Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-09-2008, 00:45   #81
 
Rainrir's Avatar
 
Reputacja: 1 Rainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputację
Wiedział, że coś mu nie pasowało w podanym im jedzeniu, choć nie spodziewał się niczego lepszego.
Wiedział, że zarówno oni, jak i kobiety mają swoje racje, ale jednak to przez nich, choć częściowo przez Simba ściągnęli na tą misję zgubę.
Po jakimś czasie podszedł do włoszki
-Przepraszam panno Torreci, nie śmiem o nic prosić, lecz po kraksie naszego samolotu, moje ramię zostało uszkodzone, i z mojej strony prośba, o jak najlepsze, jak na warunki, jak i możliwości zreperowanie-Tak długa przemowa, a zazwyczaj wystarczy zwykłe "proszę"
Bólu nie czół już od jakiegoś czasu, ale na ustaloną pozycję obronną nie da się wejść jedynie jedną ręką, poza tym chciałby się nią jeszcze jakiś czas pocieszyć, przynajmniej do czasu, kiedy zginie. Po chwili dodał:
-Prosiłbym o działania najbardziej potrzebne, nie mamy zbyt dużo czasu, żeby go marnować-Podkasał rękaw, którego stan wskazywał na spore rany i krwawienie, nie wypadało prosić o natychmiastowe wyleczenie, gdy inni wiedzieli, lub myśleli, że wiedzą, w jakim są stanie.
Grupa przede wszystkim, jednostka niczym.
 
Rainrir jest offline  
Stary 27-09-2008, 09:14   #82
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
- O... jest Sophie Gulia Torecci. Prawdopodobnie w Kongu od października ubiegłego roku ? Pani rodzice zapewne się ucieszą...
Słysząc padające z ust de Werve słowa, Sophie mimowolnie fuknęła. Rodzice. Owszem. Tylko, ze nie jej. Dałaby sobie rękę uciąć za to, że poszukiwanie na taką skalę wszczęli nie jej rodzice, a przeklęta rodzina Gerarda. On sam najprawdopodobniej od roku siedział z wyszorowanej przez służące na błysk kuchni swojej mamusi i żalił się, jak okropną okazała się być jego narzeczona. Że śmiała wybrać ucieczkę Bóg wie gdzie, niż szczęśliwe życie u jego boku. Niż rodzić mu co roku dziecko.
Pierwszy dzwonek alarmowy rozległ się w jej głowie, gdy Gerard zareagował niechęcią na propozycje pracy naukowej, którą złożono jej na uniwersytecie. Od tego czasu coś w Sophie zaczęło pękać. Na gładkiej fasadce idealnego związku pojawiła się siateczka pęknięć. Rok pędzony w objęciach twardej matki, jaką była kongijska dżungla, podarował dziewczynie możliwość spojrzenia na te sprawy z dystansem. Wyskoczyła z obowiązujących z Europie ram i norm wprost w dzicz, gdzie jedynym prawem było prawo silniejszego. A teraz – za przyczyną białych zbrojnych, za którymi nad jej dom nadciągnęły chmury grozy – wszystko to wróciło.

*

Zabrała się za łatanie rannych.
Przygryzając dolną wargę zabrała się za łatanie ręki mężczyzny, który przedstawił się jako Wilk. Na szczęście więcej było w tym krwi niż rzeczywistych obrażeń. Po oczyszczeniu okolic rany okazało się, że szczęśliwie ani jedna kość nie jest złamana i wystarczy tylko kilka szwów. Na jej propozycję znieczulenia go chloroformem mężczyzna zaprzeczająco potrząsnął głową. Młoda lekarka uśmiechnęła się – dobrze to rozumiała – gdyby wróg w tej właśnie chwili dotarł do misji, nim żołnierz by się obudził, wszyscy mogliby już nie żyć. Płynnym ruchem podała mężczyźnie drewnianą łyżkę. Wilk zagryzł na niej zęby, a Sophie założyła pierwszy szew.
Nim spostrzegł, panna Torecci przestała szyć. Gdy skończyła zakładać opatrunek, delikatnie, lecz pewnie ujęła dłoń zbrojnego. Nachyliła się tak, by słyszeć ją mógł tylko on i zwróciła doń czystą polszczyzną
- Musi mi Pan pomóc. Nie możemy zostawić tutaj ani dzieci, ani zakonnic. Proszę...

