Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-09-2008, 21:00   #111
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Naprawdę bogowie naigrawali się z niego. A wszystko tak dobrze się zapowiadało... Diego był pod ręką. Powóz czekał gotowy do drogi... Mogli wsiąść, pogadać...

I nagle nadeszła to ulewa. Jakby sam Mannan przechylił cebrzyk pełen wody. I na dodatek dmuchnął z całej siły...

Czegoś takiego Eryk jeszcze nie widział. Nigdy. I, prawdę mówiąc, chyba nawet o czymś takim nie słyszał.
Czuł się tak, jakby stanął u stóp wodospadu, a lecąca z góry woda zalewała go nieprzerwanym strumieniem. W sekundę przemókł prawie do suchej nitki, a woda zalewała mu oczy i uszy. Miał wrażenie, że tuż obok niego coś przemknęło. Chyba powóz, ale równie dobrze mógł to być oddział straży miejskiej czy zabłąkany olbrzym. Lejący się z nieba deszcz był tak mocny, że na wyciągnięcie ręki trudno było coś dokładnie zobaczyć, a oprócz plusku wody i szumu wiatru niewiele było słychać.

Chcąc usunąć się z drogi ewentualnym następcom powozu/strażników/olbrzyma skoczył w stronę ściany. Jednak poślizgnął się i na coś wpadł. To, na co trafił, z pewnością ścianą nie było, choć powstrzymało go przed upadkiem... Ściany zwykle nie są tak ciekawie zbudowane...

Pamięć podsunęła Erykowi obraz woźnicy... Leżącego bezradnie na ziemi... Powalonego ciosem... hmmmm... podwójnego tarana...

- O, przepraszam... - powiedział.
 
Kerm jest offline  
Stary 04-10-2008, 17:03   #112
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Diego, Peter, Marianne , Danst i Eryk

Świat oszalał. Padało, dudniło i grzmiało. I zaczynały dziać się cuda. Ale nie tylko one zdominowały najbliższe minuty. Zderzeniu dwóch powozów towarzyszyło rżenie nieszczęsnych zwierząt, trzask łamanych osi, huk przewracanego pudła. Eryk niewiele będzie miał pociechy z pożyczonego powozu. I co zrobić ze zwierzęciem ze złamaną nogą? Los paskudnie traktuje nie tylko ludzi. Choć zwykle tylko ludzie zasługują.
Naocznym świadkiem katastrofy był jedynie Danstan, który przezornie zamierzał się oddalić, skoro do sprawy wmieszały się siły nadprzyrodzone. Zwierzęta zaprzężone do powozu de Veille’a nie ucierpiały i Danst bez problemu wyprzągł jedno z nich. Siedział już na wierzchu, gdy teatr wydarzeń rozświetliła błyskawica połączona ze wzniesionym w górę mieczem. A miecz unosił Marron. Mężczyzna jeszcze chwilę temu prawie martwy, teraz wyglądał jak demon jakiś nie człowiek, jakby ten piorun celowo z jego miecza wyrastał na zatracenie wszystkich innych obecnych na tym kawałku briońskiej ziemi.
Pałka Petera wyrzucona do przodu z impetem godnym swego właściciela faktycznie w coś trafiła i Peter mógłby przysiąc, że poczuł zapach strachu. Ale nie usłyszał jęku, choć możliwe, że po prostu dźwięk się nie przebił w ogólnej wrzawie i kwiku śmiertelnych koni.
Tajemniczy mężczyzna dokończył swoją inkantację. On akurat, pobłogosławiony przez swego pana nadludzką percepcją cały czas widział, co się dzieje na Rue de Bains.
A Peter dostrzegł Leah. Płakała i rozglądała się bezradnie. Musiała przyjść tu z innej strony, bo stała w dole ulicy, w tej swojej sukience, w którą ustroiła się w dniu przedstawienia. Paser dla pewności poprawił jeszcze raz cios pałką, znowu trafiając w niewidocznego przeciwnika, czując jak pałka łamie kość i odrzuca tego kogoś do tyłu. Nie dostrzegł zaś innego miecza wyprowadzającego w jego stronę potężne, pewne cięcie, którego nie powstydziłby się nawet mistrz małodobry, cudem chybione o cal, od szyi.
Naprawdę wkurzyła Petera ta dziewucha moknąca w deszczu w takim niebezpiecznym miejscu, nie poczuł, że te emocje może nie do końca są jego, nie pomyślał, że skoro nie widzi faceta, z którym się bije, nie powinien widzieć oddalonej Leah. Ruszył w jej kierunku siarczyście przeklinając. A Leah uśmiechnęła się i zachęciła go gestem, sama ruszając dalej w dół ulicy.
A skoro miecz ciął powietrze, jego właściciel z wściekłym rykiem zmienił kierunek ataku, na zdecydowanie łatwiejszy. Bo Eryk i Marianne zastygli naprzeciwko siebie na długie sekundy, pewnie oniemieli w obliczu cudów natury. I nagle Eryk sam nie rozumiejąc motywów swego postępowania pchnął z całej siły Marianne, tak, że straciła równowagę na śliskiej powierzchni i poleciała do tyłu, sam również rzucił się za dziewczyną, nie trafiając niestety w pozycję, jaką tak niedawno jeszcze zajmował wraży woźnica. Nie zdążył podnieść się, przeprosić za ten obcy impuls, którego źródła się domyślał i w myślach znowu zaczynał je przeklinać, kiedy obydwoje zobaczyli jak w miecz wzniesiony do ciosu uderza błyskawica, oświetliwszy całą postać Marrona.
Można zadać pytanie, czy uniknęli właśnie trafienia piorunem czy śmiertelnego ciosu. Czy to ten bandyta o demonicznej aparycji był niebezpieczeństwem, czy też może Manann ma coś do zarzucenia barbarzynce z północy albo szlachetnemu rycerzowi?
Diego przebijał się przez deszcz prowadzony kobiecym szlochem. Ironią losu obierał dokładnie ten kierunek, w którym zawieźć miał go powóz de Veille’a.
Marianne siedziała w kałuży, zaskoczona własną niestabilnością, a może siłą Eryka. Miała w tej rozświetlonej piorunem chwili za plecami ścianę, przy sobie zwłoki mężczyzny, zabitego przez kalarepki, w miejscu oddalonym stąd o kilka metrów. Zwłoki leżały twarzą w kałuży, z ramienia nieboszczyka wystawała złamana kość. Ciało drgało w jakichś niemożliwych konwulsjach, jakby próbując wstać. Dziewczyna wyraźnie widziała Petera oddalającego się w dół ulicy i wrzeszczącego coś niezrozumiałego, a także Diego biegnącego w drugą stronę.
A Erykiem nadal rządziła bransoleta zmuszając go do wyszarpania miecza z pochwy, do stanięcia do walki z makabrycznym bandytą. Ale rozum go jeszcze powstrzymywał. Czy może pokonać człowieka odpornego na kule i pioruny? Poza tym jego właściwy cel – Diego, właśnie mu się wymykał.
Estalijczyk nie odwrócił się nawet na grzmot pioruna, bardzo głośny, gdzieś za plecami. Rozdzierająco smutny płacz przerażonej kobiety nie dał się wyprzeć żadnym innym dźwiękom. On pierwszy opuścił Rue de Bains. Biegł nie szczędząc tchu, by ratować kobietę, którą kocha. Zatrzymał się po pięciu minutach przed wejściem niewielkiego domu. Płacz nagle ucichł, a na Diego jakby czekając na jego przybycie wypadło dwóch zbrojnych. Nóż przeciw dwóm mieczom. Nadal lało i grzmiało i nic nie wskazywało na to, by apogeum tego nadprzyrodzonego sztormu już zostało osiągnięte.


