Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2008, 10:20   #45
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Poniższa postać jest wyjątkowa ze względu na sposób opisania historii. To była pierwsza próba z tym podejściem. I szczerze mówiąc fajnie mi się pisało.
Polecam ten sposób tworzenia historii postaci.
Imię: Harpo Longwayfromhome
Rasa: czarci gnom - gnom z szablonem czarciego stworzenia
Klasa: łotrzyk2 /zaklinacz6
Historia:
Moje pierwsze wspomnienia?.. Hmmm.. Klatka. Moja matulka zmarła przy porodzie, a ojca nigdy nie spotkałem.. Z czego akurat się cieszę. Dorastałem w jako niewolnik u potężnego maga. Można powiedzieć, że stanowisko odziedziczyłem po matce. Bo ona służyła mu jako królik doświadczalny w magicznych eksperymentach. A ja byłem jednym z nieudanych efektów tych doświadczeń. Miała wyjść z tego potężna istota, żywa broń, a wyszedłem ja.
Przez pewien czas mój pan obserwował mnie licząc na to że okażę się jednak potężny.. A wykazałem jedynie drobne ciągotki do magii. Kiedy nauczyłem się mówić i chodzić, zostałem sługą i pomocnikiem mego pana potężnego arcymaga Caldonisa. Po prawdzie taki był z niego arcymag jak ze mnie archont, ale trzeba przyznać, że był potężnym czarodziejem.
W sumie go lubiłem, na tyle na ile można lubić apodyktycznego megalomana, marzącego władzy nad światem, cnocie pewnej księżniczki i zemście na kilkudziesięciu wrogach. Arcymaga łatwo było obrazić, a wtedy mogłeś albo płaszcząc błagać o przebaczenie i przypochlebiać mu się, albo dołączyć do listy osób na której zemści się w najbliższej przyszłości.
Ale Caldonis miał i swoje zalety. Był świetnym nauczycielem i dzięki niemu szybko zrozumiałem i pojąłem mój talent zaklinacza. O ile przypochlebiałeś i płaszczyłeś się przed nim, potrafił być wyrozumiały, a nawet łagodny.
Gdy osiągnąłem odpowiedni wiek, awansowałem z pomocnika na ochroniarza. Ładnie to brzmi, ale niezbyt ładnie wygląda. Trafiłem do lochów oddzielających jego siedzibę od świata zewnętrznego. Gdzie wraz z najemnymi potworami, nieumarłymi i podobnymi do mnie nieudanymi owocami jego eksperymentów, broniłem go przed poszukiwaczami przygód żądnymi skarbów, sławy i głowy mego pana. Nie mylisz się, pełniłem rolę potwora którego dzielni bohaterowie z legend zabijają po drodze do złego maga. Dlaczego nie uciekłem? Urodziłem się w klatce, nie znalem świata poza siedzibą mego pana. A współtowarzysze z lochów, mówili że świat jest zły, a takich odmieńców jak ja zabija się od razu. Życie w lochach miało swoje zalety, większe towarzystwo, lepsze posiłki, no i rozrywka w postaci pełnych brawury i głupich poszukiwaczy przygód, którzy zwabieni legendami o skarbach przybywali uwolnić świat od zła jakim był mój pan. Aż pewnego dnia zjawili się oni.. Nie wiem co takiego zrobił mój pan, że wkurzył zakon paladynów. Ale ci nie byli amatorami jak ich poprzednicy . Przybyli w dużej liczbie, z kapłanami i czarodziejami. I systematycznie oczyszczali loch z moich kumpli, komnata za komnatą. Po raz pierwszy złamałem rozkaz mego pana. Nie stanąłem do walki, tylko ukryłem się w wychodku licząc na to że nikt tam zaglądać nie będzie. Słyszałem krzyki zarzynanych przyjaciół.. eee ..to za duże słowo. Towarzyszy broni i kumpli. Bałem się jak nigdy dotąd i nigdy później. Wytrzymałem dwie doby. Potem wyszedłem, przez pewien czas przebywałem w najciemniejszej części lochów mego pana.. Ale potem głód i samotność wywabiły mnie na powierzchnię. Przez pewien czas trzymałem się lasów unikając innych osób, aż przypadkiem natknąłem się na grupę lokalnych bandytów.
Po nieudanym napadzie na karawanę potrzebowali świeżej krwi, a mój wygląd nie okazał się taki straszny jak sądziłem. Ich szef Vinnie Draco podszkolił mnie nieco w złodziejskim rzemiośle. Poczciwy Vinnie, szkoda że skończył na stryczku. Przez jakiś czas zbójowałem. Jako jedyny zaklinacz w bandzie byłem bardzo przydatny, choć nie lubiłem tej roboty. W lochach walczyłem , ale z przeciwnikiem który przeszedł przygotowany i chętny do walki. A ci tutaj bronili swojej własności, nie garnęli się do walki, a niektórzy błagali o litość. To nie było już to samo.. Nasze sukcesy w rabowaniu przełożyły się na popularność, w postaci listów gończych. Wkrótce urządzono nas obawę, szajkę rozbito , a biedny Vinnie skończył na szubienicy.. A chciał uzbierać jedynie dość gotówki by móc oświadczyć się dziewczynie i otworzyć warsztat krawiecki.. Szkoda chłopa. Spotkałem jego dziewczynę. Nie była mu zbyt wierna i niezbyt długo go opłakiwała. Może to i dobrze, że Vinnie skończył jak skończył. Lepsza szubienica czy złamane serce? Spotkanie z dziewczyną Vinniego, Malteą, nie było przypadkiem. Zanim nas przydybali ludzie barona, Vinnie dał mi list adresowany do niej, na wypadek gdyby mu się nie udało ujść żywym z obławy... Cóż, jemu się nie udało. A mnie tak.
Maltea mieszkała w Viselburgu. Całkiem sporej mieścinie na ruchliwym szlaku handlowym. I tam zatrzymałem się na dłużej, zajmując się głównie drobnymi kradzieżami. Potem pojawiły się bardziej skomplikowane skoki, aż tutejsza gildia złodziejska położyła na mnie łapę. Dali wybór, albo zacznę działać pod ich komendę, albo moja głowa znajdzie się pod bramą miejską, a reszta ciała w rzece...Zgadnij, co wybrałem?
Tak zostałem włamywaczem i kieszonkowcem, a czasem zabójcą, wypełniającym rozkazy Gildii Borsuka , bo Gildi przewodził Gnarr "Borsuk" Bonager. Twardy krasnolud i uczciwy krasnolud. Szkoda, że niezbyt spostrzegawczy. Inaczej zauważyłby pewnie konkurencję "młodych wilków" która mu rosła pod nosem. I tak kolejny etap mego życia się zakończył, gdy gildia uległa rozłamowi i rozpoczęły się brutalne i bezwzględne walki o władze w mieście. Ja stanąłem po stronie Borsuka.. Kiepski wybór.. Borsuk przegrał, a ja ulotniłem się z miasta.. Udałem się do.. Nie wiem, nie pamiętam...Opuszczenie miasta to ostatnie moje wspomnienie... Nie wiem co było potem.

