Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2008, 23:05   #25
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Pchła & Olaf

Dziewczyna rozcierała zmarznięte dłonie, chuchając od czasu do czasu. Zimno dokuczało cholernie, wiatr nie przestawał wyć nawet na moment. Jedynie załomy zniszczonych ścian dawały znikomą osłonę przed siekącymi w twarz drobinkami lodu, a rozpalone ognisko dogorywało, zabierając ze sobą resztę ciepła i światła. Gdzieś daleko na horyzoncie, mrok nocy został naruszony, załamała się granatowo – szara powłoka ciemnych chmur, to znak, ze nadchodził dzień, a Słońce znów będzie próbowało choć na chwilę przedrzeć się przez pokłady ciężkich chmur. Ostatnio udawało się mu to coraz rzadziej, Pchła już nie pamiętała kiedy ostatni raz czuła na swojej twarzy promienie słoneczne. „Ja kurwa nie pamiętam wczorajszego dnia i to jest najgorsze cholera!!!” – warknęła do swoich myśli. „Dobra trzeba budzić Olafa, bo mu się w dupie poprzewraca od tego wylegiwania”.

Szarpnęła kilkakrotnie skraj śpiwora, ale mężczyzna spał jak zabity. Tuż obok niego leżał, zagrzebany w śniegu jego czworonożny przyjaciel. Patrzył na nią tymi swoimi wielkimi oczami, jak gdyby drwił z niej. – Co się patrzysz chodzący pasztecie? Jak jesteś taki mądry to obudź swojego pana… - zadrwiła głośno. Osiołek patrzył jeszcze przez chwilę na nią, po czym pochylił łeb w kierunku nadal smacznie śpiącego Olafa i z całą siłą swoich płuc zaryczał: - I I I I I AAAA !!!

Mężczyzna zerwał się jak opętany… a kiedy zorientował się w sytuacji stanął ogłupiały. – Mówiłem Ci cholerny niewdzięczniku, że jak jeszcze raz tak zrobisz, to Cię zastrzelę i zjem
!!!

Dziewczyna śmiała się perliście. Jakby na ironię całej sytuacji, Słońce przebiło się przez chmury na chwilę. Zadarli głowy wpatrując się w niebo jak urzeczeni… po chwili już widzieli znów tylko szare chmury. – Jak na tę porę roku to dziwne, że Słońce jeszcze się przebiło. Jeszcze kilka dni i bez ciepłego schronienia nie przeżyje się nocy… Zamieć zbliża się wielkimi krokami, jeśli chcemy dotrzeć do miasta musimy się zbierać, potem wędrówka przez kilka tygodni będzie niemożliwa. – odezwał się już śmiertelnie poważnie Olaf. – Musimy ruszać, do Wrocławia, a raczej tego co z niego zostało jest około 8, może 9 kilometrów, ale nie spodziewam się byśmy dotarli tam w dwa dni. Im bliżej miasta tym bardziej niebezpiecznie. W środku nie jest źle, ale wokół ruin czają się hieny w ludzkiej skórze, które tylko czekają na wędrowców, musimy być ostrożni.



Irmina & Marek

Nadia smacznie spała już w swoimi kąciku, przykryta stertą ciepłych koców i pledów. Temperatura spadała nieznośnie, a Karman wiedział, że wyziębienie organizmu dziewczynki to pewna śmierć dla jej schorowanego organizmu. Mała zasnęła po serii różnych gier i zabaw, wymyślanych przez doktora, tylko po to by odciągnąć jej uwagę od problemu z jakim przyszło im się borykać. Siedział owinięty szczelnie w koc, na jednym ze stopni schodków prowadzących do kryjówki. Zdążył już przygotować z grubsza, wszystkie potrzebne do drogi graty, bał się do tego przyznać, ale czuł, że bez wyprawy do zniszczonego Wrocławia się nie obędzie. Czekał niecierpliwie na Irminę, która w dalszym ciągu nie wracała. Wiedział, że ona dużo lepiej od niego, będzie wiedziała co trzeba jeszcze zrobić i jak przygotować się do wyprawy.

Głowa kiwała mu się sennie, zdenerwowanie wynikające z awarii i obawa o Irminę wyczerpały go fizycznie i psychicznie. Nagle ocknął się, słysząc ciche pukanie w klapę przykrywającą wejście. Liczył uderzenia… jeden… dwa… trzy… przerwa i znów jeden… dwa… Teraz miał już pewność - Irmina wróciła! Był tego pewien gdy tylko usłyszał pukanie, ale gdyby otwarł wcześniej to kobieta ochrzaniła by go od góry do dołu.

Chłodne powietrze wdarło się do środka za sylwetką kobiety. Szybko zamknęli właz, cicho, tak by nie zbudzić dziewczynki. Jankowska najpierw skierowała się do łóżeczka dziewczynki, dopiero po chwili przyglądania się oświetlonemu nikłym promieniem świecy obliczu córeczki, wróciła do Marka.