Pappo

Słusznie Harterion bał się o Pappo, chłopaka z Altdorfu, który nigdy nie mógł usiedzieć spokojnie na miejscu. Oczywiście młody halling jak najdalszy był od zamiaru sprawiania jakiegokolwiek kłopotu swojej wspaniałej familii, ale nie miał daru do wybierania prostych dróg i zamiast udać się pod wskazany przez wuja adres, ruszył ku Małej Rosette, w dzielnicę żebraków, złodziei i prostytutek, gdzie właśnie spłonęło pół kwartału i którą właśnie spacyfikowało wojsko zabijając blisko tuzin mieszkańców. Spójrzmy prawdzie w oczy nie była to żadna rzeź niewiniątek, niewiniątka tam nie mieszkały, chyba, że mówimy o tych, co jeszcze ssały cycka i pięściami okładały co najwyżej szmaciane gałgany.
Nie był nasz Pappo całkowicie bezbronny, bo towarzyszyły mu Pewne i Gorliwe, budzące respekt stworzenia, radośnie przyjmujące fakt każdego spaceru.
I początkowo był to uroczy spacer, tak, że Pappo na chwilę zapomniał, o Nanie i więzieniu. Ale już po chwili nie mógł przegapić niechętnych spojrzeń, milknących rozmów, odwracających się tyłem ponurych dzieci. Obcy wlazł w dzielnicę, nie uszanował żałoby.
Pappo Pian dumny syn wielkiego rodu zaczął wręcz rozważać powrót, bez osiągnięcia celu, za to cały i zdrowy. Kartka z adresem na Alei Głównej paliła w kieszeni. Ale wrogość dzielnicy przybrała konkretne kształty. Najpierw Pappo dostał gradem kamyków i krewki Gorliwe warknął w stronę dzieci, które musiały ten atak wyprowadzić. Ujawniły się wtedy jazgoczące brudne matki czekające na pretekst by dać upust mieszkającej w nich złości, rozleniwieni ojcowie postawieni w stan gotowości wysokimi niewieścimi głosami również wyszli na ulicę zwalczać zło w zarodku, zatłuc nieszczęśnika, co pobudził miejscowe walkirie, odzyskać spokój w ten duszny poranek, w który trzeba było pić od rana żeby przetrwać.
I Pappo miał przeciw sobie cała uliczkę.
Ale wtedy wtrąciły się siły wyższe. Gniew Mananna. Dotąd jeszcze, gdy przydarzał się na morzu, koiła go dopiero ludzka krew, wyszarpana siłą, lub, równie często, ofiarowywana przez załogi. Była jedenasta przed południem, a w jednej chwili zrobiło się ciemno niczym w grudniowy wieczór. Z nieba spadała ściana wody.
 
Hellian jest offline  
Stary 05-10-2008, 16:05   #113
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przyroda najwyraźniej oszalała. Huk piorunów, błyskawice nieustannie przecinające niebo, strumienie wody lejące się z nieba i wicher, szalejący po ulicach.
Jednak Erykowi nie bardzo było w głowie podziwianie uroków burzy wszech czasów. Uzmysłowił sobie nagle, ze cały czas ma przed oczami mężczyznę stojącego z uniesionym mieczem. Mężczyznę, który najwyraźniej zastanawiał się, na kogo ów miecz spuścić.

Mężczyzna machnął mieczem, lecz najwyraźniej nie trafił w niewidoczny dla Eryka cel, bo na jego twarzy pojawił się wyraz rozczarowania, a oczy przesunęły się, zapewne w poszukiwaniu innej, mającej mniej szczęścia, ofiary. Daleko nie zawędrowały, zatrzymując się na stojącej niezbyt daleko, nieruchomej parze. A Eryk poczuł, że spoczywające na nim spojrzenie nie wróży nic dobrego ani jemu, ani jego towarzyszce.

Osiłek o nacechowanej brakiem szlachetności twarzy ponownie uniósł miecz. W tym momencie Eryk, powodowany jakimś pochodzącym nie wiadomo skąd impulsem pchnął z całej siły dziewczynę, by zepchnąć ją i siebie z domniemanego toru miecza.
Sam skoczył za nią, chybiając o cal jeden z bardzo ciekawych i widoczny przez całkowicie przemoczoną koszulę fragment anatomii.
Dziewczyna zachwiała się i usiadła w kałuży, jednej z wielu, które nagle pojawiły się na Rue de Bains. Oboje spoglądali ze zdziwieniem, jak na wzniesionym mieczu mężczyzny, który w tym momencie bardziej przypominając demona niż człowieka, tańczy błyskawica.

Gdzieś w podświadomości Eryka kołatała myśl, że Diego, jeden z głównych celów całej wyprawy, najspokojniej w świecie właśnie się ulatnia, ale rozgrywające się dokoła wypadki zagłuszyły ową myśl bez wysiłku.

Kolejny z impulsów, których pochodzenie powoli stawało się dla Eryka oczywiste, pchnął młodzieńca do wyciągnięcia miecza zaatakowanie makabrycznego przeciwnika.
Resztki rozsądku powstrzymały go przed tym. Poczuł równocześnie, że coś chwyta go za pas i ciągnie do tyłu, jakby chcąc uniemożliwić samobójczy atak. Nie oglądając się wiedział, komu to zawdzięcza. Najwyraźniej nie tylko on zachował odrobinę zdrowego rozsądku. A może nawet więcej, niż odrobinę...
Nie do końca rozumiejąc powody swego postępowania schylił się i podniósł walająca się u jego stóp kalarepkę. Rzucił ją prosto w stojące niedaleko nich uosobienie zła krzycząc:

- Na Smoka Go Hunga! Zgiń demonie! - zawołał.

Miał wrażenie, że bransoleta płonie żywym ogniem, ale efektów kalarepkowego odpędzania demonów nie zdążył zaobserwować. Dziewczyna z siłą jakiej by się po niej mimo wszystko nie spodziewał pociągnęła go za sobą.
Rozległ się trzask pękającego drewna. Jakieś drzwi ustąpiły, a oni znaleźli się nagle pod dachem.

- W nogi! - usłyszał.

Nie miał zamiaru się przeciwstawiać.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-10-2008, 16:59   #114
 
Maciass0's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłość
Mały wzrostem Pappo Pian, a wielki odwagą i siłą ducha ruszył z nadzieją w stronę Małej Rosetty, miejsca gdzie rozgorzała jakiś czas temu bitwa plebsu Briońskiego. Miał obrany cel, dowiedzieć się jak najwięcej o Nanie. Jednak zobaczył, dowiedział się czegoś innego. Była to wiedza na temat zmiany charakteru człowieka po tragedii. Gdy wszystko jest na swoim miejscu, nikt nie potrzebuje zmian radość panuje, jednak gdy coś się zabierze, każdy dla każdego jest wrogiem. Nie ma przebacz, jest wojna w sercu i umyśle. Walczą sami z własnym życiem.

Pappo Pian widział ludzi, którzy cierpią, rzucają się w otchłań, bardzo głęboko. Nikt ich nie łapie za rękę, nikt ich nie wyciąga, nie ratuje. Oni pogrążają się w cierpieniu. Lecą w dół, rozdarna dusza pragnie naprawy, ręce same sięgają po kamienie, widły i pochodnie. Potem nastaje rewolucja i krzyk...


Obraz dzieci, biednych, brudnych i sponiewieranych przez zły los przeraził Pappa. Nie dbał o lecące w niego pociski jakby z procy. Uciekł z tej strony dzielnicy. Poszedł w stronę adresu spod kartki. Tam odnajdzie swój cel.
 
Maciass0 jest offline  
Stary 08-10-2008, 00:19   #115
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Bez problemu wskoczył na wyprzężonego konia. Uprząż od biedy nadawała się jako wodze więc i nie musiał martwić się o zdecydowanie trudniejsze sterowanie pociągowym zwierzęciem samymi nogami. Dla bułanego wałacha jednak dorzucenie ciężaru na plecach do i tak napiętej atmosfery okazało się przelaniem czary goryczy. Danstan z trudem utrzymywał go w jednym miejscu próbując przy okazji upewnić się, czy dobrze widzi wielkiego Marrona, który uzbrojony w miecz wyglądał na zupełnie zdrowego. Woda strumieniami zalewała mu oczy, ale nie mylił się - olbrzym z mieczem podjął walkę z jakimś mężczyzną, którego Danstan nie rozpoznał. Gdy ten drugi wciągnięty przez barbarzynkę przepadł w drzwiach najbliższego budynku, rzuciwszy uprzednio w Marrona pokaźną kalarepką, która odbiła się głucho od jego głowy, ten nic sobie z tego nie robiąc od razu wiedział gdzie spojrzeć. Młody Boss poczuł lodowaty dreszcz, zdający się paraliżować go całego. To z zimna idioto - ruszże się... Marron powoli zbliżał się do niego z opuszczonym mieczem. W końcu gdy kolejna z kalarepek pękła z chrupnięciem pod okutym butem siepacza, Danstan zebrał się w sobie. Bez rapiera, który poniewierał się gdzieś w głębokiej wodzie i z uszkodzonym pistoletem, wynik starcia mógł być tylko jeden. Spiął wałaszka i z całej siły wypchnął do przodu w kierunku, w którym wcześniej zmierzali. Czując przyśpieszone do granic możliwości bicie swojego serca nie oglądał się już na Marrona...

Nie minęła minuta tego szaleńczego galopu na oślep, w którym koń tak samo jak i jeździec chcieli tylko czym prędzej uciec od pozostawionego za sobą koszmarnego widowiska, gdy przed wałachem wyrosły dwie rosłe postacie. Danstan zdążył jeszcze kątem oka rozpoznać stojącego obok Estalijczyka. Koń nie miał szans na wyhamowanie po mokrym bruku...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 10-10-2008, 23:18   #116
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Peter

Nie bardzo wiedział co się działo wokół. Nic nie widział przez tą ścianę wody! Skąd do diabła taka ulewa?! I jeszcze ten cholerny kretyn przed nim. Trzasnął go raz, stał dalej. Po takim czymś każdy normalny by się zwinął. Może miał hełm i zbroję? Dla pewności poprawił, z pewną satysfakcją odnotowując fakt, że wyraźnie poczuł łamaną kość a całe cielsko upadło na ziemię. Nie chciało mu się już go szukać, bo i po co?
Ku jego zdumieniu, w całym tym deszczu zobaczył Leah. I to w tej idiotycznej sukience z teatru! Czy ona przypadkiem nie przebrała się w coś od tej żałosnej dwójki? Nie bardzo teraz pamiętał. Popchnięty irracjonalną myślą ruszył w jej kierunku.
-Ej cholera, czekaj!
Swoją drogą dlaczego ją widział i co ona tu robiła tak w ogóle? Przecież zostawił tą cholerną dziewuchę niedawno a z Marianne biegli przez pół miasta za tym powozem. Właśnie, powóz! Ciekawe co się stało z nim i z tym całym Diego. Znów jednak zagłuszyła te myśli potrzeba podążania za Leah. Jakby go ktoś spytał po co to robi to... by nie wiedział. Ale dziewucha się oddalała więc i Peter przyspieszył!
-Jak cię złapię to normalnie złoję skórę!
 