Uzupełnienie Historii:

Rozdział 1- dzieciństwo
Pewnie myślisz, że miałem ciężkie życie u mego pana? Nie było tak źle. Owszem , byłem jego sługą, ale robota była lekka i łatwa. Caldonis był stosunkowo dobrym panem. Niech cię nie zwiodą legendy. Źli magowie nie knują przez cały dzień wielkich planów zniszczenia, nie słuchają jęków więźniów konających w lochy ..No , dobra. W każdym razie Caldonis tego nie robił. Znaczy, knuł plany zemsty na wrogach, a miał ich wielu. Ale rzadko kiedy je realizował. Poza tym porywał różne istoty w celu wyhodowania broni ostatecznej.. Dzięki czemu miałem w lochach sporo towarzyszy w niedoli. Ale o tym później...Poza tym malował. I to całkiem nieźle. W jego komnatach wisiały pejzaże i autoportrety (mnóstwo), a także inne portrety. Mój pan pokazał mi kiedyś portret pewnej gnomki. Rzekł że to był portret mej matki.
Była piękna, a najbardziej podobał mi się jej uśmiech. Ciekawe co by powiedziała na widok syna.. Czy odrzuciła by mnie, czy zaakceptowała ? Takie pytanie zadawałem sobie przesiadując przed portretem wiele nocy.
Mój pan nie urodził się zły.. Kiedyś, przy szklaneczce elfiej brandy opowiedział mi swoja historię. W młodości był bowiem nadwornym magiem na dworze królewskim. Był szanowany za talent i wiedzę którą służył swemu królowi. Ale ten miał piękną córkę, i ona stała źródłem kłopotów. Mój pan zakochał się w niej, i zażądał od króla jej ręki. Oczywiście został wyśmiany. A drwin z siebie mój pan nie znosił. Odszedł z królestwa, stworzył siedzibę i zaczął tworzyć potężną broń , narzędzie pomsty na królestwie. Od czasu robił sobie przerwy na przygotowanie jakiejś złośliwej klątwy, lub wycieczki z których wracał z nowymi wrogami na których miał się zemścić. Owej żywej ostatecznej broni nie zdążył zrobić, przyszli paladyni i zakończyli żywot mego pana.
Jednym z najbardziej przerażających rzeczy które musiałem robić, była opieka nad niewolnikami i asysta przy eksperymentach.. Te wrzaski bólu, te oczy puste.. martwe ,choć w nadal w żywym ciele. Stały się częścią mych dziecinnych koszmarów.

Rozdział 2 -lochy

Lochy można podzielić było na trzy części. Zasiedlane przez trzy grupy stworzeń. Jedna grupa to najemne potwory, głównie troglodyci, ogry i gobliny, pod wodzą ogrzego maga Xicloca, w tej grupie było też kilka minotaurów, pod wodza Swoopa łamacza czaszek. Niby podlegali Xiclocowi, ale często ostentacyjnie ignorowali jego rozkazy. Xicloc był ogrzym magiem i totalnym debilem. Nie potrafił rzucić nic poza zaklęciami wynikającymi z jego zdolności czaropodobnych. Co go bardzo wkurzało.
Kolejna grupę stanowili nieumarli, głównie szkielety i zombi, pozostałości po dzielnych poszukiwaczach przygód. Ożywiane były przez Irictosa... pierwszego ucznia Caldonisa.
Nieumarli raczej stanowili małe zagrożenie...Tępe martwiaki to nieduży problem, ale Irictos świetnie nimi komenderował.
Sam Irictus był duchem, którego Caldonis przywiązał do jego doczesnych szczątków. Była to kara za próbę przejęcia władzy. Tak wiec szkieletowy mag Irictus był marnym odbiciem siebie sprzed lat, przywiązanym do lochów i zmuszanym do komenderowania najsłabszą frakcją w lochach. Niemniej nikt nie wchodził na teren nieumarłych bez powodu. Krążyło po nim bowiem kilka duchów widm i upiorów, nad którymi Irictus nie miał władzy. A bardzo się starał zdobyć.
Ostatnia frakcja składała się z istot podobnych do mnie. Były tu wilkołaki, półwilkołaki, i inne łaki, półczarty, półniebianie, półgolemy , jeden niebieski slaad, dwa półslaady., a także półgargulce i niebieskie gobliny. Dowodziła nami Savra półelfka-pół czerwona smoczyca, która oprócz siły zdolności magicznych miała atuty w postaci pół czarnego smoka- pół dragonne słuchającej je rozkazów. Oczywiście ja trafiłem do tej frakcji.
Każda grupa nie cierpiała dwóch pozostałych ( pomijając szkielety Irictosa, bo te nie odczuwały niczego). Ale jednoczyliśmy siły, gdy do lochów wdarło się coś trudniejszego. Ale takie zdarzenia rzadko miały miejsce.
Kłótnie i bójki nawet wewnątrz poszczególnych frakcji nie należały do rzadkości. Żyliśmy razem ze względu na okoliczności, w ciasnocie i bez możliwości wyjścia. Zdrada oszustwo i nienawiść, były normalnością. Trudno w takich warunkach zawierać przyjaźnie.
A wiesz, że dwa razy ocaliliśmy okolicę?
Do lochu bowiem przebiły się z świata podziemnego drowy. To była krwawa bitwa , zginęło kilkunastu naszych, wiele szkieletów Irictusa, ale niedobitki wrogów uciekły z powrotem.
Straty byłyby mniejsze gdyby trójka dowódców potrafiła się dogadać w sprawie tego kto będzie głównodowodzącym.
A potem nastąpił drugi najazd, ale tym razem drowy dogadały się z Xiclociem który ich wsparł. Gdyby minotaury nie przestrzegły Savry, nie rozmawiałbyś dzisiaj ze mną.
Starliśmy się w kilkunastu komnatach. Walka była krwawa. Zginęło wielu po obu stronach, ale nas było mniej i zaczęliśmy przegrywać. Aż w samą walkę wplątał się Caldonis który za pomocą magii przywołał legion pomniejszych demonów. Drowy zostały wyniszczone. Frakcja Savry bardzo osłabiona, a Xicloc, pupilek półsmoczycy i minotaury martwe. Władze nad większą częścią lochów objął Irictos. To był początek końca.

