Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2008, 22:35   #2
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Nuszyk Achmatowicz



... a bo to, panie Jacku, rzecz niemożliwa, że o Kruszyniany się rozchodziło - perorowała Tatarka, głos miała niższy niż na ogół niewiasty miewają i lekko chrypliwy. Od kiedy usłyszała, że pan Bończa z Litwy ród wiedzie, ciągnęła go nachalnie za język o wieści najnowsze, a i na o rodzinnych stronach wspominki naciągała. - Nie może to być, u nas w meczecie co prawda takoż wiela chorągwi zdobycznych wisi, ale imam nasz Batulewicz się zowie, a poznałbyś go waść bez ochyby, bo roków temu piętnaście, jako na Dzikich Polach w stanicy sługiwał, od słońca słabości dostał i lewą stronę paralusz mu tknął, także go młodzików czterech na lektyce jako rzymskiego wielmożę nosi.
Nuszyk gwałtownie zatrzymała konia. Myszaty bachmacik o kudłatej sierści stał się już powodem krótkiej sprzeczki z Brzezińskim, bo Nuszyk w przypływie złośliwości ochrzciła ogierka Przeorem.


Na pytające spojrzenie Bończy, który czujnie położył dłoń na rękojeści szablicy, odparła uspokajająco:
- Wszystko w porządku – i wskazała gałąź dzikiej gruszy, rosnącej przy drodze, na której wśród drobnych, wiosennych listków tkwiła zeszłoroczna, pomarszczona gruszka. Tatarka popatrzyła za towarzyszami, znikającymi za bujnymi tarninami i już miała popędzić Przeora, ale łakomstwo zwyciężyło.
- Pan wybaczy, panie Jacku – stanęła na palcach na siodle, wyciągając rękę po owoc. Była naprawdę niska, prawie jak dziecko, ale po wdziękach kobietom przynależnym znać było, że zabawy z lalkami dawno już porzuciła, na rzecz swawoli dojrzałym właściwym. I wedle plotek, swawoliła co niemiara – z Ostapem Hoholem, atamanem podolskich regestrowych.

Nuszyk przebierała palcami, próbując podważyć gruszkę, która jak na złość wisiała tuż poza jej zasięgiem, posykując na Przeora po rusku, coby przestał dreptać jak chłopka w beczce kapusty. Drugą ręką przytrzymywała sobolowy kołpaczek, do którego ametystową broszą o misternej robocie przymocowano bażancie pióro. Spod kołpaka w długich pasmach wystawały czarne jak inkaust, wijące się pukle.

Bończa słyszał o Lipkach dobre opinie: że to wierni towarzysze, żołnierze zawołani, a i w stepie radzą sobie lepiej niż Lachowie, rozsądni są i czujni. Ale opinie te dotyczyły mężczyzn. Niestety. Może i Nuszyk radziła sobie w siodle i z bronią. Może i znała stepy, umiała tropić, a i to, że była Ostapową niewiastą, mogło w pogoni jeno pomóc. Może.
Tymczasem z karczmy musieli wyjechać szybko i cichaczem, bo miejscowy szlachcic przysiadł się do ich towarzyszki z zapytaniem, czy mógłby sprawdzić, czy to prawda, co powiadają, że Tatar każdy diabła nosi za pazuchą... a Nuszyk nawet nie mrugnęła okiem, za to bardzo niepolitycznie rozwiązała problem natręta sama, waląc go kułakiem tak mocno, że aż się herb rodowy Achmatowiczów szlachciurze między oczami odcisnął.

Tatarka zerwała wreszcie gruszkę, wytarła ją starannie zielonym rękawem i przekroiwszy ją na pół, jedną połówkę podała Bończy, a drugą podzieliła się z Przeorem. Przełknąwszy owoc, oblizała palce z soku i uderzyła Przeora piętami.

- Wleczemy się jak murwy za wojskiem – mruknęła zniecierpliwiona i pomknęła za resztą. W siodle trzymała się prosto i pewnie, choć tatarską modłą skróciła strzemiona, tak że wydawało się, że niemal kuca w siodle.

Uwiązała bachmata do studziennego żurawia – jedynej rzeczy, która ostała się po dworku Kreczyńskich. Nie powtórzyła Ostapowi, co jej o napaści mówiono, że Kreczyńskiego i żonę jego przed śmiercią męczono... I nie powtórzę. Wspomniała Kreczyńskiego – pochmurnego i ponurego, ale sprawiedliwego w osądach szlachcica. Życia mu nie wrócę. Ale córkę jego znajdę i rodzinie oddam... do tych zgliszczy i tak wracać pewnie nie zechce.

- Byłam ja tu już. Ale rozejrzę się raz jeszcze – powiedziała do towarzyszy i ruszyła od zgliszczy, pochylona prawie do ziemi, zataczając coraz większe okregi. Drobne agaty wszyte w sahajdak i kołczan zawieszone na jej plecach błyszczały w słońcu. Haftowane w maki, chabry i kąkole pokrowce wydawały się zbytkownymi przedmiotami, które ku ozdobie na ścianie wisiały i teraz je tylko ściągnięto. Ale bystre oko wyławiało oznaki użycia – poprzecierane hafty i plamę na sahajdaku – plamę po czymś, co mogło być tylko krwią.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 21-09-2008 o 23:02. Powód: literówki...
Asenat jest offline