Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-09-2008, 22:19   #11
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Pchła

- No dobra Pchła, czas ruszyć dupę zanim pierdolona mateczka zima zupełnie nam ją odmrozi. Trzeba znaleźć kryjówkę zanim rozszaleje się zamieć. Uszy do góry. Nie wiesz kim jesteś, nie wiesz gdzie idziesz. Właśnie rozjebałaś czaszkę jedynemu człowiekowi, który mógłby udzielić ci jakichś odpowiedzi. Teraz może być już tylko lepiej.

Dziewczyna pozbierała swoje graty do znalezionej torby. Trochę było tych szpargałów, prawdziwy misz – masz, widać nawet wojna atomowa nie potrafiła zmienić kobiecej natury, do zabierania wszystkiego co wydaje się potrzebne. Bolesne pulsowanie w głowie powoli ustawało, krew z rozciętej skroni już nie zalewała jej twarzy. Spróbowała wstać i o dziwo ni przyszło jej to trudno, już miała dać pierwszy krok… kiedy jej wyczulone zmysły przez szum tego cholernego wiatru usłyszały kroki. Kroki…? Raczej odgłos jakiegoś ciężkiego stworzenia przedzierającego się biegiem przez zaspy śnieżne… nie potrafiła ocenić czy to człowiek czy zwierze.

Szybkim, pewnym ruchem wydobyła pistolet z kabury i wycelowała w kierunku z którego spodziewała się intruza. „Skąd ja to potrafię do ciężkiej cholery..?”



Olaf

Jego rozmyślania, że nie jest ani komandosem Delta Forces, rycerzem – zabijaką czy nawet bohaterskim powstańcem warszawskim potwierdziły się w stu procentach. Patrzył teraz w ziejący piekielną czernią otwór w lufie pistoletu P – 28 Żubr, z którego w każdej chwili mógł wydobyć się z hukiem pocisk kalibru 9 mm. Stał wyprężony jak struna, nie wykonując żadnego gwałtownego ruchu.

Właścicielka pistoletu patrzyła swoimi wielkimi oczami na niego, w jej oczach dojrzał tylko determinację. Małe ale kształtne usta wykrzyczały tylko:

- Nie ruszaj się… to nie odstrzelę Ci łba!!! – na szczęście Olaf znał rosyjski, bo właśnie w takim języku przemawiała do niego cudacznie ubrana kobieta.

Z sekundy na sekundę wiatr robił się coraz intensywniejszy, tak samo jak zimno które niósł ze sobą. Granatowe chmury zakryły już cały nieboskłon…

Irmina



„Zaraz mama wróci Nadio, jeszcze tylko kilka śmieci zostało do posprzątania...” – tylko ta myśl kołatała się w głowie kobiety. Przeczesywała biel śniegu z karabinem przyłożonym do ramienia.

Ktoś nieładnie się bawił niedaleko ich schronienia, miejsca którego poprzysięgła bronić własnym życiem. Jej wzrok zawiesił się na ruinach chaty, niemalże tonącej w powodzi białego puchu.

Jakiś ruch z prawej strony oderwał jej wzrok błyskawicznie… patrzyła przez lunetę na karabinku i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Facet ubrany w anorak przedzierał się ze sztucerem w ręce w kierunku resztek budowli. Jego heroiczny bieg musiało coś szybko zakończyć, bo ze swojej kryjówki widziała, że staje jak wryty w miejscu, niczym wierzchowiec zatrzymany gwałtownym ściągnięciem cugli. Jankowska była bardzo ciekawa, co też takiego sprawiło, że facet stał teraz bez ruchu, niczym figura woskowa… postanowiła to sprawdzić… a znała skuteczniejsze metody niż przedzieranie się przez zaspy niczym kamikadze.


Marek Karman

Nadia po godzinnej zabawie była potwornie zmęczona. Marek chciał odciągnąć uwagę bystrej nad wyraz dziewczynki od swojego zmartwienia. Przerobili i zabawę w domek i w chowanego, zgaduj – zgadulę i jeszcze kilka innych zabaw. Mała odpoczywała w jego fotelu, przykryta grubym , solidnym kocem, oczka powoli same jej się zamykały.

Karman siedział tuż obok niej na krześle, opatulony pledem… patrzył na dziewczynkę… na jej powoli zamykające się ze zmęczenia oczka. Dopiero teraz zdał sobie sprawę ile dla niego znaczyła ona i jej matka. Przetwornicą już się nie zajmował… wiedział, że to nie ma sensu… nie miał odpowiednich części by naprawić ją na miejscu. Całą sytuację pogarszał fakt, że tak skomplikowany układ elektroniczny mógł znaleźć tylko w ruinach jakiegoś naprawdę dużej metropolii.

Wnętrze Azylu robiło się coraz mniej przyjemne… jednak solidnie okryta Nadia smacznie już spała. Marek tłukł się wśród czterech ścian… czekając z niecierpliwością na spóźniającą się Irminę. Pięści zaciskały mu się same z poczucia bezsilności… póki co nie mógł nic zrobić, by poprawić ich aktualną nieciekawa sytuację. Była jeszcze jedna rzecz… ostatnio tak parszywie czuł się przed śmiercią córki.


