Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-10-2008, 11:36   #91
 
Rainrir's Avatar
 
Reputacja: 1 Rainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputację
-Przepraszam, Panno Torecci, lecz jestem jedynie pionkiem w całej tej operacji, choć muszę powiedzieć, że dość widziałem śmierci Bogu Ducha winnych ludzi-przerwał na chwilkę, wstając, i spoglądając na najwyższy punkt tej misji.
-Jestem bardzo wdzięczny za opatrzenie moich ran, teraz spokojnie będę mógł... wdrapać się tam-pokazał zdrową ręką na wieże-...zająć dogodną pozycje strzelecką i osłaniać was z każdej strony, dlatego jeszcze raz, bardzo dziękuje-Skłonił się lekko głową, po czym zapytał

Podszedł do "wieżowca", położył dłoń na nim, po czym obszedł dwa razy, szukając idealnego miejsca do wspinaczki.
Lina i hak.
Potrzebował tych rzeczy, postanowił poszukać w wiosce, w starej szopie.

-Ależ tu śmierdzi-powiedział do siebie, zakrywając usta i nos.
Linę znalazł od razu, niestety, była w strasznym stanie, a z hakiem było trudniej. Nie było żadnego.
Postanowił improwizować, znajdując zamiennik.
Zmierzył linę, na oko byłoby tego 3 razy wysokość wieży.
-Gdyby tak przerzucić, a potem o coś obwiązać, z drugiej strony mógłbym się wspinać-martwił go jedynie stan liny.

Przewiązał koniec sznura kamieniem, zakręcił kilkukrotnie, po czym wypuścił pocisk w powietrze.
Nie udało się, było blisko, spróbował jeszcze raz.
Tym razem wyszło idealnie.
Po drugiej stronie odnalazł koniec liny, podszedł z nim do drzewa, po czym obwiązał kilka razy. Tak, na wszelki wypadek.
Wrócił do miejsca rzutu, po czym mocno chwycił linę, mocno zaparł się o ścianę, i po chwili, powoli acz skutecznie wchodził pod górę.

Przetarł pot z czoła, ciężko oddychając.
Droga tu nie była prosta, ale dotarł w idealnym momencie.
Tam-tamy, bliżej niż przedtem.
W okolicy nic nie widział.
Spostrzegł, że poza misją, drzewa tworzą skuteczne okrycie, jedynie w kilku miejscach istniały niewielkie przerwy w dżungli.
Usiadł, i na spokojnie przygotował broń, widząc z góry jak wszyscy latają, niemal jak opętani po obozie.

Simba nagle nie pojawią się, od tak, mamy troszkę czasupomyślał, sprawdzając magazynek, pośpiech niekontrolowany mógł jedynie ich doprowadzić do zgubnej śmierci.
Postanowił sprawować głównie spoglądać w stronę, z której wyraźnie obiegają dźwięki bębnów.
Czekali jedynie na czterech najemników, którzy ruszyli lub byli przy samolocie.
Oraz na Simba.
 
Rainrir jest offline  
Stary 05-10-2008, 14:09   #92
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Misja 2.15 - 4.00

Wilk
krytycznie przyjrzał się węzłom i drzewu do którego przywiązał sznur. Choć to było stwierdzenie nieco na wyrost, bowiem był to raczej przypominający kolczastą kulę, może dwumetrowy krzak.
Najemnik miał jednak nadzieje, że roślina ukorzeniła się mocno zapewniając mu jako takie bezpieczeństwo.

Objął dłońmi linę i zapierając się butami o chropowatą powierzchnię ściany mozolnie rozpoczął wspinaczkę. Kilka razy bliski był wypuszczenia sznura i ześlizgnięcia się w dół.
W końcu usadowił się na górze wycierając w mundur poobcierane dłoni. Zraniona ręka pulsowała. Było tu niewygodnie i ciasno.
Niewielką przestrzeń zajmowały głownie dzwony i Wilk musiał przez dobra chwile szukać pozycji aż znalazł taką, która gwarantowała mu minimum komfortu.

Wbił wzrok w otaczająca go ciemność.


Egon obserwował z uwagą brzeg dżungli. Pas oczyszczonego terenu dawał im dobre pole ostrzału, ale niski murek był mizerna przeszkodą przed szturmem.

