Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2008, 23:47   #31
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Luca Luccini

Skoczyłeś akurat w momencie, kiedy na dach dostał pierwszy z goniących was ludzi. Ogarnął cię pęd powietrza.
Widziałeś jak żonglerzy zaczynają coś do siebie wołać. Dostrzegłeś, jak chłopiec z kotem zeskakuje do woźnicy i coś do niego szepce. W tym momencie najważniejszy był odpowiedni upadek. Udało ci się wyłapać jednak nagłe urwanie się muzyki i jakiś tupot.
Zanim dotknąłeś dachu, otoczyli cię cyganie. Podtrzymali, choć nie musieli.
- Nic Ci nie jest? - rzucił po montesku ten, który odebrał do ciebie przerażone dziecko.
Usłyszałeś jeszcze "wiśta wio!" i konie ruszyły z kopyta. Na dachu stało kilku mężczyzn, ale żaden nie odważył się na skok. Możliwe, że wóz ruszył za szybko. A może dlatego, że dostrzegli spojrzenie cyganów. Ci nie mieli by żadnych oporów, aby użyć swoich noży do ćwiczenia w rzucie do celu.
- To gdzie was paniczu podwieźć? - rzucił chłopiec wdrapując się na dach i w uśmiechu pokazując bieluśkie ząbki.


Maike Nathalie Siversten

Dante miał właśnie się ucieszyć, kiedy nagle jedyne zamknięte okienko otworzyło się z trzaskiem i zaczęła w niego w dość energiczny sposób wychodzić zielonooka dziewczyna. Wyglądała na wściekłą. Nie, wściekła to mało powiedziane. Od niej tchnęło morderczymi zapędami.
- UBIJĘ ICH! - wrzasnęła po usuryjsku, aż się tynk z kamienicy posypał.
Ktoś wewnątrz starał się ją siłą utrzymać w środku.
- Nie, daj sobie spokój.
- Zatłukę jak psy!
- warczała i nagle wasze oczy się spotkały. Połknęła kolejne przekleństwo.
- To ona! - wesoło zakrzyknął chłopiec.
Na widok Dantego z Azy wyszło powietrze. Choć zeźlona mina się nie zmieniła.
- WidzÄ™.
- Ona ściągnęła Sevillo.
- Dante uśmiechnął się do niej promiennie, udając że nie odpowiedziała.
- Gratuluję. - rzuciła próbując się uśmiechnąć. Nie wyszło jej. Włożyła nogę z powrotem do wozu i zatrzasnęła za sobą okiennicę.

Aza Davidova

Myślała, że dzisiejszy dzień był udany. Tylko tak jej się zdawało. Początkowe szczęście szybko zmieniło się w totalne fiasko. Już drugi raz przeklinała matkę, że nie urodziła jej mężczyzną. Ten nadęty, pretensjonalny, śmierdzący kupiec złożył jej jednoznaczną propozycję. Zęby same się zacisnęły. Jak żałowała, że nie wzięła dzisiaj - akurat dziś! - bata. Już by nim mu grzbiet wysmagała!
- Odejdź pókim dobra.

A on dalej nie odpuszczał. Dalej swoje. Jej źrenice skurczyły się same, oczy zdawały się fosforyzować. Powinna pilnować języka w mieście. Policzki płonęły. Powinna trzymać się z dala od kłopotów. Ale kiedy one same do niej przychodzą! On ją obraża. Wdeptuje jej dumę buciorami w ziemię. Przecież nic takiego nie zrobiła, żeby go sprowokować. Pierwsza odmowa przez gardło przeszła jej nawet spokojnie. Dlaczego mężczyźni "nie" rozumieją jako przyprawione "tak"? Pięści same się zacisnęły. Była na skraju cierpliwości. A on ją znów obraził. Zdarzali się i gorsi. Jeden kiedyś skręcił jej rękę. Ale wtedy nigdy nie była sama. Nigdy też nie widziała tak odrażających oczu u mężczyzny. Tak pełnych chuci...

Spoliczkowała go.

Gdyby była bogatą głupią szlachcianką przeszłoby to echem w kronice towarzyskiej, ale nie ważyłby się jej dotknąć. Nawet gdyby oferowali jej królestwo, nie zgodziła by się zostać szlachcianką. Była tylko młodą cyganką. Dlatego już oczami wyobraźni widziała te jego ordynarne dłonie na swoim gardle. A tu nagle, jak z pod ziemi pojawił się ten... jegomość. Jego przyjemny głos przeciął napięcie, odwrócił bieg przypadków. Ktoś ją uratował nie mając w tym interesu? Rozumiała Cyganie, ale nieznajomy z ulicy? I jeszcze pytał, czy jej nic nie jest. Zresztą jak się do niej zwrócił? Panienko? Niemożliwe.

Trudno było uwierzyć własnym uszom. Zaskoczył ją. Sama nie wiedziała, co też odpowiedzieć. Opaska na oku dodawała tajemniczości, ten uśmiech zapewne zjednał mu niejedną białogłowę, ogólnie interesujące rysy. Strój wskazywał na dobrze urodzonego. Może chciał zająć ich miejsce? Jej mina stężała. Dziękuję stopiło się zanim dotarło do gardła. Już chciała mu powiedzieć, co też myśli o takich jak on, kiedy usłyszała ten dobrze znany tępy odgłos. W powietrzu coś poczuła. Wyostrzyła zmysły.

- Miło mi panią poznać – wydukał. – Sept Tours jestem.
I zwalił się na ziemię. "No i łódź zatonęła." rzuciła w myśli Aza.
Zakręciło jej w nozdrzach...To krew! Zapach malin zmieszał się z metaliczną nutą posoki. Kalkulacja potrwała urywek sekundy.

- ŻANNA!! - wrzasnęła tak, że szyby zadzwoniły w oknach i pochyliła się nad rannym. Posadziła. Nie żeby to takie proste było, nie ma jak prawie bezwładne ciało. Używał dobrej wody toaletowej, to musiała mu przyznać.
- Aza Davidova, miło mi. - uśmiechnęła się do niego i niechcący zawadziła o jego, co by nie mówić, piękne włosy. Zadbane. Słyszała swoje serce, biło szybciej. Nie tak łatwo utrzymać na wpół nieprzytomnego mężczyznę, żeby siedział. Kubrak przemakał jego własną krwią coraz bardziej. "Nie dobrze".

"To musi boleć." Zagryzła na chwilę dolną wargę. Nigdy nie pragnęła, aby ktoś za nią cierpiał. Sprawnym ruchem jednej ręki otworzyła medalion ze znakiem jabłka i wyciągnęła zielony listek. Umieściła go pod językiem mężczyzny.

- To uśmierzy ból, przyrzekam. - powiedziała miękko i ponowie jej twarz rozpromienił uśmiech. Zawsze wierzyła w to, że nawet nieprzytomni wszystko słyszą. Tak samo jak zmarli.
Żanna nadbiegła wraz z dwiema kobietami.
- Co się stało? - rzuciła po usuryjsku, kiedy w cztery starały się podnieść Sept Tours'a delikatnie.
- Miałam mały incydent.
- To dlaczego on jest ranny?
- podejrzenie dotknęło Azę bardzo.
- Bo mnie uratował, a jak myślisz?

Jakimś cudem przeniosły go do wozu. Został szybko ułożony wewnątrz na prowizorycznym łóżku. W każdym wozie na wszelki wypadek wożono siennik. Zebrało się pięć Cyganek i obejrzały ranę. Aza zajrzała im przez ramię. I już wiedziała, będzie się trochę paprać, ale był w dobrych rękach. Cyganki znały moc ziół. A przecież pomógł jednej z nich. Pomógł jej.
- pię...kne zie...lon...e oczy... - Sept Tour bredził w malignie.
Musi być, że bredzi. Żanna popatrzyła na dziewczynę wymownie.

Znów ją zaskoczył. Uśmiechnęła się półgębkiem. Niezwykły był z niego arystokrata.
- Ja go opatrzę. - powiedziała przepchnąwszy się poprzez kobiety.
Pomogły jej. Razem natarły ranę maścią koloru zgniłej kapusty (dobrze, że przynajmniej nie śmierdziała) i przykryły grubym liściem łopianu. Potem obwinęły naprędce przygotowanym bandażem.
- Może gorączkować. - Żanna podała Azie miskę z wodą i szmatkę.
Dziewczyna przytaknęła. Otarła jego spocone czoło chłodnym kompresem. Teraz miała więcej czasu przyjrzeć się jego opalonej twarzy. Właściwie powinna zdjąć tę opaskę zakrywającą pewnie niewidzące oko, ale nie miała odwagi. Kiedy ktoś chowa coś przed całym światem, to raczej nie cieszy go ludzka ciekawość.

Któraś z kobiet podała jej kapelusz Sept Tour'a. Lekko wilgotny na brzegu, pewnie wpadł do soku, gdyż pachniał malinami. Uśmiechnęła się w podziękowaniu i położyła go tuż obok jego głowy. Otarła jego twarz ponownie. Pomyliła się wcześniej. Te regularne rysy, tajemniczy półuśmiech, ta grzywa włosów... Po prostu był śliczny!
Co więcej nikt do tej pory nie zaskoczył jej tak bardzo w tak krótkim czasie. Rzadko się zdarzało, aby zabrakło jej słów w gębie.

Kobiecy śpiew uniósł się w powietrzu. Aza sama nuciła nie spuszczając oka z chorego. Pomóc nieznajomej. Kiedy ktoś ostatnio okazał jej dobre serce poza Cyganerią? I jeszcze to jak się jej przedstawił. Wspomnienie wywołało na jej ustach lekki półuśmiech. "Miło mi panią poznać. Sept Tours jestem."

Sept Tours! Zerknęła dyskretnie w stronę dłoni mężczyzny. Pierścień z takim samym znakiem jak na porannym liście. Trochę zdobienia inne i widać, że nosi go już od dłuższej chwili, ale to to samo! Zresztą Ojciec Baltazar też taki miał na palcu.

W mieście może być wielu mężczyzn o tym nazwisku. Zmarszczyła czoło. Nie lubiła się okłamywać. To musi być on. Przypadek (niestety nieszczęśliwy), ale nie ma wątpliwości. A to świetnie. W końcu spotkała kogoś, z kim będzie podróżować i co? Raniono go! I to jeszcze z jej powodu. Wyrzuty sumienia z wolna zaczęły ją nękać. Teraz jego twarz wyraża spokój, potem z pewnością poznaczy ją nienawiść względem Azy. Ale wstawił się za nią i właściwie nie oczekiwał niczego w zamian.

Sama przyłożyła sobie kompres. To nie jej wina, to wina tego kupca. Tego wstrętnego odpychającego mężczyzny. Tego arystokraty. W jej duszy brzmiało to jak najgorsza obelga. To on ją zaczepił i on go ranił. Powinni go powiesić!

Kawaler zamruczał coś nieprzytomny. Ulżyło mu, gdy przetarła jego twarz i szyję ponownie zmoczonym kompresem. Cudownie. Poznała pierwszego człowieka z drużyny, wydał się sympatyczny, a teraz ją znienawidzi. Jak można tolerować kogoś, przez kogo ląduje się nieprzytomnym w łóżku? Zagryzła dolną wargę. To nie powinno tak wyglądać. Powinna była od razu uciec. Albo drzeć się wniebogłosy.
- Tak mi przykro. - szepnęła do Sept Tour'a ponownie chłodząc jego czoło.

Przecież nie ruszy z kimś, kto jej nie znosi. Założyciel wyśle kogoś innego. Zamarła.
Poczuła się, jakby ktoś nagle skrócił jej smycz. Nie będzie podróży. Nie będzie wolności. Będą kolejne przedstawienia, kolejne miasto, kolejni podpici kupcy. Powoli nienawiść zaczęła drążyć jej serce. Ten kupczyk odebrał jej wolność. Był jak metafora wszystkiego, co stara się stanąć na jej drodze. Usta stały się linijką. Pięści same się zacisnęły. Może gdyby teraz zaczęła ich ścigać, to jeszcze istnieje szansa na dopadnięcie tego bydła? I to oni, Cyganie to zmora miast! Biały karzełek a nie prawda!

Nie mogła się zajmować Sept Tour'em. Jeśli się obudzi i ją zobaczy to... Najbliżej było okno. Otworzyła okiennicę i zaczęła przez nie wychodzić.
Blazej, który zwykł grać na harmonii, złapał ją w pół (odrzuciwszy instrument) i starał się powstrzymać. Jej gniew nikomu nie wyjdzie na dobre. Ba, tylko gorzej może się zrobić!
Wyglądała na wściekłą. Nie, wściekła to mało powiedziane. Od niej tchnęło morderczymi zapędami.
- UBIJĘ ICH! - wrzasnęła po usuryjsku, aż się tynk z kamienicy posypał.
- Nie, daj sobie spokój. Błagam. - Blazej mocno zaciskał ręce wokół jej pasa. Zaczął odmawiać "Ojcze nasz" w duchu. Starała wystawić się nogi za okno i przyciągała się dłońmi do wolności.
- Zatłukę jak psy! - warczała i nagle zauważyła jakąś dziewczynę co trzymała Dantego.
- To ona! - chłopiec wykrzyknął rozradowany.
Uśmiechnął się tak rozbrajająco. Z Azy wyszło powietrze. Blazej dziękował Theusowi za dzieci w Cyganerii.
- Widzę. - odparła niechętnie.
- Ona ściągnęła Sevillo z dachu. - Dante uśmiechnął się do niej promiennie, udając że nie odpowiedziała.
- Gratuluję. - rzuciła próbując się uśmiechnąć. Nie wyszło jej. Włożyła nogę z powrotem do wozu i zatrzasnęła za sobą okiennicę. Blazej na wszelki wypadek odsunął się trochę dalej.

Tak, jeszcze tej tu brakowało. Mimo woli spojrzała na kawalera, co ją uratował. Westchnęła. No to trudno, najwyżej ją znienawidzi. Ale przynajmniej tyle jest mu winna za ratunek. Usiadła u wezgłowia siennika, położyła sobie jego głowę na kolanach i ocierała mu delikatnie czoło. W ten sposób zajmowali mniej miejsca, co akurat w obecnych warunkach miało duże znaczenie. Martwiło ją to, że rzeczywiście gorączkował. Chociaż to dobry znak. Organizm pomaga w walce z chorobą. Ciekawe czy wypleni też z jego krwi tę nutkę arystokracji? Odsunęła mu wilgotne włosy z czoła.
- Może zdjąć mu tę opaskę z oka? - rzucił cicho Blazej.
Spojrzenie Azy pełne zdegustowania i powątpiewania jasno dało znać mężczyźnie, że powinien jednak powrócić do gry na harmonii, zamiast siać durne pomysły dokoła.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 08-10-2008 o 01:13. Powód: duże poprawki stylistyczne i koncepcyjne Azy ;]
Latilen jest offline