Burza wciąż dawała koncertowy popis swoich możliwości. Wiatr szumiał w gałęziach drzew i nieprzyjemnie gwizdał w uszach, ogromne krople deszczu bębniły po maskach samochodów, dachu domostwa Rodeckiego, a nawet po przemokniętych ciałach magów. Co jakiś czas niebo przeszywała wstęga błyskawicy oświetlając choć na moment otoczenie. Gdy chwila mijała, a powietrze przedzierał grzmot, zapadały nieprzebyte ciemności. I nawet gwiazdy, czy księżyc nie błyszczały z góry, bo czarne chmury w dalszym ciągu królowały na niebie i ani myślały odchodzić bez walki.
Cała okolica pogrążyła się w mroku. Jak okiem sięgnąć nie widać było nawet najmniejszej latarni, czy najsłabszego światła w oknie. Pozwalało to przypuszczać, że burza będąca efektem eksperymentu pary Eterytów wywołała niezłą awarię prądu stawiając tym samym na nogi zastępy Pogotowia Energetycznego i Straży Pożarnej.
Dagmara wciąż leżała przygnieciona nieprzytomnym Stanisławem. Rodecki razem z Markiem próbowali się przedrzeć przez kolejną falę deszczu, owoców jarzębiny. Wiatr wcale nie ułatwiał im zadania sypiąc w oczy coraz większymi kamieniami. W końcu jednak obaj dotarli do leżących w strugach deszczu ludzi. Pierwszy dopadł ich Paweł. Chwycił wpół zemdlonego Staszka i próbował go ściągnąć z kobiety tak, by przy okazji nie zrobić jej krzywdy. Udało mu się to dopiero z pomocą Marka, który wlókł się tuż za nim.
Pierwszy od dłuższej chwili haust świeżego powietrza zaszczypał w płucach tysiącem lodowych igiełek. Mimo to Dagmara ani myślała powstrzymywać się przed kolejnym głębokim oddechem. Wraz z każdym kolejnym wdechem wracały jej zmysły i już niebawem w pełni zdała sobie sprawę z tego, ze jest całkowicie przemoczona, a jej krótka sukienka lepi się do ciała idealnie oddając nawet najmniejsze szczegóły jego kształtu. Przez chwilę czuła się nieswojo, prawie naga, ale z rozmyślań na ten temat wyrwał ją pełen obaw głos Marka:
-Nic ci nie jest? – zapytał chłopak pochylając się nad wciąż leżącą kobietą.
-Nie, chyba już nie, ale co ze Staszkiem?
-To się okaże. Teraz trzeba przede wszystkim dotrzeć do domu –odparł młody próbując przekrzyczeć wycie wiatru. – Do domu! – ryknął w kierunku Pawła, który właśnie kucał przy ciele oszołomionego Stasia.
W czasie, gdy Marek pomagał jej wstać, Rodecki mocował się z bezwładnym Staszkiem, który nawet nieobecny duchem nijak nie chciał współpracować. Zdesperowany Eteryta chwycił wreszcie nieprzytomnego pod pachy i zaczął holować go do drzwi domu. Marek natomiast pomógł lekko skołowanej kobiecie dotrzeć do budynku. Nie było to wcale łatwe, gdyż miała ona na nogach szpilki, a podwórze w imponującym tempie zamieniło się w bajoro i idealnie nadawało się jako arena do walki w błocie. Po drodze nie obyło się bez kilku potknięć i upadków skutkiem czego zarówno chłopak jak i kobieta byli umorusani od stóp do głów.
Dagmara opierając się o ściany wgramoliła się do ciemnego wnętrza domu. Niebawem dołączyli do niej Paweł i Marek, który pobiegł pomóc nowemu mentorowi w ratowaniu Staszka. Z jego pomocą Rodeckiemu poszło o wiele szybciej, niż gdyby miał się w to bawić w pojedynkę.
Za zamkniętymi drzwiami wszyscy byli bezpieczni. Co prawda wiatr chyba postawił sobie za punkt honoru wyrwanie drzwi razem z framugą, ale raczej nie miał na to szans. Przez chwilę wszyscy leżeli dysząc ciężko, ale już niebawem ciszę przerwał pełen dezaprobaty głos Dagmary:
- To który się pochwali coście zrobili, że taką burzę zmajstrowaliście?