Obraz zafalował i znikł. Johann odruchowo zamknął oczy . Otworzył je po ułamku sekundy, kiedy w nozdrza uderzył go zapach siarki… Odkaszlnął starając się zachować resztki godności i postawę stojącą. Przed nim stał… mężczyzna – zmysły zadziałały automatycznie i wiedział, że nie zdąży zareagować na czas, nie zdoła zablokować… Delikatnie ugiął nogę, aby, jeśli dostanie, polecieć dalej i bardziej kontrolowanie. Zakapturzony jednak zupełnie go zignorował, a właściwie dobrze zagrał swoją rólkę. Zasłabnięcie jednego z obecnych dało Johisowi czas na szybkie omiecenie wzrokiem wnętrza – nieźle wydane duże pieniądze, trochę pretensjonalne antyczne dodatki… Ludzie, nie… istoty… wszystkie rezonowały tą samą aurą… powoli dostrzegał różnicę pomiędzy nimi wzajemnie i istotą z baru… Dużo było jeszcze do nauczenia… Zostając z boku całej akcji cucenia poczekał na rozwój wydarzeń. „Mamy tu większość alkoholi świata” – przeleciał wzrokiem po półkach, bo tekst zupełnie nie przystawał do tego miejsca… Co ma mu szczęka opaść??? Karty przeleciały po blacie zatrzymując się koło kobiety. „Shit! W tych ciuchach wyglądam jak jakiś dealer…” – pomyślał i rzucił jakby od niechcenia: „Varcendi”. Twarz nie wyrażała niczego, ale wewnątrz mózgu chłopaka barman odzyskał stracony respekt, kiedy bez pytania sięgnął po zielonego Walkera, przelał dwie objętości do szklanki i dolał jedną objętość mleka i dwie krople soku z limonki… Wszystko wylądowało na barze tuż przed Johannem. Młodzieńczy uśmiech, płynne ruchy… „Showtime!”; „Nie przesadź”; „Zaufaj mi”; „Tobie?!?!?”
Oparł się o bar i niezobowiązująco powiedział: - Wpadłem tylko oddać broszę… szkoda, aby ktoś ją „pożyczył bezzwrotnie” z tego lokalu. Jednak skoro już tu jestem to może się poznamy? Johann Watenheim. Proszę wybaczyć mój angielski… - czarujący, kształcony latami, uśmiech dopełnił stosu bzdur… |