*

Pakowanie, zwłaszcza z dodatkową pomocą ze strony Anki, nie było szczególnie czasochłonnym zajęciem. Trochę prowiantu, Biblia, torba lekarska, pozostała w misji odrobina leków, broń. Lista posiadanych przez Sophie rzeczy osobistych była jeszcze krótsza.
Ogarniając wzrokiem misję w poszukiwaniu ostatnich zapomnianych drobiazgów, ciemnowłosa dziewczyna westchnęła. Mieszkała tu tylko rok, lecz mimo tego było to jedyne miejsce na ziemi, które mogła nazywać domem.
W oddali, w półmroku dostrzegła drugą kobiecą sylwetkę. Widać nie była jedyną, która potrzebowała chwili samotności. Kierując kroki do szopy z narzędziami, uśmiechała się smutno.
Miała wielką nadzieję, że przybyli okażą się bardziej ludźmi, niż maszynami do bezmyślnego wykonywania poleceń bez względu na koszty uboczne.
 
hija jest offline  
Stary 27-09-2008, 18:04   #83
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Misja 16 XI 1.00 - 2.00

Lekarka opatrywała po kolei poszkodowanych, z ulga zauważając, że ma raczej do czynienia z kontuzjami niż poważnymi obrażeniami. Wkrótce wszyscy mogli zając się wypełnianiem rozkazów Dzika.

Anna
stanęła obok bramy wpatrując się przykucnięta za murem w czerń dżungli. Miała teraz chwilę, by spokojnie pomyśleć i odpocząć po meczącym dniu. Co dziwne wcale nie chciało się jej spać.





Usłyszała czyjeś kroki i odwróciła się by spojrzeć na przybysza.

To sierżant Egon jak sam się wcześniej przedstawił niósł naręcze gałęzi. Umieścił je w przejściu w bramie, po czym spojrzał na swe dzieło.

- Cholera jak dojdą do tu i do muru i to i tak będziemy już martwi - stwierdził ni to do siebie, ni do Anny, po czym położył kolo niej swój Browning i magazynki.

- Niech pani to weźmie. Te angielskie maszynki mogą się czasem zaciąć, a wtedy ... - uśmiechnął się i kucnął kolo dziewczyny. Zapatrzył się w nigdy nie milknący, nawet o tej porze nocy busz.

- Jest piekna. Piękna i grozna... - sam chyba nie wiedział czy mowi o Bielańskiej, czy dzungli.


De Werve westchnął ciężko. Wojna to wcale nie taka prosta sprawa. Właściwie powinien przeklinać samego siebie i impuls każący zgłosić mu się na ochotnika do tej misji.

Wzruszyl ramionami.
Rozpamiętywanie wczorajszego dnia, wiele nie pomoże w obecnym polożeniu. A bylo ono niełatwe. Miał pod opieką mieszkańców misji i swój oddzial. Oddział, to za duzo powiedziane - pomyślal.
Właściwie kilku ludzi, w dodatku teraz podzielonych jeszcze na dwie grupy.
Jesli łódz nie zostanie naprawiona, a Simba się zjawią ich los bedzie nie do pozazdroszczenia.

Wstał by rozprostować nogi. Zobaczył jak Sophie kieruje się w stronę szopy nad brzegiem. Dogonił ją i zrównał idąc obok kobiety.

- Pani doktor... - zaczął.

Zmierzyła go spojrzeniem. W jej ciemnych oczach migotal odbity blask lamp, porucznik nie wiedział czy maluje się w nich złosć na nich, czy wdzieczność za to że przybyli.

Wilk na próbe poruszył ręką.
Ta lekarka zna sie jednak na rzeczy - przemknęło mu przez głowę. Westchnąl i wstał powoli. Wycinanie drogi przez dzunglę zmeczyło go jednak.

Podszedł do dzwonnicy.

Właściwie była to tylka wolno stojąca ścana z wybitymi w niej dwoma otworami wielkosci może 1,5m x 1m. Problem w tym że wisialy tam tam zaczepione te dwa cholerne dzwony. Podszedł jeczcze krok i zaklął cicho. Jego noga zaplatala się w leżącą na ziemi końcówke sznura, za pomocą którego szarpano za poziome belki na których wisiały sygnaturki.




