Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2008, 22:00   #17
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Facet, oszalałeś – skrzywiła się Amber wycierając usta.
- Ej, kotku, o co ci chodzi? Nie było cię? Nie było. Ale teraz jesteś i fajnie. A ten twój brat to dupek. Mógł powiedzieć, że się zjawisz. Normalnie zorganizowalibyśmy scenkę powitania z okazji twojego powrotu. I założyłbym stringi kąpielowe w zielone grochy. Te, które lubisz – uśmiechnął się mile. – No to co, lecimy? Jak nie masz stroju kąpielowego, któraś z dziewczyn ci pożyczy, a ja pomogę ubrać. Co ty na to?
Tymczasem Amber milcząc kręciła głową oraz przyglądała mu się testującym wzrokiem, jakiego używają zwykle naukowcy analizujący na przykład żabę. Vince wręcz był przekonany, że jego żona właśnie zastanawia się, jak poprzednia Jessica mogła wybrać takiego gnojka.
- Billy, ona, a wcześniej także Dave, mówili coś o amnezji. Może cię nie pamięta – rzucił ktoś z rosnącej grupy imprezowiczów, którzy zwietrzyli dobrą kłótnię. No, i rozpadał się najpopularniejszy związek w szkole. To trzeba było zobaczyć i opowiedzieć o tym innym. Mur beton rodził się temat, który zyska status nowiny tygodnia, a może nawet miesiąca. Przynajmniej do czasu, aż szkolne życie przeszyje kolejny z takich wstrząsów.
- A, amnezja? Stary, takich rzeczy, które wyprawialiśmy, się nie zapomina – Billy był wyraźnie dumny oraz przekonany o własnym geniuszu. – Powinna mnie pamiętać tak czy siak, co nie?
- Prawda Billy – zgaszony blondynek odsunął się na bezpieczną odległość kiwając głową niczym giermek przed królem. – Ty jesteś super. Bez dwóch zdań.

- Czy ja naprawdę chodziłam z takim fagasem? – Zdziwiła się na głos Amber.
- Naprawdę – wyrwał się jakich młodszy chłopak stojący niedaleko Billy’ego, ale urwał przeszyty wściekłym wzrokiem baseballisty.
- Nie przeginaj, lalunia. Tworzyliśmy niezły tandem. Masz ładną buźkę, pieprzysz wszelkie zasady i jesteś niezła w łóżku. Tylko tyle, ale to i tak lepiej niż większość idiotek, które potrzebują pół kilograma podkładu pod puder. Więc przestań się podskakiwać i chodźmy się zabawić, a ja ci dąsy wybaczę.
- Wybaczysz mi? Ty mi coś chcesz wybaczyć, dupku kwadratowy? – Vince zerknął, czy Amber potrzebuje pomocy. Miała dziwną minę. Nie wiedział, czy była bardziej wściekła, czy opanował ja zimny gniew i wyładowywała się na swoim, a raczej Jessici, eksie. Przerwać? Chyba lepiej tak, bo z takim zadufanym w sobie osobnikiem ciężko będzie dojść do jakiegokolwiek rozsądnego rozstania. Inna rzecz, że Amber także odłożyła chyba rozsądek na półkę.
- Zostaw go, chodźmy stąd. On jest nie warty twojej uwagi – spróbował jeszcze interweniować. Jego żona wydawała się wkurzona, jak rzadko kiedy. On zresztą też. Ten gnojek pocałował jego żonę! Ale jeszcze nie na tyle, żeby zabić dupka, tymczasem oczy dziewczyny wskazywały na to, że zastanawiała się nie nad tym „czy?”, ale „w jaki sposób?”. No, może lekko przesadzał, ale sytuacja wyraźnie się zaogniła, a Amber nie przebierała w słowach.
- Zaraz – odrzekła dobitnie Vince’owi. - Zaraz pójdziemy. Tylko wytłumaczę dokładnie temu ćwierćinteligentowi sytuację, bo widocznie dalej ma kłopoty ze zrozumieniem czegokolwiek innego niż baseball i własne przyrodzenie. Przykro mi, on był ponoć moim chłopakiem, nie mogę tego tak zostawić. Słuchaj więc – ponownie zwróciła się do totalnie zdziwionego baseballisty, - jeżeli kiedykolwiek z tobą byłam, to musiałam mieć chyba klapki na oczach. Jesteś zwykłym chamem. Zawsze tak witasz swoje byłe dziewczyny pieprząc się z jakąś cizią w altance?