Sekal jest offline  
Stary 14-10-2008, 08:29   #117
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Pędził jak w sto koni. Nic to że serce podchodziło mu do gardła w strachu o ukochaną, nic to że przez załzawione oczy prawie nie widział drogi. Cichy, żałosny płacz doprowadzał go do obłędu. Widział oczami wyobraźni płaczącą Leticie, choć gdzieś tam w głębi stłamszony i bezsilny rozsądek podpowiadał, że to niemożliwe. Niemożliwe by słyszał wśród ryku burzy płacz i jeszcze nie dotarł do jego źródła. Wszak przebiegł już spory dystans, niemożliwe by nawałnica była pochodzenia naturalnego. W to musiała wdać się magia.
Ale to nie miało znaczenia. Może ktoś mu sprzyjał, a może wiódł go na zgubę. Diego nie dbał o to. Nawet jeśli wiedział, że ktoś z nim gra wykorzystując jego rozpacz nie było to istotne. Jeśli była jedna szansa na tysiąc tysięcy, że to płakała Leticia Diego musiał to sprawdzić.
Gnał przez burzę chłostany strugami deszczu, który przynajmniej nieco chłodził jego rozpaloną głowę. W pewnym momencie zaczęło padać tak, że musiał się zatrzymać. Z przerażeniem stwierdził, że już nie słyszy płaczu. W panice zaczął rozglądać się wokół rozpaczliwie nasłuchując. Otarł mokrą od łez i deszczu twarz i dostrzegł niewielki dom i dwóch uzbrojonych w miecze ludzi, którzy biegli do niego.
A więc wszystko stracone, to była pułapka. Nie było tu Leticii, a płacz to była zwykła magiczna sztuczka, by go tu zwabić.
- Nieeee ! – zawył wściekle niemal przekrzykując szalejącą burzę.
Jego życie zatrzymało się na krawędzi niczym rzucona monet. Z jednej strony była czarna pustka rozpaczy, a z drugiej mroczna otchłań wściekłości.
I wtedy wielki niczym demon niespodziewanie wpadł na napastników wierzchowiec roztrącając ich na boki. Koń wprost otarł się o ramie Estalijczyka. Moneta upadła na mroczną stronę.
Jeden ze zbrojnych upadł niemal pod nogami Diego. Szermierz w dwóch skokach był przy nim i z impetem wbił nóż w gardło mężczyzny, aż po jelec. Czubek noża przeszedł na wylot zgrzytając o bruk ulicy. Estalijczyk wyrwał miecz z dłoni konającego mężczyzny i wbił go w jego serce uwalniając ostatecznie duszę nieszczęśnika do Krainy Morra.
Tymczasem drugi zbrojny zdążył się pozbierać i widząc jaki los spotkał jego kompana ruszył wściekle na Diego.
Estalijczyk podniósł okrwawione ostrze miecza na wysokość oczu. Złych, nienawistnych, czarnych, szalonych. Przeciwnik spojrzał w nie i przez chwilę zawahał się zdjęty nagle irracjonalnym strachem.
Diego skoczył celując sztychem miecza w pierś mężczyzny, ten zasłonił się klingą, jednak Estalijczyk zatrzymał atak i niesamowicie szybko wyłapał klingę nożem, który trzymał w lewej ręce i przez chwilę odwracając się do przeciwnika plecami wyszedł na jego tył. Na oślep ciął go w lewy bok. Odskakując pociągnął klingę, a miecz wchodząc między żebra dotarł do płuca.
Diego usłyszał świst powietrza wciąganego w pełnym bólu hauście przez tamtego. Nie widział jego twarzy, gdy ostrzem miecza przecinał mu kark.
Stał drżąc z zimna i opadających emocji patrząc jak krople deszczu zmywają krew z ostrzy.
Drzwi domku były otwarte. Nie zwracając uwagi na Danstana i jego wierzchowca ruszył powoli w stronę budynku, by po chwili zniknąć w ciemnej czeluści wnętrza.
Szedł by ratować. Szedł by zabijać.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 14-10-2008, 22:46   #118
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Diego i Danst
Nic dziwnego, ze Diego wpadł w furię, gdy głos, który brał za płacz ukochanej nagle zamilkł. Igrać z nadzieją śmiertelników nie powinni nawet bogowie, zwłaszcza w tej domenie gdzie wolna wola słabych istot może pokrzyżować im plany.
Czyje czary sprowadziły Estalijczyka w to przeklęte prze Khorne’a miejsce? Nawet czyjej sprawie służyła broń w rękach szermierza stwierdzić trudno. Bo przecież teraz krwawy bóg mógł się sycić posoką swoich wyznawców. Nawet jeśli wolałby inną, ofiara jest ofiarą.
Danstan był naprawdę dobrym jeźdźcem. Także na oklep, na wałachu ciągającym wozy, w strugach deszczu, uciekając przed potwornym ożywieńcem. Ale hamowanie przed wyrosłą nagle przed nim sylwetką Diego, niemalże wyrzuciło go z siodła. Niemalże, bo w ostatniej chwili zdołał zmienić upadek w zgrabny zeskok.
Bo i Danstana w tej obłąkanej ulewie ścigało jego własne piętno. Miało twarz Marrona, lecz powinno może być każdym kogo były żołnierz zabił podczas wieloletniej służby, kiedy sprzedał się obcemu imperatorowi, przelewając krew w imię niezrozumiałych spraw, bez zastanowienia, wykonując rozkazy.
I nagle tym razem Danstan Boss usłyszał cichy płacz, przywodzący na myśl Lizę, pogrążoną w smutku, który na pewno chciała uczynić jak najmniej widocznym, by nie utrudniać czasu żałoby rodzinie, swoją rozpaczą i zagubionym sercem.