Dzwonnica - wysokośc ok 10 metrów, szerokośc 4, grubość 1,2 metra


Ciekawe jak tam mam się usadowic ? Moze gdyby ... - zamyślił się rozważając wszystkie za i przeciw swojego pomysłu.


Wrak Dakoty 1.00 - 2.00


Obaj kaprale wysłuchali relacji sierzanta i Niemca.
Wszyscy milczeli chwile rozwazając sytuacje.

- Do dupy z tym wszystkim, wpadliśmy jak śliwka w gówno. Piwa bym się chociaż napił - mruknął któryś z nich, lecz ciemnosci nia pozwalały rozpoznac własciciela glosu.

Na te słowa Mariusz jakby drgnął i sięgnąl za pazuchę. Wyjął stamtąd jakiś przedmiot i pokazał reszcie. Byla to upita może do połowy butelka whiskey.

- Znalazłem w trawie. Właściwie to nastapilem na nią. Musiała wylecieć z samolotu jak się rozbilismy. Pewnie poprzedniego pilota - tłumaczył.

- Panie sierzancie... - podał butelke jako pierwszemu Dzikowi.


Wszyscy ok 2.15

Dzwiek narastał powoli, był teraz znacznie bliższy, niepokoił i działał na i tak skolatane nerwy wszystkich. Niezbyt szybki, miarowy odglos brzmiał groznie, zdawał się być wytworem samego buszu, albo wręcz... dzielem ich własnych wyobrazni.

Ale był jak najbardziej prawdziwy.

Dzwięk tam tamow.

Blisko, bardzo blisko.
 
Arango jest offline  
Stary 30-09-2008, 22:35   #84
 
sante's Avatar
 
Reputacja: 1 sante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodze
Dzik na propozycje Haldera przytaknął głową.
- To jest myśl. Na początek 5 minut odpoczynku. Mariusz i Ernesto znajdźcie coś co można zamienić w pojemnik na rzeczy i by łatwo można w dwóch to transportować. Załadujemy wszystko co potrzebne do uruchomienia tej przeklętej łodzi. Później ewentualnie lekarstwa.

Gdy Mariusz wyciągnął butelkę whisky, Dzik spojrzał to na niego, to na alkohol.
- Dzięki, przyda się - uśmiechnął się do chłopaka i zabrał od niego procentowy płyn. Schował go za pazuchę.

Po 5min wszyscy byli już w ruchu robiąc to co do nich należy.

Dochodziła 2:15, dźwięki zbliżającego się wroga były coraz głośniejsze, powodując jeszcze większą nerwowość i pośpiech wśród białych najemników.
Dzik spojrzał na pudło załadowane do pełna.
- Mariusz i Halder bierzecie to jako pierwsi. Zmiana co 5-10 min, zobaczymy jak będzie się to nieść. Ja idę przodem, Ernesto na końcu.

Podszedł do pozostałego ładunku i rozlał na niego whisky, które wcześniej otrzymał od młodego. Następnie zbliżył się do Pietrolenki i wręczył mu swoją zapalniczkę.
- Za 5 min ma to wszystko stanąć w ogniu, potem szybko dołączysz do nas. Ruszamy. - machnął ręką na pozostałych na znak, że czas na nich. - Zapalniczka wraca do mnie - uśmiechnął się do Rosjanina
 