Miesiąc potem do lochów wkroczyła krucjata jednego z zakonów. Nieumarli Irictosa stanowili mizerną obronę, a moja frakcja praktycznie nie była nieliczna. Widziałem że nie mamy szans, ale Savra była przekonana o swej niezwyciężoności.. Myliła się i przyszło jej srogo zapłacić za te pomyłkę.

Rozdział 3- bandycki szlak

Vinnie Draco, najsympatyczniejszy bandyta jakiego można było spotkać. Nauczył mnie swego fachu, pomógł uszyć pierwszą maskę. (Wspominałem, że zanim został łotrzykiem był krawcem?). Jego drużyna składała się z takich samych wykolejeńców jak on i ja. Bugger stchórzył na polu bitwy przynosząc hańbę swemu klanowi. Co prawda strach był wywołany magicznie. Ale to wystarczyło starszyźnie klanu. Krasnoludy są bardzo surową w osądach rasą. Urgo urodził się półorkiem, a to nie jest mile widziane we górskich wioskach. Ale czego się ci durni chłopi spodziewali po owocu gwałtu będącego dziełem orka? Aswill pobił się o kobietę, przez przypadek zabijając przeciwnika i za to wyleciał niziołczego taboru. Było jeszcze kilku innych, ale nie pamiętam ich tak dobrze. Nie mieli dokąd wracać, a chcieli wyrównać ze światem rachunki. Teraz byłem wśród nich i ja.
Byliśmy "Górskimi Smokami" i łupiliśmy kupców na traktach. Zazwyczaj obywało się bez walki, ale czasami kupcy stawiali opór. A wtedy ,cóż... wolałem, kiedy jednak nie walczyli.
Z moimi zdolnościami, potrafiliśmy coraz dokonywać bardziej zuchwałych napadów.
Możesz uznać to za przechwałki, ale to była w głównej mierze moja zasługa. Wkradałem się bowiem pod przebraniem magii do karczm i zdobywałem informacje. Mieszałem szyki przeciwnikowi za pomocą różnych sztuczek. Razem z Vinniem opracowaliśmy wiele różnych podstępów. Stawaliśmy się bogaci.. ale też i sławni.
A sławny bandyta to bandyta za którego głowę wyznaczono dużą nagrodę. Wkrótce więc na naszym terenie pojawiło się łowców nagród. Większość z nich to byli amatorzy.
Ale stanowili przestrogę na przyszłość.. Błagałem Vinniego, by dał sobie spokój. Proponowałem byśmy się przyczaili na rok, może dwa.
- Jak będziemy cicho to o nas zapomną,. Nie będzie łowców szwendających się po górach, a i kupcy powrócą na szlak w większej liczbie. -mówiłem, ale Vinnie nie chciał słuchać.. Niewiele brakowało mu do zebrania wymarzonej sumy.. I ten brak cierpliwości się na nim zemścił.
Kolejny napad był sukcesem, ale zdenerwował barona na którego terenie grasowaliśmy. Urządził on obławę , największą od wielu lat. Byliśmy jak zwierzęta, ścigani od kryjówki do kryjówki. Znów wróciły do mnie wspomnienia z lochów. Pierścień się zacieśniał i poszliśmy w rozsypkę, próbując na własna rękę wyrwać się z obławy. Mnie się udało, a co z innymi?
Znam tylko los Vinniego i Buggera.. Ciało krasnoluda złożono stóp szubienicy na której powieszono Vinniego. Było ono naszpikowane strzałami. Kiedyś Bugger wspomniał, że nigdy więcej nie ucieknie z pola walki. Dotrzymał danego słowa.

Rozdział 4- Viselburg

Viselburg był wspaniałym miastem.. Położony nad rzeką , rozbudowany zawsze gwarny. Pełne tawern i osobników wszelkich ras. Tu nikt nie pytał o pochodzenie, a jeśli pytał to nie specjalnie zagłębiał się w tym temacie. Mój brak obycia często dawał o sobie znać. Ale wtedy opowiadałem historyjkę, że przybywam z daleka. I to wystarczało. Byłem daleko od domu i takie przybrałem nazwisko.
W mieście żyłem z dnia na dzień nie wiedząc że przyciągam uwagę miejscowej gildii złodziei. To były przyjemne czasy.. Pełne wygód, ale i ucieczek przed strażą miejską.
Aż pewnego dnia do obudziłem się związany niczym baleron w jakimś baraku zamiast w łożu w pokoiku który wynajmowałem.
Dopiero po chwili zauważyłem, że nieco dalej siedział siwobrody krasnolud o pokrytych szramami muskularnych ramionach, i szpakowatych włosach. Dowiedziałem się, że zamierza mi złożyć propozycje nie do odrzucenia.
Gnarr trzymał gildię krótko, ale znał się na zarządzaniu. Ważną u niego sprawą był szacunek. Należało go okazywać starszym członkom gildii, jak i wymagać od młodszych. Trzeba też było mieć jakiś interes na pokaz, zwłaszcza gdy się było wyżej postawionym członkiem gildii. Gnarr był złotnikiem.. I to naprawdę dobrym. Przewodził też gildii jubilerów w mieście.
Ciekawe jak głupią minę zrobiliby, gdyby dowiedzieli się, że największymi napadami stoi przywódca cechu jubilerów ?
Ja sam terminowałem u jednego alchemika z rozkazu szefa. Nie przykładałem się do tej roboty, bo miałem więcej teoretycznej wiedzy niż on. I pewnie dlatego nigdy nie nauczyłem się przyrządzać mikstur. Zresztą mój "pracodawca" był strasznym bufonem i wymigiwałem się od tej roboty jak mogłem Gdyby nie protekcja Gnarra i mój talent do rozpoznawania mikstur i składników pewnie dawno by mnie wylał.
Praca dla gildii złodziei miała swoje plusy.. ale minusy. Żyłem na wyższej stopie, niż gdy byłem wolnym strzelcem. Ale i miałem mniej swobody.

Będąc członkiem gildii byłem przydzielony do komórki. Moja komórka składała się z pięciu członków, w tym mnie. Na jej czele stał Slick łotrzyk/skrytobójca. Paskudne diablę o złośliwym charakterze, ale na swój sposób dbający o podległych mu ludzi. Byli też bliźniacy Task i Tarm . Ludzcy wojownicy, ale o sile ogra w łapach. Nie należeli do bardzo rozgarniętych, ale byli za to sympatyczni. No i była ona.. Gnomka o włosach barwy miodu i fiołkowych oczach, oraz posągowej figurze. Na imię miała Lyiss i podobnie jak ja była łotrzykiem/iluzjonistką. Przy czym, gdy ja byłem przede wszystkim zaklinaczem, to ona była przede wszystkim łotrzycą. Przystąpiła do gildii by dawać biednym, a odbierać bogatym. A ja podkochiwałem się w niej. Nie myśl sobie, że była pierwszą.. Co to to nie...Miałem te doświadczenia z kobietami, gdyż domy uciech wolały płacić za zlecenia dla gildii w naturze. Niestety panie lekkich obyczajów nie wywodzą się z gnomów, a jedyna krasnoludka była wyłączną "własnością" Borsuka . I choć urody były wielkiej, to z racji wzrostu harce miłosne były nieco kłopotliwe ..choć muszę przyznać, że zabawne.

Pracowaliśmy pod komendą Slicka wielokrotnie i zdobywałem prestiż w gildii. Ale bardziej od prestiżu obchodziło mnie to, że spędzałem ten czas z Lyiss. Także czas pomiędzy misjami starałem się spędzić z nią. Wiele nocy spędziliśmy na rozmowach, w których opowiadała mi o swoim życiu i wyrównaniu szans między biednymi. Marzyła jej się powszechna równość.
A mnie marzyła się ona.. Ale wstydziłem się jej o tym rzec. Czułem się gorszy, przez te krople czarciej krwi które we mnie płynęły.. Nie byłem jej godny.

Nikt nie zauważył początków zagłady. A zaczęło się banalnie. Gnarr włączył do gildii złodziei Balneosa, utalentowanego barda i niezłego mówcę. Nie podobał mi się ten gościu, blondasek o buzi anioła. I niestety miałem rację. Balneos podkopywał reputację Gnarra, spiskował za jego plecami. Marzyła mu się władza, a co gorsze, wiedział jak zrealizować swoje marzenie. Miałem, mam duży szacunek do Gnarra ale powiem że zgnuśniał, osiadł na laurach.. Nie dostrzegł zbliżających się kłopotów, aż było za późno.
Gdy Balneos był gotowy, wypowiedział posłuszeństwo Gnarrowi i zażądał by krasnolud oddał mu pozycję szefa gildii . Ponad połowa gildii stanęła za Balneosem. Ale bard nie docenił krasnoluda. Borsuk może i rozleniwił się, ale nie był szefem gildii złodziei bez powodu. Rozpoczęła się walka na śmierć i życie. Złodzieje walczyli w zaułkach, mnożyły się skrytobójcze zamachy, podpalenia. Bitwy zeszły na ulicę, straż miejska przestała panować nad sytuację. Baron, którego miasto było lennikiem, wysłał podległe mu wojska, ale dowódcy jego oddziałów zostali przekupieni zarówno przez Gnarra jak i Balneosa. I przybycie wojska tylko zwiększyło chaos, ulice spłynęły krwią. A mieszkańcy zamknęli się w domach modląc się o litość do bogów.
W owym czasie stanąłem po stronie Gnarra i razem ze Slickem dokonaliśmy wielu udanych akcji. Ale próbę zamordowania Balneosa zakończyliśmy fatalną porażką, zginęli wtedy bliźniacy. Oczywiście stanięcie po stronie Gnarra zaowocowało kilkoma starciami z nasłanymi na mnie zabójcami. Z których wyszedłem zwycięsko.
Nie wspomniałem o Lyiss?.. No, tak. To smutniejsza część mojej historii. Lyiss stanęła po stronie barda. Omotał ją swymi słowami niczym pająk muchę za pomocą sieci.
I tak doszło do pewnej nocy.. Na dachu ja i ona. W dole walczący ze sobą rzezimieszki, nastolatki ,które zamiast bawić się w chowanego, próbują zasztyletować się nawzajem. W górze księżyc.. Romantyczny widoczek, prawda?
Rozmawialiśmy, ona przekonywała mnie do tej gnidy, ja starałem się rozjaśnić jej sytuacje i wyjaśnić jej, że źle wybrała. Że Balneos ją oszuka. Aż obu stronom skończyły się słowa, prośby , błagania.
Lyiss sięgnęła po miecz i rzekła że przybyła mnie zabić, z rozkazu mistrza gildii Balneosa.
To był ciężki bój, nie tylko z tego powodu, że była doświadczonym przeciwnikiem. Ciężko było mi złożyć się do ciosu, ciężko mi było ją zranić .Ale gdy kolejny cios jej miecza ranił mój bok, przeklęta krew przebudziła się. Zebrałem wszystkie swoje siły, cały mój potencjał magiczny i spryt.. I zabiłem ją. Potem płacząc, trzymałem ja w rękach.. Przez łzy patrzyłem jak ulatnia się życie z jej ciała. ..
Parę dni później Gnarr przeprowadził atak na kryjówkę Balneosa, zabił wielu z jego przybocznych, ale co z tego?.. Balneos przeżył, a Gnarr skonał od odniesionych ran dwa dni po niefortunnym ataku. To był koniec.. Co prawda, następca Gnarra został wyznaczony, ale Balneos triumfował. Wtedy to opuściłem Viselburg.. Nic mnie tu już nie trzymało.
Czasami zastanawiam się, co by było gdybym przyjął propozycję Lyiss i stanął po stronie tego zdradzieckiego barda?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem