Mężczyzna spojrzał na kobiecą istotę stojącą tak blisko. Przez chwile zupełnie nie brał pod uwagę że jej postać jest jedynie alegorią. Bliskość ułudą, a gra emocji przebrzmiałą nutą. Przez chwilę spoglądał na Arlettę i niemal czuł jej podniesione tętno, urywany oddech, rozszerzone źrenice.
- Czy mogę coś dla Ciebie zrobić?
Wydepilowane w skrzydła jaskółki brwi podjechały do połowy czoła.
- Przyszedłem się odwdzięczyć... - wyciągnęła przed siebie dłoń w białej rękawiczce, po palcach przemknęły wyładowania, gasnąc na kciuku przyczepionym do dłoni pod nieanatomicznim kątem - ...za to. Ale skoro pytasz. Nie masz może wódki? Dawno nie piłem.
Staszek zaśmiał się swobodnie. Mimowolnie postępując parę kroków w stronę ducha, odezwał się:
- Wódki? Też bym się napił, ale niestety nie mam. Możemy umówić się w innym terminie. Może nawet znajdę coś lepszego niż wódka.
Uśmiechał się wypatrując reakcji ducha. Tak innej, tak obcej, tak przybranej w ten strój.
- Szkoda - szczupła twarz Arletty skrzywiła się w wyrazie zawodu. - Od dawna jestem w drodze, a o napitki tutaj niełatwo. Ale teraz, dzięki twojemu młodemu towarzyszowi... niebawem będę w domu - z dłoni ducha spłynęła opalizująca struga energii. Zajęła połamaną jarzębinę i strzeliła w niebo promienistym snopem. - Przybędą po mnie. Jeszcze dzisiaj będę pił miód i weselił się z przyjaciółmi... Dom... to ważna rzecz, sługo pani z Góry Popiołów. Możesz przepłynąć morza bez brzegów, możesz wędrować całe życie, ale jeśli masz miejsce, które nazywasz domem, nigdy się nie zagubisz.
- Co ma się zdarzyć? - spytał Staszek poważnie. - Co chcesz powiedzieć? Co się wydarzy?
- Co się zdarzy? My nazywamy to Czasem Przejścia - duch wyciągnął dłoń i szybko nakrył oczy Staszka.
Przed oczami Werbeny zaległa ciemność. A potem zobaczył. Sunące w pustce olbrzymy. Błękitno-zieloną perłę Ziemi, poszarpany, blady Księżyc i krwawe oblicze Marsa.
Duch cofnął dłoń.
- Ustawią się w jednym rzędzie, niczym wojownicy przed bitwą, zwrócone bokiem do Słońca. Otworzą się przejścia między naszym a waszym światem. Opadną kajdany, które skuwały uwięzionych. Jak skorzystają z tego ci, którzy żyją po mojej i po twojej stronie? Nie wiem. Moi słudzy - wskazał na dach domu Rodeckiego, gdzie między różami przycupnęły dwie czarne plamy - sprowadzili wam w podzięce wizje, które może to wyjaśnią. Co one znaczą? Nie wiem. Były przeznaczone dla was.
Jeden z kruków skrzeknął. Ptaszyska poderwały się do lotu i przycupnęły na ramionach ducha. Patrzyły na Staszka paciorkowatymi oczkami, na których dnie drzemała furia, oczami zbyt świadomymi jak na zwierzęta. Zapach mokrych piór wwiercił się Staszkowi w nozdrza. Duch wyciągnął rękę i zgasił słup światła.
- Zaraz tu będą.
Staszek uścisnął podaną prawicę. Już nie wątłą kobiecą rączkę w białej rękawiczce, ale silną męską dłoń o ogorzałej skórze, pociętą siecią blizn. Podniósł wzrok i ujrzał twarz starca. Duch patrzył na niego jednym okiem, błękitnym jak odległe, północne morze. Powieka drugiego była zaszyta.
- Jeszcze jedno ci powiem na pożegnanie, bo kochałem kiedyś tę, której służysz, i rad jestem ze spotkania z tobą. Nie ma poznania bez ofiary. Jeśli niczego z siebie nie poświęcisz, zawsze dostaniesz tylko strzępy.
- Wiem – odparł Staszek z wyraźną satysfakcją. Nader dobrze poznał te słowa. A co więcej. Przyjął je do swego serca z ulgą i radością.
Z nieba z łomotem spłynęła lokomotywa, z jednym tylko, odkrytym wagonem na węgiel. Z okienka maszynisty wyjrzała twarz o rozbieganych oczkach, przywodząca na myśl małą małpkę.
- Co to jest? - duch był wyraźnie skonfudowany. - Gdzie cycate dziewki? Gdzie skaldowie? I gdzie jest kurwa mój koń?
Karzeł wyskoczył z lokomotywy i zaczął giąć się w ukłonach, przepraszająco i szybko mówiąc coś w nieznanym Staszkowi języku. Duch-starzec przez chwilę słuchał tłumaczeń, a potem zniecierpliwiony poczęstował karła kopniakiem, tak że ten zderzył się z kołem parowozu i ze skomleniem skoczył dołożyć do pieca.
Duch stanął na schodkach lokomotywy.
- No nic. Jak nie ma, jak się lubi, bierze się, jak jest. Bywaj, Stanisławie.
- Bywaj! – zakrzyknął. I machając ręką, wpatrywał się w oddalającą się postać.
Lokomotywa stęknęła, buchnęła parą i ruszyła. Przez chwilę sunęła po ziemi, by po chwili się wznieść, i zatoczywszy koło nad obrośniętym różami domem, pomknęła w stronę tarczy księżyca.
Kiedy parowóz zlał się z milionem innych gwiazd, Staszek nadał stał wpatrując się w niebo. Dziwne mieszanina podniecenia i fascynacji, a także pokory przelewała się przez jego serce. Każdy kontakt z istotami z za Zasłony był odrębnym przeżyciem. Swoistym Katharsis, które nie zawsze pozostawiało z poczuciem spokoju.
Wciąż zamyślony wyciągnął papierosa. Machinalnie zapalił i parokrotnie zaciągnął się tak by spowiły go tumany dymu. Przysłaniając widok, świat. Który w niemal niezauważalny sposób zafalował. Stanisław przymknął oczy w skupieniu. A kiedy ponownie je otworzył dźwięki, zapachy, a nader to widok w koło był inny. Taki… zwyczajny?
Wszedł do domu. Wilgotnawej i nie gościnnej dla Werbeny rudery. Stanął w progu pokoju, w którym –co wcale nie było zaskoczeniem- nikt nie spał. Pobladła twarz i wręcz namacalne fizyczne zdenerwowanie Marka nie pozostawiało wątpliwości co miało miejsce.
- Zły sen? – spytał przyglądając się badawczo z za zasłony dymiącego papierosa.
-----------
niemal wszystko by Arsenat