Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2008, 00:38   #50
Salazar
 
Salazar's Avatar
 
Reputacja: 1 Salazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumny
[MEDIA]http://pulpa1.googlepages.com/02-WhereDoThoseTubesGo.mp3[/MEDIA]


Nadeszła godzina zero. Bez większego entuzjazmu cała wasza grupa ruszyła do apartamentu. Kimi, Wilhelm i Zbyszek w miarę zwartą grupą, Vincent samotnie. Spotkaliście się przy windzie zamieniając ze sobą co najwyżej stosowne formułki. Nikt wam nie kazał przecież zawiązywać węzłów przyjaźni.
Luksusowe wnętrza Sheratonu powoli stawały się waszym drugim domem.

Wychodząc z windy natknęliście się na namiętnie całującą się parę. Młoda dziewczyna, na wasz gust niepełnoletnia całowała podstarzałego mężczyznę niczym pijawka wpijając się ustami w jego usta. Spojrzała się ponad jego głową na was, w oczach zalśniła iskierka poznania i po chwili przechyliła lekko głowę i zatopiła kły w jego szyi.
Nieostrożność czy celowe działanie w bezpiecznym miejscu?

Delikatne halogenowe oświetlenie dawało poczucie intymności z czego wasza towarzyszka w nieśmiertelności skrupulatnie korzystała. Nie interesując się dłużej dziwną parą stanęliście przed drzwiami swojego lokum operacyjnego.

Już przez drzwi dało się usłyszeć podniesione głosy rozmawiających.
- To oni wykonują robotę! - wyraźnie chrapliwy głos, lekko przechodzący w ostatnich sylabach w skrzek, to mówił Książę.
- Czemu bawisz się kurwa w gierki? Czemu nie podpiszesz kontraktu z Asamitami? - szeryfowy bas.
- Mało już z nas doją? Niech nasi się wykażą. - głos zaczął mu się uspokajać, najwyraźniej apogeum kłótni was ominęło.

Drzwi się otworzyły i spojrzały na was baczne oczy Batorego.
- Wasze rzeczy są w skrzynkach, miłej zabawy. - minął was rzucając groźne spojrzenia na trzon grupy.
Gdy mijał Zbyszka powiedział tylko:
- Odpuść sobie. - po czym ruszył ciężkim krokiem w stronę windy.

Kozłowski stał odwrócony plecami do drzwi, patrzył przez okno na parking. Pogoda ustabilizowała się, noc była ciepła, bezwietrzna, może dlatego w powietrzu coś ewidentnie wisiało. W pokoju paliła się tylko jedna lampka, nadająca pomieszczeniu dość ciepłą barwę, ale rzucała nieprzyjemne cienie, zwłaszcza na twarzy Księcia, gdy się odwrócił. Uczynił gest mający dać wam swobodę wyboru: siadajcie albo stójcie jeśli taka wola.
- Panie Kmielik. - zaczął. - Wie pan co to jest Maskarada? - nie czekał jednak na odpowiedź. - Najpewniej: tak. Nie mylę się? - spojrzał w stronę Gangrela w taki sposób jakby nie dostrzegał reszty grupy.
- Proszę po jedzeniu sprzątnąć ze stołu, a nie zostawiać żywy dowód naszego istnienia.
Przed twoimi oczami Kimi stanął mężczyzna na którym się posilałeś, ten z niezalizaną raną. Ot niedopatrzenie.
- Proszę się cieszyć, bo mogło się nie skończyć na reprymendzie.
Potoczył wzrokiem po waszych twarzach. Mogły się na nich odbijać różne emocje: zdenerwowanie, znużenie, przestrach. Jego rozbłyskujące dziwną energią oczy zatrzymały się na łysinie Brujaha.
- Pan, panie Zbyszku został tu zarekomendowany przez swego Primogena…. I tylko dzięki jego wstawiennictwu ma pan usankcjonowaną możliwość zemsty na porywaczach.
Poklepał jedną z metalowych skrzyni w których znajdował się wasz nowy ekwipunek.
Tu mieliście czas na ustalenie pewnych rzeczy z gospodarzem miasta i gdy chciał już wygłosić jedną ze swoich mów… zza okna rozległ się huk i dźwięki upadającej na ziemię blachy i masy szkła. Książę zerwał się ze swego miejsca podbiegł do okna. Niektórzy (a może wszyscy) z was ruszyli za nim.
Przed hotelem stał szereg palących się wozów, wszędzie walały się kawały karoserii, a siła wybuchu wywróciła jakiś motocykl. Wśród płomieni można było dojrzeć kilka ludzkich sylwetek, powoli rozpadających się na proch. To nie ludzie zginęli w tym inferno, tylko Kainici, kolejny policzek dla Camarilli, pytaniem pozostawało: od kogo?


Usłyszeliście chrobot ze strony Księcia, to jego dłonie miażdżyły marmurowy parapet zsypując okruchy na kosztowną wykładzinę. Nie minęła minuta od wybuchu, gdy zobaczyliście szybkie czarne sylwetki migające w ciemności nocy. Nominalni strażnicy Elizjum ruszyli na odwet.
W apartamencie nagle rozległa się symfonia Mozarta, a Tremere szybkim ruchem wydobył komórkę z kieszeni:
- Sabat? List? Już idę. - twarz mu stężała. - Sabat ma się was bać. Do roboty. Konemure siedzi w Markach. Magazyn Sony. Wykonajcie to dobrze. Chcę jego głowy! Na wczoraj! - zauważyliście jak na koniuszkach jego palców tańczą maleńkie ogniki, a blada ze starości twarz ściąga się w drapieżny sposób.
Przeszedł stanowczym i szybkim krokiem, zamiatając podłogę połą długiego płaszcza i wyszedł. Pozostawało planowanie i zobaczenie co wam dobry wujek Batory załatwił.


Zawartość skrzyń była następująca: plecak wojskowy, nieprzemakalne buty turystyczne, aparat Canon i obiektyw do niego, cztery zapalniczki benzynowe (na ich widok niektórzy mogli się wzdrygnąć), cztery Ericssony na kartę, słuchawki do komunikacji, walizeczka pełna funtów szterlingów, C4 z detonatorami, wytrychy, zestaw inwigilacyjny w którego skład wchodziły pluskwy i nadajniki GPS (przeznaczenie tych przedmiotów rozjaśniły niektórym z was stosowne plakietki), krótkofalówki, kamera, amunicja, karabin snajperski, dwa pistolety maszynowe, pistolety Glock i Socom, kluczyki do Mercedesa oraz Nissana Navara (do obu przyczepione były bileciki, że czekają w parkingu podziemnym).
Zauważyliście też mały dodatek: butelka Vitae z dołączonym bilecikiem “Krew niewiasty dla Herr Wilhelma.”
 
__________________
Oto pięść moja. Zna ją świata ćwierć...
Kto ją ujrzy, ujrzy swoją... śmierć...

GG: 953253

Ostatnio edytowane przez Salazar : 02-10-2008 o 00:56.
Salazar jest offline