Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-09-2008, 23:54   #516
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Wyszemir

„Ta cycata dziewucha jest głupsza niż przypuszczałem. Akurat u takich jak ona można to wziąć za atut. Stary to znaczy nie groźny, też coś.” – pomyślał złośliwie starzec, kiedy Mishka nie tylko, nie rozmasowała jego pleców, ale jeszcze opowiedziała mu historię, która go miała wystraszyć.

- Bacz na swoje słowa moja droga, co by cierpliwości starszych i rozsądniejszych towarzyszy podróży nie wyczerpać. – odrzekł kobiecie, uśmiechając się paskudnie. – Pozwól, że i ja ci opowiem pewną historyjkę o psikusie, który spłatałem, pewnym rycerzom. A to zdarzenie bardowie opowiadali w swych pieśniach przez dobrych kilka lat. Wojowie ci utrudzeni drogą wraz z licznym orszakiem zawitali do znanej wszystkim na trakcie karczmy zwanej pod rosomakiem. Szlachetnie urodzeni panowie, zaczęli sobie mocno folgować i szybciutko opróżniać kolejne beczułki tamtejszego wina. A przy tym innych gości zaczepiali i jawnie zwady zaczęli szukać. Ja wtedy jako posługiwacz w tej karczmie robiłem i na nieszczęście jadło im musiałem wydać, bo nam dziewki obłapili i za nic wypuścić nie chcieli. Lepszego celu od kalekiego staruszka sobie nie mogli wybrać. Oj naubliżali mi i mocno poturbowali…

Czarodziej zrobił krótką przerwę na zaczerpnięcie głębszego oddechu a na samo wspomnienie tego co się później stało, jego obrzydliwy uśmiech ponownie pojawił się na twarzy.
- Widzisz, popełnili ten sam błąd co ty, zlekceważyli kogoś takiego jak ja. He he świnie jedne, kwiat psia mać rycerstwa. Mocno popili, dziewki w stodole wyobracali, szkód narobili co nie miara i poszli spać. Ich pachołkowie również, jako, że im specjalnie więcej wina pod nos podstawiłem. A na drugi dzień szybko się wieść rozniosła o dziwnym orszaku czarnoskórych rycerzy. Taki im specyfik podałem w napitku, że im skóra poczerniała a co gorsza capiło od niech gorzej niźli od kozła. Dopiero po paru miesiącach efekt mojego psikusa zszedł sam, ale ci zacni rycerze stali się wielkim pośmiewiskiem. Co prawda karczmę, w której to wszystko się wydarzyło puścili z dymem, lecz mnie już tam dawno nie było.

Wyszemir z trudem powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem na samo wspomnienie, widoku przerażenia na twarzach rycerzy gdy Ci spostrzegli tajemniczą przemianę. Dopiero kolejne przybycie grupki zwiadowczej przywołało go na powrót do porządku.

Pech jednak prześladował tą drużynę. Nie zdążyli nawet zdecydować co zrobić z dzikusami to na złość jeden ze zwierzołaków zauważył ich. Gapił się w dół nie wiedząc pewnie co ma począć. To mu Wyszemir pomógł podjąć decyzję…

- Czegoś się patrzysz, już cię tu nie ma aaaaa! – Krzyknął nieoczekiwanie zielarz ze wszystkich sił a dziwne stworzenia przestraszyło się krzyków człowieka i czmychnęło szybko z oczu zebranych.

- No to sprawa rozwiązana. – powiedział wyraźnie zadowolony z siebie i popatrzył karcącym głosem na Venefice. - Się zdecydować nie potrafiliście to wydaje mi się, ze zwierzołaki takich wątpliwości jak wy mieć nie będą i wolałem dać im wybór rozstrzygnięcia tej kwestii.

Sam czarodziej wstał i ręką sięgnął tak na wszelki wypadek po sztylet. Nikt na razie się u szczytu nie pojawił, wiec ochoczo rzucił.
-To kto pierwszy idzie? Ja od razu mówię zamawiam miejsce za Serafin. Czuje się bezpiecznie mając kogoś takiego przed sobą i…. – urwał w pół zdania, teatralnie pokasłując.

„I gapiąc się na taki tyłeczek.” – dokończył zbereźne myśli już w swojej głowie.
 
mataichi jest offline