Belehezi powoli wstał masując obolałe nadgarstki. Spojrzał na kobietę, uśmiechając się w jakiś dziwny sposób. Tak jak tylko osoba zafascynowana i zadurzona przez wspólne niebezpieczeństwo potrafi. Ściągnął kaptur z głowy, tylko by przeszkadzał. Spadając stracił większość sztyletów, jednak miecz nadal trzymał się pochwy. Dobył go prędkim ruchem, świadczącym o wielkiej wprawie. Jego słowo zabrzmiało niczym urwane warknięcie
- Zabić!
Nim dźwięk przebrzmiał, pędził już w stronę Sevolli. Ale nie na wprost. W pewnym momencie przekręcił nogę i odbił się z niej po skosie w prawo. W przelocie cisnął w stronę maga kapturem. Nie liczył na wiele, może chociaż mgnienie zaskoczenia. Po kolejnym kroku zakręcił na pięcie i naparł mieczem. Najprymitywniejszym atakiem jaki znał, tylko na taki miał teraz czas. Ciął oburącz z góry. Minę miał hardą, lecz w myślach liczył się ze śmiercią. Poczuł strach po raz pierwszy i być może ostatni w życiu. |