraniec światła…ciekawe więc kim czym była ta armia… rozmyślał przy kolejnym łyku herbatki.

- Bardzo fascynująca historia, z chęcią usłyszałbym więcej szczegółów, ale powinien się w końcu przedstawić, kolejny raz muszę cię niestety prosić o wybaczenie – uśmiechnął się lekko na swój malutki żart – Jestem Arein Ba’el Mrogis a to pan Loagheer. Obydwoje byliśmy uwięzieni w tej fortecy, ale jak widzisz tu też nastąpiły pewne zmiany w administracji i jesteśmy już wolni, choć parę prezentów pozostawionych przez dawnych właścicieli nieco nam utrudniło wycieczkę na zewnątrz. Teraz jednak wyszliśmy i spotkaliśmy ciebie, co zresztą jest wielkim zaszczytem. Obecnie mam zamiar sprawdzić kilka rzeczy… dość niepokojące wydaje mi się utrudnienie czy nawet odcięcie od planu cieni. Chciałbym udać się do jakiegoś dużego miasta, do biblioteki i dowiedzieć się czegoś o tym fakcie.

Swoją przemowę zakończył kolejnym łykiem napoju, mrużąc nieco oczy w geście ekstazy smakiem herbatki.
 
Qumi jest offline  
Stary 14-09-2008, 15:07   #695
 
Umbriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie coś
Gaalhill słuchał z zaciekawieniem przemowy Kashvi, dotyczącej jej rodzinnych stron. Jako podróżnik, był on co prawda w wielu krainach, ale entuzjazm budził się w nim za każdym razem, gdy słyszał o nowych, nieznanych mu jeszcze miejscach. Słyszał już o podobnych Ungbaggok ogromnych miastach, które traciły powoli swą dawną świetność, aż do upadku.

„Nie zdąży już wrócić do dawnych rozmiarów, tłumaczko. Zginie, jak cały ten świat, a my wraz z nim, jeśli się stąd nie wydostaniemy…”

Po chwili przemyśleń, zauważył nimfę i przywitał się z nią tak, jak przystało na dobrze wychowanego szlachcica. Rozbawiło go zaskoczenie nimfy tym, w jaki sposób się przywitał.
Uśmiechnął się przyjaźnie, czekając aż nimfa powie coś o sobie.

- Tak, rzeczywiście moje siostry przywitałyby cię... nieco inaczej.

Wyczuł zawahanie i spojrzał badawczo na kobietę. Nigdy wcześniej nie miał styczności z tą rasą, ale nimfy istniały w jego psychice jako z gruntu dobre istoty. To zawahanie wydało mu się dziwne…

Jednakże w dalszej rozmowie kobieta zrobiła na nim wrażenie uroczej, choć posiadającej dużą energię istoty. Miała miłą aparycję i uśmiech – o który tak trudno było w obecnych czasach.

- Ci tutaj mieli nieszczęście natrafić na kogoś, kto przejmuje się losem innych. Dałbym wiele żeby ich nie zabijać…

Reakcja nimfy była dość niespodziewana. Wydawało się, jakby spochmurniała, jej wzrok stał się nieobecny, zapadła krępująca cisza. Psionik już zaczął zastanawiać się czy nie powiedział czegoś, co mogłoby ją urazić, gdy kobieta odezwała się, zupełnie innym głosem – mocniejszym, a zarazem bardziej stonowanym. Młodzieniec wiedział że jedynie śpiewaczka jest w stanie wydobyć z siebie głos o tak ciekawej barwie.

- Ten wybór nie należał do nas Gaalhil i ani ty, ani ja, nie mieliśmy na niego wpływu. Każdy sam kieruje swoim losem, każdy ma możliwość własnego wyboru. Oni wybrali swoją drogę, drogę zadawania cierpienia i wykorzystywania innych. Myślisz, że zmieniliby się, gdybyś darował im życie? Nie, Gaalhil. Jedynie stałbyś się współwinny wszelkiego zła, które uczyniliby w przyszłości. Każdej kropli krwi, każdego krzyku bólu, każdej łzy. Wszystko, co splamiłoby ten świat poprzez ich czyny, stałoby się także twoim udziałem.

Gaalhil trochę zaskoczony tą przemową spojrzał w bok, zastanawiając się nad tym, co powiedziała mu Aeterveris. Po krótkiej chwili ponownie spojrzał jej w oczy.

- Masz rację. Dokonaliśmy dobrego wyboru. Kim by jednak nie byli, w pewien sposób jest mi ich żal.

Dlatego nie powinieneś żałować tego co się stało, lecz pomyśleć ile istnień uratowałeś od bólu i śmierci, jaki zgotowałyby im te istoty. Wyobraź sobie twarze tych osób, które dzięki tobie unikną cierpienia. Miej je zawsze przed oczami, gdy będziesz miał wątpliwości, a wierz mi, wybór stanie się prostszy.- spokojnie zakończyła Aeterveris.

- Masz w sobie wiele mądrości Pani – rzekł już bardziej oficjalnie i z większym dystansem – Na pewno skorzystam z twoich rad. – po czym skłonił głowę lekko i usiadł do stołu, gdyż żołądek dawał mu się mocno we znaki. Gdy staruszka ustawiła jedzenie na stole, wziął, jeszcze spokojnie, po miskę z kleikiem i zaczął szybko pochłaniać jej zawartość, całkowicie skoncentrowany na tej jednej czynności.


Chwilę później do nozdrzy młodzieńca doszedł swąd jedzenia. Reakcja organizmu była natychmiastowa. Utrzymując opanowanie nad sobą przełknął ślinę i spojrzał łakomymi oczami na strawę, czekając, aż ktoś zaprosi go do jedzenia.

