Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-09-2008, 15:25   #25
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Młody eteryta w pośpiechu rzucał swój czar. A powszechnie wiadomo, że gdy ktoś się śpieszy, to diabeł się cieszy. Energia powstała przy przemianie alkoholu w nieszkodliwe związki wprawdzie została wyprowadzona przez Marka Różogórskiego z laboratorium, ale problem polegał na tym, że młody mag nie wiedział, gdzie ona uciekła. Może przyjął błędne założenia co do grubości rękawicy? Może duchy były już najedzone i nie miały ochoty na więcej? A może zwyczajnie postanowiły zabawić się nieładnie z nowym gościem?? Faktem było, że nie wyszło mu do końca tak, jak zaplanował i wiedział to już w momencie, kiedy po rozświetlonym na mgnienie oko drucie spłynęła energia. Oby nikomu nic złego się nie stało. Oby!!


Stanisław podał Dagmarze ogień. Na tle różanego krzewu prezentowała się niezwykle pięknie, i tylko wrzaski Arletty, która na drodze obsobaczała Krzyśka, psuły mężczyźnie miłe chwile. Ruszyli powoli w stronę furtki, za którą, na drodze, zaparkowali swoje samochody. Stanęli w niewielkim wykuszu, utworzonym przez resztki murowanego ogrodzenia i żywopłot.

Nagle zerwał się zimny wiatr. Mała trąba powietrzna poderwała tumany kurzu. Rzuciła w stojących na dworze piaskiem, liśćmi i innymi śmieciami. Po czym lekko i zwiewnie, niczym baletnice z „Jeziora łabędziego” przesunęła się w stronę czegoś, co kiedyś było zbiornikiem przeciwpożarowym, a obecnie zarośniętym trzcinami bajorkiem.


Zatoczyła dwa koła wokół zbiornika, jakby popisując się przez stojącymi ludźmi. I niby od niechcenia wskoczyła do bajora, zaciągając z niego wodę.


Było w tej trąbie coś nienaturalnego. Niczym tancerka hoola kręciła się dla zwrócenia na siebie uwagi. Nikt jednak nie zwracał uwagi na tancerkę. A ona , jakby oburzona tym wszystkim nadęła się, wciągnęła więcej wody i… i przeliczyła się ze swoimi możliwościami, zniknęła równie nagle jak się pojawiła.

Arletta umilkła nagle, strząsała z włosów śmieci, które artystycznie umieściło tam minitornado.
- No na co się gapisz, palancie!!?? – wydarła się na Krzyśka. – Wsiadaj do auta i jedziemy. Dość czasu przez ciebie straciłam. Nie możemy się spóźnić – Zrezygnowany kultysta usiadł za kierownicą auta i furgonetka Wrocławskiego Teatru Pantomimy pomknęła rześko w stronę ściany lasu, opuszczając przyjazne progi domostwa Rodeckiego.

W jednej chwili zerwał się tak silny wiatr, że w dwóch zaparkowanych autach zawyły jękliwie alarmy.
Pomarańczowe światełka kierunkowskazów migały jednak inaczej niż zwykle, zdawały się wybijać rytm jakiejś niesłyszalnej dla ucha melodii. Być może słychać by ją było, gdyby nie świdrujący uszy , niemiły dźwięk alarmów, które zagłuszały się nawzajem.

Niebo pociemniało.


Wiatr przygonił czarne chmury, przywodzące na myśl mętne wody Styksu... lub lokalnej rzeczki, po tym jak rolnicy wypuszczą do niej zawartość swoich szamb, co się zdarza nawet dość często.


Uczucie zimna potęgował wicher. Skrzypienie starej jarzębiny objuczonej czerwonymi koralami przyprawiało o ból zębów. Pod wpływem wiatru drzewo wyginało się nienaturalnie.


