Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2008, 00:05   #106
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Marianne. Diego, Peter, Danst i Eryk

Bat świsnął koło ucha Marianne i to ten świst był nieprzyjemny, groźny i złowieszczy, bo pręgi, która zaczynała się tworzyć na nodze, która wkrótce będzie piec i boleć wcale nie czuła, gdy rzucała się na napastnika, korzystając z faktu, że tego się na pewno nie spodziewał, z impetem, którego mógłby jej pozazdrościć zawodnik snotballu, przygniatając woźnicę ciężarem umięśnionego ciała. I nawet jeśli pozycję w jakiej znalazł się ów mężczyzna niektórzy, jak pozostający w nieustannym olśnieniu Peter, uznaliby za atrakcyjną, woźnica miał na ten temat zgoła inne zdanie i bez wahania z całej siły wyrżnąłby czołem w nos Marianne, gdyby w ostatniej chwili jego uwagi nie odciągnął huk wystrzału.

W czasie zapasów w parterze i negocjacji Diego z drugim z bandytów na scenę wkroczył już Peter biegnąc na ratunek królowej swoich marzeń. Nie dostrzegł kolejnego zagrożenia, śledzonego przez Dansta Marrona, który wyłonił się zza zakrętu i błyskawicznie zorientowawszy się w sytuacji, a przynajmniej oddzieliwszy swoich od cudzych, postanowił niehonorowym atakiem w plecy wyeliminować Petera. W czym przeszkodził mu Danstan.
- Marron! Miłego briońskiego snu.- krzyknął.
Huk wystrzału wręcz zbyt głośny, zapach prochu zdecydowanie za intensywny po raz kolejny uzmysłowiły młodemu Bossowi, że korzystanie z tej zawodnej broni jest igraniem z niebezpieczeństwem. Ale kula poleciała w nadanym jej kierunku i Marron człowiek, który zabił Machata, usuwał się właśnie na ziemię, a na jego brzuchu wykwitała czerwona plama. Danstan, który widział wiele postrzałów potrafił uczynione przez kawałek ołowiu spustoszenie ocenić dokładnie. Czuł zimną satysfakcję, Marron, niemający na Rue de Bains szans na magiczną pomoc, umrze wciągu kilku minut.

Lufa pistoletu jeszcze dymiła, gdy z powozu, który wjechał w uliczkę, jak widać nie było jeszcze dość aktorów na tej scenie, wyskoczył kolejny zainteresowany rozróbą, Marianne i Estalijczykiem, niekoniecznie w tej kolejności. Zaś za powozem niezauważony zakradał się ciekawski żebrak.
Niespodziewane przybycie Eryka Halsdorfa wieszczyło śmierć niechętnego rozmówcy Diego. Bo doświadczony zabijaka jednocześnie wściekły, że Estalijczyk tak mu się wymyka, kalkulujący, czy rzeczywiście ma szansę uciec, a na dokładkę w pewien sposób rozbawiony, że jakiś paniczyk wtrąca się w nie swoje sprawy, przyjmując pozycję dogodną do walki z dwoma przeciwnikami pośliznął się na kalarepie. Rue de Bain nie była brukowana, a mężczyzna nie był niezręcznym ułomkiem, ale czasem los się z ludzi śmieje i pokazuje kto tu naprawdę rządzi. Mężczyzna upadł na wznak, słychać było chrupot kręgosłupa.

Ostatni żywy bandyta szamotał się pod Marianne, na dodatek przypadł do niego Peter. Żył jeszcze, kiedy Eryk zwrócił się do dziewczyny z wyciągniętą ręką, a z propozycją do wszystkich.
- Tam czeka mój powóz. I radziłbym się pospieszyć.

Ale wtedy wtrąciły się siły wyższe. Gniew Mananna. Dotąd jeszcze, gdy przydarzał się na morzu, koiła go dopiero ludzka krew, wyszarpana siłą, lub, równie często, ofiarowywana przez załogi. Była jedenasta przed południem, a w jednej chwili zrobiło się ciemno niczym w grudniowy wieczór. Może nawet bardziej, bo nie płonęły żadne latarnie, a w oknach nie migotały płomyki świec. Nawet gdyby ktoś je chciał zapalić, nagły podmuch wiatru zgasiłby każdą iskrę, bo w jednej chwili poruszył wszystko, co ważyło mniej niż worek ziemniaków. Wdarł się do izb znajdując najmniejsze szpary, zaświszczał w korytarzach rezydencji, załomotał drzwiami świątyń. A na Rue de Bains zakwiczały konie. W powietrze uniosły się deski z częściowym kotem, w dół ulicy popędził wózek handlarki, wszystkim zatańczyły pod nogami wcale nie na żarty niebezpieczne kalarepki. I lunął deszcz. Z nieba spadała ściana wody, jakby ktoś wylewał ją z cebrzyków. Nie widać było nawet przedmiotów w zasięgu własnych ramion.
Marianne odskoczyła się od leżącego mężczyzny. Próbowała coś zobaczyć w daremnym geście przecierając oczy. Bardziej dzięki intuicji niż innym zmysłom uniknęła ponownego upadku, gdy gwałtownie musiała uskoczyć przed powozem.
Peter nie po raz pierwszy lekceważąc Mannana, postanowił zakończyć sprawę ostatniego bandyty za pomocą dębowej pałki. Zdziwił się, gdy zamiast w domniemaną głowę trafił w ziemię. Prychając i próbując nie zamykać zalewanych deszczem oczu rozglądał się za bandytą. W końcu wyciągnąwszy przed siebie ręce i brnąc po omacku trafił na drugiego człowieka. I wiedział o nim jedno, to nie Marianne. A człowiek ten zainkantował coś w nieznanym Peterowi języku. Coś, czego Peter nie słyszał. Choć włosy na karku stanęły mu dęba.
Podmuch wiatru oparł Diego o ścianę i całe szczęście, bo spłoszone konie wozu Halsdorfa rozpędzały się w panice, nieutrzymane przez woźnice, który spadł z kozła i potoczył się wprost pod nogi Estalijczyka. Zwierzęta zaprzęgnięte do drugiego wozu również wpadły w popłoch i cały zaprzęg ustawił się w poprzek ulicy tarasując ją dokumentnie. Zderzenie obu wozów było nieuniknione, tyle, że nikt nie wydawał sie tego świadom. Tymczasem poprzez nieopisany zgiełk szalejącego świata do uszu Diego dotarł słaby kobiecy szloch. Dobiegał gdzieś z oddali, stłumiony, cichutki, nieustający.
Danstan potrzebował kilku minut. Chciał patrzeć na konanie Marrona. Zrobił kilka kroków do miejsca gdzie powinno leżeć ciało, a gdy się o nie nie potknął opadł na kolanach, rękami przeszukując ubitą ziemię. Po trzydziestu sekundach zaczął odczuwać panikę. Ciało zniknęło.
Eryk, który przez moment był tak bliski celu, i tak zabójczo skuteczny teraz kompletnie zaskoczony przez rozwój wypadków znieruchomiał na moment rozdarty sprzecznymi impulsami. Bok rozpędzającego się powozu prawie musnął mu plecy, ale we wszechobecnym hałasie, w szturchnięciach wiatru fakt, że go zauważył nie był wcale taki zwykły. Uskoczył, potykając się na nagle śliskim podłożu i stając twarzą w twarz z Marianne.
 
Hellian jest offline