Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2008, 22:52   #281
John5
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Mały Santiago wymachiwał przy kominku wygładzonym patykiem mającym udawać prawdziwy rapier, wykrzykiwał przy tym najróżniejsze bzdury typu „Uratuję cię z opresji piękna Pani.” Rzecz jasna niektóre słowa przekręcał, wszak miał zaledwie 7 lat. Nie do końca też rozumiał czemu to mężczyźni mają opiekować się kobietami ale wiedział, że jeśli zapyta o to ojca lub matkę ci z pewnością wszystko mu wytłumaczą.
Z kolejnym okrzykiem pchnął wyimaginowanego przeciwnika, nagle zorientował się, że ktoś za nim stoi. Błyskawiczny obrót i wyprowadzone cięcie… ale co to? Wróg zatrzymał ostrze gołą ręką? Santiago spojrzał w górę na starą, lecz uśmiechniętą twarz swego dziadka.
- Masz dobry refleks młodziku. Widzę też, że interesujesz się odrobinę walką.-
- Odrobinę dziadku. Ten dom jest taaak nudny, a rodzice pozwalają mi bawić się tylko z niektórymi chłopcami. „Jesteś stworzony do czegoś lepszego Santiago. Tacy przyjaciele nie są dla ciebie odpowiedni Santiago” - malec zrobił poważną minę i starał się naśladować ton głosu ojca, czym wywołał gromki śmiech starca, zaraz jednak przerwany przez atak kaszlu.
- Tak masz rację, ale twój rodzic kocha cię i chce dla ciebie najlepszego. Ale usiądźmy i pozwól, że opowiem ci pewną historię jakiej byłem bohaterem w młodości. Ach jak dobrze byłoby mieć znów dwadzieścia lub trzydzieści lat i cały świat przed sobą. Widzisz mój drogi wnuku nigdy nie żałuj zbytnio swoich decyzji, nawet jeśli były błędne. Świat należy do odważnych i pewnych swego ludzi i nie obchodzi się łagodnie z ludźmi zbyt uległymi.
A teraz posłuchaj co zdarzyło się, gdy miałem hmm… dwadzieścia-cztery lata.
-
Wtedy do pokoju wszedł ojciec. Musiał wszystko słyszeć, bo poczerwieniała twarz ukazywała wyraźnie jego złość.
-Ojcze! Czy naprawdę musisz mu opowiadać tego typu bzdury?!. Ja…-
- To nie bzdury lecz szczera prawda. – spokojny głos starca przebił się jak nóż przez zarzuty – Chłopiec ma prawo do poznania historii rodziny. Tak samo jak miałeś ją ty. Nie możesz mu także zabronić, by szedł własną ścieżką.-
- Jakim prawem…-
Kłótnia mało interesowała Santiago więc chyłkiem wymknął się z pomieszczenia zostawiając dorosłych samym sobie. Ze złością wymachując patykiem szedł do swego pokoju
„Czemu papa zawsze musi się kłócić z dziadkiem? Przez to nie usłyszałem opowieści! Może dziadek zgodzi się ją opowiedzieć jutro, kiedy rodzice pójdą do tych swoich przyjaciół na obiad? Tak z pewnością się zgodzi.”
Pocieszony chłopiec ruszył otworzył drzwi i po chwili leżał już w łóżku.

Młodego mężczyznę obudził nagły, narastający ból. Ze skrzywioną twarzą spojrzał na jakąś starkę, która właśnie kończyła opatrywać mu nogę. Nagle powróciły wspomnienia z walki ze stworami podobnymi do kotów. Zanim jednak zdążył się nad tym wszystkim zastanowić do pomieszczenia wszedł rozzłoszczony mężczyzna, plotąc coś o morderstwie i wyganiając go z budynku. Lekko zaskoczony Vasquez skierował swe kroki ku pobliskiemu kościółkowi chcąc o ile będzie to możliwe naocznie potwierdzić dopiero co usłyszane nowiny. Kiedy w końcu dotarł na miejsce z niemiłym zaskoczeniem napotkał ciała kapłana. Przez dłuższą chwile stał nad trupem, zastanawiając się co począć dalej, gdy nagle dostrzegł sylwetkę krasnoluda wchodzącego do zagajnika.
„Czemu on tam idzie? Ha! Kto by pomyślał prawdziwy krasnolud! !Tutaj! Nie mogę przegapić takiej okazji.”
Estalijczyk podrapał się po głowie, po czym skierował się w stronę zagajnika. Droga jaką wybrał była dość niefortunnie mocno zarośnięta, lecz po chwili przystanął usłyszawszy dobrze znane sobie głosy, zanim jednak zdążył się odezwać rozległ się tętent kopyt a zaraz po tym krzyki najwyraźniej należące do krasnoluda. Wyglądało na to, iż nie dostrzegli Santiaga, co zresztą zważywszy na zarośla mogło być dość trudne jeśli nie niemożliwe. Szermierz zazgrzytał zębami i ponownie zawrócił, kierując się śladami kompanów.
„Jeśli będą tak biegać w te i we wte nie trzeba będzie wrogów by mnie ubić. Przeklęta rana, gdyby to była ręka przynajmniej mógłbym się normalnie poruszać, a tak… Ech jakże chciałby powrócić do mej ojczyzny. „

Ślady zaprowadziły do ponownie w stronę karczmy. Już z daleka dało się zauważyć Giles’a na koniu dyskutującego o czymś zażarcie z krasnoludem, który musiał wysoko zadzierać głowę aby spojrzeć w twarz rycerzowi. Lecz to najwyraźniej niezbyt go peszyło, bo wymownie gestykulując wykładał swoją rację człowiekowi. W każdym bądź razie nie wyglądało to najlepiej, więc Santiago celowo zwolnił. Jeśli już pakować się w awanturę to z głową. Po chwili jednak spostrzegł, że przynajmniej chwilowo nic złego się nie dzieje, więc juz bez większych obaw podszedł do towarzyszy podróży i głośno odchrząknął.
- Perdón, ale czy możecie mi wyjaśnić co tu się dzieje? W zasadzie to najbardziej interesuje co uczynił takiego ów sacerdote, że zasłużył sobie na śmierć i na co u licha tutaj czekacie? Tak wam było spieszno, że minęliście mnie nawet nie zauważywszy. – w jego głosie zadźwięczała nuta urazy, lecz Santiago lekko potrząsnął głową i kontynuował – I co nie mniej trapiące, gdzie podziała się reszta? -
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej

Ostatnio edytowane przez John5 : 10-10-2008 o 19:04.
John5 jest offline