Westchnął. O tak. Delektował się chwilę przyjemnym uczuciem, któremu to akompaniował plusk kałuży u jego stóp. Wstawał przyjemny dzień. Czy jest coś nienaturalnego w upodobaniu do słońca prężącego się na widnokręgu? Wilgoci powietrza po burzy? Rozmokniętej ziemi i tej soczystej zieleni? A może obserwacji ciemniej ptaszyny o kosowatym dziobie, która przysiadła nieopodal na drzewie i teraz poprawiała upierzenie?
Pewna słabością Staszka była skłonność do refleksji. Nieodzownie w chwilach fizjologicznych nachodziła go owa skłonność. Czaiła się za rogiem by zaatakować znienacka. A on zawsze ustępował. Nie walczył. Bo i po co?
Spojrzał na młodego. Ciekawe czy podobne refleksje kłębiły się w jego głowie. Zapewnie nie. Nieomylnie był tam pewien telefon, numer i zagadka. Nie do końca pewien był swych analiz. Bardziej przekonany był o tym że każdy podąża swą drogą. Każdy błądzi i doświadcza. Czasem boleśnie, czasem przyjemnie. To bez znaczenia. Liczyła się droga. Dla jednych było nią poszukiwanie numeru telefonu, podczas kiedy to brzęczące urządzenie nie miało żadnego znaczenia. W te zagadce. I nader to istotnym było aby zbłądzić, poszukać, zwątpić. Doświadczyć. I tak każdego dnia.
To też sam się sobie zdziwił kiedy usłyszał własny głos:
- Nie dzwoń tam. To nic nie da. Lepiej zastanów się kto i co chciał tobie powiedzieć.
Skomentowawszy i zakończywszy czynność która wyciągnęła Staszka na dwór, począł gotować się do opuszczenia polowego wychodka. I wtedy właśnie rozległ się krzyk. A dokładniej bluźnierstwo. Kos zerwał się z gałęzi i poleciał. Staszek szybkim krokiem wyszedł z za rogu, by dojrzeć Dagmarę. A tuż obok pobojowisko, które niegdyś był pięknym audi.
Dziewczyna piekliła się i krzyczała w niebogłosy. Musiała być nad wyraz przywiązana do swego auta. Staszek podszedł i dotknął zimnego metalu… Poczuł przyjemny dreszcz podobny do tego kiedy ostrzył kosę, sposobiąc się do koszenia trawy. Czuł zapach zwierząt w obejściu. Dziś była środa, a zatem świeża trawa. Kosa poszła w ruch. Każdy kolejny ruch. Siła i precyzja. I zapach świeżo ciętej trawy. Czuł pot ściekający po karku. Lecz mimo tego wcale nie był zmęczony. Widok grożnie zachmurzonego nieba, wysokiej góry skapanej w zieleni, domu dymiącego kominem, czym oznajmiał że kolacja jest w drodze. Pola, łąki, lasy. Natura. Kochał to uczucie. Kochał kiedy ta siła wdzierała się przez jego nozdrza i zmęczone mięśnie. I niebo pobłogosławiło ziemię deszczem. Ciężkie krople poczęły spadać obmywając Staszkową sylwetkę. Obmywając ze złości, nienawiści i wątpliwości. Krople deszczu odbijały się od ostrza kosy, wzbudzając metaliczny dźwięk…
.. metal był zimny i chropowaty. Staszek znów uniósł wzrok na Dagmarę. Była taka samotna w swej złości. Jawiła się w jego oczach tak niewinnie niczym dziecko. Była po prostu piękna. Miał ochotę podejść bliżej i objąć ją swym ramieniem. Ukochać ją błahą świadomość i uśmiechnąć się na myśl o zniszczonym aucie. Zabawce. Czymś tak trywialnym. Zabawce.
Wzdrygnął się i odwrócił wzrok. Przed oczyma przebiegł mu obraz osoby, która przez sekundę była tak Dagmarze podobna. Rozbrajająco szczera. Uwodzicielska. Zachwycona i zachwycająca. I wściekła na wieść o stracie swej zabawki. Obraz osoby, która przez długi czas była mu bardzo bliska.
Była. Wyciągnął papierosa i zapalił. Odszedł parę kroków od auta. Skrzywił się na wspomnienie własnych myśli. To była ciężka noc.
- Kawa brzmi super. Podobno przy porannej kawie dobrze dyskutuje się o nocnych wizjach. Bo chyba warto abyście pomówili o tym.
Znów zaciągnął się papierosem. I stojąc u progu domu, stwierdził że wcale mu nie smakuje.
__________________ To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.
Ostatnio edytowane przez Junior : 15-10-2008 o 21:10.
|