Ustępując w progu, Staszek wyszedł na zewnątrz. Świeże powietrze. Prawdziwie można je docenić dopiero po wyjściu z takiej ciasnej, brudnej i śmierdzącej nory.
- Hm - niemo zaproponował papierosa. Lucky Strike. Sam chwilę później zaciągnął się dymem. Służył mu papieros. Przynajmniej dobrze z nim wyglądał.
- Jesteś z Wrocławia? – zagadnęła, gdy Staś zapalił jej papierosa.
- Nie. Z Rybnika. Sporo czasu spędziłem w Katowicach - odparł chowając zapalniczkę.
Dagmara uśmiechnęła się wciągając drapiący dym do płuc.
- Więc co cię sprowadza do tej zapomnianej przez Boga okolicy? - zapytała z drwiną pokazując głową na dom Rodeckiego. - Chęć zwiedzenia pięknego miasta Wrocławia czy czyste interesy?
- Zdecydowanie chęć zwiedzenia Wrocławia - odparł bez chwili zastanowienia. - Warto?
Zamyśliła się chwilę nad odpowiedzią.
- Myślę, że tak. Wrocław to bez wątpienia urokliwe miasto. Proponuję spacer szlakiem Wrocławskich Krasnoludków. No i parki miejskie. Cisza, spokój na łonie natury. Ja osobiście wolę rynek i plan Solny bogate w knajpy, ale dla każdego coś miłego - powiedziała po długiej chwili milczenia, a jej głos był spokojny, może nawet radosny. Bez wątpienia lubiła to miasto, może nawet je kochała.
- Lubi Pani Wrocław - bardziej nawet stwierdził niż spytał, uśmiechając się przy tym lekko.
- Mieszkam tu od ładnych paru lat, więc chyba faktycznie - rzuciła bardziej w powietrze niż do Stasia i zaciągnęła się papierosem. - Żal mi trochę chłopaka - powiedziała, znienacka porzucając poprzedni temat. - Rodecki nie jest dobrym materiałem na opiekuna. Nawet jeśli jego podopiecznym ma być inny Eteryta.
Stanisław wzruszył ramionami wyraźnie niezaangażowany.
- Obawia się Pani o tego młodzieńca? - Zmierzył sylwetkę dziewczyny bacznym spojrzeniem. - Może mu się coś stać, ma, czy właśnie chciała by Pani czegoś uniknąć?
- Nie o to chodzi - odparła. - Myślę, że chłopak jest na tyle inteligentny, że nie zrobi sobie krzywdy, nie utnie palca, nie poparzy ręki, ale jest jeszcze młody. Niewłaściwe zachowanie w obecności Śpiących może się dla niego nieprzyjemnie skończyć. Nie mówię od razu o Duchach Paradoksu, ale jednak jego dzisiejsze zachowanie, gdy byliśmy w pubie, nie świadczy na jego korzyść, a mam wrażenie, że Rodecki wcale nie należy do ludzi, którzy w odpowiednim momencie go poskromią i upiłują. Wręcz przeciwnie, obawiam się, że oni dwaj razem wzięci mogą mieć wiele nieodpowiedzialnych pomysłów - powiedziała to niemal jednym tchem, a jej spostrzeżeniu trudno było odmówić rozsądku.
- Pani Dagmaro - Staszek zawiesił głos nachylając się lekko w stronę kobiety - to przejaw instynktu opiekuńczego, czy po prostu woli Pani mówić o kimś innym, tylko nie o sobie?
Spojrzała na mężczyznę ze zdziwieniem i uśmiechnęła się.
- Ja się po prostu niepokoję o to, co z tego może wyniknąć. A o sobie nie mówię, bo też Pan nie pyta, a rozmowę jakoś podtrzymać trzeba.
- Faktycznie - zaśmiał się Staszek. - Ma pani całkowitą rację. Ale nie mogę powiedzieć że niczego o Pani nie wiem. Przeciwnie. Mam wrażenie że lubi Pani o sobie mówić. Prawda? Czasem niekoniecznie słowami, ale jednak...
