Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-09-2008, 18:04   #83
Arango
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Misja 16 XI 1.00 - 2.00

Lekarka opatrywała po kolei poszkodowanych, z ulga zauważając, że ma raczej do czynienia z kontuzjami niż poważnymi obrażeniami. Wkrótce wszyscy mogli zając się wypełnianiem rozkazów Dzika.

Anna
stanęła obok bramy wpatrując się przykucnięta za murem w czerń dżungli. Miała teraz chwilę, by spokojnie pomyśleć i odpocząć po meczącym dniu. Co dziwne wcale nie chciało się jej spać.





Usłyszała czyjeś kroki i odwróciła się by spojrzeć na przybysza.

To sierżant Egon jak sam się wcześniej przedstawił niósł naręcze gałęzi. Umieścił je w przejściu w bramie, po czym spojrzał na swe dzieło.

- Cholera jak dojdą do tu i do muru i to i tak będziemy już martwi - stwierdził ni to do siebie, ni do Anny, po czym położył kolo niej swój Browning i magazynki.

- Niech pani to weźmie. Te angielskie maszynki mogą się czasem zaciąć, a wtedy ... - uśmiechnął się i kucnął kolo dziewczyny. Zapatrzył się w nigdy nie milknący, nawet o tej porze nocy busz.

- Jest piekna. Piękna i grozna... - sam chyba nie wiedział czy mowi o Bielańskiej, czy dzungli.


De Werve westchnął ciężko. Wojna to wcale nie taka prosta sprawa. Właściwie powinien przeklinać samego siebie i impuls każący zgłosić mu się na ochotnika do tej misji.

Wzruszyl ramionami.
Rozpamiętywanie wczorajszego dnia, wiele nie pomoże w obecnym polożeniu. A bylo ono niełatwe. Miał pod opieką mieszkańców misji i swój oddzial. Oddział, to za duzo powiedziane - pomyślal.
Właściwie kilku ludzi, w dodatku teraz podzielonych jeszcze na dwie grupy.
Jesli łódz nie zostanie naprawiona, a Simba się zjawią ich los bedzie nie do pozazdroszczenia.

Wstał by rozprostować nogi. Zobaczył jak Sophie kieruje się w stronę szopy nad brzegiem. Dogonił ją i zrównał idąc obok kobiety.

- Pani doktor... - zaczął.

Zmierzyła go spojrzeniem. W jej ciemnych oczach migotal odbity blask lamp, porucznik nie wiedział czy maluje się w nich złosć na nich, czy wdzieczność za to że przybyli.

Wilk na próbe poruszył ręką.
Ta lekarka zna sie jednak na rzeczy - przemknęło mu przez głowę. Westchnąl i wstał powoli. Wycinanie drogi przez dzunglę zmeczyło go jednak.

Podszedł do dzwonnicy.

Właściwie była to tylka wolno stojąca ścana z wybitymi w niej dwoma otworami wielkosci może 1,5m x 1m. Problem w tym że wisialy tam tam zaczepione te dwa cholerne dzwony. Podszedł jeczcze krok i zaklął cicho. Jego noga zaplatala się w leżącą na ziemi końcówke sznura, za pomocą którego szarpano za poziome belki na których wisiały sygnaturki.




Dzwonnica - wysokośc ok 10 metrów, szerokośc 4, grubość 1,2 metra


Ciekawe jak tam mam się usadowic ? Moze gdyby ... - zamyślił się rozważając wszystkie za i przeciw swojego pomysłu.


Wrak Dakoty 1.00 - 2.00


Obaj kaprale wysłuchali relacji sierzanta i Niemca.
Wszyscy milczeli chwile rozwazając sytuacje.

- Do dupy z tym wszystkim, wpadliśmy jak śliwka w gówno. Piwa bym się chociaż napił - mruknął któryś z nich, lecz ciemnosci nia pozwalały rozpoznac własciciela glosu.

Na te słowa Mariusz jakby drgnął i sięgnąl za pazuchę. Wyjął stamtąd jakiś przedmiot i pokazał reszcie. Byla to upita może do połowy butelka whiskey.

- Znalazłem w trawie. Właściwie to nastapilem na nią. Musiała wylecieć z samolotu jak się rozbilismy. Pewnie poprzedniego pilota - tłumaczył.

- Panie sierzancie... - podał butelke jako pierwszemu Dzikowi.


Wszyscy ok 2.15

Dzwiek narastał powoli, był teraz znacznie bliższy, niepokoił i działał na i tak skolatane nerwy wszystkich. Niezbyt szybki, miarowy odglos brzmiał groznie, zdawał się być wytworem samego buszu, albo wręcz... dzielem ich własnych wyobrazni.

Ale był jak najbardziej prawdziwy.

Dzwięk tam tamow.

Blisko, bardzo blisko.
 
Arango jest offline