Ich rozmowa była smutna. Twarze pełne zatroskania i zmartwienia. Mieli problem… I to duży problem… Tak jakby mało ich było w tym cholernym zamarzniętym świecie.


Wojciech & Zygmunt & Korneliusz

Płonienie w kominku skwierczały wesoło, a kolejne potrzaskane przez ich meble ginęły w przepastnej paszczy paleniska. Kilka brył węgla wrzuconych przez Wojciecha w żar, rozgrzało się do czerwoności i podtrzymywało skutecznie ogień. Zygmunt zasłonił prowizorycznie okiennice, nie chciał by blask ogniska był widoczny z kilku kilometrów, a wiejący na zewnątrz wicher, próbował się wedrzeć każdą szczeliną. Siedzieli z Kruppą na wprost paleniska… rozmawiali… lustrowali się nawzajem ukradkiem, próbując odgadnąć myśli i zamiary towarzysza. Takie już parszywe czasy, że „człowiek człowiekowi wilkiem”, a wspominając na truchło przed budynkiem, można było powiedzieć, że nawet i „mutantem”.

Nawet teraz Retman miał blisko siebie naładowaną kuszę, leżącą dosłownie na wyciągniecie ręki. Masywny oskard Wojciecha także leżał na tyle blisko, ze górnik mógł w każdej chwili zrobić z niego śmiertelny użytek. Kruppa siedział bliżej ogniska, otulony starym, powycieranym już pledem. Trząsł się z zimna, mimo ognia i ciepłego, prowizorycznego posiłku, jego choroba znów dawała o sobie znać. Miał kilka dni spokoju, bez dreszczy i krwawego kaszlu, ale dzisiaj objawy znowu wróciły. Zakaszlał… otarł usta rękawem, ukradkiem ta by Zygmunt nie zauważył śladu krwi na ustach.

Pukanie w drewnianą framugę drzwi zerwało ich na równe nogi. Zygmunt był szybszy… zimne wyrachowanie i wycelowana w nieznajomego kusza zatrzymały go w pół kroku.

- Zdrastwuj tawarisze! Jest tu kto?Ja towarzysz, zgubiony w lesie, ale mam bimber, o! – ręka z uniesioną butelką, rzekomego bimbru zamarła na widok wycelowanej broni. Korneliusz miał okazję podziwiać jej śmiercionośność i pewność ręki ją dzierżącej. Jego dłoń ukryta pod płaszczem zdjęła palec z cyngla pistoletu.


Jacek & Michał

Pochyleni nad dogasającym ogniskiem, konsumowali konserwy. Jacek nawet już nie patrzył na datę ważności, zaraz po Wojnie miał jeszcze ten głupi zwyczaj, ale głód szybko wybił mu go z głowy. Teraz jadł wszystko, co tylko nie było zielone i nie chciało o swoich siłach uciec z puszki. Pies leżał obok niego, cierpliwie czekając, aż pan podrzuci mu trochę jedzenia. Krajewski w milczeniu wsłuchiwał się w historię towarzysza.

Trela się sobie dziwił, że opowiadał tę historię przed nieznajomym. Nikt, jeszcze wcześniej nie usłyszał z jego ust relacji tych zdarzeń. Zdarzeń, które prześladowały go każdej nocy.

Zasypali resztki ogniska śniegiem. Spakowali wszystkie swoje bety, a porucznik, przezornie pozbierał resztki strzaskanych mebli, których jeszcze nie spalili, formując z nich zgrabny bagaż. Związał szczapy sznurkiem by się nie rozsypały i rzucił pakiet w stronę Jacka. – Będziesz to niósł Krajewski, nie wiadomo, czy znajdziemy później opał.

Z resztek spadochronowego płótna wykroił dwa prostokątne kawałki materiału. Biel tkaniny była już nieco przybrudzona, ale nie różniła się odcieniem od zszarzałego śniegu. W każdym kawałku wyciął otwór na głowę i podał jedne Jackowi. – Ubierz to, wiem, że prowizorka, ale dzięki temu nikt nas nie zobaczy z daleka.

Wyruszyli po kilku kwadransach, wykorzystując moment, gdy wiatr zmniejszył intensywność. Zasłonili twarze resztkami płótna, by choć trochę osłonić się prze siekącymi twarz drobinami lodu, niesionymi przez wicher. Postanowili, że będą się poruszać wzdłuż torów, a raczej tego co z nich zostało, nie szli jednak po nich, lecz wzdłuż nasypu, starając się wykorzystywać nierówności terenu i napotykane ruiny.

Trela przystanął na chwilę, unosząc dłoń dał Jackowi znać by się zatrzymał. Od strony nasypu kolejowego, ich trasę przecinały świeże ślady dwóch ludzi. Z odcisków mogli wywnioskować, że odziani byli w solidne wojskowe buciory. Trop kierował się ku ruiną starego Państwowego Gospodarstwa Rolnego. Z długich budynków inwentarskich, z daleka Jacek oceniał, że to chlewnie, zostały tylko smętne załomy gruzu. Trop był świeży…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline