Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2008, 16:13   #36
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Aza Davidova & Ernest Sept Tours

- A kim jest ów Założyciel, którego wspominałaś? – Zapytał po wgramoleniu się na osła.

Aza podtrzymywała Ernesta, aby przypadkiem jej nie spadł z Brunona Wspaniałego i delikatnie zasugerowała osłu piętą w bok, żeby niespiesznie ruszył swój zadek w stronę wozu Założyciela. Najlepiej najszybszą drogą. Czyli za wozem Wróżki wzdłuż namiotu i będą na miejscu.
- To zależy, co byś chciał usłyszeć. Założyciel otrzymał list od waszego zleceniodawcy. Nie wiem, co w nim było - Aza założyła włosy za ucho, żeby się nie potknąć na nierównej powierzchni. - Jest też moim przybranym ojcem. Można powiedzieć, że to akurat nas łączy - uśmiechnęła się do Ernesta.

- Co chciałbym usłyszeć? Hm, żeby być szczerym, to sam wiem. Bo sprawa ma się tak, że znaleziono mnie w zasadzie przypadkiem, wyznaczono zadanie, o którym nie mam wielkiego pojęcia i wspomniano, iż właśnie tutaj, w cyrku, dowiem się więcej. Jeżeli zaś cyrk, to któż może tu lepiej być poinformowanym niż Założyciel? Hm, mam wrażenie, ze widziałem też na placu kobietę, która także bierze udział w tym zadaniu. Nie jestem pewien, bo jakby mignęła mi tylko przed oczyma, ale może to ona. Spotkaliśmy się u zleceniodawcy i tak zobaczyłem ją pierwszy raz. Nie mam wielkiej pamięci do twarzy, a przemknęła mi w tłumie, ale myślę, że to mogła być ona. Młoda dziewczyna, niebrzydka, choć rzecz jasna, nie wyróżniałaby się w tłumie, tak jak ty. Właśnie na tym spotkaniu wspomniano nam, żebyśmy przyszli tutaj. Azo, czy mówi ci coś imię Kaspian należące do wiekowego, brodatego jegomościa?

Aza zawahała się. Ominęła bobek koński, co ułatwiło jej ukrycie pierwszej niepewności.
- Zapewne chodzi ci o niejaką Maike Sivestern, czy jak jej tam? Eisenkę? Widziałam ją dzisiaj przy wozie, już po tym, jak cię wniesiono. Musi być, że jechała na dachu - chciała wzruszyć ramionami, ale obecnie nie mogła sobie na to pozwolić. - A co do Caspiana, to nic mi nie mówi. Listy do Założyciela były podpisane "Starzec".

- To może chodzi o owego Kaspiana, a może o kogoś innego, kto jest jego przełożonym. Ale ta dziewczyna, tak właśnie Majke Silve ... no silve ... eee ... trems – dodał nieco pytająco, zastanawiając się, czy dobrze wymówił nazwisko książkowego mola. – Dziwna osóbka. Nieczęsto spotyka się kobiety tak zakopane w książkach, by nie widziały świata poza nimi. Zresztą, może to niesprawiedliwa ocena, przecież widziałem ją tylko raz. Inna rzecz, iż na tym spotkaniu wykazywała dużą wiedze na temat świata, muszę przyznać z przykrością, że nie wiedziałem w ogóle o części rzeczy, o których mówiła z dużą swadą. Ale, ale, znasz jej nazwisko. Czy to może twoja znajoma, przyjaciółka?

- Nie zapędzaj się Erneście. Raz ją na oczy widziałam. Wiem, bo Założyciel zadbał o to, aby dobrze wiedzieć, w co pakuje cały cyrk. Znam, mniej więcej nazwiska osób biorących udział w wyprawie i opis ich wyglądu. Poniekąd. Ciebie nie poznałam, póki się nie przedstawiłeś.

- Och, skoro Twój ojciec potraktował to tak poważnie, to sprawa musi być naprawdę niełatwa. Ale przyznam, że nie rozumiem o co chodzi. Teoretycznie mamy wyruszyć na poszukiwania artefaktów, ale co ma do tego cyrk? Co ów Starzec z listów ukrywa? Wszystko miało się znajdować na jakiejś nieznanej mi wyspie. Tabory przecież nie popłyną na statkach
? – Zastanawiał się. – Ale cóż, widocznie musimy uzbroić się w cierpliwość. Uff, Azo, daleko jeszcze? Bowiem mam pewien problem.

- Założyciel nie ufa Starcowi, ale ma wobec niego dług wdzięczności
- kwaśno uśmiechnęła się Aza. – Zresztą, grupa z taborami jedzie jedynie do Castille. Ponadto wszystkiego się zaraz dowiesz. Jak dotrzemy.
Z wolna zaczynali okrążać wielki namiot cyrkowy. Ze środka dało się słyszeć muzykę zapraszającą na występ i ludzkie rozmowy.
- Problem, jaki problem? - zamrugała zaskoczona. - No jeszcze chwila. Krótka chwila.

- Nie ufa
? – Spochmurniał. – Najwidoczniej ma powody. Gdyby nie to, że ów Kaspian legitymował się podpisami moich zwierzchników, to nawet nie chciałbym z nim rozmawiać. Natomiast problem - widać, ze rozpaczliwie szuka jakich słów, które pozwoliłyby mu obejść odpowiedź. – Taki drobny problem, no wiesz. Potrzebowałbym, eee, potrzebowałbym ... ustronnego miejsca – kiedy spojrzała na niego, jego policzki były chyba bardziej czerwone niż przedtem, kiedy wydukał te słowa.

Zaśmiała się perliście.
- No to rzeczywiście poważny problem - iskierki ironii pałętały się po jej zielonych oczach. - Ale może się coś zaraz znajdzie.
Zatrzymała osła, który zrobił to dość niechętnie i pomogła mężczyźnie zejść z jego grzbietu. Tuż obok rosło kilka drzew.
- Wierzę, że sam sobie poradzisz - puściła mu oko i odwróciła się jak mała, grzeczna dziewczynka.
- Co do Starca, mam przeczucie, że będzie cała ta wyprawa drogo nas kosztować.

- Tak – wymamrotał, – akurat z tą czynnością sobie poradzę. Tylko się odwróć, proszę – powiedział akurat w chwili, gdy Aza to zrobiła z własnej woli. Było mu strasznie głupio, że do wysikania się potrzebował, nawet w ograniczonej formie, pomocy dziewczyny. Wbrew jednak pozorom, sprawa nie była taka łatwa mając jedną rękę na temblaku oraz z nogami drżącymi jak osika. Kiedy wreszcie wyszedł zza drzewa i zobaczył plecy rzeczywiście odwróconej Azy krzyknął: już! Widocznie coś w jego słowach było tak niepokojącego, że, dziewczyna odwróciła się natychmiast. Zobaczyła, jak szepcząc – To nic – upada na jedno kolano, a potem niezgrabnie próbuje się znowu podnieść. Jednak rana w bark, to nie było takie byle co.

Przez chwilę trochę go zamroczyło. I widział tylko te palące szmaragdy. Aza doskoczyła do niego i zanim zdążył przenieść cały ciężar ciała na kolanu, już trzymała go w pasie.
- Na Theusa - szepnęła, gdyż strach nie pozwolił jej na nic więcej. Myśli zaczęły płynąć szybko, jakie też leki mogłaby mu podać? Sen i odpoczynek. Na wszystkich proroków, z których wierzyła tylko w pierwszego! Szybkim ruchem wyciągnęła sole trzeźwiące i podstawia mężczyźnie pod nos. - Wytrzymaj, to jeszcze tylko chwila...
- Bruno, no chodźże tu
!

Mroczki na oczach równoważyły lekkość pęcherza, tak więc Ernest uznawał, że nie jest tak źle. Szczególnie, że miał przed sobą dwie zielone latarnie w kierunku których pragnął się udać, ... kiedy tylko moment odpocznie, a ta zasmarkana słabość przejdzie.

Przeszła nadspodziewanie szybko. Woniało! Och tak nagle zakręciło go w nosie, że prawie oczy wystąpiły mu z orbit. Ale pomogło,. Sole trzeźwiące Azy czyściły nos, przedostawały się do gardła i tam, gdzie jeszcze przed chwilą była przymglona słabość, wstępowały nowe siły wraz z orzeźwiającym zapachem.
- Mocne – przyznał słabo, ale znacznie jaśniej niż przed chwilą. – Idzie do głowy niczym porządna wódka. Spokojnie, Azo, jakoś wytrzymam. Przecież nie dam się byle kupczykowi, prawda?

- No ja myślę! Taki wojak jak ty
- rzuciła na pół serio na pół ironicznie. Uśmiech równoważył jej złośliwości. Pomogła usiąść Ernestowi ponownie na osiołku, który mruczał coś pod nosem niezbyt pochlebnego. Dobrze, że Monteńczyk nie rozumiał. Ruszyli. Zza namiotu w końcu pojawił się wóz, przy którym rozbito niewielki namiot.
- Doprawdy, że ufasz nam cyganom - powiedziała Aza. - Nie dość, że mnie ratujesz, to jeszcze dajesz się opatrzeć i teraz pozwalasz się wieźć gdzieś na tyły namiotu. Skąd wiesz, że na przykład nie ugotowałabym z ciebie zupy, jak na porządną czarownicę przystało?

- Tak, wojak ze mnie niesłychany
– próbował parsknąć śmiechem. Wprawdzie średnio wyszło, ale uśmiechnął się, uśmiech zaś jest zawsze miły na twarzy.
- Natomiast ja nie wierzę cyganom. Wierzę tobie. To duża różnica, ale żeby być szczerym, to wśród wojaków widziałem także cyganów. Nie byli ani lepsi, ani gorsi od innych. Tak samo się bili, tak samo ginęli, tak samo walczyli. Spotkałem też takich, co okradali żołnierzy lub zwłoki na pobojowiskach, ale ... wcale nie byli wyjątkami. Chłopi z sąsiednich wsi pospołu z innymi robili tak samo. Oszukiwali tak samo, jak wielcy panowie, którzy najpierw nas wynajmowali, potem zaś odmawiali zapłaty. A zupę lubię i chciałbym, żebyś coś dla mnie ugotowała, ale może niekoniecznie ze mnie. Jeżeli zaś mówimy o czarach, to nie jesteś czarownicą, ale czarodziejką. To zasadnicza różnica.

- Co do walki, to nie wiem, choć uważam, że można nas nazwać zaradnymi
.
W końcu dotarli do wozu i Aza pomogła zejść Ernestowi z osła.
- Ale zupy ode mnie oczekuj, gdyż raczej jem, to co mi dadzą, niż daję się przekonać, aby zrobić coś samodzielnie - uśmiechnęła się i razem skierowali się do namiotu. - Co nie zmienia faktu, że jestem ci wdzięczna za zaufanie. Tylko nie wiem, czy rzeczywiście warto.

- No wobec tego ja ugotuję dla nas, ale nie znam nic poza tym, co robiliśmy w kotłach żołnierskich. Każdy od czasu do czasu dyżurował w kuchni i każdy musiał się siłą rzeczy trochę nauczyć. Wiesz, na zasadzie, solimy wodę, wrzucamy trochę kości, trochę zielska, jakie da się znaleźć, potem wkładamy nad ognisko i powoli to się podgrzewa i gotuje. Wszyscy głodni zawsze jedli, ponieważ prawie zawsze tacy byliśmy, smakowało nam. A co do zaufania
– powiedział bardzo poważnie. – Warto, jak się kogoś ... – urwał. Bał się, ze kiedy powie kocha, to ona nie uwierzy, albo co. Jak widać żyła w świecie, gdzie zaufanie było wielką wartością. Rozumiał to, ale on naprawdę nie mógł inaczej w stosunku do niej. – Tak, Azo, warto, skoro to moje zaufanie, to pozwól, że udzielę go tej osobie, która według mnie zasługuje i na której mi zależy.

Nie wzięła jego słów na poważnie, zwłaszcza tych o gotowaniu. A potem było coraz dziwniej.
- Na której ci zależy? - instynkt kazał uciekać. Jej zawsze instynkt kazał uciekać, jak zaczynało się dziać coś niezwykłego. A on uśpił jej czujność. - Drogi Erneście, ty mnie nie znasz. Jak może ci na mnie zależeć?

- Drogi Erneście! Drogi Erneście! – Zagrały mu w uszach jej słowa. Melodię niczym królewska orkiestra. – Hm, czy to znaczy, ze on też powinien nazywać ją drogą Azą? – Rzecz była warta rozważenia, ale póki co, zdawał sobie sprawę, ze ból zranionego ciała oraz gorączka przeszkadzają mu racjonalnie myśleć. Miał jednak nadzieję, ze rzeczywiście to powiedziała i że się nie przesłyszał.
- Nie wiem, Azo, nie wiem. Ale widzisz, mi się rzadko zdarzało, żeby mnie ktoś podniósł, kiedy zostałem ranny, czy zaopiekował się mną, kiedy byłem słaby. Walczyliśmy dla wielu panów w Eisen. Jeżeli swoi cię nie przyuważyli i nie wynieśli z pola walki, kiedy odniosło się ranę, to nikt, wróg czy sprzymierzeniec, czy pies z kulawą nogą się tobą nie zainteresował. Ty się mną zainteresowałaś, pomogłaś mi, więc choćby z tego powodu nie jesteś osobą zwykła. Czy myślisz, iż to tak normalnie dzieje się w miastach? Widziałem ileś bójek i ten kto oberwał leżał pod ścianą budynku dopóki nie oprzytomniał i nie powlókł się do domu. Ty mnie przyjęłaś oraz pomogłaś, czyli zrobiłaś więcej, niż większość żołnierzy doświadcza przez wiele lat swojej służby. Czy to mało warte? Ale nie tylko to jest ważne. Jest Azo w tobie coś wyjątkowego i nie mam na myśli tylko urody. Coś takiego, że no nie umiem tego nazwać. I tak, zależy mi na tobie. Ja nie umiem mówić półsłówkami, jestem prostym żołnierzem, a nie dworakiem. Jeżeli coś mówię, to znaczy, ze w to naprawdę wierzę. Po prostu. Nawet jeżeli do końca sam tego nie rozumiem.

- Widocznie nie trafiłeś na odpowiednie osoby. Z reguły, nawet ci co się boją, mają serce
- pytanie, na ile sama w to wierzyła. Zwykle nie pomagała nikomu. Posługiwała się nie rozsądkiem, a instynktem. Instynkt podpowiadał, że kiedy gdzieś biją, należy uciekać. Chyba, że targał nią gniew. Wtedy zwykle postępowała odwrotnie niż wszyscy inteligentni ludzie. - Co do wiary, radzę nie mówić tego głośno, bo ktoś może z tego zrobić niecny użytek. Jesteś dość prostolinijny. Chociaż knucie, to zapewne drugie imię kobiet, a nie mężczyzn. Dlatego ostrzegam cię ostatni raz, ludzie którzy mi wierzą, nie kończą dobrze - powiedziała to już ciszej i wolną dłonią odsłoniła wnętrze namiotu. W głębi na prostym krześle siedział starszy mężczyzna o długiej szarej bródce i szarych włosach, ubrany w luźną zieloną szatę. Jego poorana zmarszczkami twarz była jak tajemnicza księga długiego życia. Jego ciemne oczy łagodnie patrzyły na świat. Przywitał Azę uśmiechem. Maike i Luca już tu byli. Siedzieli przy tym samym stole, co Założyciel, lecz do wchodzących plecami. Powoli nadchodzącą ciemność rozbijało światło latarni, stojącej na stole.
- Witaj drogi kawalerze de Sept Tours. Mam nadzieję, iż moja rodzina zajęła się tobą najlepiej, jak potrafiła - ciepły głos z nutą tajemnicy i okraszony kurzem ksiąg.
Aza pomogła Ernestowi usiąść na fotelu, specjalnie dla niego przygotowanym, na którym właściwie się półleżało. Potem skierowała się do Założyciela i złożyła pocałunek na jego pierścieniu. Stanęła tuż za jego krzesłem i czekała na dalszy rozwój wypadków.
- Nie mógłbym żądać czegoś więcej, szanowny Założycielu. Nie tylko pomogli mi, kiedy zostałem ranny, ale też opatrzyli i doprowadzili tutaj. Wielcem wdzięczen za to zarówno tobie, jak również twojej córce, pannie Azie, i także innym, za których starania pozwól, ze złożę tobie podziękę. Zrobiłbym to osobiście im wcześniej, ale byłem nieprzytomny.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 14-10-2008 o 20:51.
Kelly jest offline