Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2008, 19:07   #27
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Ernest de Sept Tours

Jak zwykle o godzinie siódmej do pokoju wszedł lokaj korzystając z drzwi tylko dla służby i odsłonił okna. Ten człowiek musiał mieć zegarek zamiast serca. Punktualność bywa chorobą. Ale jeśli łączy się ze sprzątnięciem pustych butelek, przyniesieniem wody do porannej toalety i mocnej kawy można ją jakoś przeżyć.
- Siostrzenica hrabiny przesyła pozdrowienia i pyta czy nie miałby pan ochoty na wspólne zwiedzanie miasta i obejrzenia przedstawienia w avalońskiej oberży "The Tiger Lily". - suchy rzeczowy ton odegnał resztki snu.

Luca Luccini

- To nie jest ważne, kim jestem mój drogi. - rozbawienie czaiło się w głosie mężczyzny odzianego w niebieski atłas. - Natomiast zupełnie inaczej wygląda twoja sytuacja. Zależy głównie od tego, co też powiedział ci ten księżunio, prawda Helmucie?
Zwrócił się do czarnowłosego dowódcy najemników, który przytaknął. Cofając się byłeś pewien, że mieli sporą przewagę. Co najmniej dziesięciu chłopa przeciwko tobie. Sam pewnie byś sobie poradził, ale ta dziewczynka. Kiedy złapałeś dziecko pod pachę, zaczęło drzeć się w wniebogłosy.
Schody na dach - jedyny ratunek. Jedno skinięcie i ludzie Helmuta ruszyli za tobą. Przeskakiwałeś po kilka stopi do góry i w końcu wyjście na dach. Szabla w zęby i po drabinie do góry. Dziewczynka płakała (nawet nie podejrzewałeś, że można uronić tyle łez w tak krótkim czasie) tyle że bezgłośnie. Widocznie intuicja podpowiadała jej takie rozwiązanie.
Dach prezentował się równie nieciekawie jak i cały budynek. Każda klepka zdawała się sugerować, że zaraz odpadnie. A wraz z nią kilka sąsiednich. Gorzej, że ten budynek zdawał się niższy od pozostałych dokoła i cofnięty w tył względem uliczki. Nagle zdałeś sobie sprawę, że słyszysz muzykę. Harmonia, skrzypce i tamburyn. Chór kobiecy wyśpiewywał radosną piosenkę. Melodia zdawała się coraz głośniejsza. Z prawej strony nadjeżdżał wóz cygański tempem patrolowym. Kobiety tańczyły dokoła niego. Na dachu siedział chłopiec i głaskał kota wielkości małego psa, a nad jego głową dwóch mężczyzn żonglowało nożami. Wszyscy uśmiechnięci zapraszali na występ. Odległość między dachem, a wozem wynosiła jakieś sześć metrów. Zauważyłeś, że jeden z cygańskich żonglerów przyglądał ci się zaintrygowany. Odgłosy na poddaszu z chwili na chwilę stawały się coraz głośniejsze.

Aza Davidova

Zastał ich ranek. Siedzieli prawie nieruchomo. Ona opierała głowę o jego kolana, on głaskał ją swoją żylastą dłonią po głowie. Przez uchylone okiennice do wozu wpadało powietrze zapowiadające nowy dzień. Chłodne i wilgotne. Niebo barwiło się coraz szybciej błękitem. Pierwsze nieśmiałe promienie wpadły do pokoju oświetlając fragment oparcia fotela bujanego, który zajmował Założyciel oraz fragmenty nóg Azy, które dziewczyna rozłożyła wygodnie na podłodze.
- Nadal tego chcesz? - powietrze zdawało się wibrować od niskiego barytonu starca.
Otarła policzek o kolano starca jak kot i uśmiechnęła się.
- Już czas. Już najwyższy czas na mnie.
Założyciel pochylił się i ucałował ją w czubek głowy.
Przymknęła oczy.
- Wiedziałeś, że to się znowu stanie. - złapała delikatnie jego dłoń i przywarła do niej policzkiem. Jego skóra zdawała się jak cienki papier odsłaniać wszystkie żyły. Napinała się na kostkach palców. Azie zdawało się, że zaraz może pęknąć. Jednocześnie zdawała się miękka, jakby porastał ją niewidocznym meszek.
- Wybacz mi ojcze.
Założyciel uśmiechnął się dobrotliwie.
- Pragniesz być wolna. Jeśli mogę ci ofiarować twoje marzenia, jestem szczęśliwy córeczko. - pogładził ją po policzku - Bardzo szczęśliwy.
Siedzieli tak jeszcze tylko chwilę. W obozie zaczynało budzić się życie.
Do ich wspólnego świata napłynęły nowe dźwięki zaburzając spokój. Odgłos szybkich kąpieli w wodzie z wiadra. Karmienie ptactwa. Syk ognia pożerającego chrust pod garnkiem świeżego mleka. Płacz niemowląt.
- Przynieś nam coś do zjedzenia. - Założyciel wstał z fotela. W odpowiedzi jedynie kiwnęła głową i wyszła.

Przed wozem postawionym tuż obok stała Żanna i starała się jednocześnie skroić chleb, upilnować mleka i uciszyć pięcioletniego siostrzeńca. Aza szybkim ruchem zdjęła kociołek z ognia. Jeszcze chwila, a trzeba by ponownie doić kozę. Nie odzywając się, przyglądała się kłótni między dzieckiem a kobietą.
- Pokroić za ciebie? - rzuciła cicho, zabierając jej nóż, który znalazł się w zasięgu ręki pięciolatka.
- Aza! Cieszę się, że cię widzę. - rzuciła rozradowana Żanna, uśmiechając się od ucha do ucha. - Mogłabyś?
Dziewczyna przelała mleko do kubków i nakroiła kromki, po czym posmarowała je obficie smalcem. Kilka złapała w dłoń, w drugą biorąc dwa pełne kubki.
- Zjem dziś z Założycielem.
Żanna pokiwała głową ze zrozumieniem.

Aza wsunęła się przez uchylone drzwi. Cudem nie potknęła się o tą parszywą kupkę sierści, któa właśnie wpadła na cudowny pomysł, żeby zaatakować jej stopy. Założyciel całą swoją uwagę poświęcił tymczasem pergaminowi, na który przelewał swoje myśli. List. Kolejny list. Dziewczyna westchnęła. Postawiła kubki na biurku tuż obok kałamarza i niedbałym ruchem zrobiła trochę miejsca (zrzucając po prostu kilka książek na podłogę) na kanapki.
- Powinnaś z większym szacunkiem odnosić się do czegoś, co daje wiedzę.
Opadła na krzesło z anielską cierpliwością znosząc ostre pazurki ostrzone na jej spodniach.
- Powinnam. - ugryzła kanapkę. - Ale jakoś nie potrafię. Uważam, że ludzie nie potrafią przelać mądrości na papier, aby ona na tym nie straciła.
Starzec spojrzał na nią.
- To dość ostra opinia.
Aza uśmiechnęła się gorzko półgębkiem.
- Nie, to opinia kogoś, kto nigdy nie nauczył się czytać.
- Ty umiesz czytać.
- Założyciel uniósł jedną brew.
- Poniekąd.
- Skończę pisać, zjemy i musisz dla mnie coś załatwić.
- Oczywiście ojcze.


Aza przeciągnęła się. Złapała za brzeg spódnicy i zawiązała ją w duży supeł na udzie. Rozczarowaniem dla każdego, kto myślał, że bezkarnie będzie oglądał jej nogi, okazały się, że ma jeszcze na nich spodnie. Zawsze nosiła spodnie pod spódnicą. Nigdy nie wiadomo, kiedy nieskrępowane ruchy mogą okazać się potrzebne. Rozejrzała się. Konie stały nie osiodłane, prócz jednego. Sama nie miała najmniejszego zamiaru brać któregokolwiek.
- Ty, tutaj tak wcześnie?
Odwróciła się na pięcie, kiedy za jej plecami niespodziewanie rozbrzmiał głos Siły. Uśmiechnęła się.
- Muszę jechać do miasta.
Po jego ustach błąkał się złośliwy uśmieszek.
- Nogi masz przecież zdrowe. A przynajmniej tak wyglądają.
- Cieszę się, iż potrafisz je docenić, jednak to polecenie Założyciela.
- wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok w stronę koni, aby ukryć lekki rumieniec.
- W takim wypadku - bezceremonialnie złapał ją za dłoń i pociągnął w stronę czarnego ogiera - nie ma o czym mówić.
Pod wpływem jego uśmiechu zmiękły jej nogi. A on, jakby ważyła tyle co piórko, wrzucił ją lekkim ruchem na grzbiet osiodłanego zwierzęcia i szybko znalazł się zaraz za nią.
- Ale...
- Sama powiedziałaś, że musisz się dostać tam szybko. Ja również. Ogier wróci ze mną do obozu. Chyba, że masz inny pomysł?
- oczywiście pytanie było czysto retoryczne i zadał je po tym, jak zasugerował zwierzęciu galop w stronę centrum Chaoruse.

Dzwon wybijał dwunastą. Nienawidziła tego miasta i teraz wiedziała dokładnie czemu. Tutaj wszędzie było daleko. Dostanie się w jakikolwiek punkt miasta w krótkim okresie czasu graniczył z cudem. Szczęka bolała ją od wymuszonych uśmiechów i gładkich słówek. Jeszcze chwila i wypadną jej zęby. Co nie zmienia faktu, że dzięki temu nie straciła tyle czasu. Skróty, podwożenia, wskazówki. Coś za coś.
Ale najgorsza zdawała się ta temperatura. Całe jej ciało zdawało się pocić. Nawet włosy zawilgotniały. Powietrze zdawało się przyklejać do gardła.
Aza opadła znużona na krawędź fontanny. Wilgotna mgiełka kropel rozbijających się na tafli wody przyjemnie chłodziła plecy. Dłonie włożyła do wody. Co za przyjemność!
- Aza! Aza! - małych chłopiec o cygańskiej urodzie podbiegł do niej i wyszczerzył swoje bieluśkie ząbki w uśmiechu. I po odpoczynku.
- Co ty tu robisz, Dante? - rzuciła do chłopca, kiedy ten siadał tuż obok niej.
- Zmieniam Davide i wyprowadzam Sevillo.
Dziewczyna uniosła brwi do góry.
- Przecież on nie wymaga opieki.
Chłopiec wyciągnął cukierka z kieszeni. Karmelek szybko zniknął w czeluści jego lekko umorusanej buzi.
- Ale Założyciel prosił, że skoro teraz przypomina kota, to mamy mu towarzyszyć. - rozejrzał się bacznie i zmrużył oczy, jakby kogoś szukał wzrokiem. - Zresztą teraz sterczy na dachu. Ale już muszę iść.
Rzucił się dziewczynie na szyję i złożył pocałunek na policzku klejącymi ustami.
- Pa pa!
Azie od razu poprawił się humor. Może to przez ten aromat karmelka? Jeszcze chwilę spoglądała za szkrabem, który zaczepił jakąś dziewczynę i zaczął tarmosić ją za rękaw. No nic, na nią też już przyszła pora.
Przeciągnęła się i dziarskim krokiem ruszyła w kierunku zabudowanego placu handlowego.



A tam wystarczyło znaleźć bladoróżową kamienicę z szyldem ozdobionym lilią. Nazwy wymyślnie artystycznie wyrysowanej na przestrzeni ściany i tak nie potrafiłaby odczytać. Głupie theańskie zwyczaje. Problemem było, że większość kamienic było koloru bladego różu. Wspaniale! Zapowiadało się piękne popołudnie, spędzone na tłocznych uliczkach zakrytych dachem i śmierdzących rybą. No cóż.