Obydwaj mężczyźni wpadli do pogrążonego w półmroku domu, Diego pierwszy otwierając kopniakiem drzwi za nim nasłuchując Danst.
W tym momencie już obydwaj słyszeli kobiecy szloch. Urywany jakby nieszczęsna nie miała sił, ale wyraźny i namacalny. I Diego i Danstanowi przestał on przypominać głos bliskiej osoby.

Dom był parterowy, z małym poddaszem. Korytarz, dwie sypialnie, salon, kuchnia i spiżarnia, wąskie drewniane schody prowadziły na górę, szersze, za drzwiami do piwnic. Wszystko prawie pozbawione mebli. Ze dwa krzesła, jakiś stół, solidna skrzynia, kilka obrazków na ścianach, w obu sypialniach proste łóżka. Pośpiesznie przebiegli przez dom, chwilę trwało zlokalizowanie, skąd dochodził płacz, przerwany nagle, gdy usłyszeli następny głos, szorstki i męski i dudnienie ciężkich kroków. Rzecz jasna, jak to zwykle bywa, nieszczęścia działy się w piwnicy, choć nie w tej naprzeciwko wejścia, do której całkiem przezornie, Diego i Danst zdążyli już zajrzeć, tylko w drugiej, tej z ukrytym za starym arrasem wejściem, z obrotowymi nieróżniącymi się od ściany drzwiami. Pchnięte przez któregoś z mężczyzn, zatrzymane w półobrocie, ukazywały zakręcające kamienne schody.
Na dole na te schody wbiegał mężczyzna. Za chwilę Danst i Diego go ujrzą. Łysy, niezbyt wysoki, ale krępy, z mieczem w dłoni, jeszcze jeden łotr do zabicia, oby przypadek nadal działał na korzyść obu mężczyzn, w tej enklawie, gdzie Randal nie ma wstępu, albo Manann, bo może to deszcz nie szczęście decydował przed chwilą o losach Diego.
Z piwnicy dobiegał duszący zapach palonych świec i słodki, mdlący odór krwi. Nawet kamień ścian mienił się tu czerwienią. Coś nieuchwytnego kierowało myśli jeszcze głębiej w stronę mordu, sugerując rozwiązania jednoznaczne, bo tylko takie dają siłę i satysfakcję, tylko poprzez śmierć wrogów i oponentów, głupców i prostaków można zaznać prawdziwej radości, czegoś na kształt niewdzięcznego szczęścia.

Za chwilę obaj mężczyźni ujrzą też Marrona, który gnany nienawiścią do tego, kto go zabił, korzystający z chwilowej łaski Khorne’a, wpadnie z hukiem i krzykiem do domu-świątyni swego Pana, tej której strzegł ofiarnie od wielu lat, pilnując by świeża krew na ołtarzu nigdy nie zakrzepła.

A w piwnicy, jeśli do niej dotrą ujrzą kamienny ołtarz oświetlony czerwonym światłem, ołtarz, do którego przykuto kobietę, może dziewczynę raczej, która znowu zaczynała szlochać i dygotać, a jej wychudzone ręce i nogi drżały krwawiąc obficie z otwartych ran, jakie zadawały zmyślne kajdany, pojąc nienasycone pragnienie mokrego kamienia. Spod sińców i opuchlizn nie widać było właściwie jej twarzy, choć żółtawe zabarwienie sugerowało, że tak straszliwie pobito ją przynajmniej kilka dni temu.

Eryk i Marianne
Mimo działania sił nadprzyrodzonych za to za sprawą siły fizycznej Erykowi udało się uniknąć walki z demonem. Wciągnięty przez Marianne przez wyważone drzwi nie widział już jak nad wyraz celnie rzucona kalarepka trafia Marrona prosto między oczy, niestety nie czyniąc mu żadnej szkody. Widać śmiertelnie groźną bronią te małe zielonkawe bulwy regularnie bywają jedynie w rękach fatalnych kucharek.
Eryk i Marianne znaleźli się w pracowni balwierza. Nie mieli za bardzo czasu na dokładne oglądanie misek i nożyc, plater i baniek, bo Marianne nie myliły zmysły, nieboszczyk ze złamaną ręką wstał na nogi i on również przestał moknąć, choć być może mu akurat było wszystko jedno. Oprych, choć nieżywy wszedł do tego interesującego pomieszczenia zaraz za barbarzynką i rycerzem.
W przeciwieństwie do Marrona ten wyglądał na chodzącego trupa. Kość wystająca z ramienia nie sprawiała mu żadnego bólu, oczy, co widać było nawet w półmroku zaszły jakimś bielmem. Z gardła mężczyzny wydobywał się charchot.
Sekundę po nieboszczyku w pomieszczeniu pojawiła się jeszcze jedna postać. Wąsaty woźnica najwidoczniej nie umknął z pola walki, może zatęsknił za objęciami Marianne, a może po prostu lubił zabijać. Tym razem zamiast bata miał w ręku miecz, a z jego twarzy zniknął nieodłączny dotąd uśmiech. Lekko wzdrygnął się na widok ożywieńca, ale nie zmieniło to determinacji, z jaką naparł na Eryka.

Peter
Peter biegł a Leah się oddalała. Jeden zakręt, drugi, trzeci, strasznie szybko zmykała gówniara, jak na taki paskudny deszcz, w dodatku przez tę ścianę wody Peter zgubił się w swoim mieście. Dziewczyna chwilami się odwracała i śmiejąc się sprawdzała czy Peter nadąża. Bezczelność była dla niej dość typowa. W końcu, gdy się zatrzymała paser był naprawdę wściekły. Podbiegł do dziewczyny z zamiarem sprawienia jej solidnego lania, wręcz rozpinając już pasek, gdy Leah rozmyła się w powietrzu. I wtedy Peter uświadomił sobie gdzie jest. Przez grzmoty i huk morza przedzierała się pieśń dzwonów. Dotarł aż do Ogrodów Mannana. W Świątyni próbowano przebłagać boży gniew.
A Peter w świetle błyskawicy ujrzał nadlatujący pocisk, dwie niewielkie skórzane kule oplotły mu ściśle nogi. Spętany Peter upadł na ziemię. Pałka odturlała się na bok.
Drobna postać w ciemnej, niezmoczonej skórzni błyskawicznie przypadłszy do oszołomionego mężczyzny, usiadła mu na piersi i przystawiła do gardła nóż
- Co za głupiec atakuje kapłana Mananna w jego mieście? – Peter próbujący natychmiast zrzucić z siebie ciężar poczuł ciepło swej własnej krwi sączącej się spod noża. - Może ta burza to Twoja wina brzydalu? Pomyślałeś o tym? Że teraz przez Twoją głupotę zatoną statki, zginą ludzie i bogactwa? Wiesz, że napaść na kapłana karana jest w jeden sposób? Musisz brzydalu być teraz bardzo grzeczny, by przeżyć. – skrytej pod kapturem twarzy Peter prawie nie widział, ale to był młody kobiecy głos – Musisz nam powiedzieć gdzie znajdziemy tę małą, tę, za którą tu przyszedłeś.
Niewątpliwie powiedziała my. Ale Peter nie widział nikogo innego. Bo kapłan i strażnicy, dopiero nadchodzili od strony świątyni.
Bliskość kobiety miała pewna zaletę - na Petera nie padał deszcz, choć paser chyba tego nie zauważył.

Pappo
Pappo zdał sobie sprawę, że zabłądził. To była największa ulewa, jaką widział w życiu i na tym polegał problem. Widział tylko ją. Można było wpaść na ściany budynków. Tylko chwilami, gdy niebo oświetlały błyskawice Pappo próbował swej marszrucie nadać jakiś kierunek. Psy przy każdej bramie namawiały swego pana na pozostanie.
Ale wytrwałość Papo została nagrodzona. Po ponad godzinie dotarł pod właściwy adres.

***

Niziołek to jednak zawsze niziołek – myślał Pappo gdy pięć minut później siedział owinięty w koc przy kominku z kubkiem gorącej czekolady w dłoni. Dopiero teraz Flott, również popijający aromatyczny napój zadał Pianowi pytanie.
- W taką ulewę? Co to za pilna sprawa?
 

Ostatnio edytowane przez Hellian : 17-10-2008 o 15:00.
Hellian jest offline  
Stary 15-10-2008, 09:16   #119
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
To nie Leticia. Ta jedna myśl owładnęła nim sprowadzając kolejną falę rozpaczy. Głos kobiety, który słyszał nie należał do jego ukochanej. Opuścił miecz i oparł się o ścianę wznosząc głowę ku górze, ku niewidocznemu nad stropem niebu. Ku bezdusznym bogom. Nie miał już siły by przeklinać, bluźnić, czy bezsilnie wyć.
Rozczarowanie, smutek, przez chwilę ... rezygnacja.
Emocje opadły i rozsądek znów mógł dojść do głosu, gdy serce odpuściło właśnie rozsądek mógł podjąć trud odnalezienia tej jedynej.
Diego kochał Ją całym sobą, sercem, umysłem, każdą komórką swego ciała, każdą kroplą krwi.
Ścisnął mocniej rękojeść miecza i zacisnął szczęki. W jego oczach nie było już szaleństwa, ale zimna, nieustępliwa determinacja.
Podszedł do kamiennych schodów. Z dołu ktoś szedł. Odwrócił się do Dansta i przykładając palec do ust nakazał mu milczenie, jednocześnie pokazując mu by przyczaił się przy drzwiach. Sam przyklęknął przy drugiej stronie odrzwi z obnażonym mieczem.
Pospieszne kroki zbliżały się i po chwili z otwory wybiegł łysy strażnik.
Diego tylko na to czekał. Sztych wszedł gładko pod żebra pogrążając do połowy klingę w ciele mężczyzny. Ten nawet nie zdążył jęknąć. Padł tak szybko, że Diego ledwo zdążył wyciągnąć miecz.
Estalijczyk schylił się wycierając klingę o ubranie ofiary i odpinając z jego pasa pęk kluczy.
Jak każdy mieszkaniec Starego Świata słyszał o bogach chaosu i ich symbolach. Co innego jednak słyszeć, a co innego zobaczyć na własne oczy.
Odór krwi przyprawiał go o mdłości, a więc za tym wszystkim krył się Khorn. Pan Mordu miał całkiem dobrze zorganizowanych wyznawców w spokojnym z pozoru mieście.
- Gniazdko sobie uwili popaprańcy. – stwierdził z przekąsem widząc świątynię.
Zdecydowanym krokiem podszedł do ofiary.
- Amigo ! – krzyknął do Dansta – Idź na górę i przynieś z kuchni wiadro z wodą i jakieś szmaty. Zrobimy draniom niespodziankę. Tylko na miłosierdzie Shallyi pośpiesz się.
Diego próbował otworzyć kajdany którymś z kluczy. Wreszcie jeden z nich okazał się tym właściwym.
- Spokojnie Seniorita, spokojnie. Już dobrze zaraz Cię uwolnię. – próbował uspokoić łkającą dziewczynę.
Ostrożnie zdjął ją z ołtarza i drąc na pasy swoją przemoczoną koszulę obwiązał jej rany. Posadził ją przy ścianie w pobliżu wyjścia i podszedł ponownie do ołtarza.
- Lubisz krew ? Zobaczymy jak Ci posmakuje woda.
Chwycił resztę koszuli, kamizelki i wykręcił ją z wody nad ołtarzem, ba zdjął nawet buty i wylał ich chlupoczącą zawartość, a gdy je założył z powrotem zaczął szorować resztkami koszuli kamień ołtarza starając się zmyć krew. Mrucząc przy tym wściekle.
- Szkoda, że nie chce mi się lać. Poczęstowałbym Cię czymś innym z pozdrowieniami od Shallyi. Nie lubicie się co ? Shallyia ! Słyszysz skurczybyku ? Niech będzie pozdrowiona Shallyia ! Pani Miłosierdzia ! Amen !
Zawołał na głos, a echo odbiło jego słowa o ściany świątyni.
Diego był na najlepszej drodze do jej zbezczeszczenia, jak i na najlepszej drodze, by ściągnąć na siebie gniew Khorna. Rozsądek najwyraźniej nie do końca przejał nad nim kontrolę.
Nagle usłyszał za sobą kroki na schodach. Odwrócił się by sprawdzić, czy to Danst wraca z wodą.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 15-10-2008, 14:01   #120
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Peter

Już ją prawie miał! Wyobrażał sobie w myślach jej podskakujący, goły tyłek, który trzęsie się od uderzeń rzemienia. Już nawet po pas jedną ręką z tego wszystkiego sięgnął, gdy nagle go olśniło i uświadomił sobie, że nie bardzo może już przebierać nogami. Dobrze, że nie widział zbyt dobrze zbliżającego się bruku, ból od uderzenia i tarcie skóry po kamieniach było wystarczające. Ale nie skończyło udręki biednego, niczemu nie winnego Petera! Dopadła do niego jakaś zakutana na czarno postać. Chyba na czarno, bo ciemno było. Gorzej, że miała nóż, bowiem, gdyby nie to, to Peter parsknął by śmiechem. Skaleczyła go jednak, więc się powstrzymał.
-Odłóż ten nóż dziewko, bo się pokaleczysz!
Delikatnie próbował odsunąć jej rękę, ale małpa kurczowo na nim siedziała. Gdyby nie mieli ubrań to jeszcze mogłoby to być ciekawe. Ciekawe jak młoda była? Lubił młode, miały dużo energii.
-Jakiego kapłana? Tego co mu mordę przetrzepałem? Kłamał klecha to i dostał, bo po co mi kłamać? I o jakiś Krornach gadał i przekleństwach. To mu dałem w pysk bo kłamał. Moja wina, że tera ulewa?
Dla niego była to oczywista oczywistość. Nie miał pojęcia czemu się tak o to dziewka piekli.
-Puść że mnie wreszcie. Obiecasz, że pomożesz tej małej, to i cię do niej zaprowadzę. Chociaż pewnym, że widziałem tą małą cholerę przed chwilą. Puścisz?
W sumie dziewczyna miała dwa wyjścia. Peter wątpił, że gdyby złapał jej rękę to ta miała by jeszcze siłę by nią chociażby lekko ruszyć. A potem wystarczyło dać jej po pysku. Ale nie lubił bić kobiet, to było... nieludzkie? Nieodpowiednie? Prócz może tej wielkiej bogini, która również zresztą zniknęła mu z oczu, to kobiety były przecież słabe. Jaka z tego satysfakcja? Ale i zginąć nie chciał, więc konieczność może być. A jak coś to i tak zawsze czarnulce po łbie dać może, jak się mu jej opowieść nie spodoba. Czemu ostatnio wszyscy tacy nerwowi się zrobili?
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172