Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2008, 20:57   #207
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Margot jakby stała się trochę bardziej kontaktowa. Cały czas chlipała, wyglądała strasznie (dopiero z bliska zobaczyłaś, jakie ma podkrążone oczy i cała była w krwi, brudzie i pocie), ale jej oczy zdawały się mniej puste. Otarła łzy bandażami i sięgnęła po zawinięte lusterko. Zagryzła dolną wargę i wstała.
- Wydostać się? - powtórzyła za tobą jak echo.
Raptem podeszła do drzwi i szarpnęła je mocno. Z jej ust wydobył się przeciągły gwizd. Przez moment nic się nie działo, po czym usłyszałaś przyspieszone kroki, ba! hałas wskazywał na co najmniej pięć osób. Jakbyś zgadła. Nagle w drzwiach pojawili się mężczyźni, którzy odziani byli jak Straż Miejska.
- Szukaliśmy cię. - jeden rzucił w stronę Margot ze złością. Po czym przeniósł wzrok na ciebie i (podejrzewam widząc spojrzenia swoich podwładnych, gdyż na kapeluszu miał o purpurowe pióro, a wg słów Simone której w zasadzie nigdy nie słuchałaś, to symbol porucznika) zdjął z siebie płaszcz i szybko zarzucił ci na ramiona.
- Znaleźliście Różę? - głos Margot stał się beznamiętny, raczej jej nie interesowała odpowiedź, ale dla zasady zapytała.
- Nie, nigdzie jej nie ma.
Margot wzruszyła ramionami w geście "patałachy".
- Ale znaleźliśmy liczne artefakty. - dalej relacjonował sytuację.
- Lucciani się ucieszy. - skwitowała jego wypowiedź.
- Co dalej, madame du Pount?

W międzyczasie poprawiłam płaszcz, o wiele za duży i zapięłam cztery górne guziki, aby zasłoniły, to co powinny.

- Nic. Możemy wracać. - wzruszyła ramionami i skierowała się do drzwi.
Porucznik niepewnie spojrzał na ciebie i w końcu zauważył Francescę.
- A co z tą ranną?
- Niech zdycha.
- rzuciła przez ramię Moira i nawet się nie odwróciła, znikając w korytarzu.

Spojrzałam na opuszczającą pokój Margot a potem na nieprzytomną Francesce. Nie mogłam jej tak zostawić. Może zrobiła co zrobiła ale działała pod przymusem. Wtedy, podczas walki w jej oczach nie było ani krzty determinacji. W jakiś dziwny sposób czułam sie z nią związana. Od momentu kiedy weszłam na statek Róży działałam pod przymusem, po prostu nie miałam innego wyjścia. Zresztą tak czy inaczej nie zostawiłabym umierającej osoby na pastwę losu. Podeszłam do dziewczyny i kucnęłam tyłem do niej. Najpierw przerzuciłam jej prawą na swoje ramię, a potem lewą. Złapałam za obie ręce i naciągnęłam sobie na plecy. Teraz należało wstać. Mówiłam już jak ciężkie sa bezwładne ciała? Tak, bardzo ciężkie. Odliczyłam do trzech i ze sporym wysiłkiem podniosłam się razem z Francescą na swoich plecach. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę że gdybym miała tak tachać o głowę wyższego ode mnie celestina byłoby krucho. Zaplotłam ręce z tyłu żeby mi "nie zjeżdżała" i ruszyłam ku wyjściu. Chwała theusowi że to jednak była kobieta.

Porucznik patrzył na to, co robisz, z szeroko otwartymi oczami. Kiedy chwiejnym krokiem ruszyłaś w kierunku korytarza, nie wytrzymał i zaczął śmiać.
- Patrzcie Panowie, trafiła nam się kolejna Zosia-Samosia. - zatrzymał cię w drzwiach. - Dajcie spokój panienko. Pablo weź tę ranną, nieprzytomną damę, a ty Marco leć po lekarza, żeby już był, kiedy znajdziemy się na posterunku.
Wydał dyspozycje, które natychmiast, bez szemrania zostały wykonane. Od razu lżej ci było na plecach.
- Może panienka chcę się na mnie wesprzeć? - zaoferował ci swoje ramię.


W momencie kiedy ściągnięto mi ranną z barków poczułam się nagle niesamowicie lekko, jakbym straciła jakieś 40 kilo. Czułam jakbym nagle nic nie ważyła. Wzięłam głęboki oddech, bo jednak taszczenie ciał bezwładnych jest strasznie męczące i promiennie odpowiedziałam - dziękuję - Chwilę potem wyprostowałam się jak gdyby nigdy nic i ruszyłam samodzielnie przed siebie.

Usłyszałaś za sobą dobroduszny śmiech.
- A nie mówiłem wam chłopcy? - rzucił, pokazując ci drogę na zewnątrz.
Pierwszy raz skorzystałaś z drzwi w tym domu. Niesamowite, że takie nudne i nieciekawe były w porównaniu do widoku, który rozpościerał się za nimi.

Korytarz wyprowadzający z posiadłości Róży. Na Theusa, tutaj chyba każdy kąt jest inny. I w końcu uliczka,

i wolność. Porucznik wpakował cię, Francescę i Margot wraz z dwoma strażnikami na wóz i samodzielnie powożąc szybko dowiózł na posterunek. Tam czekał już doktor. Strasznie sarkał na to, czym zrobiłaś opatrunki, ale podobało mu się jak je zrobiłaś.
Potem porucznik zaproponował tobie i Margot herbatę w jego biurze - czyli małym pokoiku. Ale chodziło przecież o prywatność.
- Dobrze, tak więc...
- Jesteśmy kwita tak?
- Margot przerwała mężczyźnie i wpatrywała się w niego nieprzyjemnym wzrokiem.
Porucznik westchnął.
- Tak jesteśmy. Twój ojciec uratował mi życie, a teraz ja pomogłem tobie.
- To mogę iść?
- Nie zabronię ci, tylko powiedź mi, co dalej zamierzasz?
- To nie twoja sprawa.

Zapadła cisza.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline