-
Ja stanę pierwsza, nie jestem jeszcze aż tak zmęczona - usłyszał Derrick, gdy zjedli kolację.
-
Może jednak lepiej, gdybym to ja był pierwszy. Elfy zdecydowanie lepiej widzą w ciemności. - powiedział.
Liliel skrzywiła się nieco. Jakby niezbyt zadowolona z takiego postawienia sprawy powiedziała:
-
Tylko niech mnie pan obudzi za dwie godziny. Wyruszymy w środku nocy, wtedy chłopi będą już na pewno spać.
Warta, jak to najczęściej i na szczęście bywa, okazała się zwykłą stratą czasu. Las najlepiej oglądać przy świetle dziennym, zaś gwiazdy, rzecz jasna widoczne tylko w nocy, przyjemniej obserwuje się siedząc na ławeczce w przydomowym ogrodzie.
Derrick przez moment wsłuchiwał się w spokojny oddech Liliel. Najwyraźniej półelka miała coś, co nazywają spokojnym sumieniem, bo zasnęła chyba natychmiast.
Derrick przeszedł kilka kroków w stronę otaczających polankę drzew. Dokoła panowała cisza. Cisza i spokój. Najwyraźniej nikt się nie skradał, żaden zwierz nie czaił się w mroku.
Ognisko, i tak niewielkie, przygasało powoli. Podszedł i dołożył dwie grube gałęzie. By podtrzymać ogień i by nagle płomienie nie strzeliły na metr w górę. Potem znów stanął na skraju polany i wtopił się w cień. Wszędzie ciągle panowała cisza.
Po dwóch godzinach, takie miał przynajmniej wrażenie, obudził Liliel. Z cieniem zazdrości patrzył, jak dziewczyna błyskawicznie przechodzi od snu do czuwania.
>>> Chyba, że wcale nie spała <<< - pomyślał z cieniem rozbawienia - >>> bojąc się, że zasnę na warcie. Albo się do niej zacznę dobierać po nocy. <<<
Półelfka zaczęła się ubierać, zatem Derrick, nie ulegając pokusie podglądania, skierował się w stronę swojego posłania, położonego po drugiej stronie ogniska.
I pewnie miał równie czyste sumienie jak Liliel, bowiem zasnął natychmiast. A może po prostu czuł się zmęczony...
Obudził się z nieco większymi oporami niż jego towarzyszka. Nie bardzo palił się do wstawania w środku nocy. W końcu nikt nie potrzebował pomocy medyka, zatem pospiech nie był aż tak konieczny.
Z pewnym trudem tłumiąc chęć ziewania zaczął zwijać posłanie. W parę minut był gotów do drogi.
Po ich obozowisku został tylko wygnieciony mech i stygnący krąg popiołu.
Jazda przez środek uśpionej wsi nie wydała się Derrickowi najlepszym pomysłem. Sądząc z nazwy, w wiosce było psów pod dostatkiem, a stworzenia te miały nieprzyjemny zwyczaj budzenia się nawet w środku nocy i obszczekiwania niewinnych przechodniów.
Ale Liliel była uparta.
-
Te kmiotki śpią. I to twardo. Nawet jeśli kundle narobią hałasu, to my i tak już będziemy daleko. Poza tym nie mam zamiaru tracić czasu na objeżdżanie jakiegoś zaścianka... A jeśli pan ma zamiar przedzierać się przez jakieś chaszcze, to niech pan jedzie sam...
Z zawziętą i upartą babą nie było co dyskutować. Ruszyli przez wieś.
Niewyraźny cień, który wyskoczył zza wielkiej beczki okazał się być uzbrojonym w sierp kmiotkiem, który najwyraźniej cierpiał na bezsenność, skoro włóczył się po wsi, zamiast legnąć z żoną pod pierzyną. A może szukał żony, która gdzieś się zadziała ciemną nocą...
Zanim Derrick zdążył przemyśleć wszystkie możliwości sprawa się wyjaśniła, bo chłop raczył przemówić.
-
Zbójeście, że jedzieta w nocy? Tłumaczyć się, albo zara wezwa melicję - powiedział.
Najwyraźniej nie pomyślał, ciężko myślący biedaczyna, że zbóje daliby mu po łbie, nim by ową 'melicję' wezwać zdążył, a i wtedy po brzuchach wezwanych posiłków by przejechali.
Zanim Liliel na pomysł z rozdeptaniem kmiotka i przejechaniem galopem przez wieś wpadła Derrick rzekł:
-
A człeka jednego ścigamy - powiedział spokojnie -
jako to nam w mieście zlecono.
Sięgnął za pazuchę i wyciągnął listy gończe. Na powrót schował ten, który przedstawiał wampirzycę, za to tym drugim pomachał kmiotkowi przed oczami.
-
To ten człowiek - powiedział. -
uzbrojony i niebezpieczny. Ludzi paru usiekł i gniew hrabiego na nim spoczywa... Bandę ma ponoć swoją - dodał, koloryzując znacznie -
i ku nim jakoby ciągnie. Rudy jest, jak powiadali...
Księżyc był za chmurami i ciemno było, więc 'melicyjant' nosem po papierze wodził, by choć trochę rysy rozpoznać. W końcu spokój dał i rzekł:
-
Gęba jakby znajoma, ale... Nie - zdecydował w końcu. -
U nas był jeden taki jeden taki, czarne miał włosy i wielki chłop solidnie, złoto ukradł i psy pobił.
Splunął z oburzeniem na ziemię, jakby zdziwiony, że takich drani jeszcze ziemia raczy nosić. Potem oddał list gończy.
-
To dlatego ta straż? - spytał Derrick chowając papier. Raczej go to dziwiło, bo nie sądził, by najbardziej nawet bezczelny bandyta chciał wracać do tej mizernej wioszczyny.
-
Ależ tam, panie - zaprzeczył chłop. -
Ruch nieludziów się zaczął.
Zanim Derrick zdążył poprosić o wyjaśnienia chłop mówił dalej:
-
Pięciu krasnoludów tu przeszło onegdaj i awanturę wszczęli. Pobili paru naszych... Stąd ludziska i po nocach nie śpią, by więcej nieludziów nie puszczać. - W jego słowach brzmiała zawziętość. -
I nie puścim! - podkreślił.
- Ale wy jechać możecie. A skoro bandytów ścigacie, to tym bardziej trzymać was nie będę. Chyba, żebyśta noclegu chcieli?
Derrick głową pokręcił, czego chłop w ciemnościach zauważyć nie musiał, a potem rzekł:
-
W pana hrabiego służbie odpoczynek nam nie pisany. Gdyby pan hrabia się dowiedział, że stoimy gdzieś, miast robotę swą czynić, okrutnie zły by był na nas. Za gościnę zatem dziękujemy i ruszać nam czas w drogę.
-
Anzelm - chłopek się odwrócił, a zza beczki wyłonił się drugi cień, z widłami. -
Przeprowadź panów przez wieś, co by insze ich nie wstrzymywali. Jeno widły ostaw, co byś kogo nie dziabnął po ciemnicy. I wracaj chybko. A nuż kto jeszcze jechać będzie.
>> Panów? << - Derrick obrócił się i spojrzał na Liliel. Ujrzał postać w kapturze. Najwyraźniej w czasie, gdy on wiódł dyskurs z chłopem, dziewczyna zdążyła zakryć głowę.
Przewodnik w zasadzie potrzebny był w jednym miejscu. Przez sam środek wsi ustawiono malutką zaporę z wozów. Przez sam środek drogi. I gdyby czasem zdecydowali przebijać się na siłę nadzialiby się na kolejne widły, które trzymało trzech ludzi.
-
Puśćta ich - rzekł Anzelm. -
To ludzie hrabiego - dodał.
"Melicja" przejście zrobiła. Nie przemęczając się, zatem wąskie było. Takie, co by tylko jeden koń na raz przejść zdołał.
-
Dzięki za pomoc - zwrócił się Derrick do Anzelma. -
Przyznać muszę, że podziwu pełen jestem dla waszej zaradności. A zatrzyma mnie kto tam jeszcze? Na końcu wsi?
-
Nie panie - odrzekł jeden z pilnujących barykady. -
Od wsi jedziecie, to wiedzą, że was przepuścilim. Żaden słowa nie powie. Niech bogowie was prowadzą - rzucił na pożegnanie.
-
I was niech strzegą - odpowiedział Derrick.
Ruszyli dalej.
Nie niepokojeni przez nikogo dojechali do końca wioski. Gdy mijali ostatnie opłotki jakiś niewyraźny cień zamajaczył na skraju drogi, ale nie zareagował na ich przejazd.
-
Ludzie hrabiego? - powiedziała z przekąsem dziewczyna, gdy już mieli wieś kawałek za sobą mieli. -
Ciekawe...
-
Lepsze to - rzekł nieco zgryźliwie Derrick -
niźli medyk, co z półelfem podróżuje. Owe 'melicyjanty' z przyjemnością by sprawdzili, czym się kobieta-nieludź od zwykłej białki różni. A nam trupów nie trza na drodze ostawiać.