Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2008, 22:19   #11
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Pchła

- No dobra Pchła, czas ruszyć dupę zanim pierdolona mateczka zima zupełnie nam ją odmrozi. Trzeba znaleźć kryjówkę zanim rozszaleje się zamieć. Uszy do góry. Nie wiesz kim jesteś, nie wiesz gdzie idziesz. Właśnie rozjebałaś czaszkę jedynemu człowiekowi, który mógłby udzielić ci jakichś odpowiedzi. Teraz może być już tylko lepiej.

Dziewczyna pozbierała swoje graty do znalezionej torby. Trochę było tych szpargałów, prawdziwy misz – masz, widać nawet wojna atomowa nie potrafiła zmienić kobiecej natury, do zabierania wszystkiego co wydaje się potrzebne. Bolesne pulsowanie w głowie powoli ustawało, krew z rozciętej skroni już nie zalewała jej twarzy. Spróbowała wstać i o dziwo ni przyszło jej to trudno, już miała dać pierwszy krok… kiedy jej wyczulone zmysły przez szum tego cholernego wiatru usłyszały kroki. Kroki…? Raczej odgłos jakiegoś ciężkiego stworzenia przedzierającego się biegiem przez zaspy śnieżne… nie potrafiła ocenić czy to człowiek czy zwierze.

Szybkim, pewnym ruchem wydobyła pistolet z kabury i wycelowała w kierunku z którego spodziewała się intruza. „Skąd ja to potrafię do ciężkiej cholery..?”



Olaf

Jego rozmyślania, że nie jest ani komandosem Delta Forces, rycerzem – zabijaką czy nawet bohaterskim powstańcem warszawskim potwierdziły się w stu procentach. Patrzył teraz w ziejący piekielną czernią otwór w lufie pistoletu P – 28 Żubr, z którego w każdej chwili mógł wydobyć się z hukiem pocisk kalibru 9 mm. Stał wyprężony jak struna, nie wykonując żadnego gwałtownego ruchu.

Właścicielka pistoletu patrzyła swoimi wielkimi oczami na niego, w jej oczach dojrzał tylko determinację. Małe ale kształtne usta wykrzyczały tylko:

- Nie ruszaj się… to nie odstrzelę Ci łba!!! – na szczęście Olaf znał rosyjski, bo właśnie w takim języku przemawiała do niego cudacznie ubrana kobieta.

Z sekundy na sekundę wiatr robił się coraz intensywniejszy, tak samo jak zimno które niósł ze sobą. Granatowe chmury zakryły już cały nieboskłon…

Irmina



„Zaraz mama wróci Nadio, jeszcze tylko kilka śmieci zostało do posprzątania...” – tylko ta myśl kołatała się w głowie kobiety. Przeczesywała biel śniegu z karabinem przyłożonym do ramienia.

Ktoś nieładnie się bawił niedaleko ich schronienia, miejsca którego poprzysięgła bronić własnym życiem. Jej wzrok zawiesił się na ruinach chaty, niemalże tonącej w powodzi białego puchu.

Jakiś ruch z prawej strony oderwał jej wzrok błyskawicznie… patrzyła przez lunetę na karabinku i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Facet ubrany w anorak przedzierał się ze sztucerem w ręce w kierunku resztek budowli. Jego heroiczny bieg musiało coś szybko zakończyć, bo ze swojej kryjówki widziała, że staje jak wryty w miejscu, niczym wierzchowiec zatrzymany gwałtownym ściągnięciem cugli. Jankowska była bardzo ciekawa, co też takiego sprawiło, że facet stał teraz bez ruchu, niczym figura woskowa… postanowiła to sprawdzić… a znała skuteczniejsze metody niż przedzieranie się przez zaspy niczym kamikadze.


Marek Karman

Nadia po godzinnej zabawie była potwornie zmęczona. Marek chciał odciągnąć uwagę bystrej nad wyraz dziewczynki od swojego zmartwienia. Przerobili i zabawę w domek i w chowanego, zgaduj – zgadulę i jeszcze kilka innych zabaw. Mała odpoczywała w jego fotelu, przykryta grubym , solidnym kocem, oczka powoli same jej się zamykały.

Karman siedział tuż obok niej na krześle, opatulony pledem… patrzył na dziewczynkę… na jej powoli zamykające się ze zmęczenia oczka. Dopiero teraz zdał sobie sprawę ile dla niego znaczyła ona i jej matka. Przetwornicą już się nie zajmował… wiedział, że to nie ma sensu… nie miał odpowiednich części by naprawić ją na miejscu. Całą sytuację pogarszał fakt, że tak skomplikowany układ elektroniczny mógł znaleźć tylko w ruinach jakiegoś naprawdę dużej metropolii.

