Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2008, 17:05   #105
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Francois zechciał wreszcie usiąść, ale to i tak niewiele zmieniło.
Jeśli ktoś nie zna odpowiedzi na pewne pytania to nie jest w stanie ich udzielić, zatem wypytywanie nic nie dało. Francois był tak zdenerwowany faktem zniknięcia Leticii i możliwością wybuchu wielkiego skandalu, który cieniem położyłby się na jego małżeństwie, że nie pomyślał wcześniej o tak zwykłych sprawach.

Oto co miłość robi z człowieka - pomyślał Eryk z pewnym smutkiem. Francois był co najmniej tak samo bystry, jak on sam i gdyby tylko nie miał na głowie tego nieszczęsnego uczucia... - Wszystko przez te baby...

- W takim razie - powiedział Eryk - wybierz się teraz do swej narzeczonej i postaraj się wypytać służbę. A jutro rano przyjdę do rezydencji de Bariesów. Przekażesz mi wszystkie wieści. Może się okaże, że nasza zguba się odnalazła.

Sam nie bardzo wierzył w to, co mówi. Na twarzy Francois malowało się dokładnie to samo uczucie.

(...)

Eryk spacerował po swoim pokoju.
Nie potrafił się uspokoić. Sprawa Leticii nie mogła wyjść mu z głowy. Najgorsze było podświadome uczucie, że w jakiś sposób mógł temu wszystkiemu zapobiec. Na przykład gdyby zamknął Estalijkę w piwnicy... I wrzucił klucz do rzeki.

Do drzwi z pewnością nikt nie zapukał, ale ciche skrzypnięcie jakie z siebie wydały gdy czyjaś dłoń popchnęła je od strony korytarza był na tyle głośny, że zwrócił uwagę Eryka. Mężczyzna spojrzał w tamtą stronę, starając się nie okazywać niezadowolenia. Tylko jego wzrok wyraźnie informował przybysza, że jest on osobą niechętnie widzianą. A raczej nie tyle on, co ona.

W drzwiach stała Margot, z wyraźnym zaniepokojeniem na twarzy. W jej oczach malowało się coś, co dziwnym trafem przypominało Erykowie Madeleine, chociaż obie dziewczyny nie były do siebie wcale podobne.

- Jednak powinien się pan położyć, panie Eryku - powiedziała. - Podobno nieprzespana noc źle działa na człowieka - dodała żartobliwie.

- Między innymi na urodę - odrzekł - a ty najwyraźniej też nie śpisz.

Dziewczyna nie zareagowała na zaczepkę. Patrzyła przez moment na Eryka, a potem powiedziała:

- Przyniosę panu coś specjalnego do wypicia.

- A ja zasnę niczym śpiąca Królewna? - spytał. - Nie ma mowy. Skoro świt muszę być na nogach.

Usta Margot drgnęły w tłumionym uśmiechu, ale odpowiedź była całkiem spokojna:

- Nic takiego się nie stanie. Kubek ciepłego mleka z miodem nie uśpi pana na wieki i nie będzie pan musiał czekać na księżniczkę, która obudzi pana pocałunkiem.

- A jeśli to nie pomoże to poproszę Jean-Jacques'a, aby zaśpiewał panu kołysankę na dobranoc...
- dodała.

(...)

Kołysanka nie była potrzebna.
A rano otworzył oczy zanim jeszcze do pokoju wkroczył Jean-Jacques i zaczął otwierać okno.

- Za chwilę zostanie podane śniadanie, panie Eryku - powiedział. - Pomóc panu przy wyborze stroju?

Eryk pokręcił głową. Stary służący pewnie nie miałby zrozumienia dla planów Eryka, który zamierzał się ubrać w coś mniej okazałego niż zwykle. Niestety nawet dokładny przegląd szafy nie pozwolił na znalezienie stroju, który pozwoliłby Erykowi po prostu zniknąć w szarym tłumie. Każda sztuka odzieży informowała otoczenie, że jej właściciel jest kimś lepszym niż urzędnik czy kupiec.