Wojciech Kruppa

Dziwaczne monstrum widać także wybrało sobie ruiny leśniczówki na schronienie przed nadciągającą nawałnicą mrozu i piekących niczym rozżarzone żelazo igiełek lodu. To coś kiedyś było ludzką istotą. Promieniowanie… strach i głód zrobiły swoje. Dni… tygodnie… miesiące… wreszcie lata po Zagładzie sprawiały, że ludzie zatracali człowieczeństwo upodabniając się do bestii nie tylko zdegenerowanym charakterem, ale także odrażającym wyglądem. Wyglądem jakiejś dziwacznej chimery… już nie człowieka… jeszcze nie zwierzęcia.

Górnik błyskawiczne zrzucił swoje graty na ziemię. Ściskał w mocarnych dłoniach stylisko kilofa… wierząc, że masywne narzędzie pozwoli mu się obronić przed atakiem potwora. Rzucił się na monstrum z okrzykiem wściekłości.. zmierzył się potężnym ciosem od góry… chcąc rozłupać przeciwnikowi czaszkę. Jakież było jego zdziwienie, że wyglądający ociężale potwór wykazał się zwinnością i szybkością. W ostatniej chwili kilof przeciął powietrze, a Wojciech siłą rozpędu znalazł się na dworze, nurkując w pokaźną zaspę… ciężkie kroki i sapanie podążyło za nim… zwiastując parszywą śmierć, jeśli zaraz czegoś nie zrobi.


Zygmunt Retman

- Hej, ty! - zawołał. - Obróć się powoli... I nie wykonuj gwałtownych ruchów...

Słowa Zygmunta nie zdołały wywrzeć należytego skutku. Bo stworzenie do którego celował w ostatniej chwili uchyliło się i ku zaskoczeniu Retmana, w śnieg przed ruinami leśniczówki wpadł facet z kilofem.

Dopiero teraz kiedy monstrum zbliżało się ku leżącemu w śniegu człowiekowi, mógł zauważyć detale wyglądu monstrum. Gdzieś w tej groteskowej istocie rozpoznawał dawne ludzkie rysy… ale teraz to był tylko potwór.

Cztery doskonale wyważone bełty opuściły raz za razem brzęczącą cięciwę kuszy. Pociski niosące śmierć znalazły adresata… wbiły się w pierś przeciwnika po same czarne lotki.

Ciężkie ciało zwaliło się na śnieg tuż obok próbującego wstać napadniętego człowieka.


Korneliusz Mocheński

Esbek skradał się powoli i ostrożnie, na tyle na ile pozwalały mu na to jego skromne umiejętności. Metalowa rękojeść pistoletu kłuła w dłoń nieprzyjemnym uczuciem cholernego zimna. Stal broni pokryta był cieniutką warstewką szronu… Kornel sam sobie zadawał pytanie, czy w ogóle jest zdatna do użytku.

Prześlizgiwał się między zniszczonymi konarami, cel który obserwował ni zdołał go dojrzeć. Widać jego nieduże umiejętności wystarczyły…”albo po prostu masz cholerne szczęście i dlatego jeszcze żyjesz”.

Śledzony mężczyzna zatrzymał się na wprost wejścia do zrujnowanej chatki. Mocheńskiemu drzewa zasłaniały bezpośredni widok, nie mógł widzieć, co też tak przykuło uwagę obserwowanego mężczyzny.

Przez świst wiatru zdołały się tylko przebić: skrócony ryk…potem cztery świsty i koniec.


Michał Trela & Jacek Krajewski

Spożyli podgrzane w ognisku konserwy w ciszy. Ciszy przerywanej tylko wyciem wiatru, Mężczyźni uważnie się obserwowali się ukradkiem nawzajem, oceniając sił i umiejętności przyszłych towarzyszy być może.

Ognisko dawało przyjemne ciepło, które w obecnych warunkach było szczytem luksusu. Nie chodziło tu jednak o szpanerstwo… ale o przeżycie, a w tym Trela był naprawdę dobry.

Krajewski z ulgą położył się spać, dołożył jeszcze kilka drew do palącego się ogniska i ułożył się wygodnie za prowizoryczną zasłoną z płyty pliśnowej. Wierny psi towarzysz położył się tuż obok, oddając swojemu panu nieco ze swojego drogocennego ciepła. Jacek nie obawiał się, że nowy towarzysz zrobi mu krzywdę, nie wtedy kiedy na straży czuwał Błysk.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 15-09-2008, 21:43   #12
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Stwór nie zareagował. Przynajmniej nie tak, jak by sobie tego Zygmunt życzył.
Nie odpowiadając na wezwanie futrzaste coś zrobiło gwałtowny unik, uchylając się przed ciosem wybiegającego z chaty mężczyzny. A potem ruszyło w stronę atakującego, który wylądował w śniegu.

W tym momencie Zygmunt miał okazję zobaczyć, jak wygląda oblicze tego stwora.
Bez wątpienia nie był to miś z Krupówek ani czyjeś domowe zwierzątko. Wyglądał raczej na postać z horroru i to bardzo kiepskiego, klasy najwyżej D. Ale chociaż miał w twarzy coś z człowieka, to bez wątpienia był potworem. Może nie zwykłym, ale potworem.

Wybór między człowiekiem z bestią był prosty.

