Rashid uśmiechnął się do sprzedawcy, tym uśmiechem którym drapieżnik obdarza swoje ofiary przed ciosem. A przynajmniej tak mogło się komuś zdawać, bo ten uśmiech trwał tylko kilka sekund. I był wyraźnym sygnałem że jeśli zostanie oszukany to alchemik równie dobrze mógłby sam popełnić samobójstwo.
A następnie przemówił, był to język który słychać w bogatych dzielnicach bardzo rzadko. Coś, co trudno zrozumieć postronnym i właśnie jako taka mieszanka został stworzony, a tak naprawdę jest to greka wymawiana w dialekcie arabskim. Dla postronnej osoby brzmi to jak syk wężą i właśnie tak nazwał to rzymski skrytobójca który uczył ich posługiwać się tą odmianą. Rashid powiedział tylko kilka słów, ale to wystarczyło by sprzedawca skłonił sie posłusznie i wyjął z skrzyneczki znajdującej sie w ukrytej wnęce malutką sakiewkę.
Następnie doszło do wymiany sakiewek.
Teraz pozostalo tylko ustalić datę "wizyty" w pałacu. Ale Rashid myślał o tym zeszłej prawie bezsennej nocy, gdy włóczył się bezczynnie ulicami Konstantynopolu. Za trzy dni, o pełni księżyca. Wtedy gdy nikt nie będzie się go spodziewał.
__________________ "Co zbawienie nam, czy piekło!
Byle życie nie uciekło!" |