Wytężając wzrok lustrował ciemność spowijającą busz. Po jakimś oczy zaczęły go boleć oczy. Zdawało mu się, że widzi jakieś o ton tylko bardziej materialne od otaczającej je czerni cienie przemykające między drzewami.

Przetarł oczy próbując odegnać znużenie. Sam nie wiedział czy widział je naprawdę, czy tylko mu się zdawało...


Rozmowa przyniosła chwilę odprężenia obojgu, poczuli się na moment w innym świecie, kraju, mieście. Niestety trwała krotko brutalnie przerwana dźwiękami tam tamów.
Uśmiech momentalnie zniknął z twarzy lekarki.

- Dzieci - wyszeptała tylko i pobiegła w kierunku jednego z budynków.

De Werve przez chwilę śledził oddalającą się się sylwetkę dziewczyny, po czym zagryzł wargi.

Pieprzona rzeczywistość - przemknęło mu przez głowę.

Westchnął, poprawił pas z kaburą i skierował się do swej mizernej "armii".
Od początku ciążyło nad nimi jakieś fatum, ale tego już było za wiele.

Jak do diabła miał uratować kilkoro dzieci, czwórkę kobiet dysponując zaledwie sześcioma ludźmi, z czego większość była teraz w dżungli.

Jeśli Simba teraz uderzą nie wytrzymamy nawet minuty - dumał przyspieszając mimowolnie kroku.


- Żywych? My raczej staramy się zawsze odrywać im łebki - odpowiedziała Sophie i po chwili obie wybuchnęły śmiechem. Przeżyty stres, napięcie, spowodował, że ogarnęła je na chwilę rozbawienie sięgające histerii.

Patrzyły na siebie i chichotały nie mogąc się powstrzymać. Z oczu pociekły im łzy.
Dzieci obserwowały je z uwagą starając się zrozumieć co je tak rozbawiło. Wpatrywały się w kobiety z natężona uwagą, tak charakterystyczną dla maluchów usiłujących pojąć skomplikowany świat "dużych ludzi"

Oznaki wesołości zwabiły do budynku młodszą z sióstr.
Przez chwilę patrzyła nie rozumiejąc co się dzieje, po czym sama parsknęła śmiechem się przyłączając do Anny i Sophie.




Siostra Maria


Chwile trwał ogólny zamęt, Murzyniątka podniosły się i zaczęły tulić do trójki kobiet, inne szarpały za poły ubrań usiłując zwrócić na siebie ich uwagę.

Nagle jednak wszyscy aktorzy zamarli, nieruchomiejąc. Do ich uszu doszły odległe serie z automatów, wybuchy granatów, a w niebo poszybowały rakiety.

- In nomine Patris ... - zaczęła cicho siostra Maria żegnając się.


Okolice wraku 2.15 - 4.00


Pietrolenko
podpalił kłąb szmat i rzucił na polany benzyną stos.
Buchnął wysoki płomień i ogień zaczął z trzaskiem zaczął pożerać skrzynie i worki. Płonęły jasnym ogniem żywność, amunicja i lekarstwa niezbędna dla przetrwania odcietych przez rebeliantow obrońców plantacji SURCOUFu.

Patrzył chwile na ogień, po czym odwrócił się by pójść, za pozostałymi, którzy zniknęli już w dżungli.
Za plecami rozpętała się piekielna kanonada, aż mimowolnie pochylił się i ruszył biegiem. Nad głową zaświstały pociski. To zaczęła wybuchać amunicja z wraku.
Wkrótce dołączyły do nich głuche detonacje granatów, a niebo rozświetliły szybujące w niebo petardy.





Niosący ładunek Halder i Podkarpacki byli już pok kilku minutach solidnie zlani potem. Parna, nasycona wilgocią noc, nie przynosiła ukojenia ciału, ni płucom.
Ciężko dyszeli, gdy Dzik zarządził krotki odpoczynek.

- Dwie minuty. Powinien dołączyć do nas Pietrolenko.


Stali oparci o pnie drzew, czujnie rozglądając się wokół, gdy niebo strony pojaśniało a w dźwięki rozlegające niosące się po dżungli wdarła się brutalna kanonada.

- No i po samolocie - skwitował Halder, po czym dodał zdumiony - o schaise jak w Buenos, albo w Madrycie w Neujahr...

W buszu wyraźnie pojaśniało. W niebo mknęły petardy ciągnąc za sobą ogony iskier i zalewając okolicę raz po raz światłem, to znów pogrążając na sekundy wszystko w ciemnościach.





