Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2008, 22:24   #24
Kagonesti ZW
 
Kagonesti ZW's Avatar
 
Reputacja: 1 Kagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłość
To przypatrywanie się z ukrycia napawało go jakimś dreszczem podniety. Od kiedy pamiętał, lubił bardzo obserwować i podglądać innych. Miał bowiem wrażenie, że czerpał wiedzę od przeciwnika, którą potem wykorzysta w ewentualnej walce. Tak jakby wysysał z niego moc, łapał go w sidła i ograniczał możliwości. Nagle zrozumiał, skąd tak duże zainteresowanie Sypkowskiego jego osobą i czemu czuł się tak nieswojo. Miał facet nosa, trzeba przyznać. Ale teraz Sypkowski był najpewniej martwy. Jak duża część aktywnych SB-ków, których dopadły samosądy. Na szczęście on należał do tych żywych. I nie zamierzał ginąć.
Gdy Korneliusz usłyszał stłumiony ryk, przypominający coś pomiędzy gorylem, a rykiem człowieka, instynktownie padł na kolana i przyległ do białej brei. Goryl, goryl. Tak! To takie włochate, czarne coś. Za grzdyla oglądał program Cetwińskich, czy jak im tam było... ale skąd tu goryl? Nie, one chyba nie żyją w takim klimacie... a może jednak?
Przez chwilę walczył z myślami, gdy wreszcie go oświeciło. Niedźwiedź! Tak! Przecież pamiętał jak kiedyś z Saszą spotkali patrol towarzyszy ze wschodu, a Ci chcieli im sprzedać małe niedźwiadki, próbując wmówić że to owczarki syberyjskie. Ale Sasza miał łeb i nie dał się wrobić! A potem spuścili z łańcucha świeżo upieczoną matkę. Ha! To był bieg! Tego ryku się nie zapomina. Korneliusz wstał z klęczek, otarłszy płaszcz i kolana. Pociągnął nosem. Zauważył że mężczyzny tam nie ma, ale miał wrażenie że słyszał rozmowę dwóch ludzi. A może to ci sami towarzysze co wtedy? Fajnie byłoby spotkać starych znajomych, choć ci pewnie i tak nie pamiętaliby. Ale Korneliusz pamiętał. Miał świetną pamięć do twarzy. To kolejna zaleta szkoleń, ale też byle kogo nie brali. Chłopaki ze wsi to zawsze wiedzieli z kim rozmawiają. Bo co mieli robić? Jak ktoś przyjezdny, to warto było zapamiętać - a nuż to jakaś szycha, która przy kasie jest. No ale nie czas na sentymenty. Poza tym o tego stania w miejscu robiło się cholernie zimno. Czuł jak stopy przymarzają mu do butów, a wełniane warstwy skarpet co raz bardziej i groźniej nasączają się zimną cieczą. Wygramolił się z zaspy i chwiejnym krokiem wyszedł w stronę chatki.
- Chatka niedźwiadka, ku*wa jego mać, hehe. - rzekł do siebie pod nosem.
Był przekonany, że to jednak miejsce odpoczynku radzieckich braci. Nikt inny nie hodował niedźwiedzi. Na wszelki wypadek trzymał broń pod płaszczem odbezpieczoną, lufę miał przystawioną do szczeliny między guzikami, lecz tak by nie wystawała. Drugą ręką chwycił za butelkę bimbru. Co jak co, ale obie nacje łączyła jedna tradycja, po której szło poznać - swój, albo nie swój. Żaden świński szwab nie tknie wiejskiego bimbru, a naszym "wsio radno" jak to mówili. Byle kopa dało. Podszedł pod chatkę i siłą rzeczy ujrzał leżące w śniegu truchło, wraz ze śladami krwi. To nie przypominało niedźwiedzia, takiego jakiego on pamiętał. W dodatku śmierdziało. Widok przeraził go tak bardzo, że o mało co nie zwymiotował. Jego nadzieje prysły bardzo szybko. Nie miał nawet zamiaru dotykać tego czegoś. Miał tylko nadzieje, że to "coś" nie żyje na dobre. Zacisnął dłoń na pistolecie bardziej, w jego ducha wstąpiła niepewność, ale w tej chwili nie miał innego pomysłu. W każdym bądź wypadku, wyglądało na to, że ktoś tu zapolował na "coś", albo nie dał się upolować. Przez chwilę pomyślał, że skoro takie kreatury tutaj grasują, to znaczy że znalazł się w jakimś totalnym g*wnie. Widocznie znalazł się blisko strefy nuklearnego promieniowania. Myśl o tym, że promieniowanie przenika go, napawała go paniką. Nienawidził tego i bał się bardzo. Krążyło wiele legend jeszcze przed zimą nuklearną o tajemniczych mutantach, a on w to wierzył. Nawet był przekonany, że jednego kiedyś spotkał... jak był młody. To było tuż niedaleko elektrowni jądrowej. Miał złe przeczucia, ale wiedział że jeśli wróci w ten zagajnik, to coś tego pokroju może go zaatakować. Już nie wspominając o tym, że pewnie jego stado może zacząć szukać brakującego towarzysza. Nie miał więc wyboru, musiał schronić się, przynajmniej przez jakiś czas. Chatka i co najmniej dwóch mężczyzn. Przypuszczalnie soldaci, skoro zabili taki okaz. Musiał zachować ostrożność, czuł jak dłoń przymarza mu do kolby, a druga do butelki. Pociągnął łyka i zaryzykował. Otworzył powoli drzwi do chatki i wszedł do środka, starając się nie zwrócić za dużej uwagi. Usłyszał głosy dwóch mężczyzn - tak jak podejrzewał, jednak nie słyszał dokładnie. Gdy pojawił się wewnątrz, zapukał kilkakrotnie w drewno.
- Zdrastwuj tawarisze! Jest tu kto? - rzucił w powietrze, wymachując w powietrzu butelką z bimbrem - Ja towarzysz, zgubiony w lesie, ale mam bimber, o! - pomachał wyżej.
 
__________________
"You can have power over people as long as you don't take everything away from them. But when you've robbed a man of everything, he's no longer in your power." Aleksandr I. Solzhenitsyn.
Kagonesti ZW jest offline