Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2008, 22:50   #28
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Rozmawiając z drugim człowiekiem Dagmara miała w zwyczaju słuchać uważnie i nie rozpraszać się sygnałami dochodzącymi ze świata. Często dawało jej to przewagę nad rozmówcą, którego mogła po pewnym czasie zaskoczyć wiedzą, której teoretycznie posiąść nie miała prawa ( bo i jakim sposobem, on przecież „nic o tym nie wspominał”?!). A jednak! Nowo poznanych ludzi – takich jak Stanisław – słuchała ona z równą uwagą, co starych znajomych. Może nawet jeszcze uważniej, bo w pewnych sprawach ludzie mniej się kontrolują w obecności obcych niż robiliby to w znanym sobie towarzystwie, po którym wiadomo jakiś numerów i świństw się spodziewać. W takich sytuacjach bardzo łatwo było się przez przypadek dowiedzieć czegoś bardzo interesującego.

I tym razem Dagmara oddała się rozmowie „całą sobą”, do tego stopnia, że nie zauważyła zrywającego się wiatru, małej trąby powietrznej ani czarnych chmur napływających zewsząd. Od konwersacji oderwał ją dopiero grzmot uderzającego gdzieś blisko pioruna. Wtedy było już jednak za późno, bo właśnie rozpętało się piekło.

Krocząc za Stanisławem, starając się przebić przez ścianę wiatru i deszczu kobieta przez chwilę pomyślała, że taka burza o tej porze nie jest normalnym zjawiskiem. I właśnie wtedy poczuła gorycz w ustach, bo kolejny raz jej „dobra gwiazda” nie pomyliła się, a ona miała niemiłe wrażenie, że jej proroctwa spełniają się szybciej niż by sobie tego życzyła. Przykre odczucie znikło, gdy wielki kamień minął o centymetr jej głowę i wylądował w szybie jej samochodu, w jego miejsce pojawiła się dobijająca pewność, że nie kto inny lecz właśnie Marek i jego pożal się boże mentor zmajstrowali ten teatrzyk żywiołów. Może Dagmara dłużej by się zastanawiała nad nieodpowiedzialnością Rodeckiego i tematami pokrewnymi, gdyby gałąź jarzębiny, a właściwie niemal całe drzewo nie poleciało wprost na Staszka i nie zwaliło go z nóg wprost na nią. Potem już niewiele myśli zaprzątało jej umysł; właściwie tylko jedna „ Ratunku, do ciężkiej cholery!” i to okropne uczucie przygniecenia klatki piersiowej, które całkowicie uniemożliwiało nabranie oddechu.

Już niebawem kolorystyka otaczającego Dagmarę świata stała się bardzo monotonna. Szarobure mroczki przed oczami skutecznie zasłaniały pomarańczowofioletowe niebo co jakiś czas przecinane błyskawicami. Gdzieś tam z oddali dochodziły odgłosy deszczu bębniącego o metalowe rynny, grzmoty piorunów i szum tornada. To był właściwie jedyny kontakt z rzeczywistością, jaki utrzymywała jako że powoli przestawała jej przeszkadzać mokra sukienka nieprzyjemnie lepiąca się do ciała, błoto artystycznie rozsmarowane na jej skórze, a nawet wielki i ciężki Stanisław przygważdżający ją do ziemi.

I nagle nadeszło wybawienie. Nie był to co prawda James Bond z twarzą Sean’a Conerry’ego, czy chociaż blondwłosy Żebrowski w roli Wiedźmina, ale zawsze coś. I może nawet nie żałowałaby, że żadne bożyszcze kobiet całego świata nie przybyło na ratunek, gdyby jej dobroczyńcą nie okazał się Rodecki z tą swoją cherlawą aparycją i debilnym głosikiem skrzeczącym: „ŚCIĄGNĘ... Z CIEBIE... SZYMONA... POMOŻESZ MI... Z CHŁOPEM... DOBRA?”. W jednej chwili Dagmara odzyskała świadomość i krzyczała w duchu „ Świat nie jest sprawiedliwy", ale szybko dała sobie spokój, bo było kilka o wiele pilniejszych spraw; na przykład usunięcie konaru i zwleczenie z niej samej nieprzytomnego Staszka.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 14-09-2008 o 09:59.
echidna jest offline