Z nocnej czerni wychynął niewyraźny kształt. Wszystkie lufy błyskawicznie skierowały się w jego stronę.

- Spokojnie to ja... - opowiedział się Jurij
- Ruszamy - zarządził sierżant.

Podnieśli ciężka skrzynie i w czwórkę rozpoczęli dalszy marsz.

Najemnicy dysząc ciężko szli ścieżką wycięta wieczorem.
Od rzeki ciągnęło wilgocią, unosiły się tez nad jej wodami zda się miliardy owadów, atakując każdą odkrytą część ciała.

Ale to właśnie one, a raczej niechęć narażanie na ich ukąszenia przez Simba, uratowały grupę.
Idący na przedzie Dzik podniósł w pewnym momencie ostrzegawczo rękę.

Momentalnie przypadli do ziemi.

Sierżant ruchem ręki wskazał kierunek, gdzie mają spojrzeć.

Rzeczywiście, gdy dżunglę zalała blask jednej z ostatnich flar w jej słabym świetle ujrzeli zarys opartego o drzewo człowieka i żarzący się ogienek palonego papierosa.

Nie, nie papierosa.

Niektórzy z nich rozpoznali zapach haszyszu, używali go nagminnie przed rozpoczęciem walki Simba. Zresztą któż inny mógłby obserwować misję ?

Od przeciwnika dzieliło ich może 15 kroków, to był cud że ich nie zauważył. Cud spowodowany otepiającym wpływem narkotyku. Wszyscy teraz bez wyjatku błogosliwi zielsko, które pozwolilo ich przeciwnikowi nie wykryc ich dotychczas. Ale to moglo się w każdej seskundzie zmienić.

Jednak ilu jeszcze czaiło się w mroku ? Nie wiedzieli tego, ale musieli błyskawicznie podjąć działanie.

Dzik zważywszy na bliskość rebelianta, nie mógł nawet szeptem wydać rozkazów, ciemności zaś ograniczyły możliwość przekazywania rozkazów gestami. Musiał zdać się na profesjonalizm i wyszkolenie swych ludzi.

Nie było chwili do stracenia.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 05-10-2008 o 14:30.
Arango jest offline  
Stary 12-10-2008, 17:45   #93
 
sante's Avatar
 
Reputacja: 1 sante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodze
Dzik złapał za ramię Haldera który stał tuż obok niego. W ledwo widocznym świetle księżyca, gestem ręki nakazał czekanie. Sam tymczasem udał się powolnym krokiem w przeciwną stronę, oddalając się równocześnie i od towarzyszy i od czarnego wojownika. Gdy uszedł dobre 15m przyłożył powoli karabin do barku i wymierzył w żarzący się punkt. Strzelił tylko raz i nie czekając na efekt, ruszył biegiem z nisko pochyloną głową w przeciwną stronę licząc na to, że uda się za nim pościg. Jeśli tylko wszystko pójdzie tak jak powinno, Simba zdradzą swoje pozycje, a pozostałą trójka jego towarzyszy to wykorzysta. Minus był jeden, w każdej chwili mógł oberwać serią w cztery litery, jednak i to nie byłoby takie złe, większa grozę budziło rozrywające rpg.

Dopiero gdy był pewien, ze jego ludzie włączyli się do walki, stanął w miejscu, odwrócił się i wymierzył bronią w miejsce, gdzie powinien być pościg.
 
__________________
"War. War never changes" by Ron Perlman "Fallout"
sante jest offline  
Stary 16-10-2008, 11:15   #94
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Omyłki zdarzają się każdemu, ale Marcus ostatnio mylił się niepokojąco często. Gdy się zatrzymali przed niespodziewaną przeszkodą w postaci odurzonego narkotykiem Simba Halder dałby głowę, że sierżant wyśle Silvę, by załatwił po cichu sprawę. Pomylił się. Gdy Dzik poszedł w las był pewien, że sierżant sam chce zdjąć po cichu czujkę i tym razem Halder nie trafił ze swoim osądem.
Zamiast tego dowódca zrobił coś, co kompletnie zaskoczyło Niemca. Strzelił do Simba i zaczął uciekać.
Halder który wcześniej przykucnął za skrzynią i przez lunetę karabinu obserwował ścieżkę widział jak Simba trafiony pociskiem osuwa się wzdłuż pnia drzewa na ziemię. Zaraz potem jakieś mroczne kształty zaczęły przebiegać przez ścieżkę, a zaraz potem w miejsce skąd strzelał Dzik z kilku miejsc poleciały krótkie serie z AK, jakieś nawoływania, odgłosy tupiących stóp, szelest liści i kołysanie się potrącanych w biegu roślin.
Z tego co mógł dojrzeć, a przede wszystkim słyszeć bandytów mogło być z kilkunastu, może nawet kilkudziesięciu. W każdym razie spora grupka.
Halder spojrzał na Ernesto i tylko mruknął :
- Z szablą na czołgi.
Silva w odpowiedzi tylko krzywo się uśmiechnął.
- A gdzie młody ? – spytał rozglądając się.
Podkarpacki gdzieś zniknął. Nigdzie w pobliżu nie było go widać.
- Pobiegł za sierżantem ? – Halder był szczerze zdumiony.
- Może sra w krzakach ? - rzucił z przekąsem Silva.
Marcus tylko pokiwał głową. Nawet to było całkiem możliwe. Niestety.
Niemiec i Rosjanin siedzieli cicho czekając, aż odgłosy walki przycichną w oddali.
Plan Dzika z pozoru szalony okazał się skuteczny. Odciągnął za sobą oddział Simba. Pozostawało mieć nadzieję, że sierżant jest dość twardy by się wykaraskać z kabały, w którą sam się wpakował.
Obaj najemnicy chwycili za żerdzie i tak cicho jak to było możliwe podjęli przerwany marsz.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 16-10-2008, 12:02   #95
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Ernesto Silva

Głupi Polak! Nie dziwne, że przegrywali każdą wojnę. Mieć takich żołnierzy?! I to niby miał być ten doświadczony, dowódca. Starszy sierżant, psia jego mać. Jurrij dopadł pozostałych i skrzyni w kilka szybkich kroków, ale nie zdążył nawet sięgnąć po nóż, gdy Dzik już przedzierał się przez krzaki. Po tym jak strzelił, Pietrolence zachciało się wyć do księżyca w pochwale dla głupoty ludzkiej. Czy on był ślepy? Na co kurwa liczył? Sam Jurij był niemal pewien, że mógłby tamtego położyć nożem w kilka chwil, ale nie, temu zachciało się strzelać. Pierdolić huk. Ale ogień, który rzygnął z jego lufy widzieli wszyscy Simba w promieniu minimum stu metrów. To tak jakby zapalić latarnię i krzyczeć "tu jestem".
Zamieszanie, które wybuchło, razem z Halderem przeczekali przy skrzyni, z odbezpieczoną bronią lustrując okolicę. Zniknięcia Podkarpackiego nie odnotowali póki kroki i strzały nie oddaliły się nieco. Zresztą nie zamierzali go szukać. Podnieśli skrzynię i licząc na to, że Dzik znajdzie drogę powrotną, ruszyli ku misji. Lepiej, żeby ci, którzy tam zostali, przygotowali się jakoś do obrony...
 
Sekal jest offline  
Stary 16-10-2008, 15:22   #96
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Anka, otarłszy łzy płynące z oczu, poczuła się dużo lepiej. Przecież nawet histeryczny śmiech jest śmiechem
I pewnie dzięki niemu, kiedy usłyszały i zobaczyły niezwykłe fajerwerki, nie wystraszyła się tak bardzo jak powinna.
- Wysadzili samolot. To dobrze, bo to znaczy, że wróci niedługo reszta żołnierzy – powiedziała głośno do Marie i dzieci. Niezależnie od tego, czy domyślała się prawdy, słowa porządkują rzeczywistość, a nazwane zawsze jest mniej straszne.
- Właśnie, pomódlmy się, aby dotarli do nas bezpiecznie – zareagowała, gdy Marie się przeżegnała. Miała nadzieję, że jej słowa uspokoją i zakonnicę i maluchy. Uklęknęła do modlitwy.
Przy akompaniamencie wybuchów rozbrzmiało Ojcze Nasz, mówione najpierw zbyt szybko, lecz i tak pomagające odzyskać spokój, skończone już w skupieniu, przez chór damskich i dziecięcych głosów.
Potem kazały dzieciom „zająć pozycje”, tak by nie narażały się na przypadkowe kule.