- Tak na prawdę większość ludzi lubi mówić o sobie. Czysta psychologia. Człowiek lubi być w centrum uwagi, a nawet jeśli tego nie lubi to i tak jest zadowolony, gdy ktoś się nim interesuje - rzuciła. - Ja pewnie też nie należę do wyjątków. W końcu w każdej kobiecie tkwi odrobina próżności.
- W tym przynajmniej wypadku całkowicie uzasadniona - pozwolił sobie na bezpośredniość. - A jeśli mi wolno to ocenić, to całkiem umiejętnie Pani o to zabiega. Choć skłamałbym, gdybym powiedział, że nie domyślam się, iż to dopiero wstęp do czegoś więcej.
Mówiąc to Staszek zdawał się wyjątkowo rozluźniony i pewny siebie. Co nie przeszkadzało mu wręcz namacalnie i bez granic angażować się w rozmowę.
Dagmara odebrała te słowa jako komplement i uśmiechnęła się z satysfakcją. W końcu każda kobieta lubi komplementy, a ona nie należała do wyjątków.
- Któż to może wiedzieć - rzuciła i nagle jej twarz z rozpływającej się w komplementach dziewczyny zmieniła się w maskę pozbawioną emocji.
- Mógłbym zgadywać. Ale zwyczajnie wiem - stwierdził poważnie, nie spuszczając wzroku z rozmówcy. Robił to zresztą nad wyraz dobrze, lubiąc utrzymywać ciągły kontakt wzrokowy.
- To dobrze, że Pan wie. Też wiem parę ciekawych rzeczy, ale lata pracy w moim zawodzie nauczyły mnie, że nie należy zbyt wcześnie dzielić się z innymi swoją wiedzą. Czasem trzeba zostawić sobie jakiegoś asa w rękawie, żeby w odpowiednim momencie móc dobić przeciwnika - Dagmara powiedziała to spokojnym głosem, po czym wciągnęła w płuca kolejny haust toksycznego dymu. Niedopałek jej papierosa tlił się powoli bijąc w oczy delikatnym pomarańczowym światłem.
- Jest Pani lekarzem? - zażartował.
Zaśmiała się z udanego dowcipu.
- Nie wiedziałam, że polscy lekarze mają za zadanie dobić swoich pacjentów. Niestety rozczaruję pana. Nie jestem lekarzem, a tylko prostym adwokatem z własną praktyką zawodową - powiedziała, wciąż uśmiechając się z rozbawienia.
- A zatem na temat lekarzy słowa już nie powiem. Jeszcze zdoła Pani wykorzystać to przeciw mnie. Cóż, zatem rozumiem dlaczego może nie czuć się Pani tutaj najlepiej. - Znów okazało się, że wyrażanie opinii przychodzi mu nader łatwo.
- Wcale nie chodzi o to, o czym Pan myśli - powiedziała z uśmiechem. - Roztrzepanie Rodeckiego pokrzyżowało mi plany, więc pewnie dlatego wyglądam na niezadowoloną.
- Rozumiem - Staś zdawał się faktycznie przejęty. - Co zatem trzyma ciebie tutaj?
- Teraz to już właściwie nic - oświadczyła. - Co najwyżej zwykła ludzka ciekawość.
- A ta bywa bardzo silna. Zrozumiałym zatem będzie, jeśli zaproponuję wspólną kawę?
- Czemu nie? - zapytała sama siebie. - Ale mam bardzo napięty grafik, więc ustalenie terminu może stanowić pewien problem.
- Oczywiście. A więc?
- Może jutro, koło 16:00? W Coffeeheaven. To chyba najlepsza kawiarnia, jaką znam. I w rynku, więc nie powinien Pan mieć problemów ze znalezieniem
- Znajdę. Przynajmniej rynek – zamilkli na chwilę - Swoją drogą... Skąd podejrzenie, że jestem magiem? - zagaił, ot, jakby od niechcenia.
- A nie jesteś? - zapytała, ale raczej nie dopuszczała takiej możliwości. - Powiedzmy, że podpowiada mi to moja kobieca intuicja, a ona rzadko się myli.
- Masz zatem... wspaniałą intuicję. Aż boję się spytać co jeszcze ta dobra gwiazda podpowiada.
- Może się tego kiedyś dowiesz - powiedziała z uśmiechem. - O przepraszam, to znaczy "Pan". *

Dagmara i Stanisław dopiero teraz zauważyli, że pogoda zmieniła się diametralnie. Pochłonięci rozmową, osłonięci resztkami żywopłotu, nie zwracali wcześniej uwagi na akrobacje małego cyklonu.

Niespodziewanie nieopodal palącej dwójki zmaterializowała się kolejna trąba powietrzna. Ta była silniejsza od swojej poprzedniczki. Unosiła ze sobą nie tylko kurz i liście. W oku cyklonu znalazły się sporej wielkości kamienie i gałęzie. Czerwone korale jarzębiny runęły na stojących, sam Andy Warhol nie powstydziłby się pejzażu, jaki powstał na maskach stojących aut. Przepięknie rozmazane czerwone owoce jarzębiny doskonale komponowały się z czernią i srebrem. Do tego należałoby dodać białe ryski, powstałe w wyniku zetknięcia się drobnych kamieni z lakierem samochodowym. Lakiernicy będą mieli co robić.

Dwójka magów powoli, wstrzymywana przez nagły wiatr, parła do przodu. Tak powstają marzenia o lataniu. Człowiek mógłby się swobodnie położyć na tym wietrze i nie upadłby. Jednakże iść pod wiatr było trudno, niezwykle trudno. Te kilka metrów do drzwi wydawało się wręcz niemożliwą odległością do pokonania.
Jakiś kamień przeleciał tuż obok głowy Dagmary i wyładował w bocznej szybie jej auta.
Szkło rozsypało się dookoła.

Z czarnych chmur, równie nienaturalnych, co obie trąby powietrzne lunął deszcz, a właściwie ściana wody.


Nowa, większa trąba powietrzna podążała krok w krok za szukającymi schronienia. Bawiła się z nimi w chowanego, dając złudne wrażenie, że można przed nią uciec.
Stanisław szedł pierwszy, Dagmara trzymała się tuż za nim. A cyklon rzucał w nich różnymi rzeczami, które znalazł na podwórku.

W oddali ciemność rozświetliła pierwsza błyskawica, chwilę później doszedł do wszystkich jej głos, burza poruszał się z ogromna prędkością.

I kolejny piorun i następny. Zeus chyba miał gorszy dzień, a może pokłócił się Herą i ciskał w nią teraz swoimi gromami? Któż wie, co bogom w głowach siedzi...


Kolejny piorun musiał uderzyć blisko stacji transformatorowej, gdyż zgasło światło w całym budynku. Dwójka eterytów w piwnicy nagle umilkła. Z zewnątrz dobiegało groźne pomrukiwanie burzy. Paweł i Marek po omacku wychodzili z laboratorium. Deszcz dudnił w szyby i dach. Dagmary i Stanisława nigdzie nie było widać.

Nieszczęśni palacze byli już przemoknięci. Czarna, seksowna sukienka mocno kleiła się do ciała kobiety. A woda w butach chlupotała, aż miło.

Trąbie powietrznej znudziło się rzucanie w dwójkę magów małymi rzeczami. Wyprzedziła ich, opryskując błotem. Uniosła wielki konar jarzębiny i cisnęła w magów. Stanisław w ostatniej chwili dostrzegł sunącą w powietrzu gałąź. Chciał uniknąć spotkania z kawałkiem, dużym kawałkiem, jarzębiny, ale w ostatniej chwili lecący konar zaczepił o jego koszulę i pociągnął za sobą Rockiego. Który runął jak długi na Dagmarę.

Paweł Rodecki, o dziwo, szybko odnalazł dwie latarki. Obaj eteryci rozpoczęli poszukiwania swoich towarzyszy. Kolejna błyskawica rozświetlająca niebo ukazała im mozolnie poruszające się sylwetki. Gdy Marek otworzył drzwi, najpierw w twarz chlusnął mu deszcz. Z potem zobaczył... przed progiem leżał Stanisław, przygniatający swoim ciężarem Dagmarę. Mężczyzna się nie ruszał, a kobieta bezskutecznie starała się spod niego wydostać.

* Rozmowa przeprowadzona przez Echidnę i Juniora na gg.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline