Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2008, 21:32   #58
Terrapodian
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Dwayne O'Grady

Wyjrzałeś za framugi wejściowych drzwi. Już od progu coś w Twoim umyśle stwierdziło, że to co ujrzysz w korytarzu nie będzie normalnym widokiem. Bowiem między Twymi nogami prześlizgnęło się kilka ogromnych robali, jakich jeszcze nigdy nie widziałeś. Wyglądały niczym ogromne wije, lecz były grubsze i pokryte twardym pancerzykiem. Z przodu wystawały charakterystyczne dla tych owadów kleszczyki, którymi raźnie poruszały. Robale prędko rozbiegły się po pokoju na swoich krótkich nóżkach, acz jeden chwycił cię za but i wbił mocno w podeszwę, wbijając swoją naturalną broń w tworzywo. Nie czułeś jednak, aby dostał się do Twojej stopy.
Wyjrzałeś na korytarz. To co rzucało się na pierwszy rzut oka, był brak oświetlenia. Tunel straszył odległą ciemnością, zdawał się ginąć w oddali. Jedynym źródłem światła był pokój, w którym oświetlenie zdawało się świecić zawsze. Najgorsze, że korytarz wyraźnie zmienił się od momentu w którym do niego zawitałeś. Ściany zdawały się być podgniłe, widać było zacieki, ogólnie pasowały bardziej do jakiegoś opuszczonego budynku. Dalej korytarz obleczony był w coś, co przypominało raczej mięso. Ta żywa tkanka wydawała się żyć, ściekał z niej płyn wyglądający na krew.
Coś w oddali było. Wyraźnie słychać było mlaskanie i chrupanie.
Na podłodze dojrzałeś leżący widelec. Leżał samotnie, pokryty krwią oraz rdzą. Obok zaś leżała łyżka w podobnym stanie. Brakowało talerza, lecz ten mógł znajdować się gdzieś dalej. Obok walała się pusta solniczka.
To nie koniec. W pokoju poczułeś obecność jeszcze czegoś. To coś nie miało ciała, lecz wyraźnie czułeś, że ktoś oprócz Ciebie w tym pokoju się znajduje. Na podłodze pojawiły się krwawe ślady nagich stóp, które powoli zbliżały się w Twoją stronę...

***

Lokaj pojawił się raz jeszcze zaskakująco błyskawicznie. W ręce trzymał buteleczkę Glenkinchie - szkockiej whisky, którą postawił wraz z pięcioma szklaneczkami, a następnie oddalił się kulejąc. Hrabia dokończył potrawę, nalał sobie whisky, a następnie oparł się na krześle.
- Nie pozwolicie mi zachować nutki tajemniczości - rzekł z lekkim uśmiechem. - Dobrze więc, opowiem wam coś o sobie.

***

Młody byłem wtedy, chyba lat piętnaście miałem. Ojciec posłał mnie do wujostwa w Walii, gdzie miałem uzupełniać swoją wiedzę. Kształtowałem się na lekarza - chirurga, choć potem zacząłem interesować się psychiatrią, lecz nie będę was zanudzał tym tematem. Dosyć wspomnieć, że zebrałem tam zarówno doświadczenie, jak i pieniądze. Ponadto zacząłem interesować się parapsychologią oraz zjawiskami paranormalnymi. Pewnego razu udałem się na spacer po lesie niedaleko posiadłości mego wuja. W pewnym momencie usłyszałem wołanie. Jakaś kobieta wzywała moje imię. Wbrew racjonalnemu myśleniu udałem się za głosem. Natrafiłem na małą chatkę, która stała sobie w lesie samotnie. Notabene, w tym lesie również znajdują się takie opuszczone domki - należy mieć oczy szeroko otwarte. W tej chatce natrafiłem na Amerykanina, który przedstawił się jako Ram Saimi i który stwierdził, że zwabił go tu ten sam głos. Jak się okazało, nie byliśmy w tym miejscu sami. Wieczór zapadł niezwykle szybko, a ja zdecydowałem się zostać z Saimim. Tej nocy nie zapomnę, jako że w chatce ktoś był. Klapa w podłodze tłukła się wybudzając ze snu, a co chwilę można było dosłyszeć słowa "Dołącz do nas..." No i w tej chatce natrafiłem na wzmianki o tej przeklętej księdze...

***

Ożeniłem się, zająłem psychiatrią i ogólnie badaniem ludzkiej psychiki. Wówczas mój ojciec został zabity. Mówili, że to był wypadek, lecz ja wiem, że padł ofiarą bestii tych lasów. Pamiętacie jeleniołaki [tu zwrócił się w stronę Grainne oraz Billy'ego]? Ta istota jest potężniejsza. Mogę tu mówić o zwierzęcym odszczepieńcu, mutancie. Jest to człowieko-żabo-dzik! jednak nie czujcie się skonfudowani, to po prostu bestia. Tak więc odziedziczyłem ten majątek na samym leśnym pustkowiu. Mogłem się tu przenieść z żoną i żyć dostatnie. W wolnych chwilach polowałem na jeleniołaki i zgłębiałem ich kult. Ponownie natrafiłem na wzmianki o tej przeklętej księdze...

***

Sielanka trwałaby długo, gdyby nie... pewna tragedia. Żona odeszła ode mnie, zabierając córkę. Zostałem zupełnie sam wraz z Rupertem Grimheart'em. Nie znałem powodów jej ucieczki i chyba nigdy nie zgłębię. W tym czasie zauważyłem nad lasem dziwną poświatę, która z pewnością nie miała podłoża naturalnego. Myślę, że w tej puszczy ponownie zaległy siły, których mocy zgłębić nie jestem w stanie. A Brastferry... To pochodzi stamtąd obawiam się. W ogóle od roku nie widziałem ani jednego mieszkańca z tamtych terenów. Obawiam się, że doszło tam do czegoś... okropnego...

***

Valentine dopił szklankę whisky. W tym momencie jego twarz wykrzywiła się w okropnym grymasie złości. Uderzył w stół zaciśniętą pięścią, aż zabrzęczały szklanki.
- Cholerni Tremere! - wykrzyknął.
Po chwili zreflektował się, wstał od stołu i rzekł.
- Jeśli skończyliście, chodźcie za mną, pokażę wam pokoje, w których możecie się rozgościć, a jeśli jeszcze czegoś potrzebujecie, to mówcie otwarcie - rzekł raźnie.
 
Terrapodian jest offline