Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2008, 14:09   #92
Arango
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Misja 2.15 - 4.00

Wilk
krytycznie przyjrzał się węzłom i drzewu do którego przywiązał sznur. Choć to było stwierdzenie nieco na wyrost, bowiem był to raczej przypominający kolczastą kulę, może dwumetrowy krzak.
Najemnik miał jednak nadzieje, że roślina ukorzeniła się mocno zapewniając mu jako takie bezpieczeństwo.

Objął dłońmi linę i zapierając się butami o chropowatą powierzchnię ściany mozolnie rozpoczął wspinaczkę. Kilka razy bliski był wypuszczenia sznura i ześlizgnięcia się w dół.
W końcu usadowił się na górze wycierając w mundur poobcierane dłoni. Zraniona ręka pulsowała. Było tu niewygodnie i ciasno.
Niewielką przestrzeń zajmowały głownie dzwony i Wilk musiał przez dobra chwile szukać pozycji aż znalazł taką, która gwarantowała mu minimum komfortu.

Wbił wzrok w otaczająca go ciemność.


Egon obserwował z uwagą brzeg dżungli. Pas oczyszczonego terenu dawał im dobre pole ostrzału, ale niski murek był mizerna przeszkodą przed szturmem.

Wytężając wzrok lustrował ciemność spowijającą busz. Po jakimś oczy zaczęły go boleć oczy. Zdawało mu się, że widzi jakieś o ton tylko bardziej materialne od otaczającej je czerni cienie przemykające między drzewami.

Przetarł oczy próbując odegnać znużenie. Sam nie wiedział czy widział je naprawdę, czy tylko mu się zdawało...


Rozmowa przyniosła chwilę odprężenia obojgu, poczuli się na moment w innym świecie, kraju, mieście. Niestety trwała krotko brutalnie przerwana dźwiękami tam tamów.
Uśmiech momentalnie zniknął z twarzy lekarki.

- Dzieci - wyszeptała tylko i pobiegła w kierunku jednego z budynków.

De Werve przez chwilę śledził oddalającą się się sylwetkę dziewczyny, po czym zagryzł wargi.

Pieprzona rzeczywistość - przemknęło mu przez głowę.

Westchnął, poprawił pas z kaburą i skierował się do swej mizernej "armii".
Od początku ciążyło nad nimi jakieś fatum, ale tego już było za wiele.

Jak do diabła miał uratować kilkoro dzieci, czwórkę kobiet dysponując zaledwie sześcioma ludźmi, z czego większość była teraz w dżungli.

Jeśli Simba teraz uderzą nie wytrzymamy nawet minuty - dumał przyspieszając mimowolnie kroku.


- Żywych? My raczej staramy się zawsze odrywać im łebki - odpowiedziała Sophie i po chwili obie wybuchnęły śmiechem. Przeżyty stres, napięcie, spowodował, że ogarnęła je na chwilę rozbawienie sięgające histerii.

Patrzyły na siebie i chichotały nie mogąc się powstrzymać. Z oczu pociekły im łzy.
Dzieci obserwowały je z uwagą starając się zrozumieć co je tak rozbawiło. Wpatrywały się w kobiety z natężona uwagą, tak charakterystyczną dla maluchów usiłujących pojąć skomplikowany świat "dużych ludzi"

Oznaki wesołości zwabiły do budynku młodszą z sióstr.
Przez chwilę patrzyła nie rozumiejąc co się dzieje, po czym sama parsknęła śmiechem się przyłączając do Anny i Sophie.




Siostra Maria


Chwile trwał ogólny zamęt, Murzyniątka podniosły się i zaczęły tulić do trójki kobiet, inne szarpały za poły ubrań usiłując zwrócić na siebie ich uwagę.

Nagle jednak wszyscy aktorzy zamarli, nieruchomiejąc. Do ich uszu doszły odległe serie z automatów, wybuchy granatów, a w niebo poszybowały rakiety.

- In nomine Patris ... - zaczęła cicho siostra Maria żegnając się.


Okolice wraku 2.15 - 4.00


Pietrolenko
podpalił kłąb szmat i rzucił na polany benzyną stos.
Buchnął wysoki płomień i ogień zaczął z trzaskiem zaczął pożerać skrzynie i worki. Płonęły jasnym ogniem żywność, amunicja i lekarstwa niezbędna dla przetrwania odcietych przez rebeliantow obrońców plantacji SURCOUFu.

Patrzył chwile na ogień, po czym odwrócił się by pójść, za pozostałymi, którzy zniknęli już w dżungli.
Za plecami rozpętała się piekielna kanonada, aż mimowolnie pochylił się i ruszył biegiem. Nad głową zaświstały pociski. To zaczęła wybuchać amunicja z wraku.
Wkrótce dołączyły do nich głuche detonacje granatów, a niebo rozświetliły szybujące w niebo petardy.





Niosący ładunek Halder i Podkarpacki byli już pok kilku minutach solidnie zlani potem. Parna, nasycona wilgocią noc, nie przynosiła ukojenia ciału, ni płucom.
Ciężko dyszeli, gdy Dzik zarządził krotki odpoczynek.

- Dwie minuty. Powinien dołączyć do nas Pietrolenko.


Stali oparci o pnie drzew, czujnie rozglądając się wokół, gdy niebo strony pojaśniało a w dźwięki rozlegające niosące się po dżungli wdarła się brutalna kanonada.

- No i po samolocie - skwitował Halder, po czym dodał zdumiony - o schaise jak w Buenos, albo w Madrycie w Neujahr...

W buszu wyraźnie pojaśniało. W niebo mknęły petardy ciągnąc za sobą ogony iskier i zalewając okolicę raz po raz światłem, to znów pogrążając na sekundy wszystko w ciemnościach.





Z nocnej czerni wychynął niewyraźny kształt. Wszystkie lufy błyskawicznie skierowały się w jego stronę.

- Spokojnie to ja... - opowiedział się Jurij
- Ruszamy - zarządził sierżant.

Podnieśli ciężka skrzynie i w czwórkę rozpoczęli dalszy marsz.

Najemnicy dysząc ciężko szli ścieżką wycięta wieczorem.
Od rzeki ciągnęło wilgocią, unosiły się tez nad jej wodami zda się miliardy owadów, atakując każdą odkrytą część ciała.

Ale to właśnie one, a raczej niechęć narażanie na ich ukąszenia przez Simba, uratowały grupę.
Idący na przedzie Dzik podniósł w pewnym momencie ostrzegawczo rękę.

Momentalnie przypadli do ziemi.

Sierżant ruchem ręki wskazał kierunek, gdzie mają spojrzeć.

Rzeczywiście, gdy dżunglę zalała blask jednej z ostatnich flar w jej słabym świetle ujrzeli zarys opartego o drzewo człowieka i żarzący się ogienek palonego papierosa.

Nie, nie papierosa.

Niektórzy z nich rozpoznali zapach haszyszu, używali go nagminnie przed rozpoczęciem walki Simba. Zresztą któż inny mógłby obserwować misję ?

Od przeciwnika dzieliło ich może 15 kroków, to był cud że ich nie zauważył. Cud spowodowany otepiającym wpływem narkotyku. Wszyscy teraz bez wyjatku błogosliwi zielsko, które pozwolilo ich przeciwnikowi nie wykryc ich dotychczas. Ale to moglo się w każdej seskundzie zmienić.

Jednak ilu jeszcze czaiło się w mroku ? Nie wiedzieli tego, ale musieli błyskawicznie podjąć działanie.

Dzik zważywszy na bliskość rebelianta, nie mógł nawet szeptem wydać rozkazów, ciemności zaś ograniczyły możliwość przekazywania rozkazów gestami. Musiał zdać się na profesjonalizm i wyszkolenie swych ludzi.

Nie było chwili do stracenia.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 05-10-2008 o 14:30.
Arango jest offline