Zdać się mogło, iż po myśli kompanionów układa się wszystko.
Informacje o taborze przekazano, w mniej czy bardziej obrazowy sposób majątek i brak roztropności Pani Dębskiej opisano. Wystarczyło jeno w zgodzie pozornej się rozstać i poczekać cierpliwie, aż podstęp owoce wyda. Po drodze jeszcze w mądry sposób miodu owego picia uniknąć.
Wyglądało na to, że Pan Mariusz, sposobem chytrym, od miodu odstąpił na okowitę apetyt wyznając, w ten sposób zrównując swe gardło z gardłem fundatora. Jeśli rzecz jasna zwać takowym można było Pana Pogorzelskiego. Może szlachcic ów do miodu jeno namawiał, zaś kompanija za trunek płacić miała. Może i całym majątkiem swoim, jako i gardłem, jeśli miód czym był zaprawion.
Wszelako słowa powiedzieć Pan Pogorzelski nie mógł. Nijak człekowi złe słowo rzec, gdy kto tenże sam trunek co on wybiera.
I gdy wszystko ku dobremu szło, nagle Pan Mateusz sporu z Panem Pogorzelskim szukać począł. Jakoby złe mu we łbie się zalęgło, alibo szaleju się najadł, nie wiedzieć jeno kiedy. Widno nie w smak mu było, że imć Pogorzelski nadyma się kieby kogut jakowyś, co na podwórku swoim ku słonku łeb wznosi i pieje.
Nawet anieli święci, gdyby po środku izby stanęli, z Michałem Archaniołem na czele, i tak żadnego z obu Panów Braci powstrzymać by zdolni nie byli. Może jedna Panienka Najświętsza, ale jej w karczmie tej Pan Jaksa się nie spodziewał. A gdyby słowo przeciwko awanturze owej bezrozumnej rzec raczył, to ani chybi obaj adwersarze zasiekliby go bez okiem mrugnięcia...
Wzorem Pana Mariusza i Pan Jaksa pistolet swój ukradkiem sprawdził, z którym od owej pod Kamieniem przygody nigdy się nie rozstawał. Nie byłoby honorowym Pana Pogorzelskiego ustrzelić, ale jego kompani, złość w oczach mający, pistolety widząc spokój zachować mogli i do pojedynku wtrącać się by nie chcieli. A ślepy by był Pan Jaksa, gdyby gotowości ludzi owych do czynów niecnych nie widział...
Człek rozsądny na deszczu ustanie by poczekał, lubo pod dachem z drugim szable skrzyżował, ale ni Pan Ankwicz, ni Pan Pogorzelski czekać nie zamiarował i w wody strugać ścinać się zamierzali. Co i dla tych, którzy pojedynek ów oglądać mieli niewygodę stanowić miało...
Jakoby na przekór obu adwersarzom niebiosa się rozwarły, strugi wody nasiliwszy i grzmot za grzmotem większy na ziemię posyłać poczęły. Wicher nawet, któren wzmógł się stokrotnie, drzwi trzymał, co by człek żaden na dwór wyjść nie zdołał. I wycie okrutne podle ścian gospody słychać się dało.
- Czort jakowyś tańcować zaczął - rzekł Pan Jaksa, krzyż uczyniwszy słowa owe powiadając. - Widno obwiesić się kto musiał...
Dziwnym mu się jeno zdało, że młodzik ów, co chwil temu parę do gospody wkroczył, w sposób dziwny na ławę opadł, jakoby burzą piekielną przerażon. Wąsaty był, a słaby widno kieby otrok albo i białogłowa... |