Dzieciak, czy też może raczej dzieciaki nie okazały się być żadnym zagrożeniem, cóż szkoda. Smak krwi na języku, odgłos rwanych mięśni i pękających kości, krzyk... mogło mu się to spodobać. Amadeusz kręcił głową, świadom swych myśli. Wilk brał w nim górę, przytłaczał go swą osobowością, budził w nim najstraszniejsze instynkta, budził wszystko to co człowiek trzyma na dnie swej świadomości, budził to czego człowiek się wstydzi, budził w nim to czym człowiek bardzo starał się nie być.
Ale bard teraz właśnie był tym, czym zdawało by się nie stał by się nigdy. Stawał się bestią, zwierzęciem działającym na zasadzie odruchów, na zasadzie instynktów. Podporządkowany elementarnej zasadzie: Zabij lub zostań zabity, jedz albo zjedzą cię inni.
Zanim ocknął się z zamyślenia, ludzi już nie było. Futrzak siedzący na drzewie zmierzył go pogardliwym spojrzeniem i zajął się lizaniem własnej łapy. Cóż, nie interesował on Amadeusza. Poczekał aż Wataha zbierze się do wymarszu i ponownie podążył na jej końcu.
Po jakimś czasie na ich drodze stanęła nie lada przeszkoda, jezioro. Dodatkowo aby je przebyć musieli zaokrętować się na jakiejś łajbie. Bieganie dookoła tego bajora nie uśmiechała się bardowi wcale.
Podszedł będąc w bezpiecznej odległości i przyglądał się codziennemu gwarowi. Bard jeszcze nie do końca został wyparty przez wilka. Zaczął nucić, na tyle cicho, aby nie zwrócić uwagi postronnych i jednocześnie aby stado go słyszało.
YouTube - Maciej Silski- Gdy umiera dzień
Śpiewał tak do siebie, jak i oczywiście do swej muzy. Puścił do Kiti oko, co w wilczym wykonaniu mogło wyglądać dość zabawnie.
– To Wataho gdzie teraz? Nie będę biegał w kółko. Zna się ktoś z Was na żeglowaniu?