Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2008, 00:42   #204
alathriel
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Zrobiło mi się słabo i coś jakby podcięło mi nogi. Upadłam na ziemię. Nie wiedziałam co się stało. Na chwilę mnie zamroczyło. Czy on...? nie chciałam skończyć postawionego samej sobie pytania. Z wysiłkiem wstałam ponieważ nogi zaczęły mi odmawiać posłuszeństwa. rozejrzałam sie bezradnie dookoła.

Celestin poczuł jakby ktoś go podciął. Rana zaczęła boleć tak mocno, że stracił możliwość myślenia. Kiedy znów otworzył oczy, stał nad nim jego Ojciec.
- Czy ja... nie żyję? - zapytał łamanym głosem.
- I tak i nie. - usiadł obok syna - widzisz, dla tamtego świata przestałeś istnieć, bo twoje ciało jest tutaj. Tyle że to nie stan naturalny, tutaj mogą przebywać jedynie dusze. Dlatego spodziewam się problemów. - uśmiechnął się jak dziecko, które oczekuję prezentu urodzinowego.
- Problemów? - Celestin ułożył się na plecach. - Zresztą nie, nie mów mi. Nie chcę wiedzieć. - Obaj milczący wpatrywali się w zachód słońca. - Czy istnieje szansa, żebym się stąd wydostał?
Ojciec nawet nie niego nie spojrzał.
- jeśli ktoś otworzy ci bramę. Ale do tego potrzeba maga o wielkiej mocy. Który umiałby kontrolować zarówno żywioły zewnętrzne jak i musiałby go słuchać duchy tutaj. Ciężko będzie kogoś takiego znaleźć.
Celestin zamknął oczy. "Czyli zostałem pogrzebany żywcem. Róża się ucieszy. Dopięła swego."
- Ale możesz się skontaktować ze światem zewnętrznym.
- I dopiero teraz mi mówisz?!? - młodzieniec starał się poderwać, ale po kolejnej fali rwącego bólu w boku zrezygnował. - Jak?
Ojciec uśmiechnął się półgębkiem i przytulił syna, klepiąc go o wiele za mocno w plecy.
- No w końcu mówisz jak moje dziecko!
- Nie ma na to czasu! - wyobraził sobie siostrę zupełnie załamaną i Moirę... jego serce lekko się ścisnęło, znał ją tak krótko, może wcale się nie przejmie? - Z drugiej strony myślą, że ja...
- No już, już. - Ojciec przerwał mu i wyjął coś okrągłego z kieszeni.

- Jeśli będziesz patrzył wystarczająco głęboko i długo...

Francesca siedziała oparta o ścianę. Właściwie nie bolała jej ani rana (zapewne śmiertelna), ani świadomość tego, że umiera. Tylko tak ciężko było wziąć porządny oddech. Powieki mocno jej ciążyły. Stopy powoli stawały się coraz chłodniejsze. Dreszcz przeszedł jej po plecach. Czyli tak to wygląda? Nic wielkiego. Zresztą. Zemściła się za całe swoje nieszczęśliwe i połamane życie na mordercach jej rodziny. Literalnie mówiąc wypruła im flaki. Wywiązała się też z obietnicy względem Róży. Wierna do śmierci, w ostatnim pojedynku przegrała, a to że stawką było jej życie... No cóż. Niczego nie żałowała. Właściwie liczyła, że przyjdzie ona szybciej. Zamknęła oczy. Z jej ust wydobył się słaby jęk. Ręce przestały słuchać jej poleceń i stały się zupełnie bezwładne. Znów wpatrzyła się w ścianę naprzeciwko niknącą w mroku. Najpierw mrok nabrał barw, ciemnych. Barwne plamy przelewały się przed jej oczami, rękopensując coraz częstsze dreszcze i ogarniające ją zimno. Obraz klarował się z wolna aż...

- Słoneczniki. - wyszeptała i uśmiechnęła się tracąc przytomność.

Poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Teraz były już pełne nie tylko krwi ale i płynów ustrojowych. Przetarłam oczy ale to nic nie dało. W gardle urosła mi gula i co jakiś czas nie mogłam do końca złapać oddechu. Łkałam. Wtedy mój wzrok spoczął na pokiereszowanej Francesce. Wyglądała marnie, podeszłam do niej i obejrzałam jej rany. Nie było najlepiej, właściwie było beznadziejnie. Dziewczyna straciła przytomność. Powinnam jej nienawidzić i z satysfakcją patrzeć jak cierpi umierając, ale nie potrafiłam. Nigdy nie potrafiłam patrzeć spokojnie jak ktoś umiera, zwłaszcza jeśli istniał chociaż cień szansy że mogę mu pomóc. Miałam jeszcze jeden bandaż, ten ostatni który ściskał moją klatkę piersiową. Nie miałam go wcześniej czasu ściągnąć a teraz był jak znalazł. Ściągnęłam go z siebie i wciąż łkając z zapłakanymi oczami zaczęłam pobandażowywać ranną. Najważniejsze było zatamowanie krwawienia. Większej utraty krwi nie mogłaby przeżyć. Bandaże natychmiast przesiąkły więc podarłam suknię którą do tej pory miałam na sobie zostawiając z niej zaledwie koszulkę na ramiączkach. Obandażowałam dziewczyną jeszcze raz po czym usiadłam obok niej i oparłam się o ścianę. Nic więcej na razie nie mogłam zrobić. Musiałam ochłonąć, chociaż przez chwilę ogarnąć to co się do tej pory wydarzyło.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez alathriel : 02-09-2008 o 19:50.
alathriel jest offline