Następnie, gdy był już pełny, nimfa, poproszona najwyraźniej przez kogoś o wypowiedź, co umknęło młodzieńcowi, rozpoczęła opowieść – co dało mu nadzieję, że usłyszy dziś jeszcze jakieś ciekawe wieści:

- pozwól wpierw Liircho, bym opowiedziała naszym nowym towarzyszą, historie tego miejsca. Wydaje mi się, że może ich zainteresować, szczególnie teraz, gdy przyprowadziło ich tu zrządzenie losu. - po tych słowach, Aeterveris zwróciła się już do pozostałych – Zamknijcie oczy i nastawicie uszu... czy słyszycie? Wszystko ma swój głos, wszystko ma swoją własną muzykę, trzeba tylko umieć słuchać. Nawet w ciszy tego miejsca... nawet w starych kamieniach można usłyszeć czysty, choć odległy i tak bardzo obcy dźwięk. To przeszłość, która chce przemówić i opowiedzieć o samej sobie. Szkoda, że tak niewielu spośród śmiertelników potrafi ją usłyszeć... może wtedy nie popełnionoby tylu błędów? Takich jak ten z odległej przeszłości, gdy świat był zupełnie inny. Nieskażony tak bardzo przez pychę śmiertelników i ich dążenie do potęgi. Pozbawiony tych blizn i ran, które zadaliśmy mu tak niedawno. W tamtych odległych czasach, ta twierdza też była inna. Zamiast zniszczonych ruin, niebu rzucała wyzwanie wspaniała budowla. To miejsce było pełne życia, choć dziś, gdy patrzy się na nie, wydaje się to nieprawdopodobne. Wtedy jednak Zakon Płonącego Miecza stał na straży i pilnował, by plugawa istota, którą niegdyś tu uwięziono, nigdy więcej nie ujrzała światła dnia. Byli rycerzami, zakonnikami, lojalnymi i oddanymi swojemu bogu, zadaniu, które została im powierzone i sobie nawzajem... I być może właśnie ta braterska miłość jaka ich łączyła, sprawiła, że nie dostrzegli zagrożenia, które wpełzło pomiędzy nich. Przez długi czas niedostrzegalne zło, niczym choroba, toczyła zakon od wewnątrz. Istoty o gadzich językach i uwodzicielskich spojrzeniach kusiły kolejnych z pośród paladynów, zatruwając ich serca jadem kłamstw, nienawiści i pragnienia potęgi. Aż nadeszła ta noc, gdy na niebo wzniósł się księżyc krwawej barwy i roztoczył swój zgubny, czerwony blask na te ziemie. Ci, którzy sprzeniewierzyli się swojej wierze i misji, chwycili za broń, by zabić swych braci i uwolnić istotę, której przeznaczono zapomnienie i wieczne potępienie w ciemności. W całej twierdzy rozgorzały ognie, a dźwięk żelaza ścierającego się z żelazem, rozbrzmiewał echem wśród kamiennych ścian...

Tak zasłuchał się w jej dźwięczny głos, że nawet nie zauważył, kiedy w tle zaczęła pobrzmiewać muzyka. Muzyka porywająca, muzyka emocji… Nie był doprawdy pewien, czy śni może, czy słucha. Nagle wszystko się zmieniło, tak gwałtownie, że aż drgnął wyraźnie.

- Krew... całe jej strumienie spływały po kamieniach, wdzierając się w szpary między nimi, łapczywie pochłaniane przez ziemie, póki ta miała siły by ją spijać... Czerwień... wysoko na niebie lśnił swym blaskiem księżyc, straszny w swej obojętności, przeglądał się odbiciu w kałużach z łez i posoki... Zdrada... brat uniósł rękę na brata, odwrócił spojrzenie od swej wiary, w błoto cisnął i zdeptał własną duszę... Śmierć... objęła to miejsce w posiadanie, zbierając plon jaki zasiała nienawiść, by pozostać tu, jak w swym królestwie. To właśnie była ta noc... Noc... Krwi, Czerwieni, Zdrady, Śmierci. Oby nigdy się nie powtórzyła.

Gdy muzyka znów zwolniła, odetchnął z ulgą. Tak długo nie dopuszczał myśli, że kiedyś było lepiej, że kiedyś silni byli Ci, którzy strzegą praw. To właśnie teraz były mroczne i pełne lęku czasy. To właśnie na jego kolej przypadły, jakby los chciał sprawdzić go najmocniej, ze wszystkich prawych ludzi. Rycerze Zakonu Płonącego miecza nie wytrzymali swej próby – czy jemu się uda?

Po chwili atmosfera wreszcie się rozluźniła, a nimfa zaczęła wreszcie mówić o tym, o czym miała wspomnieć, czyli wieściach ze świata. Wstęp był być może przydługi, ale na tyle porywający, że Gaalhil nie mógł wziąć jej tego za złe. Zaczęła od wieści o piratach – z tego gatunku, które najbardziej lubił. Mimo iż byli to niewątpliwie źli ludzie, Gaalhil czuł pewną sympatię do awanturniczego życia wiedzionego przez piratów.

Przemowa była dla nimfy widać zawsze widowiskiem, toteż, ku zdziwieniu młodzieńca, opowiadając przeskoczyła na kamień i zwróciła się do niego:

- A ty, Gaalhil? Nie chciałbyś zostać kapitanem najgroźniejszego statku wszelkich mórz?

Psionik odchylił się lekko do tyłu, uśmiechając się szelmowsko.

- Oczywiście że tak, ale najpierw mam pewne zadanie do wykonania – rzekł wesoło – W przerwie pomiędzy nim, a ucieczką z tego świata mógłbym się zająć tą łajbą – dodał żartobliwie, podziwiając przy okazji, choć niedostrzegalnie, sylwetkę kobiety.

- Zostawmy jednak piratów, ich córki i statki, a zamiast tego udajmy się w skomplikowany świat polityki. Mówi się, że piękna kobieta potrafi zmusić mężczyznę do spełnienia każdego jej kaprysu. Szkoda tylko, że nie zawsze jest to prawdą.- dziewczyna z łobuzerskim uśmiechem, puściła oko do męskiej części towarzystwa.- Tak właśnie stało się w przypadku młodego księcia królestwa Joarchem i posłanki króla – czarodzieja Naeberiusa. Młody szlachcic nie zdołał zapanować nad językiem i obraził piękną, choć okrutną kobietę, a ta, w ramach zadośćuczynienia, miała kaprys, by zobaczyć odcięto głowę księcia na złotej tacy. I to właśnie życzenie doprowadziło do wybuchu wojny, która szybko przerodziła się w znacznie większy konflikt. Niektórzy powiadają, że stało za tym coś więcej... Podobno szpiedzy Naeberiusa odkryli w jaskiniach pod stolicą Joarchem cmentarzysko smoków z czasów Tytanów. I za milczącą aprobatą lub ewentualną pomoc wojskową, gotów był Naeberius zapłacić częścią z owego skarbu smoków. Niemniej agenci kilku smoczych klanów zorganizowali pomoc Joarchem wśród innych królestw, co jedynie zaostrzyło i tak napiętą sytuacje.- mówiąc te słowa, Aeterveris podeszła do Gaalhila i z delikatnym uśmiechem dodała.- Ale o czym to ja chciałam... ach tak! Zapamiętajcie, więc moi drodzy. Mężczyzna dopiero pozna czym jest piekło, gdy poczuje na swej skórze furie wzgardzonej kobiety.

Gaalhil spojrzał na nią wzrokiem, w którym pojawił się cień wyzwania. Zaśmiał się lekko, przytakując, po pierwsze dla rozładowania lekkiego napięcia, po drugie, z powodu rozbawienia opowieścią.

Po chwili spochmurniał lekko, zasłuchany w opowieść o konfliktach, jakie szarpią obecnie i tak nadwątlonym Tais.

„Kolejna wojna, znów przelew krwi. W imię czego? Błyszczących krążków, którymi płacimy za jedzenie? Idei? Jaka idea może być ważniejsza od ludzkiego życia i dobrobytu? Czemu świat ogarnęło to destrukcyjne szaleństwo, kiedy powinien zjednoczyć się i budować, w tak ciężkich i niebezpiecznych czasach? Kto się będzie śmiał ostatni – trup chłopa, czy trup bogacza? Żaden z nich…”

Gaalhil westchnął smutno.

- Cóż, jak widać możni tego świata przez wszystkie wieki nie nabyli rozsądku. To szaleństwo walczyć, kiedy istnienie całego naszego świata zagrożone jest przez dziką magię. Dobrze że są jeszcze rozsądni ludzie, może choć części z nas uda się wyjść cało z tego piekła…

Umilkł nagle. Co będzie jutro? Być może nie będzie miał okazji powiedzieć nic więcej. Ale nie, nie miał już nic do dodania.

- Jeśli chcecie jeszcze o czymś pomówić, mówcie, być może jutro nie będzie nam taka szansa dana. – dodał po chwili. Gdyby nikt się nie odezwał, ruszył spokojnie w dalszy zakątek Sali, gdzie usiadł ze skrzyżowanymi nogami, by medytować i ukoić wątpliwości.
 
__________________
13 wydział NYPD
Pijaczek Barry
"Omnia mea mecum porto"
Umbriel jest offline  
Stary 17-09-2008, 18:20   #696
 
Beriand's Avatar
 
Reputacja: 1 Beriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemu
Beriand po chwili szukania znalazł Gellę wychodzącą spod fotela. Kotka podeszła do niego i poinformowała o tym, co się stało. Czterech? Nie tak wielu, a ten Yokura wyglądał na dobrego wojownika. Czyli nie pierwsza lepsza hołota. Uwolnili Mi Raaza i wyszli… jasno sprecyzowany cel, więc na pewno wysłał ich nekromanta. A potem się nad nim pastwił? Ciekawe. Czarodziej podziękował chowańcowi, a zaraz potem pojawił się Aydenn.

-Może nie satysfakcjonującej, ale przeciwników było czterech, szybko rozprawili się z orkiem i tropicielem, uwolnili Mi Raaza i odeszli. Wygląda na to, że zatargali kapłana do potężnego nekromanty, ale o tym więcej może powiedzieć Gedwar- elf spojrzał na paladyna i uśmiechnął się nieznacznie na widok zaskoczenia, jakie malowało się na jego twarzy po tym, jak Aydenn go przejrzał, po czym obrócił i ruszył w stronę drzwi. Dla berła…? A więc może chodzić o berło. Astrolog miał jakieś… ale chyba nie przekazał go Turamowi. Może to była replika przedmiotu, znajdującego się w domu inżyniera... Trzeba by się dowiedzieć więcej. Zaraz po wyjściu Beriandowi przypomniało się, dlaczego wrócił do domu krasnoluda. Generał i jego canoloth, wspaniale. Obrócił się i spojrzał na raczej bezpieczne ściany domostwa. Dbałość o własne życie ma swoje granice, czarodziej postanowił udać się szybko do druidzkiej świątyni. Już miał ruszać, kiedy dostrzegł idącą ku niemu Gellę. Najwyraźniej nie chciała znowu zostać sama. Czarodziej wzruszył ramionami i rzucił do niej:

-Możesz iść ze mną, tylko często oglądaj się do tyłu. Prawdopodobnie mamy demona na ogonie.
Po tych słowach elf rozejrzał się i ruszył do przodu. Szybkim krokiem zmierzał w kierunku świątyni, co chwila czujnie się rozglądając i mimowolnie ściskając komponenty ofensywnych zaklęć…
 
Beriand jest offline  
Stary 24-09-2008, 12:13   #697
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Okolice Vaein Toris, Góry Środka Świata.

- Bardzo fascynująca historia, z chęcią usłyszałbym więcej szczegółów, ale powinien się w końcu przedstawić, kolejny raz muszę cię niestety prosić o wybaczenie –cienioelf uśmiechnął się lekko na swój malutki żart – Jestem Arein Ba’el Morgis a to pan Loagheer. Obydwoje byliśmy uwięzieni w tej fortecy, ale jak widzisz tu też nastąpiły pewne zmiany w administracji i jesteśmy już wolni, choć parę prezentów pozostawionych przez dawnych właścicieli nieco nam utrudniło wycieczkę na zewnątrz. Teraz jednak wyszliśmy i spotkaliśmy ciebie, co zresztą jest wielkim zaszczytem. Obecnie mam zamiar sprawdzić kilka rzeczy… dość niepokojące wydaje mi się utrudnienie czy nawet odcięcie od planu cieni. Chciałbym udać się do jakiegoś dużego miasta, do biblioteki i dowiedzieć się czegoś o tym fakcie.
-Najbliższe miasto to Graiholm. Miasto pośredniczące pomiędzy kopalniami srebra i ołowiu u podnóża gór, a elfim królestwem Hyalieon. Jest to kawałek drogi stąd.-rzekł Kairon.- Półtora dnia do podnóża góry i kolejne pół do samego miasta. I to przez patrole tagosaijskich elfów. Dlatego szerokim łukiem radziłbym omijać kopalnie. Tam jest ich najwięcej.
Wypiwszy odrobinę miodunki dodał.- Widzę, że obu nas interesuje zdobywanie informacji. Może więc byłbyś chętny...ty i twój towarzysz popracować dla mnie? Jako moi informatorzy. Jak już wspomniałem, straciłem dość wielu pracowników w tej bezsensownej wojnie i muszę odbudować moją sieć...szpiegów. Co prawda nie zapłacę złotem, ale mam coś cenniejszego, znajomości i wiedzę...Co ty na to ?
Tymczasem leardmooński gnom powoli dochodził do siebie...Kucnął i półprzytomnym wzrokiem przyglądał się rozmawiającemu diablęciu i cienioelfowi.

Bagna Zapomnianego Boga, Ruiny twierdzy

Warknięcie rozbrzmiało w pustej sali...Wściekłe spojrzenie gnolla przesunęło się po ścianach. Sięgnął do fiolki, zaszytej w pasie. Szybko przełknął jej zawartość.
„-Naiwni głupcy, trzymający się zasad dobra.”- pomyślał Tserrerak podniósł się do pozycji siedzącej zbierając resztki sił. Był na granicy śmierci, a powrót z tej granicy jest wyczerpujący. Gnoll zacisnął zęby w wściekłości...Przegrał! Jednak kilka oddechów później gnoll był już spokojny. Nadal przecież żył i nadal mógł dopaść ofiarę. Według gnolli, łowcę i jego zwierzynę łączyła niewidzialna, ale i niezniszczalna więź. Karma. Jego zadaniem było dopaść nimfę, lub umrzeć próbując. Nic innego się nie liczy, łącznie z jego życiem. Ale jego ofiara okazała się zbyt miękka...Nie rozumiała odwiecznego cyklu. Cóż...Popełniła błąd, za który przyjdzie jej zapłacić. Jak tylko Tserrerak znów ją dopadnie. Ale...Nie dziś. Dziś, doświadczony łowca postanowił odpocząć.

Bagna Zapomnianego Boga, przedmurze Twierdzy

Lamia odpoczywała na miękkim mchu porastającym, kiedyś zapewne plac przeładunkowy. Aeterveris bez trudu ją odnalazła. Ilmaxi bowiem, nie zadała sobie trudu by maskować swe ślady. Lamia spoglądała na mury, rozpadające się pod ciężarem wieków. Mury, które kiedyś broniły przebywające w ich obrębie osoby...A obecnie pełniły tą samą funkcję, tyle że nie istniało zagrożenie, przed którym miałyby chronić.
Lamia zauważyła, jak Aeterveris wyszła z tego samego korytarza, którym ona dotarła do tego miejsca. Poświeciła tylko jedno spojrzenie nimfie, po czym zajęła się własnymi myślami, całkowicie ignorując obecność bardki.
Dopiero po chwili rzekła.- Dokąd teraz zamierzasz się udać nimfo?

Bagna Zapomnianego Boga, Ruiny twierdzy

Pożegnanie było krótkie i pozbawione smutku. Pełne sztucznych uśmiechów i zapewnień, że „kiedyś jeszcze się spotkamy”. Pełne drobnych kłamstewek wynikających ze współczucia i życzliwości. W głębi serca wszyscy wiedzieli, że żadne z nich Liirchy już nie spotka. Ona o tym zdawała się wiedzieć, ale udawała też, że wierzy w te zapewnienia. Była to drobna sieć kłamstw będąca wynikiem, po części dobrego wychowania, po części życzliwości. Chowaniec Liirchy okazał się dobrym przewodnikiem. Cała grupka dotarła bez większych problemów do skraju bagna, pod wieczór. Wyszli na drogę, ciągnącą się wzdłuż, wzbudzającego nawet niepokój u nimfy lasu. Drogę pokrywała żółć, kałuże pełne żółci wypełniały każdą koleinę. Zapewne pozostałości po kolejnym dziwnym deszczu. Jednak nie było śladu po tym opadzie, ani w lesie przed nimi, ani na bagnach z których przyszli. Kruk zawrócił. Na pustej drodze wijącej się obok lasu pozostali: Gaalhil , Ilmaxi, Aeterveris oraz Kuyili wraz z resztą poselstwa.
Las wydawał się być dla nimfy obcy...co budziło w niej podświadomy strach.

Rośliny, o ile można było je nazwać...Wiły się na ich oczach nienaturalnie szybko i tajemniczo. Liście o barwie chorej zieleni, wydawały się szeleścić we wspólnym rytmie. To powodowało, że wejście do lasu, niekoniecznie wydawało się dobrym pomysłem. Dlatego zapewne Kashvi zaproponowała, by odpocząć na bagnach. Które, według niej , mimo panującego na nich półmroku, wydawały się bardziej przyjazne niż leśne ostępy przed nimi. Wybrano na odpoczynek dużą , stabilną wysepkę wśród bagiennej topieli. I gdy obozowisko było gotowe...Niebiańska lamia, dotąd często milcząca, rzekła.- Jutro się rozdzielimy, ja pójdę z poselstwem. Bowiem Gaalhil dotąd, nie wspomniał dlaczego wyruszył. A udał się w tą wyprawę, właśnie z rozkazu władców Daeven-Tassair.
Ilmaxi spojrzała na zaskoczonego zapewne tymi słowami szlachcica i dodała.- Obowiązek ponad wszystko Gaalhilu. Nie możemy zostawić ich bez opieki, tym bardziej iż są gośćmi moich władców. Nie możemy też porzucić misji, ale ja zbyt rzucam się w oczy, jak na misję zwiadowczą. Poradzisz sobie sam...jestem tego pewna. Poza tym, bardka udaje się w tym samym kierunku co ty.

Phalenpopsis, Dzielnica Przybyszów, świątynia Pana Kniei

- Może dajmy Ammanowi jeszcze trochę czasu? Nie wiem dlaczego, ale czuję, że on żyje. I ma szansę... Dajmy mu godzinę, albo dwie... Potem... - druidka cały czas mówiła spokojnie. Głos który lekko drżał, na końcu całkiem się załamał. Starzec delikatnie objął Luinehilien ramionami, niczym ojciec dziecko. Po czym cichym głosem dodał.- Nikt nie mówi o pośpiechu, niemniej należy już pogodzić się z tą decyzją, ponieważ... Luinehilien gdy przyjdzie czas, by zniszczyć stworzenie które teraz przebywa w świątyni, pamiętaj. To nie będzie Amman. On już wtedy nie będzie wśród żywych. To co przyjdzie ci zabić, będzie potworem, który zniszczył młodego druida.
Borein obejmujący płaczącą Luinehilien...W takiej wieloznacznej pozie zastał druidkę Beriand. Druid zauważył elfiego czarodzieja pierwszy, odsunął się od Luinehilien i rzekł.- Towarzysz, z twojej drużyny przybył...Ja...zobaczę, co z Ammanem.
Po czym starzec znikł w mrokach świątyni.

Phalenopsis, Dzielnica Rzemieślnicza, w pobliżu domu Thurama

Gdy Rasgan się ocknął, całe jego ciało było obolałe. Powoli wydostał się na dach podniósł się na nogi i rozejrzał się w sytuacji. Stał na dachu dwupiętrowego domostwa, w dziurze, obok dziury którą w nim wybił spadając na niego... Po Mi Raazie i jego ciemiężycielach nie było ani śladu...Choć niezupełnie. Było po nich wiele śladów. cała okolica wyglądała jak po magicznym bombardowaniu. Niemniej po samym Mi Raazie i pozostałych śladu nie było. Nic co mogłoby kogokolwiek doprowadzic na ich trop. Tymczasem nadchodziło załamanie „pogody”. Potężna chmura burzowa przynosiła miastu deszcz, ale i nie tylko ...

Z kłębów tej chmury wynurzały się setki , jeśli nie tysiące stworów, walczących ze sobą. Jedne przypominały miniaturowe demony, inne zaś miniaturowe smoki. Owe stworzenia, walczyły ze sobą, ale też i z każdą żywą istotą, jaką napotykały na swej drodze. Phalenopsis i jej mieszkańców, czekał kolejny ciężki dzień.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 26-09-2008 o 21:52.
abishai jest offline  
Stary 25-09-2008, 11:30   #698
 
Odyseja's Avatar
 
Reputacja: 1 Odyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputację
Luinehilien przestała płakać. Pewnie ktoś z grupy przysłał Berianda. Która była godzina? Zapewne już dość późno. Nie zwróciła uwagi na powoli wydłużające się cienie. Gdy chwilę później pierwsza się odezwała, jej głos dalej drżał.

- Mamy problem. Podczas inicjacji, to zielone pnącze zawładnęło organizmem Ammana. Na razie nic się nie da zrobić... Ale jeżeli w najbliższym czasie jego stan się nie zmieni... Jeśli ta nienaturalna moc nim całkiem zawładnie, trzeba będzie to zniszczyć... - mówiła bardzo cicho, a słowa ledwie jej przechodziły przez gardło. Potem jednak mówiła bardziej stanowczo. - To moja wina. Wyczuwałam, że jest to coś nienaturalnego, a dopuściłam do inicjacji. Wiesz, że jestem jedną z najmłodszych learnesi? Nie nadaję się na nauczycielkę, a przez moją nieudolność Amman zapewne zginie... - Mówiła coraz głośniej, a na końcu prawie krzyczała. Wzięła dwa głębokie wdechy.

Nie mogła dawać się ponosić emocjom. W tym momencie przypomniała sobie o Nuhilli. Wilczyca podeszła do niej i zaczęła lizać jej końcówki palców. Półelfka uklękła przy niej i lekko gładziła sierść zwierzęcia dłonią. Wtedy przyszedłjej do głowy jeszcze jeden pomysł.

- Jesteś czarodziejem. - powiedziała do stojącego obok Berianda. - Dysponujesz potężniejszą magią, niż ta druidzka. Może masz jakieś czary, który mogłyby pomóc? Gdy jestem obok tej hmm... rośliny, mam niejasne wrażenie, że jest ona czymś na kształt nieumarłego. Wiem, że nieumarła roślina to głupie określenie, ale prawda jest taka, że po Wojnie Magów wszystkiego można się spodziewać. Masz jakieś zaklęcia odpędzające nieumarłych, lub wodę święconą? Albo coś innego, co mogłoby pomóc?
 
__________________
A ja niestety nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Co spróbuję coś napisać, nic mi nie wychodzi. Nie mogę się za nic zabrać, chociaż bardzo bym chciała. Nie wiem, co się ze mną dzieje. W najbliższym czasie raczej nic nie napiszę. Przepraszam.
Odyseja jest offline  
Stary 26-09-2008, 21:38   #699
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Bagna Zapomnianego Boga
“Przedmurze twierdzy”

Trudno byłoby przegapić tak wyraźne ślady Ilmaxi. Na zakurzonych, kamiennych płytach były widoczne doskonale, nawet pomimo panującej dookoła ciemności. Dlatego właśnie Aeterveris bez trudu podążała za lamią, po drodze zastanawiając się dokąd zaprowadzi ją ten trop.

W końcu nimfa otrzymała odpowiedź na swoje pytanie. Łukowaty portal wieńczył wyjście z korytarza, którym podążała Aeterveris. Wystarczyło jedno spojrzenie, by stwierdzić, że dawniej wejście musiały blokować solidne, drewniane drzwi. Teraz już nic po nich nie pozostało, zresztą tak samo jak po wielu innych rzeczach, które kiedyś były częścią twierdzy.

Aeterveris stanęła w progu, opierając się o ścianę korytarza i przyglądając leżącej na mchu Ilmaxi. Lamia musiała zauważyć przyjście nimfy, choć najwyraźniej niezbyt ją to przejęło. Rzuciła jedynie jedno, krótkie spojrzenie na dziewczynę, poczym wróciła do własnych myśli.

Nimfa nie miała zamiaru przeszkadzać nowej towarzyszce. Niemal bezgłośnie podeszła do pobliskiego kamienia, niedostrzegalnego dla Ilmaxi z miejsca, w którym leżała, i tam Aeterveris usiadła spokojnie, nieruchomo. Dziewczyna domyślała się, że coś musi trapić niebiańską istotę, lecz równocześnie nie miała zamiaru naciskać na towarzyszkę. W przypadku Ilmaxi nic by to nie dało. Aeterveris czekała więc cierpliwie, w całkowitej ciszy. Na szczęście nie trwało to długo.

- Dokąd teraz zamierzasz się udać nimfo?
- Mój cel jest wciąż ten sam, niezmienny, Phalenpopsis. Tam czeka na mnie ktoś bardzo mi bliski.


Na twarzy Aeterveris odmalował się uśmiech, gdy przed oczami znów zobaczyła twarz ukochanego. Już wkrótce, jeszcze tylko kilka dni i znów mieli być razem. Nimfa wierzyła w to całym sercem i nie dopuszczała do siebie myśli, że mogło być inaczej.

- A ty, Ilmaxi? Dokąd wiedzie twój szlak?
- Na to pytanie, muszę dopiero znaleźć odpowiedź.- odrzekła enigmatycznie lamia.

Nimfa przez dłuższą chwilę milczała, wpatrując się jedynie w spokojną twarz towarzyszki. Zdążyła się już przekonać, że Ilmaxi jest dość małomówna, ale żeby miała filozoficzne zacięcie? Tego Aeterveris się nie spodziewała. Co gorsza lamia zamilkła, jakby nie chciała kontynuować rozmowy, ale nimfa nie miała zamiaru odpuścić tak łatwo. Wyczuwając, że temat „ścieżek i dróg” życiowych może nie być zbyt mile widziany spróbowała go zmienić

- A od jak dawna znasz Gaalhila? Na trakcie rzadko spotyka się tak... szarmanckiego mężczyznę. Musiałaś mieć spore szczęście, że na niego trafiłaś. Może mi coś o nim opowiesz?
- Szarmancki? Nie znam takiego słowa... Nie wiem, co ono oznacza.
- odparła Ilmaxi.- I nie trafiłam na niego, zostałam mu przydzielona do pomocy przez mych panów... Ja... Nie znam go, za dobrze. Lepiej byś uzyskała informacje ze źródła.

No tak... Właściwie nie tego spodziewała się Aeterveris, choć podejrzewała, że Ilmaxi nie zechce rozmawiać o Gaalhilu. Problem tkwił w tym, że dziewczyna chciała dowiedzieć się czegoś więcej o osobach, z którymi miała podróżować przez kilka najbliższych dni. Mężczyzna spał, więc rozmowa z nim musiała poczekać. A to oznaczało, że na razie jedynym źródłem informacji była lamia.

Aeterveris miała więc zamiar znów uderzyć w inną strunę. Może to przyniosłoby odpowiedni skutek?

- Widzisz... Szarmancki mężczyzna, to taki, który jest niezwykle dobry dla kobiet... Znaczy się, ogólnie jest bardzo sympatyczny, ale jest szczególnie miły dla kobiet.- przez chwilę na twarzy Aeterveris zagościł delikatny uśmiech. Zakłopotanie? A może rozbawienie niewiedzą Ilmaxi?- Wybacz, że cię tak wypytuję, po prostu jestem piekielnie ciekawska.

W odpowiedzi lamia jedynie wzruszyła ramionami, jakby zachowanie dziewczyny było jej zupełnie obojętne. Aeterveris nie zwróciwszy większej uwagi na gest rozmówczyni, mówiła dalej.

- Tak naprawdę przyszłam tu, ponieważ chciałam jeszcze raz podziękować ci za ratunek. Bez pomocy mogłabym źle skończyć. Ale zastanawia mnie, jak w ogóle trafiliście na bagna? Chyba wasz szlak tędy nie prowadził?