- Chyba pójdę zapytać de Werve,a, co mam robić. – mówiła cicho do Sophie Torecci - Przyzwoicie strzelam, a przecież chodzi o to by nie wpuścić tu Simba. – spojrzała na okno, przy którym wcześniej zamierzała się ulokować - Przydam się chyba jednak bardziej przy murze niż tu. Porucznik nie za bardzo ma w czym wybierać – uśmiechnęła się do Włoszki – może nie odeśle mnie do kuchni.
- A Maria i Terasa potrafią strzelać? Bo mam dodatkowy karabin. Macie w misji inną broń poza twoją strzelbą na słonie? – znowu się uśmiechnęła.

***

Po chwili odnalazła Lamberta.
- Gdzie mam zająć pozycję, poruczniku? Pilnujemy wszystkich stron, czy koncentrujemy się na bramie? Mało nas – przygryzła wargę, zaraz pożałowawszy tych oczywistych słów.
 
Hellian jest offline  
Stary 16-10-2008, 18:07   #97
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Kanonada i fajerwerki.
- Szczęśliwego nowego roku - mruknął de Werve rozglądając się.
Intensywność eksplozji i efekty wizualne dawały niemal pewność, że to najemnicy wysadzili resztę ładunku. Lambert spojrzał na zegarek i zagryzł wargi.
Za wcześnie niż według ustaleń, czyli Podkarpacki i Silva, razem z Dzikiem i Halderem lub zanim ci do nich dotarli - wysadzili to wobec groźby przejęcia przez wroga.
To oznaczało jedno - Simba byli już w sąsiedztwie katastrofy i w każdej chwili jakiś lotny oddział mógł podejść pod misję.

Sacre bleu! - zaklął biegnąc w stronę placu, gdzie ujrzał Bielańską wybiegającą z budynku.
Zasępiony słuchał brutalnego faktu jaki wypowiedziała *Mało nas. No armią faktycznie cholera nie jesteśmy*
Przetarł oczy i rozejrzał się. Hanka wciąż stała czekając na decyzje. *Ciekawe czy nasze Panie będą w stanie zabijać* pomyślał... ale zaraz przed oczyma stanęła mu Sophie z determinacją w oczach i ta swoją armatą w rękach tarzająca się po ziemi z Halderem. Spojrzał na sterlinga Hanki, wychowała się tu, z drugiej strony... ech, każdemu potrzebna tylko motywacja by zamienić się w zwierze żądne krwi tego, który chce skrzywdzić...
- Zostaniecie w szpitalu z dziećmi - odezwał się w końcu - Pani, Sophie i te dwie murzynki. Wygaście światła, żadnych podniesionych głosów, czy krzyków. Maluchy zgromadźcie z dala od wejścia i niech położą się na ziemi. - mówił szybko i zdecydowanie
*Jeżeli nie jesteś przekonany do tego co każesz robić swoim ludziom, to przynajmniej się z tym nie zdradzaj, lepiej zarażać pewnością siebie niż niezdecydowaniem, nawet w największym gównie (...)* - słowa Arne, dowódcy partyzantki z czasów wojny przebiegły mu po głowie.

- Broń musicie mieć przygotowaną i rozwalić każdego z Simba, który będzie chciał wejść do budynku. - spojrzał uważnie na dziewczynę odpalając papierosa - Nie wiem, czy zabiła już kiedyś pani kogoś, to nie jest miłe uczucie, jednak będzie Pani musiała walić w łeb każdego kto spróbuje tam wleźć. Nie muszę tłumaczyć dlaczego.


Rozejrzał się za Wilkiem i Egonem przywołując ich do siebie.
- Ty - zwrócił się do kaprala - zajmij dzwonnicę i ani jednego ruchu, będziesz mógł mieć oko na wszystko i mógł ściągać najniebezpieczniejszych z atakujących. Do wymiany ognia włączasz się dopiero po rozpoczęciu zabawy, wtedy większe szanse, że z początku nie wykryją twojej pozycji.
- Wy sierżancie...
- zwrócił się do Egona marszcząc lekko brwi - znajdźcie sobie taka pozycję, by móc kryć ogniem placyk przed szpitalem i mieć widok na łódź. Bez niej nie mamy szans uciec, toteż jesteście za nią odpowiedzialni.

Wyciągnął Browninga z kabury i przeładował.



