Dwayne O'Grady
Wyjrzałeś za framugi wejściowych drzwi. Już od progu coś w Twoim umyśle stwierdziło, że to co ujrzysz w korytarzu nie będzie normalnym widokiem. Bowiem między Twymi nogami prześlizgnęło się kilka ogromnych robali, jakich jeszcze nigdy nie widziałeś. Wyglądały niczym ogromne wije, lecz były grubsze i pokryte twardym pancerzykiem. Z przodu wystawały charakterystyczne dla tych owadów kleszczyki, którymi raźnie poruszały. Robale prędko rozbiegły się po pokoju na swoich krótkich nóżkach, acz jeden chwycił cię za but i wbił mocno w podeszwę, wbijając swoją naturalną broń w tworzywo. Nie czułeś jednak, aby dostał się do Twojej stopy.
Wyjrzałeś na korytarz. To co rzucało się na pierwszy rzut oka, był brak oświetlenia. Tunel straszył odległą ciemnością, zdawał się ginąć w oddali. Jedynym źródłem światła był pokój, w którym oświetlenie zdawało się świecić zawsze. Najgorsze, że korytarz wyraźnie zmienił się od momentu w którym do niego zawitałeś. Ściany zdawały się być podgniłe, widać było zacieki, ogólnie pasowały bardziej do jakiegoś opuszczonego budynku. Dalej korytarz obleczony był w coś, co przypominało raczej mięso. Ta żywa tkanka wydawała się żyć, ściekał z niej płyn wyglądający na krew.
Coś w oddali było. Wyraźnie słychać było mlaskanie i chrupanie.
Na podłodze dojrzałeś leżący widelec. Leżał samotnie, pokryty krwią oraz rdzą. Obok zaś leżała łyżka w podobnym stanie. Brakowało talerza, lecz ten mógł znajdować się gdzieś dalej. Obok walała się pusta solniczka.
To nie koniec. W pokoju poczułeś obecność jeszcze czegoś. To coś nie miało ciała, lecz wyraźnie czułeś, że ktoś oprócz Ciebie w tym pokoju się znajduje. Na podłodze pojawiły się krwawe ślady nagich stóp, które powoli zbliżały się w Twoją stronę...
***
Lokaj pojawił się raz jeszcze zaskakująco błyskawicznie. W ręce trzymał buteleczkę
Glenkinchie - szkockiej whisky, którą postawił wraz z pięcioma szklaneczkami, a następnie oddalił się kulejąc. Hrabia dokończył potrawę, nalał sobie whisky, a następnie oparł się na krześle.
-
Nie pozwolicie mi zachować nutki tajemniczości - rzekł z lekkim uśmiechem. -
Dobrze więc, opowiem wam coś o sobie. ***
Młody byłem wtedy, chyba lat piętnaście miałem. Ojciec posłał mnie do wujostwa w Walii, gdzie miałem uzupełniać swoją wiedzę. Kształtowałem się na lekarza - chirurga, choć potem zacząłem interesować się psychiatrią, lecz nie będę was zanudzał tym tematem. Dosyć wspomnieć, że zebrałem tam zarówno doświadczenie, jak i pieniądze. Ponadto zacząłem interesować się parapsychologią oraz zjawiskami paranormalnymi. Pewnego razu udałem się na spacer po lesie niedaleko posiadłości mego wuja. W pewnym momencie usłyszałem wołanie. Jakaś kobieta wzywała moje imię. Wbrew racjonalnemu myśleniu udałem się za głosem. Natrafiłem na małą chatkę, która stała sobie w lesie samotnie. Notabene, w tym lesie również znajdują się takie opuszczone domki - należy mieć oczy szeroko otwarte. W tej chatce natrafiłem na Amerykanina, który przedstawił się jako Ram Saimi i który stwierdził, że zwabił go tu ten sam głos. Jak się okazało, nie byliśmy w tym miejscu sami. Wieczór zapadł niezwykle szybko, a ja zdecydowałem się zostać z Saimim. Tej nocy nie zapomnę, jako że w chatce ktoś był. Klapa w podłodze tłukła się wybudzając ze snu, a co chwilę można było dosłyszeć słowa "Dołącz do nas..." No i w tej chatce natrafiłem na wzmianki o tej przeklętej księdze... ***
Ożeniłem się, zająłem psychiatrią i ogólnie badaniem ludzkiej psychiki. Wówczas mój ojciec został zabity. Mówili, że to był wypadek, lecz ja wiem, że padł ofiarą bestii tych lasów. Pamiętacie jeleniołaki [tu zwrócił się w stronę Grainne oraz Billy'ego]? Ta istota jest potężniejsza. Mogę tu mówić o zwierzęcym odszczepieńcu, mutancie. Jest to człowieko-żabo-dzik! jednak nie czujcie się skonfudowani, to po prostu bestia. Tak więc odziedziczyłem ten majątek na samym leśnym pustkowiu. Mogłem się tu przenieść z żoną i żyć dostatnie. W wolnych chwilach polowałem na jeleniołaki i zgłębiałem ich kult. Ponownie natrafiłem na wzmianki o tej przeklętej księdze... ***
Sielanka trwałaby długo, gdyby nie... pewna tragedia. Żona odeszła ode mnie, zabierając córkę. Zostałem zupełnie sam wraz z Rupertem Grimheart'em. Nie znałem powodów jej ucieczki i chyba nigdy nie zgłębię. W tym czasie zauważyłem nad lasem dziwną poświatę, która z pewnością nie miała podłoża naturalnego. Myślę, że w tej puszczy ponownie zaległy siły, których mocy zgłębić nie jestem w stanie. A Brastferry... To pochodzi stamtąd obawiam się. W ogóle od roku nie widziałem ani jednego mieszkańca z tamtych terenów. Obawiam się, że doszło tam do czegoś... okropnego... ***
Valentine dopił szklankę whisky. W tym momencie jego twarz wykrzywiła się w okropnym grymasie złości. Uderzył w stół zaciśniętą pięścią, aż zabrzęczały szklanki.
-
Cholerni Tremere! - wykrzyknął.
Po chwili zreflektował się, wstał od stołu i rzekł.
-
Jeśli skończyliście, chodźcie za mną, pokażę wam pokoje, w których możecie się rozgościć, a jeśli jeszcze czegoś potrzebujecie, to mówcie otwarcie - rzekł raźnie.