- O... jest Sophie Gulia Torecci. Prawdopodobnie w Kongu od października ubiegłego roku ? Pani rodzice zapewne się ucieszą...
Słysząc padające z ust de Werve słowa, Sophie mimowolnie fuknęła. Rodzice. Owszem. Tylko, ze nie jej. Dałaby sobie rękę uciąć za to, że poszukiwanie na taką skalę wszczęli nie jej rodzice, a przeklęta rodzina Gerarda. On sam najprawdopodobniej od roku siedział z wyszorowanej przez służące na błysk kuchni swojej mamusi i żalił się, jak okropną okazała się być jego narzeczona. Że śmiała wybrać ucieczkę Bóg wie gdzie, niż szczęśliwe życie u jego boku. Niż rodzić mu co roku dziecko.
Pierwszy dzwonek alarmowy rozległ się w jej głowie, gdy Gerard zareagował niechęcią na propozycje pracy naukowej, którą złożono jej na uniwersytecie. Od tego czasu coś w Sophie zaczęło pękać. Na gładkiej fasadce idealnego związku pojawiła się siateczka pęknięć. Rok pędzony w objęciach twardej matki, jaką była kongijska dżungla, podarował dziewczynie możliwość spojrzenia na te sprawy z dystansem. Wyskoczyła z obowiązujących z Europie ram i norm wprost w dzicz, gdzie jedynym prawem było prawo silniejszego. A teraz – za przyczyną białych zbrojnych, za którymi nad jej dom nadciągnęły chmury grozy – wszystko to wróciło.
*
Zabrała się za łatanie rannych.
Przygryzając dolną wargę zabrała się za łatanie ręki mężczyzny, który przedstawił się jako Wilk. Na szczęście więcej było w tym krwi niż rzeczywistych obrażeń. Po oczyszczeniu okolic rany okazało się, że szczęśliwie ani jedna kość nie jest złamana i wystarczy tylko kilka szwów. Na jej propozycję znieczulenia go chloroformem mężczyzna zaprzeczająco potrząsnął głową. Młoda lekarka uśmiechnęła się – dobrze to rozumiała – gdyby wróg w tej właśnie chwili dotarł do misji, nim żołnierz by się obudził, wszyscy mogliby już nie żyć. Płynnym ruchem podała mężczyźnie drewnianą łyżkę. Wilk zagryzł na niej zęby, a Sophie założyła pierwszy szew.
Nim spostrzegł, panna Torecci przestała szyć. Gdy skończyła zakładać opatrunek, delikatnie, lecz pewnie ujęła dłoń zbrojnego. Nachyliła się tak, by słyszeć ją mógł tylko on i zwróciła doń czystą polszczyzną
- Musi mi Pan pomóc. Nie możemy zostawić tutaj ani dzieci, ani zakonnic. Proszę...
*
Pakowanie, zwłaszcza z dodatkową pomocą ze strony Anki, nie było szczególnie czasochłonnym zajęciem. Trochę prowiantu, Biblia, torba lekarska, pozostała w misji odrobina leków, broń. Lista posiadanych przez Sophie rzeczy osobistych była jeszcze krótsza.
Ogarniając wzrokiem misję w poszukiwaniu ostatnich zapomnianych drobiazgów, ciemnowłosa dziewczyna westchnęła. Mieszkała tu tylko rok, lecz mimo tego było to jedyne miejsce na ziemi, które mogła nazywać domem.
W oddali, w półmroku dostrzegła drugą kobiecą sylwetkę. Widać nie była jedyną, która potrzebowała chwili samotności. Kierując kroki do szopy z narzędziami, uśmiechała się smutno.
Miała wielką nadzieję, że przybyli okażą się bardziej ludźmi, niż maszynami do bezmyślnego wykonywania poleceń bez względu na koszty uboczne. |