Nawet jakbym założył maskę, to i tak wszyscy by wiedzieli, kim jestem - pomyślał odrobinę niechętnie. Ale takiego cyrku nie zamierzał odstawiać.

Chociaż, z drugiej strony, jeśli miał wypytywać kapłanów ze świątyni, czy też składać wizytę de Bariesom, to musiał odpowiednio wyglądać...

Nim skończył się ubierać do pokoju wkroczyła Margot.

Obejrzała Eryka ze wszystkich stron, poprawiła tunikę, znakomicie kryjącą znajdująca się pod nią skórzaną kurtę...

- Nic nie widać. Wygląda pan po prostu jak odrobinę lepiej zbudowany. Gdyby nie ten miecz - z odcieniem niechęci spojrzała na wspomniany ścianie oręż - w niczym nie odróżniałby się pan od innych.

Margot z pewnością miała rację. Do szlacheckich strojów rapier pasował idealnie.

- W niektórych sprawach lepszy jest solidny kawał stali - stwierdził nieco na przekór - niż jakiś przerośnięty rożen.

(...)

Wmusiwszy w siebie nieco jedzenia (a dopilnowała tego stojąca mu nad głową Margot) zszedł na dół.
Powóz już czekał. Tym razem zamiast siwków zaprzęgnięto do niego mniej rzucające się w oczy kasztanki.
Na widok Eryka woźnica ukłonił się.

- Pan Lafayette czeka na pana w rezydencji państwa de Baries.

Wyściełane wnętrze powozu było bardzo wygodne. Eryk jeszcze raz skonstatował, że działalność Francois musi przynosić niezłe zyski. Co sprawiło mu niekłamaną radość.

(...)

Augusta nigdzie nie było.
Honory pani domu pełniła Weronique. Zarówno ona, jak i patrzący na nią z troską Francois wyglądali jakby nie spali całą noc.

- Zapraszam na małą przekąskę - powiedziała po skończonych powitaniach Veronique. - Porozmawiamy przy stole o wszystkim, co udało nam się dowiedzieć.


Małą przekąską nasyciłaby się grupa wygłodniałych żaków, ale Eryk nie miał nic przeciwko temu, by po raz drugi tego dnia poczęstować się czym smacznym. Służba u sir Roderica nauczyła go jednej rzeczy - kiedy jedzenie jest podane, należy się częstować. Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie następna okazja.

Przegryzając kawałek bułki pysznym pasztetem z dzika Eryk wysłuchiwał wszystkich przekazanych mu informacji.

- Moja szwagierka pojechała do świątyni powozem - mówiła Weronique.- Zawiózł ją Philipe. Nasz stangret. Jest u nas jak sięgam pamięcią. Zaufany człowiek. Widział, jak wchodziła do świątyni. Razem z nią była Claudine, ale nie weszła do środka, bo Leticia ją odprawiła. Powiedziała, że to będzie długa rozmowa i nikt nie ma na nią czekać.

- Nikogo to nie zdziwiło, bowiem Leticia nieraz sama gdzieś wychodziła, nie zważając na panujące w Brionne obyczaje. A August nie miał nic przeciwko temu.

W jej tonie tkwił ledwo widoczny cień niezadowolenia.

- Nie - powiedziała, zanim Eryk zdążył zadać pytanie - nie wiemy, z kim chciała rozmawiać. Nikt z nas nie był w świątyni, bo nie chcieliśmy rozgłaszać jej zniknięcia.

- Jeśli zaplanowała to wszystko wcześniej - kontynuowała - to w żaden sposób nie dała tego po sobie poznać. Od rana zachowywała się całkiem normalnie. Wydawała dyspozycje dotyczące pracy służby i ustaliła sprawy związane z obiadem... I omawiała z naszą ochmistrzynią plany porządków. Nic nie wskazywało na to, że chce po prostu zniknąć...

- Jeśli szykowała sobie rzeczy, to również nie wtajemniczyła w to nikogo ze służby. W każdym razie nikt do niczego się nie przyznał.

- Niosła coś ze sobą? Jakiś pakunek? Większą paczkę? - spytał Eryk.

- Nie - zamiast Weronique zabrał głos Francois. - Ale równie dobrze mogła zrobić mały węzełek i wyrzucić przez okno do ogrodu... A stamtąd mógł to zabrać każdy, z kim by się wcześniej umówiła.

- Czy miała jakichś gości? Albo ktoś jej przysłał jakąś wiadomość? - spytał Eryk.

Ponownie głos zabrała Veronique.

- Tibauld, nasz majordomus, powiedział, że po panu, Eryku, żadnych gości nie już było. A przedtem byli tylko, jak pan wie, panowie Jan de Veille oraz Beraud Loisel. O Leticię pytał tylko posłaniec, który przyszedł z jakimś pismem. Ale Leticia nawet go nie czytała. Odesłała bez otwierania.

- Jak wyglądał ten posłaniec? A pismo? Duże? Małe? Jakaś pieczęć? - spytał Eryk.

Wezwany natychmiast Tibauld nie potrafił wiele powiedzieć.

- Posłaniec wyglądał na zwykłego chłopaka z ulicy. A ten list... Był wielkości małego bilecika. Z czerwoną pieczęcią, ale co na niej było? Nie wiem... Może jakieś zwierzę? Była bardzo niewyraźna, jakby ktoś za słabo przycisnął sygnet. A może wosk był już zbyt twardy...

To nie wniosło nic nowego do sprawy. Chłopaka z ulicy mógł wynająć każdy, zaś czerwony wosk można było zdobyć bardzo łatwo. A zamiast pieczęci wykorzystać pierwszą z brzegu monetę...

Rozważania nagle przerwał nagle Tibauld. Na tacy trzymał bilecik.

- Posłaniec do pana Halsdorfa - powiedział. - Od Mistrza Hubertusa.

- Pozwoli pani? - Eryk spojrzał na Weronique.

- Oczywiście, panie Eryku - odpowiedziała. Uśmiechnęła się lekko.

Eryk z zaciekawieniem otworzył list i szybko przeczytał dwie linijki tekstu. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Gdy skończył spojrzał na Tibauld'a.

- Posłaniec jeszcze czeka? - spytał, a gdy ten potwierdził Eryk powiedział: - Proszę mu powiedzieć, by przekazał, że przybędę wkrótce.

- Tak jest, proszę pana - majordomus skinął głową i wyszedł.

Widząc zdziwione spojrzenia gospodyni i przyjaciela uśmiechnął się lekko:

- Sam nie do końca rozumiem. Dostałem zaproszenie od Mistrza Hubertusa, a mieliśmy się spotkać nieco później. Na takie zaproszenie wypada natychmiast odpowiedzieć. A stamtąd wybiorę się do świątyni. Może któryś z kapłanów coś powie...

Na twarzy Weronique pojawił się cień nadziei. Zdaniem Eryka raczej bezpodstawnej...

- Odprowadzę Cię - stwierdził Francois, gdy Eryk żegnał się z jego narzeczoną.

- Weź mój powóz - powiedział. - Przynajmniej Mistrz Hubertus nie będzie musiał czekać. I jeszcze to - dodał ciszej.

Eryk poczuł w garści ciężki mieszek.

- Nie wiem, ile z tego do ciebie wróci - uśmiechnął się lekko.

- Nie ma problemu - Francois odpowiedział podobnym uśmiechem. - Mam jeszcze parę podobnych.

Mocno uścisnęli sobie ręce.

(...)

Jazda powozem trwała o wiele krócej niż piesze wędrówki, więc przed domem Mistrza Chamonu znalazł się wyjątkowo szybko. Widać mistrz często miewał najrozmaitszych gości, bowiem ekwipaż Francois nie zrobił żadnego wrażenia na nikim.

Drzwi otworzył ten sam chłopak, co poprzednio.

- Proszę chwilkę poczekać. Mistrz zaraz pana przyjdzie.

Krzesło było dość wygodne, zaś oczekiwanie nie trwało długo. Najwyraźniej osoba odwiedzająca mistrza już kończyła załatwiać swoją sprawę. A może HUbertus chciał zrobić odpowiednie wrażenie. Ale w to Eryk raczej wątpił.


Pracownia wyglądała prawie tak samo. Jedynie na stole pojawiło się parę ksiąg, których tytuły i nazwiska autorów nic Erykowi nie mówiły.
Jabir, Trismegistos, Bolos, Rhazes, Helicantharus...
Summa perfectionis, Novum Lumen, Khemei, Liber Continens, Tabula... coś tam, czego Eryk nie zdołał odczytać, bo końcówka tytułu przykryta była pojemnikiem, takim, w jakim zwykle przechowuje się cenne zwoje.
A jeden z takich właśnie zwojów leżał przed mistrzem Hubertusem, który przez moment zachowywał się tak, jakby nawet nie zauważył przybycia Eryka. Trzymając w ręku jego bransoletę obracał ją w palcach, wpatrując się w nią z zadumą.

W końcu mistrz Hubertus oderwał wzrok od bransolety i spojrzał na Eryka.

- Proszę siadać - powiedział, wskazując krzesło. - Mogę panu przekazać parę informacji na temat tego przedmiotu.

Najwyraźniej nie zamierzał tłumaczyć, czemu zmienił termin spotkania. Ale Erykowi było to obojętne. Poza tym zdawał sobie sprawę z tego, ze Hubertus był znanym mistrzem Chamonu i mógł prosić do siebie kogo chciał i kiedy chciał, nie tłumacząc się z niczego.

- Według tego papirusu - nad wyraz delikatnym ruchem dotknął leżący przed nim zwój - podobne przedmioty tworzyli Son Yen oraz jego uczeń, Go Hung. To właśnie symbol tego ostatniego znajduje się na bransolecie.

Mistrz wskazał malutki, niemal niewidoczny znaczek.

- To smok - wyjaśnił. - A ten przedmiot ma, bagatela, ponad tysiąc lat.

Eryk okazał należyte zdziwienie. Bransoleta wyglądała tak, jakby wyszła z warsztatu twórcy kilka lat temu. I cały ten czas przeleżała w szafie.

- Go Hung i jego mistrz tworzyli przedmioty, które same wybierały swoich właścicieli. Posiadacz takiego talizmanu, jak informuje ten papirus, mógł bez szwanku przejść przez ogień, chodzić po wodzie, rozkazywać duchom i demonom.

- Poza tym te amulety zapewniały swoim posiadaczom wieczną młodość i nieśmiertelność. I parę innych rzeczy...

- Za bransoletę Go Hunga niejeden kolekcjoner dałby panu stosik złota, który starczyłby na długie, wygodne życie.

A pewnie znalazłoby się kilku takich, którzy zabraliby i bransoletę, i życie - Eryk dokończył za Hubertusa. W myślach.

- Ze symboli Go Hunga, których znaczenie przetrwało do dziś, na pańskiej bransolecie znalezłem te, które dotyczą młodości, potencji, odporności na ogień i rozkazywania demonom. Osobiście nie radziłbym panu próbować, zwłaszcza tego ostatniego. Ponoć trzeba było paru lat nauki, by tę sztukę opanować.
- Jest tu jeszcze parę innych znaków, ale mają one tylko i wyłącznie znaczenie pomocnicze. Niejako wzmacniają i utrwalają tamte, ważniejsze. W każdym razie papirus nic nie wspomina o ostrzeganiu przed niebezpieczeństwem. Ale proszę się nie obawiać - panu ze strony tej bransolety nic nie grozi.


Po raz ostatni spojrzał na bransoletę, a potem podał ją Erykowi. Ten założył ją bez wahania. Obręcz przylgnęła do przegubu, jakby była robiona na miarę.
Hubertus uśmiechnął się, czego Eryk zajęty bransoletą nie zauważył. Najwyraźniej jakieś podejrzenia Mistrza Chamonu znalazły właśnie potwierdzenie.

- Jeśli chodzi o zapłatę... - rozpoczął Eryk.

Mistrz Hubertus przerwał mu bezceremonialnie.

- To sprawa między mną a Francois. Niech się pan nie martwi.

Nie zwracając już uwagi na Eryka zwinął papirus i schował go do tuby, a potem pogrążył się w lekturze. Zdawać się mogło, że nie słyszał podziękowań i słów pożegnania.

(...)

- Do świątyni Manana - powiedział Eryk woźnicy.

- Możemy jechać krótszą drogą? - spytał woźnica.

Eryk nie miał nic przeciwko temu. Nie zależało mu na tym, by jechać główną ulicą miasta i paradować w eleganckim powozie na oczach przyglądających mu się pięknych panien. W dodatku powóz był zamknięty i choć ze środka widać było wszystko, to w drugą stronę to raczej nie działało. Ku radości podróżujących, którzy wewnątrz swych pojazdów bez problemów mogli się zajmować swoimi sprawami.


Przejazd przez Rue de Bains okazał się nieco utrudniony.

- Jakieś zamieszanie - powiedział woźnica. - Może jednak zawrócimy?

Eryk wyjrzał z pojazdu. To, co zobaczył sprawiło, że błyskawicznie znalazł się na zewnątrz.

- Zawracaj i czekaj na mnie - polecił. Niezbyt się przejmował tym, że zawrócenie powozu na tej niezbyt szerokiej ulicy jest dość trudne. To już była sprawa woźnicy, który sam zaproponował taki manewr.

Widok, jaki przed nim siię rozpościerał był fascynujący... Poszukiwany Estalijczyk, jego nieszlachetność Diego, związany jak pół prosiaka... A to oznaczało, że nie trzeba będzie przetrząsać pół miasta by go znaleźć. Problem polegał na tym, że osobą don Diega interesowali się również inni... W tym niezbyt sympatycznie wyglądający mężczyzna z solidnym mieczem w dłoni.
Zainteresowanie się innymi osobami występującymi w tej scenie sprawiło, że Eryk na moment przestał śledzić sytuację. Osobami to właściwie za dużo powiedziane...

W zaskoczone oczy Eryka wpadła postać, jakiej nie spodziewał się ujrzeć w biały dzień na ulicach Brionne. Ta kobieta z pewnością nie była rodowitą mieszkanką Brionne. Można było nawet przypuszczać, że nie pochodziła z żadnych cywilizowanych miejsc.
Fryzjerzy biliby sie o to, by móc zająć się jej włosami. Atrybuty, jakie dumnie prezentowała światu... Panienki z Czerwonej Sukienki na ich widok oszalałyby z zawiści... A klienci ustawialiby się w kolejce...

Wyglądało jednak na to, że dziewczynie owej nie obce są sztuki wojenne... Przynajmniej używanie tarana...

To musiało zaboleć... - pomyślał, współczując nieco powalonemu na bruk. Chociaż pozycji, w jakiej leżący znalazł się w tym momencie, pewnie pozazdrościłby mu niejeden.

Nie było czasu na to, by dalej napawać się urokami rozłożystej dziewoi... Diego był mu potrzebny żywy. I, najlepiej by było, zdrowy...

Korzystając z tego, że mężczyzna z mieczem nie patrzył w jego stronę ruszył w kierunku obu adwersarzy. Jednak jego kroki były dość dobrze słyszalne. Mężczyzna, chcąc najwyraźniej uniknąć ataku z tyłu uskoczył w bok, by mieć na oku aktualnego i potencjalnego przeciwnika. Na swoje nieszczęście jego noga trafiła na biedną, malutką, zieloną kalarepkę... Kalarepka nie przeżyła tego spotkania, ale jej zemsta była straszliwa. Mężczyzna zachwiał się i z łomotem runął na ziemię, wypuszczając trzymany miecz. I nie wstał.

- Jeśli życzy sobie pan opuścić to miejsce, to służę pomocą, senior Diego. Pani również, madame - powiedział, wyciągając rękę do dziewczyny.

To chyba był błąd. Miał wrażenie, że coś chce mu wyrwać rękę, ale dziewczyna w mig stanęła na równe nogi.

- Tam czeka mój powóz - powiedział Eryk. - I radziłbym się pospieszyć.

Pospiech był mile widziany, bowiem okrzyki i strzały mogły bardzo szybko ściągnąć w te okolice strażników.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 29-09-2008 o 20:08.
Kerm jest offline