Peter Dyszał ciężko, biegnąc za tym diabelskim powozem, ale wcale mu to nie przeszkadzało w zerkaniu co chwila na podskakujące w rytm biegu cycki Marianne. Mimo prostego ubrania wydawało się, że za chwilę wyfruną na zewnątrz! W zasadzie Peter by wolał by tak się właśnie stało, nawet jak miałoby to oznaczać zakończenie pościgu. W połowie drogi w ogóle zapomniał po co tak właściwie gonią tą karocę i mało co nie wpadł na latarnię, jak jedna z piersi podskoczyła nieco bardziej. Sytuację jeszcze ułatwiał fakt, że było duszno i parno, a poranna mgła jeszcze unosiła się w tych wąskich uliczkach. I koszulina kobiety wyraźnie przemakała. Jeszcze trochę i będzie widać całe sutki...
Niestety nie dane było mu ich zobaczyć. Jakiś instynkt kazał mu się zatrzymać przy wylocie kolejnej z uliczek, w które skręcił podstępny, uśmiechnięty woźnica. Zatrzymał też kobietę, jakby nie chcący łapiąc ją przy tym za udo. -No co?
Jego oczy wyrażały wręcz szczerą niewinność. Przecież to miejsce było równie dobre jeśli chodzi o zatrzymanie biegnącej osoby. Owszem, ramię pewnie byłoby lepsze, ale te Marianne były na strasznie dużej wysokości. Udo było lepsze, o tak. Mocne, jędrne udo. Paser potrząsnął głową, chociaż na chwilę próbując się pozbyć niecnych myśli. -Nie podoba mi siem to. Pewnie się zatrzymali i tera czekają. Plan jest taki. Zdejmujesz koszulinę i machając cyckami odwracasz ich uwagę a ja biorę cię, erm ich od tyłu i walę... po łbach. Tak właśnie.
Nie zdążył zablokować ciosu kobiety, który trafił go w głowę i zakołysał całkiem solidnie. Przynajmniej zaczął myśleć nieco trzeźwiej. Burknął tylko. -Wystarczyło zwykłe, że nie.
Nie za bardzo podobało mu się to, że znów musiał coś wymyślić. Wyjął pałkę zza pasa, ciesząc się, że chociaż ta w spodniach już nie jest taka twarda. Ale to i tak nie zmieniało faktu, że nie bardzo wiedział co zrobić. Biec naprzód? W sumie to nie był aż taki zły pomysł. Ruszył biegiem przed siebie i kilkunastoma susami dopadł do babci z kramem, odpychając ją na bok. -Zaraza! Zaraza na ulicach!
Szybko rzucił okiem co ma kramie. -To te kalarepy! Zaraza w kalarepach, szybko!
Pchnął kram za karetą, która powinna być gdzieś w głębi ulicy, o ile instynkty go nie myliły. Gestem wskazał Marianne drugą stronę ulicy. Tamtych nie było wielu, można ich było zaatakować, jeśli wystrzelą w kram. A Peter robił strasznie dużo hałasu. -Zaraza w kalarepach! Uciekajcie póki bramy otwarte!
Prowokowanie tłumu zaczęło mu się podobać. Marianne przemykała drugą stroną. Zawsze mogli się schować w najbliższych budynkach. O ile będą mieli czas. |