Droga przez dżungle nie była z kategorii "spacerów", na szczęście poruszali sie względnie oczyszczoną trasą, gdzie w poszyciu widać było ślady działania maczety
Haldera.
Piękno i majestat lasów podzwrotnikowych potrafiły urzec i oczarować, jednak było to piękno pozorne. Okropny upał i wilgotność wyciągały siódme poty, a "muzyka" dżungli złożona z nieprzerwanego staccato jej mieszkańców, zapowiadała wieczne zagrożenie.
De Werve przypomniał sobie pierwszą wędrówkę przez taki nieprzebyty las i skrzywił się, dżungla zawsze kazała płacić sobie trybut z sił i zdrowia wędrowców, za pierwszymi razami wyciągała jeszcze daninę strachu i onieśmielenia. Teraz było jeszcze nie najgorzej i wystarczyły czujne spojrzenia i widok towarzyszy, aby Ci którzy nie mieli za sobą podobnych wędrówek, czuli się w miarę pewnie..., jednak gdy błyskawicznie zapadająca w takich warunkach noc otuli ich swym mrokiem i nocne zwierzęta rozpoczną swoiste détaché...
Lambert wzdrygnął się na wspomnienie.
*
Miejmy nadzieję iż najemnicy są doświadczeni, lub twardzi. * pomyślał, w nocy wszystko wygląda inaczej, a dżungla zmienia nerwy w napięte postronki, wystarczy czasem o jeden trzask, lub krzyk nocnego ptaka za wiele, jeden więcej z dziwnie układających się cieni... i palce na spustach zaczynają szaleć.
Upiorny wrzask wzdrygnął nim nie mniej niż pozostałymi, lecz pierwszy zamęt myślowy i rosnącą falę adrenaliny powstrzymało przypomnienie.
Lambert przystanął uważnie wypatrując czegoś pomiędzy gałęziami, a po chwili uśmiechnął się lekko wskazując na coś ręką.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=rC5hPzonErs&feature=related[/media]
- Uważajcie na tego świra - powiedział poprawiając ciężar i sięgając do manierki. Łyk orzeźwiającej wody był niczym nektar bogów
- Prócz dzikich wrzasków, lubi obrzucać... - nie dokończył widząc chmurną minę
Dzika oglądającego koszulę ze złym błyskiem w oku.
Chowając pojemnik ruszył dalej bez zaufania zerkając na człekokształtnego dowcipnisia.
Ranny
Wilk i przecinający maczetą dogodniejsze przejście
Halder, poruszali się nieznacznie wolniej od ich grupy, dlatego lada chwile mogli sie na nich natknąć... *
byle przed zmrokiem*
Bardzo bliski wystrzał, z początku wmurował Lamberta w ziemię, lecz spadająca małpa uświadomiła mu, że to nie Simba.
Simba nie waliliby do zwierząt mając na dłoni ich grupę.
Wyrwał pistolet z kabury i zarepetował przyklękając rozglądając się uważnie na boki.
- RAAA... - stłumiony okrzyk dobiegł sprzed nich i urwał się ucięty niczym nożem. Tonowi głosu daleko było do osoby
Wilka, lub
Haldera, De Werve rzucił się do przodu w przetarty przez zwiadowców szlak sycząc z bólu i przeklinając stłuczone kolano.
Szamotanina....
Wilk z wycelowaną bronią...
Strzelba zdolna powalić słonia...
Pozory mylą, Rosjanie potrafili wysyłać śliczne aktywistki w każdy rejon świata, które z uporem godnym lepszej sprawy uparły się budować komunizm razem z mężczyznami, tak jak oni latać z kałasznikowami i strzelać do wszystkiego co sie rusza, za wolność klasową, zwykle nawet bardziej fanatyczne. W Kongo tez byli wysłannicy i ochotnicy. Telegrafiści, specjaliści, szkoleniowcy - tacy jak ci Polacy i Niemiec... tylko z drugiej strony.
Gdyby ta śliczna panna należała do bojówki Simba i wyrwała się, trzeba byłoby ją zastrzelić, toteż Lambert nie reagował, ograniczając się do wycelowania Browninga w wielce ruchliwą głowę dziewczyny.
Pomaganie
Halderowi w obezwładnianiu jednej wystraszonej niewiasty , jakośnawet nie przemknęło mu przez myśl.
- Ostrożnie Markus - mruknął tylko
- To nie nosorożec.