- Nie mamy szans na normalna obronę misji, dlatego wciągniemy ich do środka w krzyżowy ogień. Na znak, czyli pierwszy wystrzał, macie poczęstować ich taka dawką ołowiu i granatów, by pożałowali iż nie są tarczami na poligonie. Znak daję ja, Panie w szpitalu gdyby chcieli sforsować drzwi, lub srg Egon gdyby zbliżyli sie do łodzi
Lambert strzepnął resztkę żaru z niedopałka i wrzucił go do kieszeni.

- Teraz jak najszybciej zróbcie w pomieszczeniu coś w rodzaju osłony. - rzekł z powrotem do Hanki
- Przewrócone solidne stoły, czy dechy za którymi można się skryć mogą uratować życie przed odłamkiem granatu - wypuścił dym - czasami, jak ma się szczęście
- Wy chłopaki w ciągu pięciu minut macie usunąć wszelkie oznaki naszej bytności tutaj. WSZELKIE - wskazał palcem na kieszeń w której spoczywał niedopałek.
- Misja ma wyglądać na opuszczoną - w oczach mu coś błysnęło i uśmiechnął się lekko - jak nam się nie uda, to jest nadzieja, że wykończy ich zupa z małpy. Do roboty


De Werve zaczął rozglądać się za miejscem dla siebie i zerknął w stronę dżungli, gdzie przedzierali się do nich czterej najemnicy... o ile jeszcze żyli
*Na Boga, pośpieszcie się*
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 17-10-2008 o 16:16.
Leoncoeur jest offline  
Stary 17-10-2008, 18:13   #98
 
Gruby95's Avatar
 
Reputacja: 1 Gruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemu
Nie wychylając się do przodu, szedłem z resztą, gdy ujrzeliśmy jak pod drzewem stoi koleś który pali papierocha. Mariusz nie palił, nie przesiadywał nigdy zbyt często w towarzystwie osób palących i nie potrafił po zapachu poznać co on pali. – Heh, to ma fajnie. Stoi sobie jak gdyby nigdy nic i sobie pali.Mariusz, poczekał na reakcje towarzyszy, a ponieważ było ciemno i nie widział jak Dzik wycelował w tego tajemniczego osobnika. Gdy usłyszał jak strzela, szybko się obrócił z AK47 w ręce, celując na wszystkie strony. Zdziwił się gdy zobaczył jak starszy sierżant ucieka. Mariusz nie wiedział co ma robić, zanim sprawdził czy ktoś jeszcze ucieka, zaczął biec za Dzikiem. Jakieś dwieście metrów dalej się zatrzymał by odsapnąć. – Eh, jak ja nienawidzę zajęć grupowych. Nigdy nie wiem kto co ma robić. – Pomyślał Mariusz po czym powiedział. – No to co teraz robimy? – Mariusz czekał na odpowiedź, ale jej nie usłyszał. – O kurwa! – Mariusz szybko zaczął macać powietrze wokół siebie by znaleźć jakiegoś człowieka, ale nic. – Był sam, rozdzielił się z grupy. – Fuck! Fuck! - Nie możliwe żebym pobiegł w złą stronę! Biegłem cały czas za Dzikiem. – W tedy Mariusz zaczął się rozglądać, by znaleźć drogę, którą tu wbiegną. Niestety nie znalazł. Wszystko wydawało się takie same. Drzewa, ziemia, niebo... – No to proszem pana, jesteśmy w dupie – Powiedział sam do siebie. – Cholera. Krzyknął bym, zawołał, ale nie wiadomo kto by się wstawił na moje wezwanie. Aż strach pomyśleć co by było gdybym trafił w ręce Simba.Mariusz usiadł na trawie i nagle naszła go myśl – Zaraz... Teraz jest dobra pora na drzemkę. Nie obudzi mnie tu żaden Ernesto, żaden sierżant... Ewentualnie jakieś krwiożercze zwierze, lub Simba. – Te dwa ostatnie, sprawiły, że Mariuszowi odechciało się spać. – heh, ile to już nie śpię? Trzy? Cztery dni? Jeśli się orientuje, to rekord guinesa był z sześćdziesiąt, albo i więcej. No cóż, nie będę tu siedział bezczynnie i czekał aż mnie znajdą.Mariusz otrząsną się, ochłoną i powolnym, ostrożnym krokiem, z wycelowanym przed siebie karabinem, ruszył w przód. Gdy już się uspokoił, zauważył błysk rzeki nad którą rozbił się samolot. Już miał tam ruszać, gdy ujrzał w głębi dżungli jakieś światełko. Prawdopodobnie było to jakieś ognisko, albo latarka. Mariusz starając się być opanowanym, ruszył tam celując karabinem.
 
