Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2008, 00:29   #23
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Ernest de Sept Tours

Noc zapowiadała się ciężko. Hrabina Pazzi wcale nie zdawała się znużona. Z łatwością wyciągała od ciebie kolejne opowieści wojenne. Sama zaś dzieliła się z Tobą dość nużącą, acz w pewien sposób intrygującą mitologią gwiazd. Plejady, pas Oriona, Strzelec, Wąż. Skąd ona to wszystko wie? Podobno voddacciankom zabrania się nauki czytania. Nauki w ogóle. Lepiej niektórych rzeczy nie wiedzieć. Właśnie skierowaliście się w stronę głównego wejścia pałacu, kiedy przez główną bramę ponownie wpadła kareta. Zatrzymała się wśród ogólnego szelestu żwirowanej alejki.
Zanim zaspany majordomus zdążył otworzyć drzwiczki, same zamaszyście ukazały wnętrze pojazdu. Najpierw ponownie pojawił się atłas. Krwistoczerwony atłas przykryty czarną, grubą koronką.

- Zajmiesz się panienką czy nie?
- rzuciła sycząc Hrabina Pazzi do sługi.
Ten jakby smagnięty batem ruszył i prawie siłą wyciągnął kobietę z karocy. Kiedy już stała, poprawiła koronki na sukni, szal, który dokładnie przysłaniał jej twarz i dygnęła nisko.
- Przedstawiam ci moją bratanicę Simone.
Hrabina wysunęła się spod twojego ramienia i podeszła do nowo przybyłej. Wyściskały się.
Musiały również zamienić ze sobą jakiś szept, gdyż mina Hrabiny lekko stężała.
- Tak, teraz dokładnie czuję, jak podróż dała mi w kość. Drogi Signior, - zwróciła się do ciebie - musisz mi wybaczyć, jednak nie będę towarzyszyć ci przez resztę nocy. Pozwolisz mi chyba zająć się moja bratanicą?



Luca Luccini

Ulica żyła swoim własnym życiem. Dość wesołym, trochę rubasznym, acz z pewnością plotkującym i handlującym. Wraz z trójką obserwowanych coraz bardziej oddalałeś się od tętniących życiem głównych arterii miasta. Coraz więcej zniszczonych czasem twarzy. Oczu pełnych zmęczenia i głodu. Cwaniaczków i oszustów również. Zapuszczaliście się w dzielnicę, gdzie z łatwością można było stracić pieniądze w trzy karty lub po prostu nagle zorientować się, że ktoś je zwinął. Tutaj ludzie sypiali na ziemi (czyli bruku), w beczkach czy owinięci szmatami. Zresztą zapach wskazywał, że nie tylko sypiali. Najgorsze zdało się to, iż w pootwieranych drzwiach i oknach ludzie: kobiety dzieci czy starcy, nie zdawali się sami być źli. Obdarci i głodni, lecz tacy sami jak ci, z ulic handlowych. Tylko że mieszkali w izbach po osób dziesięć i więcej. Jedli nadgniłe warzywa i mięso, gdyż na nic innego ich nie stać. Ale żyli. Tylko czy to wystarczało na pocieszenie?
Wybijałeś się. Twoje zadbane ubranie. Prawie nowe buty. Obrzucali cię spojrzeniami zawiści, niepewności niekiedy strachu. A trzej, którzy zdawali prowadzić cię w samo gardło piekła biedy, zdawali się cieniami na ścianach budynków.
Przemykali dalej i dalej i w końcu zniknęli ci w ciemnej uliczce. Gdzieś dalej majaczyły schody.