- Nie musisz mi dziękować. Ratowanie innych to część mego przeznaczenia.- Aeterveris zauważyła, że głos lamii, bez względu na to co mówiła, brzmiał spokojnie. Bez jakichkolwiek silnych emocji.- Udaliśmy się za Kyulii, która sprowadziła nas tu, by odnaleźć swych zaginionych towarzyszy... i może, by zemścić się na towarzyszach. Ale ja... nie popieram zemsty. To niezgodne z moją naturą i przeznaczeniem.
- Zatem, raczej nie polubiłabyś moich sióstr.
- odparła spokojnie Aeterveris, podchodząc do Ilmaxi i siadając tuż obok niej.- One żyją dzięki nienawiści i pragnieniu zemsty na wszystkich, którzy przyczynili się do wyniszczenia natury. Właśnie dlatego od nich odeszłam. Nie wierzyłam, że rzeczywiście wszystkie rozumne istoty są z natury złe i zasługują jedynie na śmierć.- dziewczyna zamilkła na chwilę, poczym z westchnieniem dodała.- Ale to stare czasy... i może nie warto poświęcać na to słów. Najlepiej będzie, jeżeli już pójdę i jeszcze trochę odpocznę. Do zobaczenia rano.

Aeterveris podniosła się na nogi i ruszyła w kierunku korytarza, z którego niedawno przyszła, jednak zamiast zniknąć w półmroku, dziewczyna zatrzymała się na progu. Stała tak przez chwilę, z przymrużonymi powiekami i pochyloną głową, sięgając pamięcią wstecz, do pewnych wydarzeń, które określiły jej własne przeznaczenie.

- Moja przyjaciółka powiedziała mi kiedyś, że nie ma przeznaczenia. Nasz los nigdy nie jest z góry przesądzony.- wyszeptała niemal bezgłośnie, nawet nie wiedząc, czy Ilmaxi ją słyszy- Pamiętaj o tym i zawsze wybieraj ścieżkę, którą chcesz podążać, bo to właśnie ona jest właściwym wyborem. Tak niegdyś zdecydowałam ja... wbrew swojej naturze i przeznaczeniu... I nigdy nie żałowałam swojego wyboru.


Bagna Zapomnianego Boga
“Ruiny twierdzy”

Pożegnania… Aeterveris nie miała nic przeciw, choć specjalnie też za nimi nie przepadała. Zawsze kojarzyły się jej z jednym, bardzo odległym, a jednak wciąż wyraźnym wspomnieniem. Młoda twarz Eskela, jego zaraźliwy śmiech i łobuzerski błysk w oku mocno utkwiły w pamięci nimfy, choć były to wydarzenia z przed wielu, wielu lat.

Jednak wtedy była to zupełnie inna sytuacja. Dziewczyna bardzo przywiązała się do rudego mężczyzny i kto wie, czy z czasem przyjaźń nie przerodziłaby się w coś poważniejszego. Natomiast Liircha dla Aeterveris nie stała się kimś aż tak bliskim, ale także uratowała dziewczynie życie.

I pewnie właśnie dlatego, nimfa była pierwszą osobą, która obiecała staruszce, że jeszcze się spotkają. Dziewczyna nie wiedziała, czy zdoła dotrzymać obietnicy... ale była pewna, że zrobi wszystko, co będzie w jej mocy, by znów zobaczyć Liirchę. W innej sytuacji, Aeterveris być może zdecydowałaby się pozostać dłużej i opowiedzieć więcej historii o święcie, który staruszka opuściła. Jednak teraz nimfa miała tylko jeden cel - Phalenpopsis.

Gdy pożegnanie dobiegło końca, grupa wyruszyła w dalszą drogę, podążając za ptasim przewodnikiem. Aeterveris obróciła się i zatrzymała tylko raz, by zobaczyć wciąż stojącą w miejscu, w którym ich żegnała, Liirchę. Nieruchoma i cicha zdawała się jednym z wielu posągów stojących na straży zapomnianych ruin. Dziewczyna miała nadzieje, że tak samo, jak nigdy nie zapomniała pożegnania z Eskelem, tak nigdy nie zapomni tego ostatniego, cennego spojrzenia za siebie.


Okolice Bagna Zapomnianego Boga
“Znów na szlaku”

Bez jakichkolwiek problemów grupa dotarła na sam skraj bagna, gdzie ich przewodnik zawrócił, by odbyć drogę powrotną do swojej pani. Stali teraz na pustej, poznaczonej licznymi koleinami drodze, która ciągnęła się wzdłuż dziwacznego lasu. I to właśnie ten las bardziej przykuł uwagę Aeterveris, niż sama droga, czy dziwaczna, żółta substancja, którą była pokryta.

Bagna były martwe, praktycznie wyludnione, a porastające je rośliny były jedynie pustymi skorupami, w których nie tliły się nawet najmniejsze iskierki życia. Dla Aeterveris było to bardzo nieprzyjemne miejsce, obce w takim samym stopniu, jak dla przeciętnego, miastowego człowieka obca jest pustynia.

Las, który teraz miała przed sobą nimfa, zdawał się całkowitym przeciwieństwem bagna. Był niezaprzeczalnie żywy... wręcz zbyt żywy. Dziwne rośliny wiły się, zupełnie jak dzikie drapieżniki starające się znaleźć najdogodniejszą pozycję do ataku na ofiarę. Jednak nie to było najbardziej niepokojące. Aeterveris aż nazbyt dobrze słyszała dziwaczny, nienaturalnie zgodny szelest liści.

Od zawsze nimfa uwielbiała wsłuchiwać się w odgłosy lasu, które zdawały się jej tak piękne jak najwspanialsza muzyka. Te ciche, kojące dźwięki dawały jej wiele radości i pozwalały się odprężyć. Jednak w przypadku tego lasu, o ile rzeczywiście to był las, a nie jakiś kolejny, chory twór magii, wszystko było inaczej.

Podczas, gdy mowa zdrowych drzew brzmiała jak cudowny śpiew, to słowa tych roślin były niczym szept... Szept szaleńca, który postradał ostatki zdrowego rozsądku i już nawet nie próbuje zachować pozorów normalności.

Ciałem Aeterveris wstrząsnął zauważalny dreszcz, gdy tylko nimfa pomyślała o tym, co może skrywać się pośród tych dziwacznych drzew. Cokolwiek to mogło być, z pewnością wędrowcy nie chcieli się z tym spotkać. I właśnie dlatego, nimfa bez cienia zawahania przyjęła propozycję Kashvi, by odpocząć na bagnach.

Bagna Zapomnianego Boga
“Obozowisko”

Spora i na całe szczęście stabilna wysepka, pośród bagnistej breji, wydawała się doskonałym miejscem na odpoczynek. Bynajmniej doskonałym, jak na okolice, w której znajdowali się wędrowcy. Jednakże Aeterveris nie miała zamiaru wybrzydzać, a zamiast tego od razu wzięła się do pomocy przy przygotowaniu noclegów.

Ledwo grupa zdołała przygotować obóz, gdy odezwała się małomówna Ilmaxi:

- Jutro się rozdzielimy, ja pójdę z poselstwem. Bowiem Gaalhil dotąd, nie wspomniał dlaczego wyruszył. A udał się w tą wyprawę, właśnie z rozkazu władców Daeven-Tassair. Obowiązek ponad wszystko Gaalhilu. Nie możemy zostawić ich bez opieki, tym bardziej iż są gośćmi moich władców. Nie możemy też porzucić misji, ale ja zbyt rzucam się w oczy, jak na misję zwiadowczą. Poradzisz sobie sam...jestem tego pewna. Poza tym, bardka udaje się w tym samym kierunku co ty.

Aeterveris z zaciekawieniem spoglądała to na towarzyszkę, to na Gaalhila. Dopiero teraz zorientowała się, jak niewiele wie o tej parze i ich celach. No i była ciekawa, co na słowa Ilmaxi odpowie mężczyzna. Dziewczyna nie miała nic przeciw wędrówce z nowo poznanym towarzyszem, ale wpierw chciała się dowiedzieć czegoś więcej.

- Zmierzasz do Phalenpopsis?- spytała Gaalhila, a w jej głosie słychać było mieszaninę zaskoczenia i niedowierzania.- A którą drogą chciałeś podążać?
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 26-09-2008 o 23:38.
Markus jest offline  
Stary 29-09-2008, 12:15   #700
 
rasgan's Avatar
 
Reputacja: 1 rasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwu
- Auu – jęknął elf powoli wstając z ziemi. Bolał go każdy kawałeczek ciała. Rasgan czuł piekący ból mięśni i tępe rwanie w każdym stawie z osobna i we wszystkich razem. Powoli, nie kryjąc grymasu bólu, strzepnął z ubrania kurz i rozejrzał się dookoła. - Co u diabła się tutaj dzieje – powiedział ściszając głos gdy zauważył walczące w przestworzach bestie. Przykucnął. Znów mięśnie zaprotestowały powodując ból. Elf może i był nieśmiertelny, może i jego tkanki regenerowały się z szybkością błyskawicy, ale cierpiał i czuł jak każda inna istota. W dodatku regeneracja takiej ilości obrażeń jaką właśnie zafundował sobie spadając z nieba na dach zużywała straszne ilości energii.

- Ładnie się wpakowałem. Nie ma nic lepszego niż spaść z nieba na dach i mieć jeszcze ze dwa metry w dół. - Rasgan niemalże na kolanach podszedł do krawędzi dachu na którym „wylądował”. Popatrzył jeszcze raz w górę, a następnie w dół. Powoli, oszczędzając siły, usiadł na krawędzi dachu spuszczając nogi. Spojrzał na dach. Nie zostało już nic co należało do niego. Na dole też nie dostrzegał nic, co mogło by zagrozić jego życiu. Skoczył.

Choć odległość z dachu do ziemi była niewielka skok sprawił mu wiele trudności. Elf upadł ciężko na ziemię niemalże tracą równowagę. By się nie przewrócić przyklęknął i podparł się rękami. W tej pozycji trwał nie wiedzieć jak długo. Wyglądało to jakby się modlił do Matki Ziemi, lecz doświadczony obserwator mógł dostrzec jak ciężko dyszał. Z jakim trudem wciągał powietrze nosem i wypuszczał ustami starając się by jego komórki dostały jak najwięcej tlenu. W końcu udało mu się wstać.

Podwojona dawka tlenu spowodowała zawroty głowy. Zachwiał się lekko, lecz ustał. Powoli, stawiając krok za krokiem, jak dziecko uczące się chodzić w końcu ruszył w jedyne znane mu bezpieczne miejsce – do domu Turama. Teraz potrzebował jedzenia, wody i kilku godzin snu by dojść do siebie, by pozwolić jego przekleństwu działać i uzdrowić ciało do końca. Przecież już niedługo będzie potrzebny wszystkim w pełni sprawny.

Te kilka minut marszu wydawały się elfowi wiecznością. Sam nie wiedział jakim cudem udało mu się dojść do rezydencji krasnoludzkiego inżyniera. Gdy już doczłapał się do środka od razu skierował się ku dzbanowi wina. Nalał sobie pełny kielich i wypił jednym haustem. Dopiero po napełnieniu go drugi raz usiadł i powoli popijając rozejrzał się po pokoju.

- Możecie mi powiedzieć co się dzieje?
 
__________________
Szczęścia w mrokach...
rasgan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172