Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2008, 22:46   #118
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Diego i Danst
Nic dziwnego, ze Diego wpadł w furię, gdy głos, który brał za płacz ukochanej nagle zamilkł. Igrać z nadzieją śmiertelników nie powinni nawet bogowie, zwłaszcza w tej domenie gdzie wolna wola słabych istot może pokrzyżować im plany.
Czyje czary sprowadziły Estalijczyka w to przeklęte prze Khorne’a miejsce? Nawet czyjej sprawie służyła broń w rękach szermierza stwierdzić trudno. Bo przecież teraz krwawy bóg mógł się sycić posoką swoich wyznawców. Nawet jeśli wolałby inną, ofiara jest ofiarą.
Danstan był naprawdę dobrym jeźdźcem. Także na oklep, na wałachu ciągającym wozy, w strugach deszczu, uciekając przed potwornym ożywieńcem. Ale hamowanie przed wyrosłą nagle przed nim sylwetką Diego, niemalże wyrzuciło go z siodła. Niemalże, bo w ostatniej chwili zdołał zmienić upadek w zgrabny zeskok.
Bo i Danstana w tej obłąkanej ulewie ścigało jego własne piętno. Miało twarz Marrona, lecz powinno może być każdym kogo były żołnierz zabił podczas wieloletniej służby, kiedy sprzedał się obcemu imperatorowi, przelewając krew w imię niezrozumiałych spraw, bez zastanowienia, wykonując rozkazy.
I nagle tym razem Danstan Boss usłyszał cichy płacz, przywodzący na myśl Lizę, pogrążoną w smutku, który na pewno chciała uczynić jak najmniej widocznym, by nie utrudniać czasu żałoby rodzinie, swoją rozpaczą i zagubionym sercem.

Obydwaj mężczyźni wpadli do pogrążonego w półmroku domu, Diego pierwszy otwierając kopniakiem drzwi za nim nasłuchując Danst.
W tym momencie już obydwaj słyszeli kobiecy szloch. Urywany jakby nieszczęsna nie miała sił, ale wyraźny i namacalny. I Diego i Danstanowi przestał on przypominać głos bliskiej osoby.

Dom był parterowy, z małym poddaszem. Korytarz, dwie sypialnie, salon, kuchnia i spiżarnia, wąskie drewniane schody prowadziły na górę, szersze, za drzwiami do piwnic. Wszystko prawie pozbawione mebli. Ze dwa krzesła, jakiś stół, solidna skrzynia, kilka obrazków na ścianach, w obu sypialniach proste łóżka. Pośpiesznie przebiegli przez dom, chwilę trwało zlokalizowanie, skąd dochodził płacz, przerwany nagle, gdy usłyszeli następny głos, szorstki i męski i dudnienie ciężkich kroków. Rzecz jasna, jak to zwykle bywa, nieszczęścia działy się w piwnicy, choć nie w tej naprzeciwko wejścia, do której całkiem przezornie, Diego i Danst zdążyli już zajrzeć, tylko w drugiej, tej z ukrytym za starym arrasem wejściem, z obrotowymi nieróżniącymi się od ściany drzwiami. Pchnięte przez któregoś z mężczyzn, zatrzymane w półobrocie, ukazywały zakręcające kamienne schody.
Na dole na te schody wbiegał mężczyzna. Za chwilę Danst i Diego go ujrzą. Łysy, niezbyt wysoki, ale krępy, z mieczem w dłoni, jeszcze jeden łotr do zabicia, oby przypadek nadal działał na korzyść obu mężczyzn, w tej enklawie, gdzie Randal nie ma wstępu, albo Manann, bo może to deszcz nie szczęście decydował przed chwilą o losach Diego.
Z piwnicy dobiegał duszący zapach palonych świec i słodki, mdlący odór krwi. Nawet kamień ścian mienił się tu czerwienią. Coś nieuchwytnego kierowało myśli jeszcze głębiej w stronę mordu, sugerując rozwiązania jednoznaczne, bo tylko takie dają siłę i satysfakcję, tylko poprzez śmierć wrogów i oponentów, głupców i prostaków można zaznać prawdziwej radości, czegoś na kształt niewdzięcznego szczęścia.

Za chwilę obaj mężczyźni ujrzą też Marrona, który gnany nienawiścią do tego, kto go zabił, korzystający z chwilowej łaski Khorne’a, wpadnie z hukiem i krzykiem do domu-świątyni swego Pana, tej której strzegł ofiarnie od wielu lat, pilnując by świeża krew na ołtarzu nigdy nie zakrzepła.

A w piwnicy, jeśli do niej dotrą ujrzą kamienny ołtarz oświetlony czerwonym światłem, ołtarz, do którego przykuto kobietę, może dziewczynę raczej, która znowu zaczynała szlochać i dygotać, a jej wychudzone ręce i nogi drżały krwawiąc obficie z otwartych ran, jakie zadawały zmyślne kajdany, pojąc nienasycone pragnienie mokrego kamienia. Spod sińców i opuchlizn nie widać było właściwie jej twarzy, choć żółtawe zabarwienie sugerowało, że tak straszliwie pobito ją przynajmniej kilka dni temu.

Eryk i Marianne
Mimo działania sił nadprzyrodzonych za to za sprawą siły fizycznej Erykowi udało się uniknąć walki z demonem. Wciągnięty przez Marianne przez wyważone drzwi nie widział już jak nad wyraz celnie rzucona kalarepka trafia Marrona prosto między oczy, niestety nie czyniąc mu żadnej szkody. Widać śmiertelnie groźną bronią te małe zielonkawe bulwy regularnie bywają jedynie w rękach fatalnych kucharek.
Eryk i Marianne znaleźli się w pracowni balwierza. Nie mieli za bardzo czasu na dokładne oglądanie misek i nożyc, plater i baniek, bo Marianne nie myliły zmysły, nieboszczyk ze złamaną ręką wstał na nogi i on również przestał moknąć, choć być może mu akurat było wszystko jedno. Oprych, choć nieżywy wszedł do tego interesującego pomieszczenia zaraz za barbarzynką i rycerzem.
W przeciwieństwie do Marrona ten wyglądał na chodzącego trupa. Kość wystająca z ramienia nie sprawiała mu żadnego bólu, oczy, co widać było nawet w półmroku zaszły jakimś bielmem. Z gardła mężczyzny wydobywał się charchot.
Sekundę po nieboszczyku w pomieszczeniu pojawiła się jeszcze jedna postać. Wąsaty woźnica najwidoczniej nie umknął z pola walki, może zatęsknił za objęciami Marianne, a może po prostu lubił zabijać. Tym razem zamiast bata miał w ręku miecz, a z jego twarzy zniknął nieodłączny dotąd uśmiech. Lekko wzdrygnął się na widok ożywieńca, ale nie zmieniło to determinacji, z jaką naparł na Eryka.

Peter
Peter biegł a Leah się oddalała. Jeden zakręt, drugi, trzeci, strasznie szybko zmykała gówniara, jak na taki paskudny deszcz, w dodatku przez tę ścianę wody Peter zgubił się w swoim mieście. Dziewczyna chwilami się odwracała i śmiejąc się sprawdzała czy Peter nadąża. Bezczelność była dla niej dość typowa. W końcu, gdy się zatrzymała paser był naprawdę wściekły. Podbiegł do dziewczyny z zamiarem sprawienia jej solidnego lania, wręcz rozpinając już pasek, gdy Leah rozmyła się w powietrzu. I wtedy Peter uświadomił sobie gdzie jest. Przez grzmoty i huk morza przedzierała się pieśń dzwonów. Dotarł aż do Ogrodów Mannana. W Świątyni próbowano przebłagać boży gniew.
A Peter w świetle błyskawicy ujrzał nadlatujący pocisk, dwie niewielkie skórzane kule oplotły mu ściśle nogi. Spętany Peter upadł na ziemię. Pałka odturlała się na bok.
Drobna postać w ciemnej, niezmoczonej skórzni błyskawicznie przypadłszy do oszołomionego mężczyzny, usiadła mu na piersi i przystawiła do gardła nóż
- Co za głupiec atakuje kapłana Mananna w jego mieście? – Peter próbujący natychmiast zrzucić z siebie ciężar poczuł ciepło swej własnej krwi sączącej się spod noża. - Może ta burza to Twoja wina brzydalu? Pomyślałeś o tym? Że teraz przez Twoją głupotę zatoną statki, zginą ludzie i bogactwa? Wiesz, że napaść na kapłana karana jest w jeden sposób? Musisz brzydalu być teraz bardzo grzeczny, by przeżyć. – skrytej pod kapturem twarzy Peter prawie nie widział, ale to był młody kobiecy głos – Musisz nam powiedzieć gdzie znajdziemy tę małą, tę, za którą tu przyszedłeś.
Niewątpliwie powiedziała my. Ale Peter nie widział nikogo innego. Bo kapłan i strażnicy, dopiero nadchodzili od strony świątyni.
Bliskość kobiety miała pewna zaletę - na Petera nie padał deszcz, choć paser chyba tego nie zauważył.

Pappo
Pappo zdał sobie sprawę, że zabłądził. To była największa ulewa, jaką widział w życiu i na tym polegał problem. Widział tylko ją. Można było wpaść na ściany budynków. Tylko chwilami, gdy niebo oświetlały błyskawice Pappo próbował swej marszrucie nadać jakiś kierunek. Psy przy każdej bramie namawiały swego pana na pozostanie.
Ale wytrwałość Papo została nagrodzona. Po ponad godzinie dotarł pod właściwy adres.

***

Niziołek to jednak zawsze niziołek – myślał Pappo gdy pięć minut później siedział owinięty w koc przy kominku z kubkiem gorącej czekolady w dłoni. Dopiero teraz Flott, również popijający aromatyczny napój zadał Pianowi pytanie.
- W taką ulewę? Co to za pilna sprawa?
 

Ostatnio edytowane przez Hellian : 17-10-2008 o 15:00.
Hellian jest offline