Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2008, 09:45   #13
Ernest Resch
 
Ernest Resch's Avatar
 
Reputacja: 1 Ernest Resch jest godny podziwuErnest Resch jest godny podziwuErnest Resch jest godny podziwuErnest Resch jest godny podziwuErnest Resch jest godny podziwuErnest Resch jest godny podziwuErnest Resch jest godny podziwuErnest Resch jest godny podziwuErnest Resch jest godny podziwuErnest Resch jest godny podziwuErnest Resch jest godny podziwu
Przez ciasny tunel weszliście do kapsuły, była niewielka, typowy lądownik na usługach armii imperium. Zmieścić tu mogło się z trudem dziesięciu marines, przystosowana była raczej do transortowania gwardii, która to nie jest tak strasznie obładowana uzbrojeniem jak doborowe oddziały marines. Wewnątrz było dziesięć miejsc siedzących. Ustawionych pod ścianami do koła panelu informacyjnego który oglądać można było dokładnie po środku. Pozostało wam jeszcze kilka minut do odlotu. Dało się słyszeć głośne uderzenie metalu o metal. Śluza została zamknięta, a nad panelem pojawił się holograficzny rząd cyfr, widoczny z każdej strony. Czas pozostały do wystrzału.

Xanthor Dopiero teraz przyjrzałeś się tym dziwnym starożytnym technologiom wojskowym. Nie zmienianym od tysięcy lat. Usiadłeś wygodnie w wysokim fotelu obitym syntetyczną skórą. Przypiąłeś się pasami, które dopasowały się niechętnie. Z pewnością dawno nie miały okazji przypinać kogoś równie wiotkiego. Jak na człowieka nie byłeś mizerny, lecz w porównaniu z zakutymi w zbroje marines byłeś naprawdę niewielki. Pasy były zdecydowanie młodsze. Zapewne lądownik armii imperialnej próbowano dostosować do standardów marines.

Ragnaak Usiadłeś wygodnie. Pasy mocno cię opięły. Dla ciebie to norma, nie dziesięć i nie sto razy lądowałeś w ten sposób, na powierzchni już czekał twój oddział. Trzeba będzie się zorganizować i ruszyć. Macie dobę na sprawdzenie miasta. Bez pojazdów, bez hałasu. Będziecie zmuszeni użyć czegoś cywilnego.

Liczby odliczały ostatnie sekundy. 5... 4... 3... 2... 1...

Huknęło. Ze wszystkich stron dało się słyszeć szmer, pisk ocierającego się metalu. Po sekundzie już byliście poza okrętem. Przed wami czarna otchłań kosmosu. Panel kontrolny pokazywał temperaturę. Podnosiła się, wchodziliście w atmosferę. Planeta się zbliżała, czarny kosmos przechodził w brunatne wysokie warstwy atmosfery. Potem było tylko gorzej, widać było grube warstwy chmur, początkowo daleko, potem bliżej i bliżej, przebiliście się. Lądownik zaczął wyhamowywać, a temperatura spadłą do normalnej. W iluminatorze widać było w oddali wielkie miasto, czarne i strzeliste wieże, brudne zakurzone budynki i podziurawione drogi prowadzące daleko w pustkowia, klimat planety był lekko pustynny, stepowy i bardzo zanieczyszczony. To było widać nawet podczas lądowania, ziemia miała nienaturalnie ciemny kolor. Zbliżaliście się. Znów huknęło, to oznaczało jedno, wylądowaliście.

Chwilę trwało wyrównywanie ciśnień. Potem coś syknęło i płaty lądownika zaczęły się otwierać. Od razu uderzył was żrący zapach.
Płaty opadły. Po drugiej stronie stali wyprostowani czterej marines.

Witamy na Axiomie Sir!-Powiedział nieco mechanicznym głosem
Nikelius Safinus, oddziałowy medyk. Wyglądał nadzwyczaj świeżo, w rękach miał swój hełm. Jak zawsze starannie przystrzyżony i ogolony. Zielonymi oczami spoglądał na inkwizytora.

Poinformowano nas, że pan także tu będzie. Witamy na Axiomie. Jestem Nikelus Safinus, medyk polowy. To jest Noa, strzelec. Pokazał na wysokiego szatyna w zadbanej zbroi Mark VII. Kolejni to Adus Tolon, technik i doskonały saper, a ostatni to Yolos Vox, człowiek od najcięższych broni jakie widziałem Powiedział wskazując na pozostałych dwóch marines. Obaj byli blondynami, wyjątkowo podobnymi do siebie.
Kapitanie. Przed kilkoma minutami dostaliśmy informację o ruchach wroga na zachodzie. Orbita twierdzi że mamy jakieś 20 do 30 godzin czasu. Jeśli nie chcemy konfrontacji z przeważającymi siłami.
Nikelus również miał na czole dwie wypustki, służył on z Ragnaak'iem od lat.

Kilkadziesiąt kroków od miejsca lądowania, w niewielkim zagłębieniu które najprawdopodobniej było miejscem niedawnego wybuchu leżał obóz. Składały się na niego trzy namioty, mała radiostacja oraz ognisko. Powoli już dogasające. Dokoła obozu rozpościerały się pustkowia, jedynie kilka kamieni i podziurawiona droga wynurzały się z piachu pustkowi. Owa zniszczona droga prowadziła do wielkiego czarno-brązowego miasta. Położonego na wschód od miejsca lądowania. Wyglądało ono jakby uśpione. Żadnych pojazdów, żadnych świateł, żadnych dźwięków, tylko wiatr poruszał połami namiotów. Było tak nieprzyjemnie cicho, jak w grobie. Wysoko nad waszymi głowami unosiły się ptaki, kruki bodajże, gdyby się wsłuchać, można by usłyszeć skrzeczenie, ciche i coraz cichsze. Odlatywały stąd.
 

Ostatnio edytowane przez Ernest Resch : 13-10-2008 o 12:13.
Ernest Resch jest offline