Wnętrze Azylu robiło się coraz mniej przyjemne… jednak solidnie okryta Nadia smacznie już spała. Marek tłukł się wśród czterech ścian… czekając z niecierpliwością na spóźniającą się Irminę. Pięści zaciskały mu się same z poczucia bezsilności… póki co nie mógł nic zrobić, by poprawić ich aktualną nieciekawa sytuację. Była jeszcze jedna rzecz… ostatnio tak parszywie czuł się przed śmiercią córki.


Wojciech Kruppa

Dziwaczne monstrum widać także wybrało sobie ruiny leśniczówki na schronienie przed nadciągającą nawałnicą mrozu i piekących niczym rozżarzone żelazo igiełek lodu. To coś kiedyś było ludzką istotą. Promieniowanie… strach i głód zrobiły swoje. Dni… tygodnie… miesiące… wreszcie lata po Zagładzie sprawiały, że ludzie zatracali człowieczeństwo upodabniając się do bestii nie tylko zdegenerowanym charakterem, ale także odrażającym wyglądem. Wyglądem jakiejś dziwacznej chimery… już nie człowieka… jeszcze nie zwierzęcia.

Górnik błyskawiczne zrzucił swoje graty na ziemię. Ściskał w mocarnych dłoniach stylisko kilofa… wierząc, że masywne narzędzie pozwoli mu się obronić przed atakiem potwora. Rzucił się na monstrum z okrzykiem wściekłości.. zmierzył się potężnym ciosem od góry… chcąc rozłupać przeciwnikowi czaszkę. Jakież było jego zdziwienie, że wyglądający ociężale potwór wykazał się zwinnością i szybkością. W ostatniej chwili kilof przeciął powietrze, a Wojciech siłą rozpędu znalazł się na dworze, nurkując w pokaźną zaspę… ciężkie kroki i sapanie podążyło za nim… zwiastując parszywą śmierć, jeśli zaraz czegoś nie zrobi.


Zygmunt Retman

- Hej, ty! - zawołał. - Obróć się powoli... I nie wykonuj gwałtownych ruchów...

Słowa Zygmunta nie zdołały wywrzeć należytego skutku. Bo stworzenie do którego celował w ostatniej chwili uchyliło się i ku zaskoczeniu Retmana, w śnieg przed ruinami leśniczówki wpadł facet z kilofem.

Dopiero teraz kiedy monstrum zbliżało się ku leżącemu w śniegu człowiekowi, mógł zauważyć detale wyglądu monstrum. Gdzieś w tej groteskowej istocie rozpoznawał dawne ludzkie rysy… ale teraz to był tylko potwór.

Cztery doskonale wyważone bełty opuściły raz za razem brzęczącą cięciwę kuszy. Pociski niosące śmierć znalazły adresata… wbiły się w pierś przeciwnika po same czarne lotki.

Ciężkie ciało zwaliło się na śnieg tuż obok próbującego wstać napadniętego człowieka.


Korneliusz Mocheński

Esbek skradał się powoli i ostrożnie, na tyle na ile pozwalały mu na to jego skromne umiejętności. Metalowa rękojeść pistoletu kłuła w dłoń nieprzyjemnym uczuciem cholernego zimna. Stal broni pokryta był cieniutką warstewką szronu… Kornel sam sobie zadawał pytanie, czy w ogóle jest zdatna do użytku.

Prześlizgiwał się między zniszczonymi konarami, cel który obserwował ni zdołał go dojrzeć. Widać jego nieduże umiejętności wystarczyły…”albo po prostu masz cholerne szczęście i dlatego jeszcze żyjesz”.

Śledzony mężczyzna zatrzymał się na wprost wejścia do zrujnowanej chatki. Mocheńskiemu drzewa zasłaniały bezpośredni widok, nie mógł widzieć, co też tak przykuło uwagę obserwowanego mężczyzny.

Przez świst wiatru zdołały się tylko przebić: skrócony ryk…potem cztery świsty i koniec.


Michał Trela & Jacek Krajewski

Spożyli podgrzane w ognisku konserwy w ciszy. Ciszy przerywanej tylko wyciem wiatru, Mężczyźni uważnie się obserwowali się ukradkiem nawzajem, oceniając sił i umiejętności przyszłych towarzyszy być może.

Ognisko dawało przyjemne ciepło, które w obecnych warunkach było szczytem luksusu. Nie chodziło tu jednak o szpanerstwo… ale o przeżycie, a w tym Trela był naprawdę dobry.

Krajewski z ulgą położył się spać, dołożył jeszcze kilka drew do palącego się ogniska i ułożył się wygodnie za prowizoryczną zasłoną z płyty pliśnowej. Wierny psi towarzysz położył się tuż obok, oddając swojemu panu nieco ze swojego drogocennego ciepła. Jacek nie obawiał się, że nowy towarzysz zrobi mu krzywdę, nie wtedy kiedy na straży czuwał Błysk.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline