Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2008, 22:38   #16
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Gdy Kapturek wyczyniał swoje cuda, Dex i Lilly spojrzeli na siebie porozumiewawczo, potwierdzając swoje podejrzenia. Trzeba było uważać. Jednak teraz, gdy ich drogi przyjaciel był zajęty ganianiem duchów...
-Znaczy... Wyraźnie zmierzająca w kierunku czegoś złośliwego wypowiedz detektywa została przerwana bolesnym stuknięciem w głowę, wymierzonym przez jego asystentkę.
-Chętnie wysłuchamy co ma pan do powiedzenia, prawda Dex? No. Zuch chłopak. Ja jestem Lilly, a to jest Dexter. I mój przyjaciel miał na myśli wtedy, ze tamten eksmaterialny pan był skrajnie marginesowy, a pani nie, rozumie Pani?
Co prawda Dex miał minę jakby wcale się z tym ostatnim nie zgadzał, ale miał na tyle oleju w głowie, by nie ryzykować kolejnego spotkania z ręką swojej asystentki.
Kobieta wyglądała na znacznie przyjemniejszą niż gówniarzowaty młodzieniec. Oraz na bardziej obytą. Nawet pomimo swoich blond włosów z lekko zielonym odcieniem.
- Gabriela de Valois, miło mi. Nawet nie jestem z tej dzielnicy prawdę mówiąc. Mój apartament jest w nieco przyjemniejszej okolicy. - odpowiedziała z minimalną protekcjonalnością i w miarę miło dziewczyna.
Chwila ciszy jaka zawisła między Gabrielą a Dexterem i Lilly zmusiła tę pierwszą do kolejnego przemówienia, czuła wręcz potrzebę zapełniania ciszy.
- Jestem chirurgiem. Studiowałam w LA i wiele tu przeszłam. Po dzisiejszym dniu wydaję mi się, że aż za wiele. - Tak, zawód powinien wzbudzić respekt, uśmiechnęła się w duchu jej ludzko-anielska jaźń. Dexter, niczym tknięty czarodziejska różdżką, uśmiechnął się. Najwyraźniej szykował cos bardzo niedobrego. Zaczął pod nosem cos nucić. "Like a surgeon" Co do ciężkiej cholery? To nie było zbyt normalne, nawet w tych okolicznościach.
- Aha, aha. Ja i Dex paramy się paranormalna działalnością śledczą. Hahah, widzisz jak się złości gdy tylko o tym mowie? On woli gdy jesteśmy poważną agencja detektywistyczno-prawniczą. Ale z tego wyżyć się nie da, nie da...A. I Dex może nie wygląda, ale stary dziadek z niego…
Sam obgadywany zaś dzielnie próbował ignorować fakt iż jego asystentka w najlepsze plotkuje na jego temat, obserwując Kapturnika i napychając się kolejnymi porcjami czekolady. Nożownik trzasnął karkiem i cicho westchnął. Najwyraźniej ciężko my było już tego słuchać. Wyjął coś z kieszeni. Nie, nie kosę, jak spodziewali się zebrani. Wyjął…cztery, niewielkie broszki. Pięknie wykonane, ze złotym wykończeniem, oraz karmazynowym kamieniem szlachetnym w środku. Zarówno Gabriela, jak i Dexter, poczuli niewyraźne wibracje energii, dochodzące z ich kierunku, nie zauważalne przez innych zebranych.
- Dobrze…starczy tej socjalizacji. Jestem naprawdę zmęczony. Zabiorę was teraz do mojej przełożonej. Z nią będziecie mogli uzgodnić wszelkie szczegóły. Zagwarantuję wam też bezpieczny powrót do domu, jeżeli warunki nie przypadną wam do gustu. Jeśli oczywiście, tego sobie życzycie. Nikogo do niczego nie zmuszam. To wasz wybór. Wystarczy, że wepniecie je w ubranie i przekręcicie kamień delikatnie w lewo. Reszta stanie się sama. To naprawdę proste. Więc jak?
Położył je na stole, który to postawił jednym, zwinnym ruchem, na równe nogi. Był już diablo wycieńczony tym wszystkim. Niemal dosłownie.
-Czy ja wiem...eh. Nikt się mnie o zdanie nie pyta, co?
Do takiego wniosku doprowadził Dextera fakt, iż Lilly bawiła się broszką jak przysłowiowy murzyn blaszka. Z ciężkim westchnieniem uczynił co czynić trzeba było, marudząc bliżej nieokreślone zdania pod nosem.
Gabriela bez zastanowienia podeszła do stołu.
- Piszę się na wszystko. Mam na dzisiaj dość, chciałabym chociaż odrobiny spokoju, ciepłej kąpieli i wygodnego łóżka. Bezpieczny powrót mam gdzieś, bo i tak nie mam gdzie wracać. - westchnęła cicho - To chyba jedyne rozsądne wyjście z sytuacji.
Wzięła kunsztowną broszkę do ręki i obróciła w palcach. Nie ma innego wyjścia. Musi zrozumieć co się stało z nią i Ryanem musi skorzystać z sojuszu i pamiętać kim jest, kim była i co potrafi. Nie będzie zwykłym pionem w grze. Usta ułożyły się pomiędzy uśmiechem a cwaniackim odsłanianiem górnych zębów. Przypięła biżuterię do bluzki, zgodnie z zaleceniem przekręcając kamień. Błysk karmazynowego światła. Wszyscy zniknęli. A może nigdy ich tu nie było? Nie to, żeby owy niesamowity spektakl mógł podziwiać ktokolwiek…większość wątpliwej klasy dżentelmenów opuściła już lokal. Ostała się tylko jedna sylwetka. Mężczyzna w czarnym, wełnianym swetrze, o krępej budowie ciała z trzydniowym zarostem. Jego wiek oscylował w granicach późnej czterdziestki, a z…jego szczęką, było coś mocno nie tak. Jakby tego było mało…mruczał coś do siebie w alkoholowym bełkocie.
- <hic!> Do upadku…Arkadii? Hah <hic!>...z tego co wiem, Arkadia ma się całkiem nieźle. Tylko ci da…diabelni…Sidhe, ciągle trzymają wszystkich za gęby. <hic!> Barman! Jeszcze jedną szklaneczkę! Dawaj, dawaj…bo się ściemnia.
- Proszę pana…pańska wątroba tego nie wytrzyma.
- Słuchaj fajfusie…moja wątroba pobije dwunastu leszczy twojego pokroju. Dawaj!

Barman westchnął, z mieszaniną rezygnacji i dobrze ukrywanego strachu. W końcu nie na darmo mówi się „Klient – nasz pan!”. Sięgnął po butelkę i nalał tajemniczej postaci. Na stole została jedynie pojedyncza ozdoba.
 
Highlander jest offline