Zygmunt nacisnął spust. Potem jeszcze raz. I kolejny.
Wolał nie ryzykować - bestia nie wyglądała na słabowitą.
Cztery bełty ze świstem przecięły powietrze zagłębiając się po lotki w szerokiej piersi potwora, który z krótkim, bolesnym skowytem padł na ziemię.

Może bardziej rozsądnym wyjściem byłoby poczekać, aż bestia zrobi swoje, a dopiero potem wykończyć bestię... Bez wątpienia byłoby to mądrzejsze. Wszyscy z głowy i wolna chata. Jednak mimo tylu lat spędzonych w tym paskudnym świecie Zygmunt nie potrafił tak bez mrugnięcia okiem skazać kogoś na śmierć.

Teoretycznie uratowany mężczyzna powinien mu być wdzięczny, ale w praktyce...
Przed oczami stanęła mu twarz Igi. Skrzywił się i machnięciem ręki odpędził to wspomnienie. Na szczęście bywali też inni. Być może ten mężczyzna należał właśnie do tych innych...

Wstał i nie ruszając się z miejsca zmienił magazynek. Potwór, niczym kot, mógł mieć dziewięć żyć, a mieszkaniec chaty mógł kochać samotność i nie chcąc się dzielić dachem i izbą wolałby skierować swój kilof przeciw wybawicielowi...

Opuścił rękę w której trzymał gotową do strzału kuszę, zrobił parę kroków w stronę chaty.

- Wstań wreszcie i odsuń się! - zawołał. - Nie wiadomo, czy ten stwór zginął!
 
Kerm jest offline  
Stary 16-09-2008, 09:08   #13
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Ciemność.
Kanonada.
Stłumiony krzyk.
- Porucznik dostał! Trela nie żyje! Przejmuje dowodzenie!

Błysk. Jeden, drugi i jeszcze jeden.
- Kapralu! On żyje, on się jeszcze rusza!

Huk.
- Sanitariusz leć po niego! Reszta osłaniać! Dawaj, dawaj, dawaj!

Trzask.
Ciężki oddech.
- Spokojnie, Poruczniku. Jestem tu, wszystko będzie dobrze, wyciągnę Cię stąd.
Szarpnięcie.
Świst.
Upadek.
- Sanitariusz dostał! Trzech biegnie lewą! Tam! Dawać mi tu granatnik!

Wybuch.
Fala gorąca na twarzy.
Cisza.
Przebudzenie.

Porucznik Trela poderwał się z posłania. Przestraszony rozejrzał się dookoła. Zniszczone wnętrze stacji kontroli kolei rozświetlało dogasające ognisko. Michał przetarł oczy.
- Cholerne koszmary. Pomyślał.
Wstał, dorzucił kilka kawałków rozbitego krzesła do ognia i wyjrzał przez dziurę, która kiedyś służyła jako drzwi. W blasku poranka odbijała się sylwetka Krajewskiego i jego psa.
- Zjedzmy coś i ruszajmy.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 16-09-2008 o 09:13.
Lost jest offline  
Stary 22-09-2008, 23:27   #14
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Mierzyła z pistoletu wprost w głowę nieznajomego mężczyzny. Cóż, prawdopodobnie był to mężczyzna, bo cała jego twarz była szczelnie zakryta, dlatego domyślała się płci jedynie po jego sylwetce. Sama się dziwiła jak szybko i sprawnie dobyła broń. Teraz ten niewątpliwy atut tkwił pewnie w jej dłoni a na jej drobną twarz wypełzł paskudny uśmieszek.

- Rączki do góry, tak żebym je widziała! - zaśmiała się radośnie jak dzieciak, który w tej rozgrywce pierwszy dobiegł do mety - A teraz gadaj kim do cholery jesteś i co tutaj robisz!

Serce Olafa walnęło niczym wyrzutnia rakiet międzykontynentalnych. To nie tak miało wyglądać. Miał wpaść do ruiny, dojrzeć obleśnego i wstrętnego dzikusa gwałcącego piękną, koniecznie o białej cerze, dziewczynę, a następnie kopnąć dzikusa w owłosiony zad i rzucić jakiś fajny tekst o zabijaniu, celując ze sztucera. A tu dama w opresji celuje mu w twarz z tęponosego, wielkiego pistoletu o niewątpliwie wojskowej proweniencji i rzuca z ruskim akcentem swój fajny tekst. Dłonie Olafa podjęły decyzję szybciej niż ich właściciel i sztucer wylądował na ziemi. Mężczyzna próbował się uśmiechnąć. Wyszło mu to bardziej niż nerwowo:

- Eeeee, po co tak drastycznie? Ja z pomocą biegłem... - wiedział, jak głupio to brzmi.

- Czy ja wyglądam jakbym potrzebowała pomocy? - zapytała spokojnie Pchła odpalając lewą ręką papierosa. Prawa wciąż zaciskała się na spuście i mierzyła wprost w jego głowę - Pokaż mi twarz - uśmiechnęła się niemrawo i zaciągnęła dymem - Czy my się aby nie znamy kolego? - Może zadawała idiotyczne pytania, ale w tej chwili nie była po prostu niczego pewna.

Czy facet przyszedł za moim znajomym denatem? - pomyślała - Czy to możliwe, aby też chciał mnie zbić? Coś tłoczno się tutaj zrobiło jak na to skute lodem zadupie...

Olaf stał przez chwilę nieruchomo, ale kiedy zauważył pewne rozluźnienie dziewczyny, ostrożnie usiadł na ziemi i oparł się plecami o nadpaloną ścianę:

- Mróz, jest. Szkodzi na cerę. Sama rozumiesz. - Dziewczyna jednak nie rozumiała. Nadal celowała w jego twarz, ale przestała odpalać papierosa. Odpalona zapalniczka nadawała jej skądinąd ładnej twarzy trochę upiornego wyrazu:

- Ech, no dobra. - Jednym ruchem zdjął maskę. Jej oczom ukazała się twarz około czterdziestoletniego mężczyzny o żywych oczach, pobrużdżonej twarzy i gęstej blond brodzie, poprzetykanej nitkami siwizny.

- Chyba cię nie znam, prawda? - ponowiła pytanie Pchła. Najwyraźniej sama nie była tego pewna i chciała usłyszeć od nieznajomego potwierdzenie własnych słów - I nadal mi nie powiedziałeś, kim jesteś. Na mnie mówią Pchła. Miło mi pana poznać. - Facet był co prawda sporo starszy od niej, instynktownie więc nazwała go per „pan”. Trochę ją to rozbawiło, bo wewnętrznie podejrzewałaby się o wszystko tylko nie o dobre maniery. Atmosfera samoistnie zaczynała się oczyszczać. Pchła nie opuściła co prawda broni, ale usiadła na śniegu kilka metrów od Olafa, ciągle mu się przyglądając. Znów się zaciągnęła mrużąc przy tym oczy. Nikotyna ją uspokajała, wprawiała w przyjemny błogostan.

- E tam, znasz mnie. Jesteś moją seksualną niewolnicą... - rzucił z przekonaniem Olaf. Pchełka dziwnie się skrzywiła i prawie zakrztusiła się dymem. - Nie no, oczywiście żart. Żarcik, wiesz, dla rozluźnienia atmosfery.

Przerwał na chwilę. Wreszcie wstał i zbliżył się do dziewczyny. Zdjął rękawicę i wyciągnął rękę:
- Olaf. Co tu się stało?

Przez chwilę się wahała ale wreszcie opuściła broń. Uścisnęła dłoń Olafa silnie i zdecydowanie. Może nawet zbyt silnie jak na potencjalne możliwości jej wątłego ciała.

- Ten tam - gestem wskazała na leżącego w śniegu trupa - chciał mnie zdaje się zabić. Jak widać nadal żyję, ale niestety nieźle mnie poturbował. Chyba konkretnie przyłożył mi w głowę bo tak jakby nic nie pamiętam... - zabezpieczyła broń i podrapała się lufom po czole. - Przypuszczam, że to jakaś pieprzona amnezja. Zresztą sama nie wiem. Nie jestem lekarzem.

Olaf przekrzywił głowę:
- Ja jestem, ale niewiele z tego wynika. Jeśli to amnezja, to i tak cię nie zbadam. Brak sprzętu.
Podniósł z ziemi sztucer i przewiesił go przez plecy, czyniąc to tak ostrożnie, by dziewczynie nie przyszła do głowy myśl, że próbuje coś niecnego.
- Nie jesteś ranna? Sprawdzałaś się? Dłońmi? W ten mróz mogłabyś nawet nie poczuć, że ci nogę urwało.
Co jak co, nogi dziewczyny jak i ręce były na swoim miejscu.
- Jadę do Wrocławia. Ruin. Może lekarz im się przyda, a w zamian dostanę jakiś ciepły kąt i żarcie.

- Lekarz? To chyba mój kurewski szczęśliwy dzień - zaśmiała się radośnie, po dziecinnemu i podeszła bliżej - Najlepiej więc jeśli ty sprawdzisz czy nic mi nie dolega. Jak mówiłam, oberwałam w głowę i chyba mam złamane żebro - zaczęła rozpinać guziki wojskowej kurtki. - Tylko się streszczaj z tym badaniem. Nie chcę żeby mi do cna dupa odmarzła.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 23-09-2008 o 15:23.
liliel jest offline  
Stary 22-09-2008, 23:36   #15
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
Kurwa, poczuł, że czerwienieje. Ta jej bezceremonialność. Najdelikatniej jak mógł, ale tak, by dotyku nie wzięła za coś więcej, niż zwykłe badanie, zbadał ranę dziewczyny.

- Stłuczenie. Żebro całe. Na szczęście, bo nie wiem, czy w tych warunkach dotarłabyś do jakiejkolwiek osady. A główka... No cóż, oczka ci źle reagują na światło. Może być wstrząśnienie, chyba że jakieś prochy bierzesz? Nie bierzesz? To i dobrze. Narkotyki zabijają.
Gadał ile wlezie, byle tylko zabić to dziwne uczucie bliskości młodego, ładnego kobiecego ciała.
- Okay, nic ci nie będzie. Twardziel z ciebie, Pchełko. Ale lepiej będzie, jeśli rozpalimy ognisko i odpoczniemy trochę, a rano pomyśli się, co dalej.

Zaśmiała się znowu. Najwidoczniej cały zabieg go krępował, ją zdawał się bawić. Gdy poczuła dotyk jego zimnych dłoni na skórze syknęła przeciągle i ostentacyjnie się skrzywiła. Wytrzymała jednak do końca i nie powiedziała ani słowa.
Na propozycję rozbicia obozu przystała entuzjastycznie.
- W porządku. Nadal kręci mi się w głowie i jestem trochę otumaniona. Może sen dobrze mi zrobi, a rano zobaczymy co dalej. Rozpalisz ogień? - zaczęła przeczesywać swój plecak - Miałam tu chyba coś do jedzenia.

Uśmiechnął się szeroko, klepnął dziewczynę w zdrowe ramię, a potem założył maskę i poszedł po opał. Wrócił niedługo potem i rozpalił ognisko. Wkopane, takie w sam raz, by dawało trochę ciepła, a nie było widoczne z okolic Katmandu. Potem chwycił zwłoki faceta i odciągnął je kilkanaście metrów dalej. Jakoś nie chciał obozować obok kilkudziesięciu kilogramów zamarzniętego ciała.

Wciąż przy tym gadał:
- Wiesz, tu kiedyś było dużo gorzej. Dzikie zwierzęta polowały, ludzie kryli się po dziurach. A teraz za to prawie spokój. Miejscowi nawet czasem chodzą na grzyby. Co prawda szablozębne krowy i pterokury nadal na nich polują, ale miejscowi po to mają skrzydła, by mogli szybko odlecieć.
Spojrzał na Pchłę, czy zajarzyła żart.

Ta spojrzała na niego z niedowierzaniem i dopiero po dłuższej chwili zaczęła cicho chichotać.
- Żartowniś z ciebie Olaf, co? - wyciągnęła z plecaka puszkę, zjadła trochę i podała nieznajomemu - Żarcie dla kotów, ale smakuje nieźle. Zjedz i chodźmy spać. Zaczyna robić się kurewsko zimno.

Wzruszył ramionami:
- Jakoś na śmiesznie jest łatwiej, to wszystko przełknąć.
Nieokreślonym ruchem ręki wskazał otaczający świat. Świat jakby dla podkreślenia prawdziwości słów zadął mocniej wichrem, zawył wręcz, a temperatura wyraźnie spadła.
- Kocie żarcie? Ale nie makrela? Nie cierpię makreli. - skrzywił się. - Nawet "Przed" jej nie lubiłem.
Spojrzał na puszkę i dostrzegł uśmiechniętą rybkę:
- Kurwa, makrela. Jebane życie.
Wziął bez przekonania puszkę i zaczął w niej grzebać wydobytym z plecaka widelcem.

Może i mu nie smakowało, ale puszkę opróżnili zatrważająco szybko. Pchła oblizała tylko palce i wsunęła dłonie na powrót w ciepłe rękawice.
- Masz śpiwór? - zapytała bez śladu skrępowania - Bo ja chyba nie. Zresztą, ponoć w kupie jest cieplej - wyszczerzyła w uśmiechu rząd białych zębów.

- W kupie cieplej, bo odpadki po żarciu się rozkładają, wydzielając ciepło. - rzucił od niechcenia. - Mam śpiwór. I karimatę. Mam nawet pluszowego misia. Misia mogę pożyczyć.
Wstał i chwilę później przyprowadził do ogniska osiołka:
- Mało pali, a w podróży jest z kim pogadać. - Uśmiechnął się, czochrając jednocześnie zmierzwiony bok swego przyjaciela. Odpiął juki i rzucił obok ogniska.
- Pościel sobie. Ja biorę pierwszą wartę.

- Żartujesz sobie? - Pchła podeszła do osła stawiając oczy w słupy - Co to kurwa jest? Ciągniesz za sobą racje żywnościowe? Czy ogrzewacie się nawzajem podczas zimnych samotnych nocy? - spojrzała na Olafa uradowana i parsknęła szczerym śmiechem - Dziwny z ciebie facet. Wybacz, nie chciałam urazić ciebie i twojego przyjaciela - starała się zachować poważną minę, ale jej nie wyszło. Przyklęknęła na śniegu i przez moment zwijała się w spazmatycznym ataku śmiechu.
- W takim razie ja idę spać. Obudź mnie za kilka godzin i się zamienimy. - nadal chichotała zerkając w stronę osła.

Rozłożyła na śniegu śpiwór i wślizgnęła się do jego wnętrza. Usypiając, wciąż trzymała w dłoni pistolet. Sen miała płytki i czujny. Co pewien czas się wybudzała. Obrzucała Olafa nieprzytomnym spojrzeniem i ponownie zamykała oczy.

Spoglądał spokojnie na dziewczynę, a kiedy ta wreszcie usnęła, przeciągnął się i oparł o osła:
- No Kłapouchy, baby nie mają wyczucia. Nie wiedzą, co to jest prawdziwa męska przyjaźń, nie?
Sprawdził zamek sztucera, a potem poklepał kompana po karku, na co ten odpowiedział gniewnym prychnięciem:
- No wiem, wiem. Wzięła cię za chodzącą puszkę wołowiny. Młoda, głupia. Wybacz jej.
Olaf zawiesił głos i spojrzał na dziewczynę. Niemal całkiem schowała się w śpiworze, ale mimo to widział delikatny zarys jej warg, małego zadartego noska. Delikatne półkola rzęs.
- Wybacz - powtórzył - przecież to całkiem miła dziewczyna.

Pchła usnęła chyba mocniej niżby chciała. Obudziło ją natarczywe szarparnie za rękaw. Gdy się ocknęła odruchowo wymierzyła natrętowi prosto w twarz. Dopiero po sekundzie rozpoznała Olafa. Wciąż zaspana opuściła broń i wygrzebała się ze śpiwora.
- W porządku. Kładź się spać. Teraz ja powartuję. Obudzę cię rano.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline  
Stary 23-09-2008, 23:46   #16
 
Maciekafc's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znany
- Obudź się, obudź. Twoja kolej. - Jacek został brutalnie wyrwany z błogiego poczucia niemalże raju. Pierwszy raz od dawna poszedł spać z niemalże pełnym żołądkiem, było mu strasznie ciepło, a sny? Pierwszy raz od dłuższego czasu nie śniła mu się rodzina, ich śmierć. Tym razem było to dzieciństwo, beztroska zabawa, ale i ciężka praca. Pojawiła się pierwsza miłość..
Krajewski głęboko westchnął i pozbierał się z ziemi przy okazji budząc psa.Błysk cichutko zaskomlał. "Takiemu to dobsze..". Chłopak wziął garstkę śniegu i roztarł na twarzy, żołnierz dziwnie na niego spojrzał.
- Spokojnie, tylko dla rosbudzenia. Idsze spać szołnierzu. - rzekł z szerokim uśmiechem na twarzy, porucznik odwzajemnił i zaczął przykrywać czym się da.

Czas mijał i mijał. Jacek co jakiś czas dokładał różne podręczne materiały do ognia, od czasu do czas spoglądał na śpiącego towarzysza, trochę niespokojnie śpi "Biedak". Nic nadzwyczajnego się nie działo. Aby nie zamarznąć, chłopak chodził po okolicy. Gdzieś daleko widział samotnego piechura walczącego ze śnieżycą. Takie rzeczy nie robiły już na nim żadnego wrażenia. Od chwili wyruszenia ze wsi, takich ludzi minął wiele, bardzo wiele. Krajewski już wiedział, że nie można im ufać i raczej nie należy dążyć do spotkania takowych podróżników. Błysk hasał w śniegu, a jego pan nie skąpił rzucania śnieżkami. Taka jedna z ichnich zabaw. Pies chyba bardziej ją lubił od właściciela.

Zaczęło się rozjaśniać. Jacek wrócił na stację. Trochę zaniedbał obowiązku, bo ognisko dogasało. W tym momencie obudził się żołnierz. Błysk zamerdał ogonem. Chłopak miał wrażenie jakby jego przyjście zbudziło względnego przyjaciela. No nic. Tego ranka powietrze było jakby czystsze, ale temperatura ciągle niska. Już od dwóch dni Jackowi towarzyszy ten dziwny zapach. Nie wierzy, że jest to woń mrozu, śniegu, zimna.. Dziwne.

Z ust żołnierza padła propozycja zjedzenia czegoś. Ognisko niemalże zgasło, ale żar ciągle był żarem. Propozycja dobra. Krajewski przykucnął nad żarem i wyciągał pozostałości racji z plecaka. Przymarznięty chleb, słoik jakiś konfitur, ze dwie konserwy. Zawsze to coś. Jednym ruchem położył kostkę chleba na metalowej płytce, zaś to na pozostałościach ogniska. Powoli posiłek zaczął topnieć. "Jakiś dobry ten dsień. Czekali w milczeniu, oboje wpatrzeni w przygotowujący się chleb. Pułkownik wyciągnął dwie konserwy i zaczął przy nich majstrować scyzorykiem.

W końcu Jacek zdecydował się odezwać.
-P-p-p-pu-ułkowniku..sierszancie...miałeś opowiedzieć w-w-własną historię. Czas-s zaufać mnie..
 
Maciekafc jest offline  
Stary 24-09-2008, 20:12   #17
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Marek Karman

To była zdecydowanie ciekawa końcówka dnia dla doktora, a żeby podkreślić rangę tej „ciekawości” Marek podsumował ją najlepiej jak potrafił…

- Kurwa mać. – wysyczał przez zęby. Nie było to specjalnie wyrafinowane podsumowanie jak na człowieka z jego wiedzą i wykształceniem, ale przez te wszystkie lata nauczył się, iż nie ważne jakie człowiek inteligenckie gówno mógłby wybełkotać z siebie to i tak nie zastąpi to swojskiego: „kurwa mać”.

- Popatrzmy co my tu mamy. – rzekł ponownie do siebie, po czym wygrzebał podniszczony skrawek papieru. Starannie go rozłożył, żeby już po chwili, w słabym świetlne świeczki, przypatrywać się mapie okolic. Były na niej naniesione dziesiątki małych punkcików, masę przypisów i różne okręgi.

- Tak, ten obszar jest już posprzątany…tutaj też nic nie znajdziemy. – Powoli i skrupulatnie Marek przeczesywał całą mapkę w poszukiwaniu miejsca, gdzie mogliby znaleźć potrzebne części, aż wreszcie jego palec zatrzymał się na sporym czerwonym punkcie. Mężczyzna westchnął ciężko.

- Wrocław. – przeczytał nazwę miasta z lekką odrazą w głosie. Po wielkim buum był tam tylko raz, długo zanim zjawiła się u niego Irmina z Nadią. Nie wspominał widoku ruin najlepiej. Miasto mogło się zmienić od tamtego czasu, lecz nie to go martwiło. Było oczywiste, iż ta wyprawa, którą musieli podjąć będzie najniebezpieczniejsza ze wszystkich.

Doktor zdawał sobie sprawę, do czego ludzie byli zdolni się posunąć za byle ciepłe ubranie chroniące od przenikliwego zimna. Nawet wyszkolenie Irminy nie uspokajało go ani trochę.

Wolnymi ruchami, tak, aby nie robić za wiele hałasu zaczął przygotowywać sprzęt do wyprawy. Musiał być przygotowany na każdą ewentualność…poza tym i tak nie miał nic do roboty.
 
mataichi jest offline  
Stary 25-09-2008, 18:15   #18
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Mimo przejmującego ziąbu, który zdawał się wnikać już nie tylko w skórę i mięśnie, ale nawet w kości, paraliżując je swym chłodem, Irmina wytrwale pełzła w śniegu. Chciała koniecznie dowiedzieć się, kto też zabrnął tak blisko kryjówki naukowca.

Kiedy udało jej się dostrzec mężczyznę w czerwonym kapoku, odetchnęła z ulgą. Szkolony najemnik prędzej by umarł z zimna, niż ubrał się w ten sposób, niemal prosząc rażącym kolorem o wpakowanie weń kilku kulek...

Podkrążonymi ze zmęczenia oczami Irmina obserwowała ze swego ukrycia zachowanie człowieka ze sztucerem, który wpierw stanął jak zamurowany z uniesionymi dłońmi, a następnie powoli skierował się między pobliskie ruiny, znikając jej całkiem z oczu. Choć wiatr wył niemiłosiernie, do uszu kobiety dolatywały strzępy rozmowy.

Dwie osoby... raczej nikogo więcej. Tęższy głos to na pewno ten świr w czerwonym... drugi... to ktoś młody albo kobieta...”

Była pani sierżant zasępiła się. Z tej odległości nie była w stanie nic więcej dostrzec, a podchodząc bliżej ryzykowała już rozpoznanie.

Nic jednak nie wskazywało na to, by obcy przybyli tu w celach bojowych, wobec czego może nawet nie byli świadomi znajdującej się w pobliżu piwnicy z generatorem? Irmina przez chwilę zastanawiała się co począć. Może to przez wpływ Marka stała się miększa, ale nie miała ochoty wchodzić w konflikt zbrojny, jeśli nie było takiej konieczności. Tylko czy na pewno nie było?

„ Muszę sprawdzić co u moich... no i powiem Karmanowi o obcych. Powinien wiedzieć co robić.”

Serce matki zabiło mocniej pomimo zimna, gdy pomyślała o zobaczeniu swej pociechy. Nadia pewnie już się martwiła... Po pierwszym napadzie radości prawdopodobnie więc obrazi się na matkę... Trudno. W tej chwili nawet jej naburmuszona twarzyczka zdawała się być najpiękniejszym obliczem na tej planecie.

Starając się ostudzić w sobie zapał i myśleć racjonalnie, Jankowska wycofała się i skierowała do kryjówki... gubiąc po drodze ślad, co zajęło trochę czasu. Ciężkie chmury zapowiadały obfite opady śniegu, które raz dwa pokryją zagłębienia, jednak wolała nie ryzykować, zacierając ślady lub przeciwnie - mnożąc je w różnych kierunkach. Wreszcie, uznawszy swe dzieło za dostatecznie zdradliwe, postanowiła skierować się do piwnicy, by sprawdzić czy nic się jej bliskim nie stało.

„Do domu...”
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 26-09-2008, 21:00   #19
 
Maciass0's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłość
Śnieg zaskrzeczał pod ciężarem ślązaka. W warstwie białego puchu zrobiło się wgniecenie. Do nosa Wojciecha Kruppy wchodziło coraz to więcej zimnego powietrza. Połączył się z matką ziemią i dziadkiem mrozem. Jednak to nie to było najgorsze w tym wszystkim. Obok niego leżała zmora z najgorszych światów książki, którą przeczytał bardzo dawno temu. Była to księga pt. "World of Darkness". To widocznie musi być jakieś zombie, albo istota zmutowana genetycznie. Nie był człowiekiem, na pewno, może kiedyś. Teraz mroźna zima wyrządziła mu najgorszą karę. Głód...

Bał się, tak, mimo swoich górniczych mięśni, ciężkiego świata i klimatu otaczającego go wokół. To właśnie on bał się, jednak nadeszło wybawienie w postaci dobrego człowieka. Usłyszał świst, pierwszy raz a potem chyba czwarty. Wojciech już myślał o śmierci, o św. Piotrze, sądzie ostatecznym. Byle do nieba, byle do nieba. Głuche ciało potwora upadło koło niego. Teraz widział jak czas i mróz działa. Dochodzącego do tego promieniowanie, wyniszcza od środka. Najpierw wymioty, mdłości, gdzieś po drodze pękają nitki tłoczące krew po organiźmie, a potem co? Śmierć przez głód, albo tylko słowo "Mózg". Tak to na pewno było zombie. Tak jak w tej książce. A w szkole zawsze przyjaciele powtarzali "Po co czytasz te książki, chodź na piwo."

Usłyszał nad sobą:
- Wstań wreszcie i odsuń się! Nie wiadomo, czy ten stwór zginął!

"No tak, przecież to zombie, pewnie się regeneruje albo coś"- pomyślał Kruppa

Wybawiciel nie musiał powtarzać tego dwa razy. Ślązak podskoczył z ziemi, cofnął się trzy kroki od ciała tego stwora i otrzepał się z pozostałego na jego ciele pyłu śniegu. Miał nogawki pełne białego puchu. Zimno dało się we znaki.


- Dzięki kimkolwiek jesteś - chciał powiedzieć Wojciech, ale wtedy stwór zaczął się ruszać. - On żyje!

Jednak Ślązak wreszcie zrobił pożytek ze swojego narzędzia pracy. Fedrowanie, odstrzał, wywóz. 3 ciosy w tył pleców powinny załatwić sprawę.
Krew z kilofa wytarł o śnieg. Wilki będą miały co jeść... zaraz czy ja powiedziałem wilki?

- Jestem Wojciech Kruppa, daleko jeszcze do Wrocławia? - dokończył wcześniej zaczęte zdania - dzięki za ratunek. Gdyby nie ty to nie wiem, czy dałbym radę pokonać tego tu.

Temperatura ciała spadła o 0.3 stopnia Celcjusza. 0.6 poniżej normy.

 
Maciass0 jest offline  
Stary 27-09-2008, 10:25   #20
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przez moment zastanawiał się, czy ocalony mężczyzna czegoś sobie nie zrobił podczas upadku. Wylegiwanie się w śniegu w obecnych czasach nie należało do najlepszych pomysłów...

Już miał ponownie zaapelować do rozsądku leżącego, gdy ten nagle zerwał się i zaczął otrzepywać się ze śniegu.

Zygmunt już się ucieszył na widok nagłego powrotu zdrowego rozsądku gdy uratowany z okrzykiem "On żyje" rzucił się na potwora zadając mu gwałtowne ciosy. Według Zygmunta całkiem niepotrzebne, bo bestia nawet nie drgnęła... Ale być może tamten, będąc bliżej, dostrzegł jeszcze jakieś objawy życia. Bez względu na wszystko po tych ciosach zadanych kilofem stwór z pewnością wyzionął ducha...

Mężczyzna podniósł wreszcie głowę i wtedy Zygmunt na jego twarzy oprócz radości coś, co kiedy indziej, przy innej okazji, śmiało by można nazwać oznaką szaleństwa.
W tym momencie mógł to być po prostu objaw ciężkich przejść.

Zrobił kolejne kilka kroków w stronę chaty.

- Zygmunt Retman - przedstawił się. - A do Wrocławia został jeszcze kawałek drogi.

Spojrzał na swego rozmówcę. Najwyraźniej trząsł się z zimna. Głupotą było chodzić po dworze w taką pogodę w takim stroju.

- Nie powinniśmy zostawiać tutaj tego czegoś - powiedział, wskazując na leżącego stwora. - Bez wątpienia ściągnie się do tego, co tu leży, mnóstwo różnych stworów. Ale...

Ponownie rzucił okiem na to coś, co kiedyś było człowiekiem, a obecnie przypominało koszmar ze snów.
Machnął ręką.

- W taką śnieżycę nic, co ma szare komórki w porządku nie kręci się po dworze - dokończył myśl.

Rozejrzał się dokoła.
Miał wrażenie, że zobaczył jakiś ruch, ale chociaż przez moment wpatrywał się w to miejsce nie był pewien, czy się nie mylił...
Na wszelki wypadek powiedział:

- Wejdźmy do środka. Nie ma co tu stać i marznąć...

Śnieg padał coraz gęściej. Niedługo nie będzie można zobaczyć nic w odległości większej niż na wyciągnięcie ramienia. Należało skryć się pod dachem.

Wszedł do środka tuż za Wojciechem. I natychmiast zamknął drzwi. Nie całkiem tak, jak można by sobie wymarzyć, bo zamek nie wyglądał na funkcjonalny, ale wystarczyło wepchnąć pod drzwi solidny kawałek drewna, by utrudnić ewentualnemu intruzowi wkroczenie do środka.

Rozejrzał się dokoła.
Pomieszczenie przypominające sekretariat wyglądało na opuszczone od dawna. Resztki czegoś, co kiedyś było biurkiem, walały się pod ścianą, w towarzystwie paru krzeseł pozbawionych częściowo nóg. Wysoka, wmurowana w ścianę szafa pozbawiona była drzwi i półek. Widać było, że ją samą ktoś też usiłował wyrwać ze ściany.

Z tego niewielkiego w gruncie rzeczy pomieszczenia można było przejść do dwóch kolejnych izb. Futryny straszyły resztkami zawiasów, okna pozbawione były częściowo szyb ale, jakimś dziwnym trafem, okiennice ocalały.

- Niezła kwatera - powiedział. - A tam - wskazał pomieszczenie, z którego właśnie wyszedł, jest kominek. Nie trzeba będzie rozpalać ogniska na środku izby.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172