Kiedy już straciła nadzieję, a przypadek sprawił, iż niechcący potrąciła jakiegoś mieszczanina, jej wzrok pad na szyld. Kajając się miała dużo czasu go dokładnie obejrzeć. Nazwa wyraźnie głosiła "The Tiger Lily". W pół słowa przerwała napuszonemu bogaczowi i zeszła, zgodnie za strzałką, do piwnicy. Sala pękała w szwach. Oświetlały ją tylko nieliczne świece i odpowiednio ustawione zwierciadła. Przedzieranie się w stronę sceny trochę trwało. Ludzie wbijali jej łokcie pod żebra, deptali po stopach, kilka razy prawie nie wywrócili. W końcu zmęczona i wściekła dostała się pod scenę. Stamtąd należało jedynie szybko przemknąć po scenie i zanurkować za kotarę, gdzie znajdują się kulisy. Poprawiła włosy i bezczelnie stając komuś na plecach skoczyła na scenę, od razu szczupakiem rzucając się za płachtę czerwonego materiału.
- Hej! Tu nie wolno wchodzić. - potężne łapy zacisnęły jej się na ramionach, zanim zdążyła rozejrzeć się dokoła.
- Puszczaj! - starała się wyrwać, ale rosły facet był tak cztery razy silniejszy od niej. Mógłby startować w konkurencji podnoszenie słonia. Czasami żałowała, że urodziła się kobietą. Ale nie płacze się nad rozlanym mlekiem.
- Puść mnie!! Na Ziemię Przodków, puszczaj! - warknęła. - Muszę porozmawiać z monsieur Martynem Jacques.
- Ha! Każdy by chciał. - małpiszon podniósł ją bez większych problemów i skierował się do drzwi na zewnątrz.
- Jak mnie wywalisz to wrócę oknem!
Kiedy już zapewne chciał jej odpowiedzieć "Tu okien nie mamy", Aza szarpnęła się i zza dekoltu wyjrzał jej medalion z symbolem Cyganerii.
Małpa zamarła. Dzisiaj dziewczyna miała niesamowicie dużo szczęścia i nie musiała za bardzo się też starać. Czyżby los miał dzisiaj dobry dzień?
- Z polecenia Założyciela chcę rozmawiać z Martynem Jacques. - rzuciła chłodno. Jej dłonie zaczynały drętwieć od mocnego uścisku.
- Ryszardzie puść naszą przyjaciółkę. Nie chcemy, aby jej się coś stało, prawda?
Dłoń wyrosła z ciemności i poklepała olbrzyma po plechach. Ten w końcu postawił dziewczynę na ziemi. Tak skłoniła się lekko drugiemu mężczyźnie, który uratował ją przed kombinowaniem, jak dostać się do tej piekielnej piwnicy jeszcze raz.



- Nazywam się Aza Davidowa.
Mężczyzna kiwnął głową i polecił Ryszardowi przynieść herbatę.
- Chodź dziecko, zapewne masz nam coś do przekazania?


Maike Nathalie Siversten


Mrok uderzył cię zaraz po wkroczeniu do chłodnej piwnicy, ale zdawał się pasować idealnie do tego miejsca. Jak ubranie szyte na miarę. Ledwo zdążyłaś zająć miejsce, kiedy światła odbite od zwierciadeł padły na trzech mężczyzn. Zaczęło się.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=TOVSp-fYUQc[/MEDIA]

Nawet nie zauważyłaś, kiedy przedstawienie się zakończyło. Zapadła cisza. Ludzie nie byli pewni czy klaskać. Nieśmiałe uderzenia w dłonie rozbrzmiewały zwielokrotnione echem po sali. Podniosły się ciche szepty. Zaczęto powoli opuszczać lokal. Przez coraz to otwierane drzwi wyjściowe do wnętrza wpadała wesoła muzyka cygańska.
- Wóz cygański stoi przed wejściem! - usłyszałaś ucieszony głos kobiety, która przyspieszyła w stronę wyjścia. Widocznie chciała zmyć trochę makabry zdrowym rubasznym śpiewem cygańskim.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 06-10-2008 o 16:39. Powód: obrazek Martyna się nie chciał wgrać ;]
Latilen jest offline