- Mówiłam ci, mówiłam, że ktoś nas podglądał – krzyknęła młoda, nieco pulchna Azjatka właśnie wychodząca z basenu. Vince przypuszczał, że to owa Wu wspomniana przez jednego z chłopaków. To prawda, mimo, że nie należała do najszczuplejszych osób, niemniej jej ciało i twarz wydawały się bardzo harmonijne, lekko okrągłe, ale miękkie, zaś migdałowe, ciemne oczy niewątpliwie tylko wzmacniały jej urok. Naprawdę ładna, choć nie tak ładna jak jego żona. – Szkoda, że poleciała na tego gnojka – zastanowił się Vince.
- Zamknij się WuBilly się chyba zdenerwował.
- Słuchaj - zwrócił się zimnym głosem do Amber, - jestem twoim chłopakiem i było nam dobrze. Guzik cię obchodzi, co robiłem, kiedy ty zniknęłaś! Nie było cię, dlatego nie masz prawa niczego mi zarzucać. Jeszcze raz proponuję, odpuść sobie i zostań taką Jessie jak wcześniej. Czy wiesz, co ja teraz myślę: oto ładnie mnie przeprosisz, a ja się zastanowię, czy to rzeczywiście twoja głupia choroba, czy może brałaś jakieś prochy?
- Jeżeli tak sobie myślisz, to cóż, myśl dalej. Ponoć to ma przyszłość, a jeżeli się nieco wysilisz, to może nawet przyjdzie ci do głowy, że, jeżeli byłam taka głupia i jakiś czas z tobą wytrzymywałam, to to już się zmieniło. Ja się zmieniłam. Koniec tej zabawy mości panie bufoniasty. Jeżeli ta laska – wskazała na Wu – ci odpowiada, to gwiżdżę na to. A wiesz dlaczego? Bo między nami nie ma nic, chłopczyku. Nic, i będę się bardzo starała, żeby owo nic pozostało. A teraz baw się dobrze, bo mnie to już niewiele obchodzi. Miłej zabawy oraz przepraszam za zamieszanie – zwróciła się do wszystkich odwracając. – Chodź, idziemy. Nic tu po nas – dodała do Vince’a
- Czy myślisz, że ode mnie można odejść tak sobie? – Próbował chwycić ją za ramię, ale odtrąciła go, niczym zwykłego natręta.
- Co jest, mała? Chcesz ostro? Dobra, zabawimy się. Billy, kapitan drużyny, nie ustępuje przed durnymi lalkami, którym się wydaje, że mogą ot tak sobie zagrać mu na nosie. Nie ustę ... – chciał ją chwycić od tyłu, objąć potężnymi łapami i zwyczajnie przytrzymać, aż nie straciłaby tchu. Amber znała judo, a ciało Jessici było prężne i silne, ale jednak dwa razy lżejsze od Billy’ego.

Łapał ją, Jego ręka była tuż tuż, gdy ...
- Auuu! – Wrzasnął, gdy nagły chwyt Vince’a wykręcił mu nadgarstek. Dupek zaatakował mu żonę, wcześniej pocałował, a teraz próbował uderzyć. Nie kolegę, kumpla, znajomego, ale żonę, najbliższą, najważniejszą na świecie osobę. To był bolesny chwyt, wiedział o tym. Brutalne odmiany ju jitsu uwielbiały bawić się nadgarstkami. – Co ty popaprańcu robisz, eee? – Wydusił wreszcie jęcząc Billy.
Próbował wyrwać dłoń, ale to wyłącznie pogłębiało ból.
- Silny, kurczę – pomyślał Vince. Owszem, mógł mu złamać nadgarstek, ale, jasny gwint, nie o to chodziło. Żeby się ten dureń od nich po prostu odczepił! No, może oprócz tego, żeby nieco zapłacił za odnoszenie się do Amber. Jak on śmiał? Jak mógł? Nacisnął mocniej dłoń chłopaka wywołując kolejny krzyk.
- Zostaw! Auuu! Zostaw, ooo, przyłożę ci, jak nie zostawisz.
- Zostaw go, Kev – nagle usłyszał jej głos. – Sam powiedziałeś, niewarty uwagi dupek.
- Ale próbował ciebie zaatakować – nie poddawał się Vince jeszcze zwiększając nacisk.
- Uuuaaa! Boli! Ty chamie! – Próbował się rzucić znów przytrzymywany klasycznym chwytem ju jitsu Billy.
- Tak, damski bokser. Ale zostaw go. Nie jest wart, żeby ...
- Dobrze, skoro mu wybaczasz – ustąpił niechętnie. Odepchnął chłopaka, który poleciał na ziemię przeklinając i rozcinając przy upadku wargę.
- Nie wybaczam, ja mam do głęboko w nosie – sprecyzowała.
- Ja pieprzę, ja pieprzę, ja cię zatłukę gnoju, zatłukę – Billy miął w ustach przekleństwa na przemian z pogróżkami. Ale twardy był! Vince z podziwem niemal spojrzał, jak chłopak się podnosił z ziemi i spluwając krwią z rozciętych ust szedł w jego kierunku. Jego dolna warga zaczynała właśnie całkiem nieźle puchnąć.
- Odsunąć się! – Wrzasnął na innych Billy, po czym zwrócił się do Vince’a. – Nie znam cię cioto ...
- To Kevin – przerwał mu jakiś opalony chłopak z kółeczka patrzących. - Z pierwszej naszej budy. Chodzi na kółko chemiczne.
- Nie pytałem cię! Nie odzywaj się nigdy, kiedy cię nie pytam! Rozumiesz szczylu!!!? – Wrzasnął na chłopaka. – A teraz słuchaj, Kevin, czy jak ci tam. Pindolone chwyciki nie robią na mnie wrażenia. To było bardzo głupie z twojej strony, że mi podskoczyłeś. I że ośmieliłeś się poderwać Jessicę. Nie wiem, czy ci już dała dupy, ale posłuchaj uważnie: tkniesz ją, zatłukę. Czy jej się podoba, czy nie, jest moją kobietą i zatłukę jak psa, jeżeli ...
- Facet, nie mam nic do ciebie. Nawet nie powiem, żebyś ją przeprosił, bo widać, że nie jesteś zdolny do wydukania takiego słowa – Vince’a też zaczynało ponosić. - Próbowałeś zaatakować od tyłu i to dziewczynę, ciesz się, iż nie złamałem ci ręki. Po prostu odwal się od nas. Tyle może do ciebie dociera? Jeżeli zaś nie, to po prostu nabiję kiedyś tobą dziuplę jakiegoś drzewa. A teraz rzeczywiście chodźmy. Nic tu po nas – zwrócił się do Amber.
- Kur ...! – Billy skoczył na odwracającego się Vince’a ostro wywijając lewą ręką. Prawa widać została uprzednio nadwerężona chwytem na nadgarstek. Pewnie celował w atakach z tyłu, ale też trafił na osobę, która się tego spodziewała. Nagły zwrot i lekki skłon spowodowały, że ... cios Billy’ego przeszedł tuż tuż.
- To nie twoje ciało, Vince – pomyślał nagle, uświadamiając sobie, że choć młode oraz silne, nie jest ani tak twarde, ani tak rozciągnięte jak to dawne, ćwiczone latami. Umiejętności oraz odruchy pozostały, ale samo wykonanie ... Ufff! Aż musiał odskoczyć o mało co się nie pośliznąwszy na mokrej trawie wokół basenu. Zachwiał się, ale Billy nie wykorzystał szansy. Skoczył po raz kolejny próbując go chwycić. Był silny, pewnie silniejszy niż on, niemal szybszy, ale nie wiedział, nie wiedział ... że nagły kopniak w łydkę kładzie najsilniejszego. Brudne oraz brutalne, ale skuteczne. Dokładnie zastosowane tak, jak uczyli Vince’a instruktorzy walki.
- Aj!
A potem przyszedł nagły plusk, gdy nie mogący ustać po kopnięciu Billy został wepchnięty do basenu.
- Uff! – Vince mimo całej swojej niechęci czuł do basaballisty coś w rodzaju niechętnego szacunku. Widać Billy musiał na siłowni spędzać kupę czasu, a uprawianie sportu wyrobiło mu niezły refleks.

Niepewność, szemranie patrzących, nie wiedzących jak zareagować na coś, co nie miało jeszcze nigdy miejsca. Numer 1 szkoły brodził w wodzie próbując się wydostać z basenu, odtrącony przez byłą dziewczynę i pokonany przez rywala.
- Niech ktoś mu pomoże! – Krzyknęła Wu podbiegając do brzegu basenu. – Billy! Billy!
- Odwal się, idiotko! O rany! Moja noga – zawył nagle.
- Billy! Nic ci nie jest?
- Odwal się, mówię, pókim dobry!
- Billy! Pomóc ci? – Ktoś zdecydował się posłuchać Wu i podać mu rękę, ale wkurzony chłopak pociągnął przygodnego pomocnika, który z nagłym okrzykiem przestrachu wywinął orła waląc plecami w taflę wody.
- Pieprz się, dupku! Na co czekacie, kretyni, dołóżcie mu. Aaa! Kurde, boooooli! – Po czym zaczął kląć.

Nie wyglądało to najlepiej. Vince nie przypuszczając, ze Billy tak szybko się pozbiera, teraz przeklinał sam swoją głupotę, że nie wziął pod uwagę takiej możliwości. Szast!
- A żesz! – Wyrwało mu się, gdy ktoś naprawdę na nich skoczył usiłując trafić Amber. Popchnięta przez Vince’a, który w ostatniej chwili zauważył niebezpieczeństwo poleciała do przodu nieco zaskoczona. Niestety, wprost w dwóch innych, którzy właśnie zachodzili im drogę. – Dziewczynę!? Ty łysa pało! – Vince trzasnął po nosie tego, który zaatakował pierwszy. Chyba coś chrupnęło, ale nie zastanawiał się, bo jeden z owej dwójki z przodu chwycił Amber wiążąc jej ręce, a zaraz pomógł mu drugi. Miała problemy z oddychaniem i próbowała się wyrwać, ale oni byli dwa razy silniejsi od niej. Bynajmniej nie próbowali jej uderzyć. Pewnie Billy sam sprałby ich wtedy na kwaśne jabłko. Jakby nie było, zapewne w umyśle baseballisty tylko on sam mógł wymierzać takie kary. Była to względna pociecha, bo Billy na obecną chwilę wyglądał raczej na takiego, co sam potrzebuje pomocy, a nie kogoś mającego ochotę bić innych. Ale Vince’a taka ochrona nie obejmowała. Trafiony w nos chłopak poleciał gdzieś na bok, ale zjawił się kolejny z dużą blizna na lewym ramieniu i tatuażem kotwicy. Zbudowany jak goryl, akurat pasowałby do klasycznego obrazu korsarza. Tylko mu brakowało opaski na oku i papugi, bo reszta, łącznie z błyszczącymi oczyma i cuchnących tanim alkoholem ust, się zgadzała. Ale! Ale Vince chciał właśnie skoczyć do usiłującej się wyszarpać Amber. A przez tego dupka nie mógł. To było wkurzające!

Zrobił unik wpadając na kolejnego. Bum! Dał mu z łokcia w lewy bark, bo nic innego nie mógł zrobić. Mgnienie oka. Krzyk Amber, jakieś przekleństwo, pisk dziewczyny, na którą właśnie wpadli. Wszystko zlewało się w jeden wir. Musieli zwiewać, wiedział o tym, ale żeby zwiać, musiał ją obronić. Widział, jak wreszcie udało jej się uwolnić rękę, którą szarpnęła za ucho napastnika. Jego wrzask na chwile zdominował imprezę, która zamieniła się ring. To było pozytywne, pozytywne nawet mimo tego bólu w plecach. Przecież nie mógł obronić się przed wszystkimi. - Auu! - Kopniak na wysokości łopatki posłał go do przodu. A może to było uderzenie ręką wzmocnioną jakimś kijem, czy wiosłem? Poleciał na ziemię pociągając ze sobą napastnika. Obaj przyryli w pokryta zielenią glebę. – Och! – Bolało, ale miał nadzieję, że tamtego bardziej. Trzymali się przetaczając i usiłując wyprowadzić jakiś cios. Obydwaj oszołomieni i jednocześnie naładowani przepływająca przez żyły adrenaliną.

- Tu naprawdę jest mokro, a trawa smakuje paskudnie - ocenił całując murawę po jakimś udanym odepchnięciu. Krew kapała mu z rozciętego czoła. Wylądował u czyichś stóp. – Ciekawe, czyje są te nogi? Chyba jakiejś dziewczyny, bo mają pomalowane na różowo paznokcie. Chyba, że także chłopcy tej epoki malują? – Przeleciało mu przez myśl, którą nagle przytłumił paroksyzm bólu. Ktoś kopnął go w udo, a następny ktoś walnął na plecy. Jakieś mroczki przed oczyma. – Dlaczego nie mogę jej pomóc. Oj! Boli. Czy to Amber krzyczy? Ach – jęknął raz i drugi po kilku kolejnych uderzeniach. Chronić głowę. Tyle pamiętał, więc starał się ją zasłonić ramionami, które też zbierały największy łomot. Nie czuł ich już. Ciężko mu było oddychać. Gardło zatykały własne wymioty, którymi miał tez upapraną całą twarz. Po kopnięciu w brzuch wyrzucił z siebie cała kolację przygotowana przez Mariję. Na szczęście też obrzygał przy okazji jakiegoś pochylającego się nad nim gościa, który aż się palił, by uderzyć leżącego. Teraz jednak gwałtownie odskoczył oblepiony torsjami.
Ktoś krzyczał:
- Zostawcie go, idioci!
Chyba jakaś dziewczyna, a może kilka, przestraszone, że coś się może wydarzyć i będą w to wrobione.
Boli, bardzo. Złamali rękę? Chyba nie, bo jeszcze mógł nimi ruszać próbując się zasłonić. Och. Niech ich ... naprawdę boli. Nogi? Średnio chcą słuchać. Na szczęście chyba trochę poluzowali. Zimno, zimno oraz mokro. Chyba zimniej oraz mokrzej niż przed chwilą. Ale to dobrze. Lekko oprzytomniał.
- Czy to zmysły mnie zawodzą, czy przestali także kopać? Boli. Auu! Och – nawet nie czuł, gdzie go nie boli. – Wstać. Wstać – myślał z wysiłkiem usiłując na początek przykucnąć. - Dlaczego jest tak zimno i mokro? Jakaś głowa? Już ja ją! Ręce bolą, ale wszak jeszcze mogę nimi ruszać. Te dziady chyba tylko obiły, a nie połamały. Ta twarz. Dlaczego ona jest taka czerwona? Już ja ją ... choć woda, woda omywała mu oblicze. Powoli krwista czerwień się rozpływała oraz jaśniała.
- Dave! Zostaw ten wąż. Pomóż – usłyszał znajomy głos. Ta głowa mówiła głosem Jessici. – Vince! Vince! Wszystko w porządku? – Nazywała go prawdziwym imieniem. Tak, to była ona. Przy nim. Właśnie wycierała mu twarz ręcznikiem namoczonym w wodzie. Już nie była czerwona, ani nawet różowa.
Ale w porządku!? W porządku? Guzik z pętelką w porządku. Lecz coś tam wydukał optymistycznego, kiedy Amber na spółkę ze swym bratem prowadzili go do samochodu. Chyba miał spuchnięte nogi, pokaleczone. Wygodniej pewnie byłoby być ciągniętym, niż nimi przebierać, ale zmusił się. Fakt, ze potrafił iść był dowodem, że kości ma całe. Przynajmniej mniej więcej. Chyba nie oberwał aż tak, jak na początku mu się zdawało. Jakby nie było, nie chcieli go zatłuc, ale dać wycisk.

Niebieski sedan wystartował wciskając go w fotel. Siedział z tyłu przytrzymywany przez małżonkę. Z przodu jechał Dave i ... jego dziewczyna, owa blondyneczka zganiona wcześniej przez Amber. Ona prowadziła.
- Auć – syknął, – tylko nie tam, proszę - gdy Amber mocniej złapała go za rękę.
- Jak się czujesz?
- Tak jak wyglądam – zdobył się na dowcip.
- Czyli kiepsko – podsumował Dave, który właśnie wychylił się z przodu.
- Możliwe - przyznał.
- Nic się nie bój. Jedziemy do ojca Amy. Jest lekarzem – wtrąciła szybko żona uważając tym razem, by go nie urazić.
- Zdaje się że trochę oberwałem.
- Owszem – przyznał Dave. – Szczęśliwie Billy był bardziej zajęty sobą niż tobą, a kilka dziewczyn wzięło cię w obronę. Dlatego nie bili cię zbyt długo. Może się też bali, że po tych porwaniach taka rzecz by nie przeszła nawet Billy’emu. No, potem zaś – wtrącił dumnie, - złapałem za hydrant i trochę ich rozpędziłem przeciwpożarówką.
- Chyba jestem ci winien podziękowanie – przyznał krzywiąc się Vince. – Macie może coś do picia?
- I Amy – dorzucił brat Jessici podając mu butelkę mineralnej.
- Jasne, dziękuję wam obydwojgu. Będziecie mieć chyba kłopoty w szkole – ni to oznajmił ni spytał Vince popijając małymi łyczkami chłodny, odgazowany płyn, który koił ból popękanych warg.
- Zasadniczo jakoś sobie poradzimy. Po pierwsze, jeszcze jesteśmy w gimnazjum, a tam Billy cieszy się nieco mniejszym uznaniem niż w liceum, a po drugie, Amy jest przewodniczącą samorządu.
- W gimnazjum? – Nagle uświadomił sobie, ze owa „trzynastolatka”, jak ją nazwała Amber, prowadzi samochód.
- Nie martw się – owe blondwłose maleństwo parsknęło śmiechem z przedniego fotela. – Mam prawo jazdy. Cóż, nic nie poradzę, że tak wyglądam. Jeszcze niedawno znajomi śmiali się ze mnie, że mają wspaniały okaz dziewczyny z podstawówki. Kiedyś się przejmowałam, ale teraz macham na to ręką i czekam co powiedzą, kiedy wszystkie będziemy dużo starsze.
- Tak, też zazdroszczę – przyznała Amber – i jeszcze raz przepraszam za tamto. Trzeba biedy, żeby poznać prawdziwych przyjaciół.
- Wiesz – Dave nie wiedział chyba, jak wyrazić swoją myśl, bo kilka razy „hmknął” zanim kontynuował wypowiedź, - ale nie spodziewałem się tego po tobie, że machniesz na Billy’ego. Przecież szalałaś za nim, a jak kiedyś nazwałem go śmierdzielem, nie odzywałaś się do mnie przez ... no, długo w każdym razie. A teraz ot tak, rzuciłaś go. Widać – dodał filozoficznie – porwania zmieniają ludzi.
- Żebyś wiedział, że tak. Nawet nie wiesz, jak bardzo – przyznała Amber, która wreszcie nalazła mniej bolący kawałek ręki męża i mogła go trzymać bez obawy, że będzie syczał z bólu.
- Ale nie myśl, że ci ufam. Nie wiem, co ci przyszło do głowy z tym olaniem Billy’ego, ale zbyt wiele widziałem twoich kombinacji, żeby uwierzyć, iż się coś zmieniło.
- Ale pomogłeś nam – usłyszał nieco zdezorientowany głos Amber.
- Przecież rodzinie trzeba pomagać, no nie. Każdej rodzinie – dodał dając znać, co myśli o swojej siostrze.

Vince powoli starał się ruszać lekko rękami, nogami, głową. Uruchamiał każdy palec, każde ścięgno zmuszał do pracy sprawdzając czy są całe.
- Billy chyba dawno tak nie oberwał – usłyszał głos Dave’a. – dobrze, ze wreszcie ktoś odważył się mu przylać, bo to skończony gnojek oraz tchórz. Widziałem, jak kilka razy bił chłopaków kilka lat młodszych od siebie.
- Może tchórz, ale twardziel – mruknął Vince pomiędzy dwoma łykami mineralnej.
- Jakby nie było. Gość ostro ćwiczy. Ale nie przypuszczałem, że z ciebie taki chojrak. Ale uważaj. Możesz w budzie mieć przechlapane. Moja siostra była zawsze popularna i połowa facetów lizałaby jej palce u nóg, gdyby im kazała, ale przez ten czas, kiedy jej nie było, to Billy zrobił się na prawdziwego macho. Ty zaś, ba nawet cię ni znałem ze słyszenia. Pewnie byłeś kimś ze szkolnego tłumu. Ale gdzieś ty się tak nauczył bić? – Dodał zaciekawiony.
- To tu to tam. A prawda, czy jest w szkole jakiś klub karate czy coś takiego?
- Owszem, coś takiego, ale ponoć na średnim poziomie. Zresztą nie wiem, bo nigdy nie sprawdzałem.
- Może też bym się zapisała? – Zastanowiła się głośno Amber.
- Moja siostrę powaliło – ocenił Dave. – Po co ci to? Jesteś najpopularniejszą cheerleaderką i jednak tak sobie myślę, ze Billy, gdyby był mniej wściekły, chyba by raczej odpuścił mając ciebie na głowie. Przecież podczas następnego meczu mogłabyś mu narobić potwornego obciachu. Ponadto wygrałaś z dziewczynami ostatnie zawody w hrabstwie dla drużyn cheerleaderek. Trener by się chyba wściekł, gdyby dowiedział się, że przez Billy’ego nie będziesz występować.
- I tak pewnie póki co nie będę. Niezbyt pamiętam układy.
- Owszem, ale do poważniejszych meczy, które budują prestiż szkoły, jest jeszcze sporo czasu. Teraz to co, najwyżej będziecie grać z 5-tką, albo tymi kretynami z Johnson’s High School. Poważnie chcesz dać sobie spokój z cheerleaderkami?
- Jeszcze nie wiem. Dave, ja od wczoraj jestem w domu. Naprawdę nie wiem, co jeszcze będę robić. Nie wiem, czego chcę. Ja naprawdę mam amnezję, czy chcesz w to wierzyć, czy nie.
- Niech ci będzie, tere fere, skoro nie chcesz mówić, nic mi do tego. Jednak ludzie się nie zmieniają aż tak – widocznie nie ufał jej. – Radzę ci także uważać – rzucił do Vince’a. – Masz u mnie plusa za dołożenie Billy’emu, ale moja siostra nie jest księżniczką z jakiejś pieprzonej bajki.

Przez chwilę milczeli, aż Amy podjechała pod stary dom w stylu kolonialnym, na którym widniała tablica z czerwonym krzyżem i napisem, że Dr Evans przyjmuje w tych i tych godzinach oraz w nagłych przypadkach, a oprócz tego numer telefonu. Ten dom pełnił rolę mieszkania oraz niewielkiej, lecz doskonale wyposażonej przychodni. Ojciec Amy okazał się miłym, starszym panem, który nie chciał nawet słuchać tłumaczeń co, jak i dlaczego, ale wziął Vince’a do gabinetu. Szybko obadał kości.
- Zasadniczo powinien byś Roentgen. Nie jestem pewny nogi. A ty z gorylem się mocowałeś, chłopcze?
- Coś w tym stylu, nawet nie wie pan, jak bardzo dobrze pan trafił.
- No cóż, nie moja sprawa. Zaraz zrobimy zdjęcie nogi. Wprawdzie chyba kości całe, ale wole się przekonać, bo reszta wygląda na porządnie obitą oraz posiniaczoną. Czyli bandaże plastry, woda utleniona, a wcześniej dobra kąpiel. Dasz chyba radę sam?
- Poradzę sobie. Ma pan na myśli kąpiel?
- No jasne, cóż innego? A teraz chodźmy na zdjęcie. Zwykle obsługuje aparat pielęgniarka, ale o tej porze sam będę musiał. A potem pod prysznic.
Minęło półtorej godziny, gdy wreszcie oblepiony plastrami wyszedł z gabinetu. Szczęśliwie, poza siniakami oraz zestawem rozcięć i podrapań, które choć bolesne, same w sobie nie były niebezpieczne, nic wielkiego się nie stało. Ale bolało jak licho. Zresztą, na wszelki wypadek zaaplikowano mu tez zastrzyk przeciwtężcowy.
- Procedura – wyjaśnił Evans. – Jeżeli chodzi o ubezpieczenie córka wspomniała mi, ze jesteś z liceum. Skontaktuję się z twoją szkołą. I wiesz co, przez dzień czy dwa raczej nie ruszaj się za bardzo. Wprawdzie wątpię, by coś się stało, ale daj szansę trochę odpocząć skórze oraz się pozrastać. Co ty na to? Wystawię ci zaświadczenie.
- Jasne, dziękuję, że zgodził się pan mnie przyjąć.
- Kiedy córka cię przywiozła, co miałem robić? – Otwarcie przyznał Evans. – Normalnie obejrzał bym cię na pewno, jeżeli byłaby potrzebna natychmiastowa pomoc, rzecz jasna, nie odmówiłbym, jednak innych raczej odesłałbym do któregoś ze szpitali. Ale kiedy córka prosi dla kolegi? Cóż, dziecko jest zawsze dzieckiem. Ponadto, jak wyjaśniła mi, jesteś chłopcem Jessici, a ja znam dobrze jej ojca.

Amber rozmawiała z Amy, a Dave gdzieś obok tłukł w jakąś grę, bo słychać było jego podniesiony głos. Zadowolony, kiedy trafił aliena oraz wkurzony, kiedy nie udała mu się ta sztuka. Widać, był dosyć zadomowiony w tym mieszkaniu.
- Vi ... Kevin – poprawiła się jego żona widząc wchodzącego go do pokoju obok pana Evansa – jak ty wyglądasz? – Chciała go chyba pocałować, bo podeszła nagle, ale widząc ojca Amy powstrzymała się. Mimo wszystko, przy konserwatywnych dorosłych pocałunki młodzieży mogły nie być mile widziane. Ufff. Zadzwoniła komórka. Pan Evans zatrzymał się na moment w przedpokoju odbierając, ale i tak widział wszystko.
- Czy te plastry dodają mi urody? – Zażartował Vince..
- Powiedzmy, że tak – odpowiedziała.
- Kochanie – pogładził ją czule po policzku – Ale nie zapytałem w tym całym zamieszaniu, czy z tobą wszystko w porządku? Przepraszam, ze nie zrobiłem tego wcześniej. Tak jakoś, no, wydawało mi się, ze cię złapali, a potem podczas zamieszania zdołałaś się wyszarpać - mówił ściszonym głosem, w którym czuć było nagły niepokój – Nic ci chyba nie zrobili?
- Ależ skąd. Nie odważyliby się. Przypuszczam, ze Billy chciał sam to załatwić. Ukarać mnie osobiście, całkowicie samemu – prychnęła. - Tylko mocno trzymali. Wybacz, że nie byłam w stanie ci pomóc - stropiona spuściła wzrok.
- Nie obwiniaj się. Nie mogłaś stawić im czoła w pojedynkę. Zresztą, to już nieistotne. Najważniejsze, że nic ci nie jest.
- No, to wszystko, młodzieży – wtrącił się wreszcie pan Evans odkładając telefon. – Przez dwa dni najlepiej trochę uważać, brać to, co zapisałem i nie bić się z gorylami. To powinno pomóc, choć siniaki jeszcze trochę będą cię ozdabiać. A ty, Jessie, pozdrów ojca, kiedy go zobaczysz. Znamy się dosyć dobrze mimo różnych specjalności.
- Dziękuję, na pewno to zrobię, choć wie pan, teraz, jak zwykle, jest poza domem.
- Tak, słyszałem, cóż taka ma pracę – pokręcił nosem. Widać niezbyt zgadzał się z wypowiedzianą przez siebie samego kwestią.

Zamienili jeszcze kilka okrągłych zdań, a potem Dave zostawił grę i przyszedł do pokoju z jakimś kędzierzawym chłopakiem w swoim wieku, jak się okazało, bratem Amy. To właśnie z nim tłukli obcych. Okazało się, że pan Evans pozwolił córce ich odwieźć. Podziękowali i jej i jemu, a Dave solennie obiecywał ojcu swojej dziewczyny, ze nie zboczą na żadna imprezę. Tylko do domu Carterów oraz z powrotem. Chyba miał dosyć spory limit zaufania do Evansa, bo ten tylko westchnął:
- Wiem. Nie chciałem prawic komunałów. Po prostu mam na dzisiaj dosyć nadzwyczajnych atrakcji. A Kevin nie jest raczej zdolny do break – dance’a.
- Także nie jest specjalnie chętny, nawet gdyby miał okazję – potwierdził Vince. – Strasznie to wszystko swędzi i przy każdym ruchu ...
- ... nieźle boli – dokończył Evans. – Tak powinno być. No jedźcie. Szybko wracaj – dodał, całując córkę w czoło.
Światło księżyca oświetlało drogę do wtóru z gwiazdami oraz ulicznymi latarniami. Dłoń Amber trzymała jego rękę, a jej twarz krasił uśmiech. Rozmawiali o jakichś głupotach i aż zdziwił się, skąd jego żona słyszała o współczesnych zespołach, czy idolach, o których on sam nie miał zielonego pojęcia. Postanowił się doszkolić w tej dziedzinie, bo aż mu się głupio robiło, że podczas całej dyskusji jego udział ograniczał się jedynie do „hm” lub „yeah”, czy innego „It’s hard to say”. Dom Carterów powitał ich silnym blaskiem lampy umieszczonej nad bramą wjazdową. Także w oknie na pięterku paliła się żarówka. Pokój pokojówki. Maria również nie spała, jakby oczekiwała ich przyjazdu, by móc usłużyć. Luksusy bogactwa, jakiego wcześniej żadne z nich nie doświadczyło.
 
Kelly jest offline