Zakapturzeni podążyli do światła już szybciej i nagle u szczytu schodów pokłonili się stojącym nad nimi nikim innym jak samym Mitterandem. I weszli do światła. Nagle Francois spojrzał w głąb cienia, gdzie się ukrywałeś szepnął kilka słów. Koło ciebie, jakby znikąd, wychynęły dwie postacie, bynajmniej nie miały dobrych zamiarów. Przyparły cię do ściany, nie widziałeś drogi ucieczki. Mitterand zbiegł ze schodków, lecz jego marsowa mina szybko zmieniła się w dobroduszny uśmiech.
- Ależ nie! Spokojnie, to Monsieur Luca Luccini, bardzo miły jegomość. - podszedł do ciebie i złapał cię za ramię ciągnąc w stronę światła. - Przepraszam Pana za tak przykre przywitanie. Nieczęsto mamy gości, a tym bardziej tak miłych.
Dwaj zakapturzeni mężczyźni cały nie odrywali od ciebie wzroku. Wbijali ci go prostu w kark. Nic przyjemnego.

W końcu wprowadził cię do oświetlonego pokoju. W rogach stały świece.



W pokoju obok panował gwar przyciszonych rozmów. Wszyscy siadali, gdzie mogli. Na środku sali zrobiono wypiętrzenie ze skrzyni. Panował gwar i ruch. Kiedy weszliście, trochę ucichł. Zniknęli też ci, którzy za wami podążali. Z sali padały na ciebie zaciekawione spojrzenia. Na pierwszy rzut oka było widać - zbierali się tu biedni ludzie, zapewne aby pomodlić się wraz z ojczulkiem. Mitterrand wymieniał ukłony, głaskał dzieci, witał się ze wszystkim. Jednocześnie sprawnie przeprowadził cię w przeciwległy róg komnaty.
- Panie Mitterrand, czy możemy już zacząć? - jeden z mężczyzn skłonił się mu uprzejmie.
- A jeszcze nie zaczęliście? To już, już! - ponaglił ręką widocznie podwładnego. I w końcu poświęcił ci więcej uwagi. - Wiem, że to nieoczekiwane, ale musisz mi monsieur wybaczyć.
Roztoczył ręką po salce. Ludzie po kolei podchodzili do podwładnego i zamieniali z nim kilka zdań. Następnie każdy coś dostawał. Zawiniątko z martwą kurą, albo kilka miedziaków. Jakieś listy. Materiał.
- To moja mała trzódka - dobrodusznie uśmiechnął się szlachcic. - Pomagam tym, którzy tego potrzebują. - poklepał cię po ramieniu. - To, co zdobywam od moich znajomych szlachciców. Przecież podarty materiał można umiejętnie pozszywać, krzesło naprawić, materac ponownie wypchać. Albo użyć zawartości materaca na to, co jest akurat potrzebne. - Wskazał na pomocników, którzy rozdawali "dobra". - Jesteśmy grupką księży, którzy pozyskują to, co innym zdaje się już niekompletnie czy niepotrzebne. - skrzywił się. - Nie kradniemy. Zbieramy ofiary, albo prosimy służbę wielkich willi, aby nas zaopatrywali w to, co inni odrzucili. To wszystko dla nich. - Poklepał malutką dziewczynkę po głowie, a ta przytuliła się do jego nogi z całych sił. - Dla tych, którzy mają najmniej. - jego głos posmutniał. - I brak im tego, co można się ubrać czy włożyć do garnka. Widzisz nam miłościwie panujący i te jego podatki od wszystkiego (jeszcze moment i od wdychanego powietrza) dotykają najbardziej najbiedniejszych. Codziennie zabiera się z ulicy wiele ciał, często również dzieci, które umarły z głodu. Matki porzucają nieżywe potomstwo, gdyż nie mają pieniędzy, aby je pochować godnie. - odwrócił się i pobłogosławił podstawione jedzenie. - Kościół też, niestety, się do tego dokłada kolejnymi opłatami. Niezadowolenie rośnie. Król i Kościół baluje coraz bardziej, niezadowolenie zmienia się w bunt. - ściszył głos do szeptu i przeżegnał się. W jego oczach zapaliły się iskry przerażenia. - Staram się trochę przeciągnąć tę ostateczną chwilę i...
Syk piór przeciął powietrze. Oczy Mitterranda powiększyły się, usta starały się zaczerpnąć tchu, sylwetka nagle zwiotczała. Oparł się całym ciężarem swojego kruchego ciała na Tobie, a ty w jego plechach dostrzegłeś bełt z kuszy. Plama krwi na płaszczu powiększała się coraz szybciej. Nastał chaos i panika. Kobiety i dzieci zaczęły biegać i wyć. Wszyscy na raz starali się uciec tymi samymi drzwiami, ktoś wyskoczył przez okno. Pomocnicy zabierali tyle dóbr, ile się dało i również uciekali.
Dwóch rzeczy byłeś pewien - strzelał ktoś zza okna (wskazywał na to kąt pod jakim wbił się bełt i przedarta szmata na oknie, wcześniej mocno naciągnięta), a celem miał być właśnie Mitterrand.
- Wybacz mi bracie. - usłyszałeś jego szept i dopiero teraz zwróciłeś uwagę, że wykonywał on jakieś dziwne gesty rękami i cały czas mruczał coś pod nosem. Jego bezwładne ciało zdawało się coraz cięższe i cięższe. Wepchnął ci w dłoń jakiś wisiorek. - Zapamiętaj, - mówił już z trudnością, ledwo panując na językiem. Jego oczy uciekały do góry. - Pośrednikiem jedności są trzy...
I odszedł w swą ostateczną podróż. W dłoni został ci wisiorek.



Czy... Czy on właśnie wyświęcił cię na kapłana? Średni syn twojego poprzedniego pracodawcy otrzymał taki wisiorek, kiedy wstąpił do klasztoru. Pamiętasz, jak nosił go ostentacyjnie na piersi.
- Znak neofity? - ktoś jednak jeszcze nie wypadł w przestrachu z sali? Kilka kroków za tobą stał młody mężczyzna.



- No gratuluję, ale na twoim miejscu zacząłbym już biec. - uśmiechnął się półgębkiem, a to nigdy dobrego nie zwiastowało. Nagle usłyszałeś mocne dudnienie butów o podłogę. Urwany krzyk od strony drzwi i krew na podłodze wskazywała, iż rzeczywiście należało spodziewać się najgorszego.



- Gdybym ich nie wynajął, już dawno by mnie tu nie było. - głos mężczyzny dzwonił za tobą. - Widocznie życie ci nie miłe.

Coś wbiło się mocniej w twoją nogę. Dopiero teraz zauważyłeś.. te palce z siłą szponów, które czułeś na nodze. Uścisk żelaza. Co do... dziewczynka. Ta sama, która z taką radością witała Mitterranda, teraz przywarła do ciebie. Dygotała. U jej stóp stała świeża kałuża bezbarwnego płynu.


Maike Nathalie Siversten


Z ostatnim uderzeniem zegara miejskiego, poczułaś, że ktoś do ciebie podszedł. Odwróciłaś się. Nic. Coś pociągnęło cię za rękaw. Odwruchowo spojrzałaś w dół. Dziecko. Dziecko cygańskie.
- Ładna jesteś. - rzuciło zupełenie się nie krępując. - Znasz Usuriański?
W jego oczach tliła się zadziorność zmieszana z duża dozą ciekawości.
- Bo wiesz, uciekł nam dziki kot usuryjski. - wyszczerzył się w uśmiechu. - Taaaaaki wielki - pokazał rozkładając ramiona. - Ale on po naszemu nie rozumie. Może jakbyś go zawołała, to coś by to dało? - pociągnął cię za rękaw. - Widziałem cię wcześniej z tym grubym bojarem, no chodź! Nie bądź taka! - nie czekając na odpowiedź zaczął ciągnąć cię w stronę jednej z bocznych uliczek, gdzie rzeczywiście słychać było jakiś tumult.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline