Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2008, 17:55   #35
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Luca Luccini & Maike Nathalie Siversten

Podróż minęła bez większych niespodzianek, nie licząc klejących przeprosin, chętnych do pomocy cyganów jakoś złośliwie uśmiechniętych, obolałych zadków od twardego dachu. W końcu dotarliście do placu stworzonego przez w półkolu ustawione wozy (z napisami m.in. "Gabinet luster", "Wróżka Lidia" czy "Niesamowite dziwactwa Thei"). Na placu panował straszny tłok, widocznie przedstawinie miało się niedługo zacząć. Montescy mieszczanie zachowywali się, jakby zapomnieli o zasadach dobrego wychowania i pchali się niemiłosiernie do bramki, którą tworzyła bela drewna ustawiona w poprzek przejścia. Co pewien czas unosiła się i dwóch rosłych cyganów przepuszczało po kilku ludzi, zabierając im pergaminowe kolorowe ścinki. Całą sytuację utrudniały jeszcze radośnie tańczące cyganki na środku placu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=fcJzDB0LBvI[/MEDIA]

- Przyjechaliśmy!! - szczęście Dantego widoczne było na pierwszy rzut oka. Od razu zeskoczył na kozła a potem na ziemię i zniknął w tłumie.

Tymczasem koło wozu zaczęło się kręcić wielu cygańskich podrostków. Luca był prawie pewien, że kilka twarzy już dzisiaj widział. Zresztą Maike też rozpoznała kilku chłopców - kilku asystowało Dantemu, kiedy zmuszona sytuacją musiała wspiąć się na dach i ściągać Sevillo.

Zanim którekolwiek z nich zdecydowało się na jakiś ruch, na dach dość niezgrabnie wdrapał się Dante.
- Zapomniałem o Sevillo. - trochę się zmieszał i podszedł do kota, chcąc go wziąć na ręce. - Poszedłem się przywitać z mamą.
Odpowiedzią okazał się narastający bulgot z wnętrza kocura. On wcale nie miał ochoty zrezygnować z kolan dziewczyny.
- Nie bądź taki.
Bulgot przekształcił się w syk węża. Ileż to kot ma możliwości wokalnych!
- Proszę cię. - płaczliwa prośba dziecka nie podziałała na Sevillo, jego bezwładne ciało przylgnęło całym swym ciężarem do kolan biednej Maike, tak że nawet nie było za co złapać.
Nagle powietrze rozciął okrzyk "DANTE!!!" i dziecko szczęśliwe, że choć na chwilę uratowane z opresji, może się oddalić od wrednego kota.
- Aza mnie woła! Zaraz wrócę. - i w tempie ekspresowym pognał w stronę, z której dobiegło zawołanie.

Grajkowie wraz z żonglerami zeszli z dachu. A kiedy już zrobiło się na nim pusto, pojawił się na nim młody chłopak i z kurtuazją dygnął przed obojgiem z osobna. Luca już wiedział. to BYŁ dokładnie ten sam chłopiec, którego widział rano przez okno.
- Witam państwa. Nazywam się Cyprian.

- Jestem posłańcem. Założyciel zaprasza panienkę Maike Natalie Siversten i signior Luca Luccini'ego na herbatę, abyście mogli razem porozmawiać na tematy wam bliskie. Jednak prosiłbym chwilę jeszcze zaczekać, aby tłum zmniejszył się nieco i Dante was zaprowadzi na miejsce spotkania. - dygnął jeszcze raz i czekał na reakcję.



Aza Davidova & Ernest Sept Tours

Wóz stanął.
Aza powiedziała coś szybko po cygańsku do mężczyzny, który do tej pory grał na flecie. Przytaknął i coś skomentował. Potem ponownie odwróciła się do ciebie.
- Drogi Erneście teraz przeniesiemy cię do jednego z wozów, gdzie zajmie się tobą inna cyganka. - uśmiechnęła i powoli wstała. Cały czas podtrzymywała głowę Ernesta, aby nie sprawić mu bólu i delikatnie złożyła ją na sienniku.

- Ja, ale, - wyszeptał. - przecież ... - chyba nieco podłamany. - Pomóż mi proszę, pójdę z tobą, jakoś dam radę.

Spojrzała na niego zaskoczona. Na chwilę zamarła poprawiając pomiętą spódnicę. Jeszcze chwila, a złapie ją za jej rąbek i nie będzie chciał puścić. Jak mały chłopiec, który boi się, że opuści go matka. Uśmiechnęła się.
- Doprawdy jestem aż tak niezbędna przy twoim leczeniu? Jeszcze się dzisiaj zobaczymy. - powiedziała odrzucając włosy do tyłu.

- Tak, tak - zacisnął usta. - Przepraszam. Głupio wyszło. Oczywiście, masz przecież własne sprawy do załatwienia. Ale i tak chcę pójść do owej osoby, o której wspomniałaś. Wiesz, głupio mi, ze narobiłem wam tyle kłopotu i chciałbym spróbować sam pójść, jeżeli tylko najwyżej nieco mi pomożesz.

Jej czoło lekko się zmarszczyło na moment.
- Ale straciłeś dużo krwi, nie wiem czy to najlepszy pom...
- Skoro chce, to niech sam idzie.
- przerwał jej wysoki, mężczyzna ubrany w czarną wyblakłą koszulę i ciemnozielone spodnie.

- Siła! - ucieszyła się Aza. Ale w jej oczach można było dostrzec nie tylko radość, ale i szacunek, przywiązanie i przez moment, może miłość? Jednak to trwało tylko przez chwilę, to mógł być tylko jakiś zagubiony promyk światła, co stworzył iluzję.
- A któż inny? - złożył pocałunek na jej czole. - Witam. Dziękuję ci bardzo za pomoc. Gdziekolwiek by się nie znalazła, kłopoty wszędzie ją dogonią. - zwrócił się do ciebie chyląc czoła.
- Bardzo zabawne. - prychnęła w jego stronę, dając mu kuksańca w bok. - Zresztą co ty tu robisz?
- Przyszedłem zabrać naszego bohatera do namiotu, ale skoro pragnie sam iść, to raczej nie jestem tu potrzebny i już mogę iść.
- i ruszył w stronę wyjścia.
- Gdzie! - złapała go szybko za rękę. - Myślisz, że już może?
Siła wzruszył ramionami.
- Według mnie to silny facet.
- A zrobisz coś dla mnie?
- zamrugała teatralnie.
- Podejrzewam, że odmowa mogłaby się źle dla mnie skończyć. - roześmiał się głośno.
- Wyślij chłopaka pod "The Tiger Lily", niech sprawdzi czy się już spakowali i czy nie została tam niejaka Simone, bratanica hrabiny Pazzi di Buonarotti. Jeśli tak niech ją odprowadzi do domu i nie oskubie.
- Jak sobie życzysz.
- poklepał ją delikatnie po ramieniu i wyszedł.
Aza odwróciła się do Ernesta. W wozie nie było już nikogo. Podparła się pod boki i spojrzała na niego krytycznie.
- Skoro Siła mówi, że nic ci nie będzie, to możemy spróbować. To co, wstajemy?


No to tego było potrzeba, kpin mężczyzny, którego zaczął chyba podejrzewać o to, ze był dla Azy kimś specjalnym. Mężczyzna, żaden mężczyzna na to sobie nie tylko nie pozwoli, ale nie może, jeżeli chce spojrzeć na siebie przed lustrem. Może to było dziwne dla kobiet, ale dla mężczyzn były niezrozumiałe niektóre ich zachowania. Ernest musiał, po prostu musiał, teraz iść jak najbardziej sam. Owszem, przyjął dłoń dziewczyny i przyjmował pomoc, ale starał się, bardzo się starał poruszać samodzielnie, mimo, ze chwiał się i bladł na twarzy, a gryząc wargi z bólu starł się jednocześnie uśmiechać prowadząc swobodną konwersację. Niby swobodną, bo ciężko nie było dostrzec jego wysiłków.
- Powiedz mi coś o sobie, proszę.

Aza nie odebrała zachowania Siły jako coś zdrożnego. Kiedy jednak zobaczyła, że mężczyzna lekko blednie, uświadomiła sobie, jakim potworem może być cygański usuryjczyk. Przecież on to zrobił całkowicie świadomie, wiedząc, że człowiek dumny odbierze to jako obelgę. Żeby go...!
Nie przejmując się tym, że Ernest protestował, złapała go na wysokości pasa jedną ręką, a drugą pomogła mu się wesprzeć na swoim ramieniu. Przynajmniej tyle mogła mu ulżyć, żeby tego Siłę...! przekleństwo zawisło jej na ustach, a w środku gniew buzował.
Uśmiechnęła się.
- O mnie? - myślenie przynajmniej zajmowało część duszy i trochę gasiło ogień wściekłości. - Raczej nie jestem interesująca. Jako mała dziewczynka zostałam przygarnięta przez Założyciela. Wychował mnie. Trochę dołożyła cyganeria. W gruncie rzeczy zapewne jestem półusurianką i półcyganką, choć nie zmienia to niczego.
Pomogła mu zejść ze schodków wozu. Dokoła uniosła się atmosfera wesołego podniecenia. Plac pełen był monteskiej szlachty czy też mieszczaństwa, które udawało biednych ludzi. Część wozów była zaadaptowana na takie przybytki jak wróżenie, gabinet luster, spotkanie z kobieta brodatą czy też sprzedaż biżuterii. Stały one półkolem, a w środku dwóch rosłych cyganów przepuszczało ludzi po okazaniu kawałka kolorowego pergaminu dalej, do wielkiego namiotu. Aza skierowała się w stronę wozu, który stał jako pierwszy po lewej. Wolnym krokiem w końcu dotarli, choć Azie wydawało się, że jej dzielny towarzysz zaraz jej tu zejdzie. Po raz kolejny przeklęła Siłę w myśli.

- Czy mogę tu zostać przez chwilę? – Ernest zapytał, kiedy stali tuż przy wozie. – Jeżeli wchodzisz na jakiś czas, ale planujesz wrócić, to wolę poczekać tutaj. Wiesz, ognisko, tańce, śpiew. Przecież jest ciepło, a mogę sobie przysiąść na jakiejś ławce. Wątpię, żeby mnie kto zaczepiał. Tutaj ludzie mają tyle ciekawszych rozrywek. Ale to, ze nie jesteś rodowitą cyganka jest fascynujące. Czy nigdy nie próbowałaś poznać szczegółów swojego pochodzenia? – Wyrwało mu się, ale zaraz poprawił. – Oczywiście, jeżeli nie chcesz mówić, nie mów, przepraszam, jeżeli jestem zbyt ciekawy, ale, no, ale wydałaś mi się tak bardzo różna od innych dziewczyn w tamtym wozie oraz od cyganek tańczących przed nim.



Aza spojrzała w stronę tańczących kobiet. Wywijały tymi swoimi kolorowymi sukniami, śpiewając wesołą piosenkę. Lekko sprośną zresztą, dobre że nikt nie rozumiał.
To był jej świat, jej dom, jej rodzina... Korzenie? Jej korzenie umarły w tamtym lesie, tamtej zimy. Prawnie nie straciła prawej stopy i palców u lewej. Zziębnięta, przemrożona, przeżyła tylko dzięki cygańskiej magii ziół.
- Jakoś nigdy mnie to nie interesowało. - uśmiechnęła się, choć jej oczy wcale się nie śmiały. - Rodzice pewnie i tak nie żyją.
Wzruszyła ramionami.
- To ja na chwilę wejdę, bo muszę wziąć zioła na twoją ranę i...
- Łasica!!!
- rozległ się krzyk i przez tłum przepchnął się młody cygan.
Usta Azy ściągnęły się w kreskę.
- Łasica! - powtórzył okrzyk i zanim zrobił to po raz kolejny, dostał od dziewczyny mocno w ucho. - Ała!
- Ile razy ci mówiłam, żebyś tak do mnie nie mówił.
- wysyczała. - Co chcesz?
- Założyciel cię prosi. -
powiedział i odsunął się kawałek, na wszelki wypadek, gdyby chciała uderzyć jeszcze raz.
- Poćwicz refleks, jak nie chcesz dostawać w łeb. - prychnęła. - Coś jeszcze mówił?
Roztarł ucho i przecząco pokręcił głową.
- To na co czekasz, uciekaj. - powiedziała zimno i nie pukając do drzwi, weszła do wozu.
- Głupia łasica! - rzucił i zwiał, nie czekając na jej reakcję.
Aza cofnęła się o krok i spojrzała za dzieciakiem tak, jakbym planowała zemstę. Po czym zniknęła wewnątrz wozu.

Ernest został sam pod wozem przysiadłszy na jakimś zydlu oraz opierając się o koło. Aza wchodząc widziała, ze tak naprawdę już drżał na nogach cały obolały i zmęczony. Teraz został, wpatrując się w tańczące dziewczyny śpiewające w jakimś niezrozumiałym dla niego języku. Przez chwile nie mówił nic, dopóki nie wyszła z powrotem z wozu. Widać odpoczywał, bo ciężko oddychał, a gorączka, mimo że trochę zeszła pod wpływem specyfików nadal jednak go męczyła. Najlepiej by było, gdyby się położył, lecz na upór męskiej dumy, która chce się popisać przed dziewczyną, nie ma lekarstwa.

Tymczasem Aza zamieniła kilka zdań z Lidią (wróżką, do której owy wóz należał), która właśnie wróżyła z kart jakiejś bogatej mieszczance. Jak zwykle obiecywała jej dobre zamążpójście córki, a dla syna dobrą passę. Między gorącym zapewnieniem, że kupi ten wymarzony dom, a dorobieniem się pozycji towarzyskiej, wskazała skórzaną torbę z ziołami. Aza wzięła ją i wyszła na zewnątrz. Zanim zamknęła za sobą drzwi, spojrzała na Ernesta. Gorączka go trawiła od środka. Powinien był zostać na sienniku, żeby tego Siłę...! Westchnęła i stanęła koło mężczyzny. Wierzchem dłoni sprawdziła czy bardzo gorączkuje - porównała z drugą dłonią, którą przyłożyła do swojego czoła. Nie było najlepiej. Ale ledwo co dostał proszek, nie mogła przesadzić z ilością lekarstw.
- Jak się czujesz? - zapytała pochylając się lekko w jego stronę.

- Jesteś tutaj – ni to powiedział ni zapytał. Miał zamknięte oczy, lecz jego dłoń drżała. – Dobrze, całkiem dobrze, musiałem tylko chwilę odpocząć. Wiesz, takie skaleczenia nie robią na mnie wrażenia. W Eisen raz spadłem nawet z murów podczas szturmu i miesiąc przebywałem w lazarecie, a do Montaigne przybyłem wpław praktycznie. Wiesz, płynęliśmy na statku i pewien pan, który miał do mnie jakieś pretensje wsadził mi sztylet w plecy i wyrzucił za burtę. Nawet nie wiem, jak znalazłem się na brzegu, ale kolejny miesiąc miałem zaliczony w łóżku. Dlatego cóż to dla mnie jakiś kupczyk – uśmiechał się. – Na długo wychodzisz?

Uśmiechnęła się ironicznie do siebie. No tak uparty i dumny, nie przyzna się, że boli, że nie jest najlepiej.
- Już wróciłam. A co robiłeś, Erneście, na morzu i w Eisen? Monteńczyk jak ty raczej szuka spokoju we własnym dużym domu z rodziną przy boku. - mówiła jednocześnie grzebiąc, co też ma w tej torbie z ziołami. Nic się obecnie nie przyda. Rozejrzała się dokoła. Nic nie wskazywało na to, aby Siła mimo wszystko kwapił się pomóc. Mogłaby Ernesta położyć tutaj... Chociaż na chwilę. Tylko skąd wziąć siennik?

- Haha, żartujesz ze mnie, piękna, zielonooka Damo – starał się zażartować mimo bolącej rany. – Ja nie mam domu i od wielu lat błąkam się po świecie po rozmaitych karczmach, zamkach, kompaniach. Takie życie tułacza. Widziałaś także mój pierścień, więc wiesz, co on znaczy, ze muszę także wypełniać inne zadania biegając po całej Thei. Nie mam domu, ani dużego, ani małego. Trochę to podobne do ciebie oraz cyganów, wśród których mieszkasz.

Zaskoczyły ją jego słowa. Tego się nie spodziewała. A pomysł, wykorzystał jej zaskoczenie i sam wskoczył jej do głowy.
- Dante!! - krzyknęła w stronę wozu, którym tu nadjechali. Jak się tego spodziewała, dzieciak jeszcze nigdzie nie odszedł, walcząc z upartym Sevillo. Z radością oderwał się od wrednego kocura i podbiegł w te pędy do Azy.
- Chodź pomożesz mi. - i bez zbędnych ceregieli wyciągnęli we dwójkę siennik z wozu wróżki. Raczej jej to nie ucieszyło, ale kiedy usłyszała, że to dla bohatera, przestała się rzucać.
Razem z dzieciakiem ułożyli siennik koło koła i pomogli położyć się na nim. Nie miał nic do gadania. Zaraz też znalazł się koc i zimny kompres. Aza usiadła obok przykrytego Ernesta, a Dantego wysłała do Założyciela, że się lekko spóźni. Pozwoliła mu też zaprowadzić pozostałych "wybrańców losu" do ojca. Następnie otarła delikatnie twarz kawalera.
- To, że wiem o istnieniu Różokrzyżowców, nie znaczy, że orientuję się w ich działaniach. Zwykle bywam odporna na tego typu wiedzę. Ale nie sądziłam, że pierścień może tyle odbierać. - przymknęła lekko powieki - Chociaż zapewne równie wiele daje. Mylę się?

- Mi dał rzeczywiście dużo. Wspomnienie po moim ojcu. Och, nie tym kimś, który sprawił, że pojawiłem się na świecie. Tamten człowiek gdzieś przebywa, jak słyszałem, w kastylijskich dziedzinach. Mówię natomiast o prawdziwym ojcu, który także dał mi życie i to podwójnie. Wspominałem Ci przed chwilą, jak wyrzucony zostałem ze statku z poważną raną. Ojciec właśnie mnie znalazł na brzegu, uratował, potem zaś nauczył wiele. Jeżeli zaś przedtem niewiele mnie interesowały inne sprawy, nie, źle powiedziałem, jakiekolwiek sprawy, łącznie ze mną, to on nauczył mnie się cieszyć oraz być prawdziwym człowiekiem. Czyż ojciec mógł zrobić więcej dla kogoś, kogo ukochał niczym syna? To jest pamiątka po nim właśnie. Pewnego dnia na dom, gdzie mieszkaliśmy naszli zbrojni i, cóż Azo, sama się pewnie domyślasz. Także rzeczywiście, daje mi on wiele, ale w nieco innym sensie, niż może pozostałym kawalerom Różokrzyżowców. Czy nie uważasz, że tamten żongler, ten obok tej dziewczyny w zielonej sukni – zmienił nagle temat, - jest niesamowity? Czy to ktoś od was? A ty, co robisz wśród Cyganów? Czy też występujesz na pokazach?

Ojcowie znienawidzeni, którzy nie są ojcami i nie-ojcowie, którym zawdzięcza się życie, miłość i nie zgubienie samych siebie. Ich ofiara dla świata czy chęć posiadania kogoś blisko swego serca? Niezależnie do tego, ten monteńczyk znów ją zaskoczył. Możliwe, że to z powodu gorączki, ale rozmawiali ze sobą, jakby znali się od dobrych kilku lat a nie godzin. Tajemnice dalej gdzieś chowały się po kątach, ale mimo wszystko...
Aza poprawiła włosy, które wpadały jej do oczu. Bezwiednie spojrzała tam, gdzie słowami skierował ją Ernest.
- Tamten z nożami? To Ignacy, eiseńczyk. Dołączył do nas dość niedawno. Obecnie zaręczył się z Lidią Wróżką. Ten wóz tutaj należy właśnie do niej. Zwykle występuje w parze ze swoim bratem - Helmutem. - mówiła i jednocześnie intensywnie zastanawiała się, jak można by przetransportować Ernesta do Założyciela. Co prawda, mogli by pójść pieszo, ale skutki mogą być opłakane. Koń odpada. Zresztą wszystkie pewnie są teraz na tresurze. Sama go na taczkach czy wozie z sianem nie przeniesie. Ludzi nie ma co prosić, bo dumny monteńczyk z pewnością będzie się stawiał. Może go po prostu uśpić i wtedy przenieść na materacu? Też nie, jeszcze brakuje, żeby go głowa potem bolała, już wystarczająco się wycierpiał przez Azę.
- Ja? Różnie bywa. Zwykle robię za naganiacza, gdyż znam wiele języków. - pominęła to, że też ma bardzo zwinne palce, jeśli chodzi o czyjeś pełne mieszki. - Oprócz tego zapowiadam kolejnych wykonawców. Czasem robię za tresera koni czy innych kopytnych. Tak naprawdę w cyrku wszyscy są od wszystkiego i niczego zarazem.
Osiołek! To było to! Niskie toto i wolno chodzi, ale na taką odległość idealne!
- A teraz, mości kawalerze zaczekaj tu na mnie chwilę, zaraz wrócę. - uśmiechnęła się zwycięsko i zniknęła szybko za wozem. Zagroda dla koni była niedaleko, a osłów podczas występów się nie używało. Bywały nieprzewidywalne, humorzaste i uparte. Jednym susem przeskoczyła przez prowizoryczną barierkę z drewnianego bala i skierowała się do Bruna, szarego osła. Ten spojrzał na nią spode łba i parsknął. Aza skupiła się, a jej twarz stała się bardziej pociągła.
~Pytam, czego chcesz? - osioł parsknął po raz drugi, mocno poirytowany.
~Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił. - odparsknęła.
~Ani mi się śni. - zwierzę sięgnęło po kolejną wiązkę siana.
~ Gdyby to nie była ważna sprawa, to bym nie prosiła.
~ Powiedziałem "nie".

Aza podparła się pod boki.
~Potrzebuję przewieźć rannego spod cyrku do wozu Założyciela. To krótki odcinek. Nie bądź taki.
~ Którego parsknięcia nie zrozumiałaś Łasico? Tego od "n", od "i" czy od "e"?
- pokręcił nerwowo głową.
Szczęka sama się Azie zacisnęła. Właściwie mogłaby tego bufona potraktować batem, ale jeszcze by strącił Ernesta. Osły potrafią być mściwe.
~ Dobra, czego chcesz w zamian? - prychnęła wściekle.
Osioł pomięlił trochę szczęką. Nozdrza pracowały ostro, jakby myślenie nieświadomie ciągnęło za sobą fizyczne oznaki. Dobrze, że nie fizjologiczne.
~ Znasz tę karą klacz ze strzałką na pysku?
Aza zamrugała. Nie była pewna, czy dobrze zrozumiała Bruna.
~ Chcesz, żebym cię z nią spiknęła.
~ Jeśli mam się stąd gdzieś ruszyć...

Aza wydęła wargi.
~ Chyba sobie żartujesz! I tak już mamy za dużo mułów!
~ Skoro tak
.
Bruno odwrócił się do Azy zadem. Miała ochotę mu odwinąć. I od czego jej przyszło? Negocjować z osłem!
~ Mogę spróbować zaaranżować "przypadkowe" spotkanie, ale za odpowiedź klaczy nie ręczę. - usurianka doprawdy nie wiedziała co te klacze widzą w tej szarej pokrace.
~ To wystarczy. To gdzie ten ranny?

Kilka chwil później Aza wraz z leniwym osłem zjawiła się znów przy Erneście.
- Dobrze, załatwiłam środek lokomocji. Nazywa się Bruno Wspaniały. - uśmiechnęła się szeroko, żeby ukryć grymas kpiny. Uparty osioł tak się kazał przedstawić. Jeszcze chwila a zażyczy sobie koronę włożyć na łeb. - Wsiądziesz na niego i wolno skierujemy się w stronę wozu Założyciela.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline