Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2008, 00:49   #90
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Młoda, białoskóra dziewczyna drgnęła w ciemności. Przyzwyczajone do mroku oczy dostrzegały odrobinę więcej niż te należące do zasiedziałego Europejczyka. Zwróciła się w jego stronę. Gdyby było widno, mierzyliby się teraz spojrzeniami
- Nie oceniam pańskich pokładów empatii, nie mam jednak zrozumienia dla ludzi, którzy gotowi są zostawić "murzyniątka" na śmierć. Ilość zapasów, która zmieści się na łódź zamiast nich i tak nie będzie znacząca, przecież pan to wie, panie de Werve. Przyjmuję pańską obietnicę pomocy - umilkła na chwilę, ważąc słowa. Uśmiech, który zawsze już pozostać miał niewidocznym, odbił się w jej głosie. - Mam szczerą nadzieję, że znajdzie pan syna. To nie jest dobre miejsce dla dziecka - zachichotała i kiedy spojrzał na nią zdziwiony, wyjasniła - Przepraszam, to nerwy. Moi rodzice powiedzieliby pewnie to samo.
Uśmiech rozjaśnił oblicze podporucznika i napełnił ciepłem spojrzenie, którym omiótł majaczącą w ciemnościach twarz lekarki.
- W wieku Alberta latałem już na myśliwcach w czasie wojny w Europie. Zawsze ciągnęło go do wojska, choć torpedowałem te pomysły. Ucieszyłbym się, ale zdziwił, gdyby nie walczył w Surcoufie, albo gdzie los go trzyma... – umilkł na chwilę, zachmurzony - ...o ile wciąż żyje.
Potrząsnął głową, jakby mogło to pomóc na natrętne myśli. Wyciągnął z kieszeni sfatygowaną paczkę papierosów i poczęstowawszy Sophie, na powrót zaczął mówić
- Podziwiam Panią, Pani Torecci, ma Pani w sobie więcej siły niż połowa awanturników, którzy zlecieli się tu by zabijać, oraz cel który przytłacza prawie wszystkich.
Mam nadzieję, że los tych malców będzie lepszy niż tysięcy ich rodaków w tym umęczonym kraju. Choć i tak jest godny pozazdroszczenia, biorąc pod uwagę w kim mają opiekuna.
Moje nadzieje i chęci nic jednak nie znaczą przy twardej rzeczywistości, mam tylko nadzieje, że nie odstrzeli mi pani głowy tym morderczym narzędziem które powalić może i słonia, którym przywitała Pani Haldera i Wilka w dżungli.
– w spojrzeniu mężczyzny rozbłysnął ognik wesołości. Prędko zgaszony przez podkreśloną zmarszczeniem brwi powagę. – Gdy wyższa racja i możliwość ratowania innych karze skazać pani podopiecznych na gorszy los niż oboje im życzymy. Choć w gruncie rzeczy wolałbym tą dwururkę, niż dietę z małpiej zupy.
Parsknęli śmiechem, jakby przez chwilę nie było to ogarnięte wojenną pożogą Kongo, tylko mostek na kanale Św. Marcina w Paryżu, na którym spotkali się, by wspólnie karmić kaczki.

Tam tamy rozhuczały się zdecydowanie zbyt nagle i zdecydowanie zbyt blisko. Torecci poderwała się niczym spłoszony hałasem ptak. Brakowało tylko łopotu skrzydeł w tle.
- Dzieci
Rzuciła się biegiem w kierunku zabudowań.
Krótka wymiana zdań z Anką zaowocowała ukryciem dzieci w budynku szkoły. Zdjęła z belki pod dachem pudełko naboi do strzelby. Potrząsnęła nim, próbując na słuch ocenić ile jeszcze mogło ich tam zostać. Wyposażona dodatkowo w podniszczony rewolwer, zajęła pozycję przy drugim oknie. Omal nie parsknęła śmiechem, spoglądając na Ankę – dwie uzbrojone kobiety kontra komando Simba. Nie pamiętała meczu o równie niepewnym wyniku.

- Żywych? My raczej staramy się zawsze odrywać im łebki.
 
hija jest offline