Bretończyk pogłaskał wystraszonego karosza po karku, szepcząc mu do ucha uspokajające słowa. Bez efektu: spanikowani, wrzeszczący ludzie, pokrzykiwania szlachcica na balkonie, szum napierających mas wody i skrzypienie tarasującego ulicę wozu - te wszystkie dźwięki wpisywały się w ogólną atmosferę chaosu, drażniąc charakternego konia. - Hej, Geremi... spokojnie, przyjacielu. – Jean poklepał konia po karku. - Z gorszych opresji wychodziliśmy więc się uspokój.
Wierzchowiec jednak nie wyglądał na takiego, co zamierza słuchać szlachcica i nerwowo prychał stąpając w miejscu. Dworzanin wcale mu się nie dziwił – ogólny harmider źle działał na zwierzę, kltóre czuło się niekomfortowo i zapewne tak jak i jego właściciel, z chęcią by się stąd wyniosło. Spojrzał na poruszającego się ciężko w wodzie i klnącego coś pod nosem Groma i zapytał z delikatnym, acz serdecznym uśmiechem: - Mogę ci jakoś pomóc, przyjacielu? - wiedział jaką usłyszy odpowiedź, ale skoro zarzekali się przy stole że będą współpracować razem, to warto było spytać. Dworzanin wiele czytał o starej rasie i zawsze odnosił się do krasnoludów z szacunkiem – wszak żaden człowiek nie był lepszym inżynierem niż długobrodzi i żaden nie był równie odważny i honorowy co khazadzi.
Z rozmyślań wyrwała go zimna woda wlewająca się tam, gdzie nie powinna. Dworzanin był mocno niepocieszony, choć starał się nie dać po sobie tego poznać. Spojrzał na wóz i napierające na niego masy morskiej wody. Oj, na zwykłym zmoczeniu się nie skończy, trzeba będzie mocno się trzymać, by nie stracić równowagi. - Hej wy! Zabierzcie ten wóz ze środka. Zagradza całą ulicę! - wykrzyczał z balkonu mężczyzna ubrany ze szlachecka. Jego silny głos przebijał się ponad innymi, a przywódcza nuta dodawała mu przekonującego charakteru. - Nie mam zbyt wiele krzepy, ale mogę pomóc. – mruknął do kompanów, patrząc na wóz i zakasał rękawy stając w szranki z kupą drewna na kółkach.
Chwilę trwało nim z nowymi towarzyszami w końcu udało im się go przesunąć, ale to nie był koniec atrakcji na dzisiejszy dzień...
Syknął szpetnie na widok wypływających z domostwa plugawych trupów. Nie mógł o sobie powiedzieć, że jest szlachetnego serca i żyje zgodnie z przykazaniami jakichś tam bogów, jednak bliska obecność Chaosu przyprawiała go o mdłości. Jak na zawołanie stanął mu przed oczami widok tamtej prostytutki w luksusowym przybytku. Wówczas dowiedział się, czemu zblazowani szlachcice gotowi byli płacić niebotyczne sumy za spędzenie choć godziny w objęciach zjawiskowej dziewczyny. Wyrastająca z jej podbrzusza kobieca głowa z ustami otoczonymi wiankiem małych, ruchliwych macek z pewnością robiła nie lada wrażenie.
Być może i tak było, lecz wrzaski małej, nienaturalnej głowy, podczas gdy podrzynał gardło jej właścicielce, jak również przeraźliwe błagania umierającego plugawego symbiontu, kiedy pośpiesznie opuszczał pokój przez okno, do dziś prześladują go w koszmarach. Arne, właściciel przybytku, nigdy tego Jeanowi nie wybaczył. Podobnie jak znaczna część nie tylko męskich przedstawicieli bogatej szlachty Bordeaux. - Niech to szlag! - wykrzyczał z grymasem na twarzy. - Plugastwa Chaosu! Pewnie jest ich tam więcej... - spojrzał po twarzach towarzyszy. - Zamierzamy to sprawdzić, prawda?! - bardziej stwierdził niż spytał, a wyraz twarzy Hektora mówił mu wszystko. |