Gruby95 jest offline  
Stary 17-10-2008, 20:38   #99
 
Rainrir's Avatar
 
Reputacja: 1 Rainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputację
Wrzawa pod nim sięgała zenitu, każdy z wielką ostrożnością biegał od pozycji do pozycji, trzymając broń w pogotowiu.
Piotr próbował ułożyć się na swym stanowisku, w taki sposób, aby wróg nie zobaczył, skąd pada strzał i nie zestrzelił wieży, oraz tak, by mieć pełną swobodę strzelecką.
Jego zadaniem było osłaniać wszystkich, być strażą pod niebem, aniołem stróżem. Cholernie trudna robota.

Strzał, krzyk, więcej strzałów. Dość blisko od wioski.
Czyżby grupie, która wyruszyła w dzicz, przytrafiły się poważne kłopoty?

Skierował swój wzrok w kierunku, w którym najprawdopodobniej zawrzała walka.
Nie było pewności, czy Simba nie próbują ich okrążyć.

Przetarł pot z czoła, przetarł powieki, wytarł pot z dłoni o spodnie.
Musi pewnie trzymać karabin w rękach.
 
Rainrir jest offline  
Stary 19-10-2008, 14:09   #100
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Misja 4.00 - 4.35 i 4.35 - 4.50





Ciemność nabiera zupełnie innego znaczenia w Afryce, w dżungli. O ile cywilizacja oznacza, że prawie nigdy nie możemy jej poczuć, to busz sprawia, że staje się ona wszechobecna, namacalna. Nie jest obok, to istota ludzka zdaje się w niej głęboko zanurzona.

Podobnych uczuć doznawał Dzik, gdy zabił wartownika i zgubił w końcu pościg kilku ścigających go Simba.
Niby w dżungli powinni mieć przewagę, ale nawyk otumaniania się haszyszem na pewno nie pomagał im w poscigu za najemnikiem. Zresztą przed parudziesiecioma sekundami sergeant słyszał za sobą krótka zajadłą strzelaninę z AK. Albo rewolucjonista o bujniejszej wyobrazni zobaczył w którymś z krzaków samego Mojżesza Czombę, albo najzwyczajniej na świecie zaczeli strzelać w ciemnościach do siebie nawzajem.

Obie mozliwości były tak samo prawdopodobne, wzruszył więc ramionami postanawiając nia zajmować sobie tym głowy i popatrzył w niebo. Słaby poblask na niebie po jego lewej ręce wskazywał miejsca gdzie dopalał się wrak, zatem przed nim byla Rzeka a misja po prawej.

Choć zapewne opóznił atak o kilka, czy kilkanaście minut musiał teraz pomyśleć o sobie i jak ułozyć jak najbezpieczniejszą marszrutę.


Skrzynia ciążyła coraz bardziej, nie pomagał im też fakt, że musieli cały czas bacznie rozglądać się dookoła. Co prawda Dzik odciągnął sądząc z zamieszaniu jakie wybuchło Simba z ich drogi, ale cmantarze są pełne tych co brali cos za pewnik.

Halder i Silva przypadli na skraju buszu. Teraz mieli przed soba najgorsze. jak przebyć osytatnie 60 metrów niczym nie osłonietego terenu ?

Przez rachityczne krzaki widzieli spokojnie, ciemne wody Rzeki sunące spokojnie o jakieś 20 metrów na lewo od nich.
- Pierdolony... - Halder z trzaskiem zabił kolejnego wielkości jak mu sie zdawało Heinkla komara, który usiadł mu na szyi.
- Jak nie Simba to te cholerne komary nas załatwią.


Podkarpacki szedł powoli w stronę światła.
Choć starał sie jak mógł, czasami jakaś pojedyncza gałązka. Dotarł w końcu w pobliże sporego ogniska. Tak w ogóle spostrzegł, że był na skraju polany o średnicy może 5 metrów.
Ale po co ktoś rozpalił tak duże ognisko w dżungli, które przecież widać było na kilkaset metrów dookoła ?
Torecci spojrzała na Annę
- Maria
strzela lepiej niż ja. Jej ojciec to niższy urzednik w jakiejś Kompanii, chyba Esso czy jakos tak, jej pradziadek był Burem. Strzelanie ma we krwi.
We trójkę, bo siostra Teresa pilnowała dzieci starały sie jak tylko mogły zabezpieczyc budynek. W końcu uznały że zrobiły co mogły. Gdzieś w buszu wybuchla dzika strzelanina...


Egon na razie mógł tylko wpatrywać się w ciemnośc przed sobą.
Widział rozbłyski strzalow czasami, ale nie miał zamiaru ani zdradzać swej pozycji, ani marnować amunicji. Podrapał się po ręcę - pieprzone mrówki, czy inne paskudztwo uznały ze jest widać bardzo smaczny.


Wilk tkwił jak ptak na gałęzi. Czasem dla sprawdzenia lustrował przez kilka sekund jak mu sie wydawało podejrzany wycinek dżungli. Raz czy dwa móglby przysiac, ze ujrzał kawałek munduru. Nie mógł jednak zbyt często tego robić, by nie zmęczyć oczu.

Poprawił się na swej grzędzie.


De Werve przykucnął w okolicach kapliczki i jeszcze raz zlustrował misję skrytą w ciemnościach. Wyglądała na opuszczoną, ale wątpił by Simba dali się nabrać.

Ktoś powiedział, że wojna to 90% czekania i 10% akcji. Miał rację, choc nie dodał że te 90% jest najgorsze.

Spojrzał na zegarek - była 4.35.


Misja 4.35 - 4.50


Pierwszy pocisk ciagnąc za sobą smugę białego dymu wyprysnął z dzungli i wyjąc jak potepieniec mijając o dobre 10 metrów budynek kapliczki pomknał hen, gdzieś nad Rzekę, by tam eksplodować w kuli ognia.

Drugi był celniejszy trafił jeden z małych domków dla gości i w niebo strzelił snop ognia i dymu. Budynek momentalnie zapalił się jak pochodnie zalewając drgającym światłem okolicę.





Celowniczy trzeciego jakby przeraził sie skutecznością poprzednika i posłał swój zupelnie Panu Bogu w okna.

Do diabła - oni celują w kapliczke uświadomił sobie pilot.
Jeśli maja takich strzelców, to moze nie byc tak zle - dobrze nie skończył, gdy czwarty pocisk z RPG wykrecil jakis dziwną beczkę w powietrzu wyrznął prosto w węgieł szpitala. W górę wystrzeliły belki, fragmentyu, stołów i łóżek.
Budynek jakby steknął i przechyllił się na bok. Jego ściany rozchylily się tworząc malownicze V.

Z dzungli zaczeło płynąć rytmiczne :

Mulele maj Mulele maj !!!!

Miały szczęście, że nie były ciekawskie, tylko leżały płasko na ziemi ewentualnie raz na jakiś czas podnosząc głowy. Tylko chyba to uratowało obie dziewczyny, gdy uderzył w budynek rakietowy pocisk.
Ściany, któreod biedy mogły zatrzymać pociski AK 47 nie miały szansy z granatnikiem. Wrecz przeciwnie - zadziałały jak kartacz. Fala fragmentów mebli, belek, ułomków przemknęła przez budynek wymiatając wszystko po drodze.

Salę skryły kłęby ostrego kordytowego dymu utrudniając oddychanie i ograniczając widoczność.

Dał sie w nim słyszeć wysoki, rozdzierający krzyk wibrujacy w powietrzu. Nie wiedziały, dziecka czy kobiety.

Mulele maj Mulele maj !!!!

Usłyszeli rytmiczny dzwiek tam tamów i jednoczesnie z buszu wysypała się fala wrzeszczących Simba.
Biegnąc strzelali na oślep z Kałasznikowów i zaraz na początku jeden czy dwóch padło ugodzonych w plecy przez towarzyszy. Jednak reszta nie zwracała na to uwagi zasypując teren misji lawiną pocisków. Bylo ich może 25 - 30.

Z buszu siał pocikami jakis pojedyńczy Diektiariew. Widać miał co któryś pocisk w magazynku załadowany smugowymi, bo między budynkami zaczeły rykoszetować świetlne robaczki.

Mulele maj Mulele maj !!!!



 

Ostatnio edytowane przez Arango : 19-10-2008 o 16:48.
Arango jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172