__________________
"War. War never changes" by Ron Perlman "Fallout"
sante jest offline  
Stary 01-10-2008, 15:22   #85
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Może powinna znaleźć najdogodniejszą pozycję strzelecką, gdzieś tu na dziedzińcu misji, jak Wilk, który oglądał dzwonnicę. Wszedł tam w końcu? Ale oddzieli się wtedy od dzieci i Sophie. To dziwne, ale broń w ręku dodawała jej pewności siebie i jakoś nie miała wątpliwości, że da radę strzelać do ludzi. Towarzystwo młodej damy - Browning, Sterling i jeszcze Walther przy pasku. Uzbrojona po zęby, nie wiadomo tylko śmiać się czy płakać. Oby czwórka żołnierzy wróciła, nim do misji dotrą Simba.
Powietrze drżało od dźwięku bębnów, a Anka stała niezdecydowana, co robić. W decyzji pomogła jej sylwetka Sophie pospiesznie wracającej do dziecięcej sypialni.
- Pani doktor. Sophie – właściwie nie trzeba chyba bruderszaftu, żeby w tych okolicznościach mówić sobie po imieniu – pójdę z Tobą.
Nie musiały sobie niczego wyjaśniać.
- Zabierzemy je do szkoły – powiedziała jedynie SophieTo najsolidniejszy budynek.
Weszły do pomieszczenia. Część maluchów przebudziła się sama. Spały tej nocy poubierane, przygotowane zawczasu do wyjazdu. Kobiety obudziły najmłodsze z nich. Zaspane buzie, które w mig przytomniały na dźwięk bębnów. Atmosfera stała się ciężka. Dzieci wojny intuicyjnie rozpoznawały niebezpieczeństwo. Anka w aurze łagodnego uśmiechu, czuła jakby czas spowolnił - kolejne dziecko postawione na nogi, kolejny uśmiech, pogłaskana główka.
Nie płacz, śliczna lalka, jak ma na imię? – próbowała pocieszyć najmłodszą dziewczynkę. Tylko ona, jedyna z całej ósemki, niewiele rozumiejąca czterolatka o wielkich smutnych oczach, rozkleiła się. Reszta w skupieniu wykonywała polecenia.

A lalka miała na imię Sophie.

„Murzyniątka” wspomnienie słów Haldera wdarło się w myśli Anki. Jej ojciec mówił małpki, o dzieciach z wiosek majątku Bielańskich, ale na pewno by ich nie zostawił w chwili niebezpieczeństwa. Zresztą nie ma gdybania, nie zostawił ich. Dlatego teraz przedziera się przez dżunglę, niepewna jutra, w towarzystwie mężczyzn, których normalnie omijałaby szerokim łukiem. Gdyby Antoni Bielański przypominał Haldera albo de Werve’a, Anka siedziałaby dziś w wielkim fotelu salonu apartamentu jakiegoś europejskiego miasta, wystawiając na niebezpieczeństwo jedynie swój wzrok, psujący się od czytania przy słabym świetle lampki. Dobro nie zawsze prowadzi ku lepszemu. Och nie, nie może tak myśleć, przecież nie zna ostatecznego rozrachunku. Wszystko ma swoje miejsce w bożym planie. Może właśnie miejsce Anki jest tutaj, w tej zatopionej w dżungli misji.

Dzieci mówiły w lingala najpowszechniejszym języku zarówno w Prowincji Równikowej, w której wylądowali jak i w Anki rodzinnym Orientale. Obowiązywał on w misji, porządkując przypadkową zbieraninę plemiennych języków.
- Są tu w pobliżu jakieś wioski? - Anka zapytała najstarszą dziewczynkę.


W szkolnej izbie dzieci siedziały zbite w gromadkę, pouczone, że w razie strzałów maja kłaść się na ziemi przy ścianach, lub za obróconymi na bok ławami. Anka przy oknie wpatrywała się w mrok nocy, z karabinem opartym o parapet, z przygotowanymi dodatkowymi magazynkami.
- Sophie – nagle gwałtownie zapragnęła zmienić tę chwilę w coś mniej koszmarnego – A żywych termitów próbowałaś?
- Bo ja tylko w dzieciństwie, potem nigdy nie miałam odwagi.
 
Hellian jest offline  
Stary 02-10-2008, 10:00   #86
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Nie pozostawało nic innego jak zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Halder wziął latarkę i poszedł do samolotu. Przy wejściu od razu natknął się na dwóch martwych simba. Poświecił po ich martwych twarzach przyglądając im się przez chwilę.
- Młodzi. – mruknął do siebie. – Dobrze. Im młodsi tym mniej doświadczeni.
W kabinie pilotów znalazł skrzynkę z narzędziami. Otworzył ją na wierzchu leżała gazetka ze zdjęciem roznegliżowanej kobiety na okładce. Halder odrzucił ją za siebie. Nie tego szukał. Wewnątrz skrzynki prócz młotka, kluczy, kombinerek i innych narzędzi były też różnego rodzaju świece, a nawet zawory do diesla i kable paliwowe. Markus wyjął krótki łom i zamknął skrzynkę.
Zaczął sobie nucić wyraźnie zadowolony.

YouTube - O du schöner Westerwald -Full color- ヴェスターバルトの-
Heute wollen wir marschieren
Einen neuen Marsch probieren
In dem schönen Westerwald
Ja da pfeift der Wind so kalt.

Oh du schöner Westerwald
Über deine Höhen pfeift der Wind so kalt
Jedoch der kleinste Sonnenschein
Dringt tief in’s Herz hinein.


Wybrał solidnie wyglądająca skrzynię w ładowni i otworzył ją łomem. W środku były konserwy. Halder wyrzucił większość z nich pozostawiając zaledwie kilka na dnie i wyciągnął skrzynie na zewnątrz samolotu. Co chwilę znikał w środku. Najpierw wyniósł kanister z paliwem, worek z ryżem i wrzucił to do skrzyni, potem apteczki i medykamenty, zapasowe części, które jak sądził mogły się przydać, a na końcu skrzynkę z narzędziami. Spróbował poruszyć skrzynią. Była ciężka, bardzo ciężka w sam raz dla dwóch ludzi. Zabił ją gwoździami.
- Podkarpacki pomóż mi. – powiedział siłując się ze skrzynią przy próbie obwiązania jej liną.
Gdy już to zrobili rozejrzał się za jakimiś żerdziami lub czymś co mogło je zastąpić.
- Osłaniaj mnie. – mruknął do Polaka idąc na skraj dżungli. Przy pomocy maczety ściął i okorował z grubsza dwa małe drzewka. Po wsadzeniu je między liny skrzynia była gotowa do transportu.
Wrócił do samolotu. Przeszedł się wzdłuż kadłubu rozglądając się za czymś pożytecznym. Podniósł jedną z leżących konserw i otworzył ją. Wykrawając scyzorykiem mięso i jedząc zajrzał jeszcze raz do kabiny pilotów. Na kokpicie było mnóstwo elektrycznych przełączników Halder odkręcił i wydłubał jeden z nich. Już miał wychodzić, gdy zauważył przy fotelu pilotów stertę książek. Uwagę jego przykuła jedna do złudzenia podobna do tej, którą posiadał. Ciągle żując sięgnął po nią otwierając na chybił trafił ...

We are the hollow men
We are the stuffed men
Leaning together
Headpiece filled with straw. Alas!
Our dried voices, when
We whisper together
Are quiet and meaningless
As wind in dry grass
Or rats’ feet over broken glass
In our dry cellar
Shape without form, shade without colour,
Paralysed force, gesture without motion;

Im dłużej czytał, tym jego szczęka zwalniała coraz bardziej, aż zamarła w bezruchu. Zamknął książkę z trzaskiem i wściekle zamachnął się by ją wyrzucić. Lecz jego uniesiona ręka zamarła w bezruchu. Stał tak dysząc jakby przebiegł całą drogę od misji.
Powoli opuścił dłoń i przełykając ślinę schował książkę za kurtkę.
Wyszedł z samolotu wbijając wzrok w ziemię i zaciskając szczęki. Podszedł do Dzika i zameldował.
- Wszystko gotowe. Skrzynia jest ciężka, ale powinniśmy dać radę.
Po czym odszedł na bok i usiadł czekając, aż reszta będzie gotowa.

The hollow men …

The stuffed men …

We are …

Dźwięczało mu w głowie jak przekleństw.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 03-10-2008, 11:01   #87
 
Egon's Avatar
 
Reputacja: 1 Egon nie jest za bardzo znany
Egon wstał i poprawił FN-FALA, odwrócił się i podszedł do Panny Bielańskiej
- Ee, Panno Bielańska - zająknął się - Ee. Proszę się trzymać z dala od strzałów.. proszę..- nie czekając odwrócił się na pięcie i podszedł do swojego dzieła przy bramie.
Popatrzył się. ustawił jeszcze raz gałęzie, klęknął na kolano i przysposobił karabin. Położył się na ziemi i jeszcze raz sprawdził jak będzie najlepiej. W końcu uznał, że to nie ma większego znaczenia w tej sytuacji. Wyjął Jeden granat i położył obok tak samo odłożył karabin. Zdjął miękką korę z gałęzi i zrobił z nich prowizoryczny sznurek, lecz z doświadczenia wiedział, że jest bardzo wytrzymały. złapał jakiś twardy kijek i obwiązał "sznurek" drugi koniec przywiązał do zawleczki granatu i położył z drugiej strony, Egon wbił dwa małe, ale grube patyki obok granatu, żeby go przytrzymywały. Tak misternie zrobiony plan pogratulował uśmiechem. Uklęknął z karabinem po drugiej stronie gdzie był patyk, Czekał.
Nie wejdziecie tutaj skurwysyny, już moja w tym głowa - myślał, a w oczach zapalił mu się płomień walki.
 
__________________
"Kiedy kopną w Twoje drzwi, jak uciekniesz stąd,
Podniesiesz w górę ręce czy wyciągniesz swoją broń
Kiedy prawo już Cię znajdzie jak z nim sobie radę dasz
Możesz umrzeć na ulicy albo poznać zimno krat."
Egon jest offline  
Stary 03-10-2008, 11:54   #88
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Gdy Sophie zatrzymała się na zawołanie, de Werve spojrzał uważnie na Panią doktor poróbując wyczuć jej nastrój i przejrzeć myśli. Jakby to było możliwe, po ciemku i biorąc pod uwagę 'kobiecą jednoznaczność'..
- Tak? – zapytała
- Wiem że żal pani będzie opuszczać to miejsce, ciekawi mnie jednak jedna rzecz?
- Jaka?
- Jakim cudem do tej pory udawało sie Wam być na uboczu starć, szczególnie biorąc pod uwagę fakt bliskości rzeki, nie ma tu żadnych innych osiedli w niedalekiej odległości?
Sophie zamyśliła się lekko
- Chyba właśnie dlatego, że w okolicy nie ma żadnych większych skupisk ludności udało nam się przetrwać. Choć prawdę mówiąc o przetrwaniu zaczęłam myśleć dopiero, gdy przybyliście tu ze swoją bronią. Wcześniej docierały do nas jedynie pogłoski. I ranni...
- Dopiero wtedy... – Lambert uśmiechnął się lekko. Wokół wojna i rzezie, w każdej chwili lotna grupa morderców zwących się żołnierzami mogłaby puścić misję z dymem, lecz dopiero...
- Nie myślała pani o przetrwaniu, gdy przyleciała pani tutaj. – podjął po chwili - Proszę o wybaczenie..., nie jestem osobą która wnikałaby w czyjeś życie, ale według dokumentów jest pani tu od października zeszłego roku. Przybyła więc tu pani w samym środku wojny domowej? Przecież to szaleństwo.
Lekki grymas na twarzy Sophie zdradzał pewne rozbawienie.
- Być może. Ale w takim razie jest pan nie mniejszym szaleńcem ode mnie, panie de Werve – uśmiechnęła się. – Jeśli chce wytłumaczyć pan swoje szaleństwo tym, że przybył tu pan wyłącznie z powodu rozkazów... jestem lekarką, proszę pana. Jak pan sądzi, co pomogłoby mi przetrwać wszystkie te lata studiów gdyby nie silny wewnętrzny rozkaz pomagania ludziom?
- Jak tym dzieciom?
- Tak, jak tym dzieciom
- Zdaje sobie pani sprawę iż próba ocalenia dzieci może pogrążyć nas wszystkich?
- Wie pan... nasze punkty widzenia różnią się znacznie. Być może dla pana jest to tylko kilkoro z dziesiątek tysięcy afrykańskich dzieci, a ja jestem wyłącznie nazwiskiem na pańskiej kartce...
De Werve spojrzał na Włoszkę i usmiechnął się smutno kiwając głową.
- Zasugerowała mi Pani szaleństwo, lecz tak naprawdę w moim przypadku chodzi o coś innego. Gdy w grę wchodzi życie kogoś bliskiego, miast szaleństwa pozostaje determinacja. Gdzieś tu w tym piekle jest mój syn i zrobię wszystko aby go odzyskać. Gdyby nie to, nie byłoby mnie tutaj, ale skoro juz tu jestem , nie wyobrażam sobie aby nie pomóc tez i innym "nazwiskom z kartki". Odruch empatii w morzu egoizmu, lub wyspa egoizmu w oceanie empatii.
Sophie zatrzymała się patrząc ciekawie na Belga
-Powinien Pan więc to zrozumieć – powiedziałą - Ta grupka dzieci i te zakonnice są moją rodziną. Przy całym szacunku, jaki mam do ludzkiego życia wybaczy pan, ale swoją rodzinę stawiam w hierarchii wyżej, niż obcych zbrojnych, którzy miast próbować nam pomóc, pierwsze o czym mówią, to odebranie nam łódki, jedynego środka transportu dla coraz rzadziej docierających zapasów. Wie pan, o czym mówię?

Celny cios. Plemię kobiece do perfekcji doprowadziło próby wywoływania w mężczyznach uczucia winy, w innych okolicznościach udałoby się to i w stosunku do Lamberta, ale nie tu, nie teraz, nie w tej sytuacji. Lambert zamyślił się i nie odpowiedział, starając ominąć wątek łodzi. Przerzucanie się argumentami było tu bez sensu.
- Dlatego rozumiem panią bardziej niż się pani wydaje – kiwnął głową – Szczególnie widząc zaangażowanie wobec maluchów w czysto rodzinnym ujęciu i zrobię wszystko aby pani pomóc, a co za tym idzie i tym maluchom. Jednak jeżeli zagrozi to naszej pomocy innym (jak to się pani wyraziła) "nazwiskom" które również nie sa wolne od czyjejś troski, lub mojej czysto prywatnej i egoistycznej misji... obawiam się, że pozostaniemy przy podejściu do tej sprawy sierzanta Dzika i kaprala Haldera.

De Werve uważnie spojrzał na Włoszkę szukając w mroku, na jej twarzy reakcji na te słowa.
Gniew, zrozumienie?
Nie dostrzegł zbyt wiele, ale cieszyło go to, gdyż znaczyło to, że mrok szczelnie skrywa też i emocje rysujące się na jego twarzy.
* Pieprzona rzeczywistość* – pomyślał
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 03-10-2008, 22:48   #89
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Ernesto Silva

Skinął głową sierżantowi, nie wdając się w szczegóły. Zresztą nie było po co, jasne było to co miał zrobić. A i zostawanie tutaj w takiej sytuacji mijało się z celem, łodzią tu nie podpłyną, a w każdej chwili mogli przyjść kolejni Simba. W chwili, gdy Halder z sierżantem wyszukiwali potrzebne im przedmioty, Pietrolenko oddalił się ponownie na swoją pozycje, obserwując teren. Młody mógł znowu zasnąć, poza tym szybko zresztą opuścił stanowisko. Dobrze, że ich współpraca się już skończyła, następnym razem po prostu odmówi wykonania rozkazu razem z chłopakiem. Nie było sensu aż tak narażać życia.

Odczekał aż najemnicy załadują skrzynię, po czym wstał i skinął głową sierżantowi. Poczekał aż znikną pomiędzy drzewami i zaczął wylewać benzynę z jednego z kanistrów prosto na zgromadzone zapasy. Sypnął w to amunicję i wrzucił jeszcze na stertę drugiego FAL-a, tego z pociskami smugowymi. Nie będzie mu już potrzebny. Spojrzał na zegarek. Trzy minuty.

Oderwał po kawałku ubrania z martwych Simba, maczając szmaty w benzynie i wtykając je w korki do pełnych kanistrów. Po chwili zastanowienia wyjął jeszcze kilka granatów wtykając je sobie za pas. Tej amunicji, którą miał dodatkowo w plecaku nie wyrzucił, za to zostawił tylko dwie dodatkowe konserwy. Resztę, prócz jednej wyrzucił na stertę, ostatnią szybko konsumując wzorem Haldera. Przełykając jeszcze ostatnie kęsy spojrzał na zegarek. Już czas.

Podpalił nasączone benzyną szmaty. Jedną dodatkową zapalił i rzucił na stertę, która szybko rozjaśniła polanę niebieskawym kolorem. Truchtem ruszył ku ścianie drzew, zatrzymując się przy niej. Odwrócił się w chwili, gdy eksplodował pierwszy kanister. Potem wybuchnął drugi, rozrzucając wszystko po całej polanie. Nie było to w pełni skuteczne niszczenie, ale na inne nie mieli czasu i środków. Dwa pozostałe nie wybuchły, benzyna jedynie rozlała się, podpalając pół polany. Jurij zaś wyciągnął cztery granaty, które przed chwilą, po kolei je odbezpieczał i rzucał w miejsce, gdzie było najwięcej rozrzuconego sprzętu. Kolejne cztery wybuchy odbiły się echem od drzew. Pietrolenko zaś uśmiechnął się do siebie i z FAL-em w dłoniach pobiegł za sierżantem i resztą. RPG wciąż miał zawieszone na plecach, mogło się jeszcze przydać.
 
Sekal jest offline  
Stary 05-10-2008, 00:49   #90
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Młoda, białoskóra dziewczyna drgnęła w ciemności. Przyzwyczajone do mroku oczy dostrzegały odrobinę więcej niż te należące do zasiedziałego Europejczyka. Zwróciła się w jego stronę. Gdyby było widno, mierzyliby się teraz spojrzeniami
- Nie oceniam pańskich pokładów empatii, nie mam jednak zrozumienia dla ludzi, którzy gotowi są zostawić "murzyniątka" na śmierć. Ilość zapasów, która zmieści się na łódź zamiast nich i tak nie będzie znacząca, przecież pan to wie, panie de Werve. Przyjmuję pańską obietnicę pomocy - umilkła na chwilę, ważąc słowa. Uśmiech, który zawsze już pozostać miał niewidocznym, odbił się w jej głosie. - Mam szczerą nadzieję, że znajdzie pan syna. To nie jest dobre miejsce dla dziecka - zachichotała i kiedy spojrzał na nią zdziwiony, wyjasniła - Przepraszam, to nerwy. Moi rodzice powiedzieliby pewnie to samo.
Uśmiech rozjaśnił oblicze podporucznika i napełnił ciepłem spojrzenie, którym omiótł majaczącą w ciemnościach twarz lekarki.
- W wieku Alberta latałem już na myśliwcach w czasie wojny w Europie. Zawsze ciągnęło go do wojska, choć torpedowałem te pomysły. Ucieszyłbym się, ale zdziwił, gdyby nie walczył w Surcoufie, albo gdzie los go trzyma... – umilkł na chwilę, zachmurzony - ...o ile wciąż żyje.
Potrząsnął głową, jakby mogło to pomóc na natrętne myśli. Wyciągnął z kieszeni sfatygowaną paczkę papierosów i poczęstowawszy Sophie, na powrót zaczął mówić
- Podziwiam Panią, Pani Torecci, ma Pani w sobie więcej siły niż połowa awanturników, którzy zlecieli się tu by zabijać, oraz cel który przytłacza prawie wszystkich.
Mam nadzieję, że los tych malców będzie lepszy niż tysięcy ich rodaków w tym umęczonym kraju. Choć i tak jest godny pozazdroszczenia, biorąc pod uwagę w kim mają opiekuna.
Moje nadzieje i chęci nic jednak nie znaczą przy twardej rzeczywistości, mam tylko nadzieje, że nie odstrzeli mi pani głowy tym morderczym narzędziem które powalić może i słonia, którym przywitała Pani Haldera i Wilka w dżungli.
– w spojrzeniu mężczyzny rozbłysnął ognik wesołości. Prędko zgaszony przez podkreśloną zmarszczeniem brwi powagę. – Gdy wyższa racja i możliwość ratowania innych karze skazać pani podopiecznych na gorszy los niż oboje im życzymy. Choć w gruncie rzeczy wolałbym tą dwururkę, niż dietę z małpiej zupy.
Parsknęli śmiechem, jakby przez chwilę nie było to ogarnięte wojenną pożogą Kongo, tylko mostek na kanale Św. Marcina w Paryżu, na którym spotkali się, by wspólnie karmić kaczki.

Tam tamy rozhuczały się zdecydowanie zbyt nagle i zdecydowanie zbyt blisko. Torecci poderwała się niczym spłoszony hałasem ptak. Brakowało tylko łopotu skrzydeł w tle.
- Dzieci
Rzuciła się biegiem w kierunku zabudowań.
Krótka wymiana zdań z Anką zaowocowała ukryciem dzieci w budynku szkoły. Zdjęła z belki pod dachem pudełko naboi do strzelby. Potrząsnęła nim, próbując na słuch ocenić ile jeszcze mogło ich tam zostać. Wyposażona dodatkowo w podniszczony rewolwer, zajęła pozycję przy drugim oknie. Omal nie parsknęła śmiechem, spoglądając na Ankę – dwie uzbrojone kobiety kontra komando Simba. Nie pamiętała meczu o równie niepewnym wyniku.

- Żywych? My raczej staramy się zawsze odrywać im łebki.
 
hija jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172