Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-10-2008, 23:32   #61
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
To był dla Grześka niezwykle pechowy dzień. Bozia pokarała go za złe myśli i bierność wobec krzywdy bliźniego kilka dni temu. Od tego czasu w życiu Grzegorza Głodnioka nie układało się najlepiej. Po prawdzie nie układało się nic.

Cieszył się, że operacja siostry się udała. Po ponad dziesięciu latach przykucia do łóżka, sparaliżowana dotychczas od szyi w dół dziewczyna, wróciła do normalnego życia. Owszem, wciąż poruszała się na wózku, jednak w porównaniu z poprzednim stanem było to jak niebo a ziemia. ….. zaczęła odbijać sobie te wszystkie lata udręki, każdą możliwą chwilę spędzając poza domem. Rozumiał ją i cieszył się jej szczęściem. Z drugiej jednak strony czuł się już niepotrzebny i odsunięty na dalszy plan. Od dwóch lat z roli opiekuńczego brata, zajmującego się dzielnie całym domem i kaleką siostrą, poświęcającego swoje życie prywatne, karierę, zainteresowania, stał się zwykłą męską kurą domową. Jego życie polegało znów na gotowaniu, praniu, zmywaniu, prasowaniu. Ojca, ciężko pracującego na chleb nie było jak zwykle w domu przez większość czasu. Widywali się tylko w pracy, którą Grzesiek wreszcie mógł ciągnąć na normalnym etacie, a nie na pół gwizdka w przerwach między kaczką dla siostry a znalezieniem skarpetek dla ojca. Brakowało mu matki. Na szczęście, czując że jego harówka nie idzie na marne, czuł jakby była ciągle wraz z nimi.

No dobrze, ale święty to Grzesiu nie był i sam dobrze o tym widział. Kochanej matce w niebie najwyraźniej nie podobało się jego hobby. Siostra nazywała to Paradoksem, reakcją obronną Statycznej Rzeczywistości, ale Grzesiek w przeciwieństwie do niej ciągle wierzył i wiedział lepiej. Żył w grzechu, ale widział, że Bóg rozumie jego słabość. Oczywiście nie oczekiwał przy tym, że jego karząca ręka nie da mu chociaż porządnego klapsa. Osobiście jednak czuł się nieco oszukany, że Bóg w roli dostawców tymczasowej sprawiedliwości wybrał grupę skinheadów, ale cóż, nie jemu było oceniać…

Zastanowił się jak do tego doszło. Zaczęło się tydzień temu, jakoś chyba w środę. Wrócił z pracy i zastał siostrę gaworzącą przez telefon z jakimś Wirtualnym Adeptem. Jak już mówiłem, Grzesiu nie był do końca grzecznym chłopcem i rozmowę podsłuchał. Za narzędzia posłużyły mu szklanka i trzymana w drugiej ręce kraciasta szmatka, dla niepoznaki, że niby chodził po domu wycierając naczynia czy coś. Rozmowa, którą usłyszał rozsierdziła go. Okazało się że siostra pisze pracę „naukową” na temat tego co nazywała Rezonansem Magijicznym, w odniesieniu do zachowań ludzkich. Problem w tym, że, nie widzieć czy na poważnie czy też tylko w żarcie, chciała jako obiekt badan przedstawić tam swojego Przebudzonego brata – w tej roli oczywiście Grzegorza, bo kogo innego?- jako dowód swojej teorii. Grzesiu nie miałby nic przeciwko pomocy siostrze nawet w takiej materii gdyby nie to, że ona chciała tam pisać że zachowania brata tzn: podglądactwo, wścibstwo, podsłuchiwanie, przejawiające się też w postaci zamiłowania do oglądania seriali telewizyjnych oraz tego że jego warsztat posiadał okno wychodzące centralnie nad ławką na której siadywały największe osiedlowe plotkary, miały być jakoby przejawami istnienia uwaga, tu cytat z siostry: Efemerycznego Wzorca Umysłu, roboczo go nazwijmy „drobiu domowego”, który jest w stanie rozwijać się w umyśle nie zależnie od płci, kultury czy wychowania. No kogo by usłyszenie czegoś takiego, po dziesięciu latach wyciętych z życiorysu nie wkurzyło?

Grzesiu zareagował zgodnie z „Efemerycznym Wzorcem Umysłu”, to znaczy: celowo przypalił obiad, oczywiście samemu sobie nawet tłumacząc to oddaniem się swojemu hobby, bo co on się będzie już prawie zdrową siostra przejmował, potem po wkurzał się myjąc naczynia z spalenizny, kontynuując oglądanie Świata Według Kiepskich. W czasie kiedy przypalał ogórkową, przynajmniej skończył wymieniać laser w laptopie, o którego Ojciec wkurzał się już 3 dzień. Boże, prowadził firmowy serwis, robotę zwalał synowi do domu i jeszcze się czepiał. ARGH!

Negatywne emocje kotłowały się w Grzegorzu aż do wieczora. Siostry nie było, gdyż jak zwykle wybyła gdzieś z koleżankami. Było duszno, więc otworzył okno, tylko po to by wpuścić do środka gwar z podwórka. Robotnicy pracujący przy wymianie jezdni na ich ulicy popili widać mocno ostatnio i zalegali z planem, więc akurat tego wieczoru musieli robić, do puźna. Akurat tego. No po prostu Dzień Świra na żywo, „Przepraszam, czy panowie mogą tak nie napierdalać?” Ugrzęzło z gardle Grzesia, powstrzymane przez wrodzoną i nabytą kulturę bycia, oraz wizualizację srogiej miny jego świętej pamięci matki…

Wtedy też, Grzesiu poczuł to satysfakcjonujące go tak bardzo mrowienie. Przeczucie, nieomylny szósty zmysł, który posiadał od czasu tragicznego wypadku samochodowego w którym siostra została sparaliżowana, a ich rodzicielka zginęła. Na budowie zdarzy się wkrótce jakiś wypadek i Grzegorz dobrze o tym wiedział. Rozpoczęła się mordercza walka tytanów:

Sumienie Grzegorza G. – opiekuńczego, dobrze wychowanego dżentelmena, poświęcającego się dla dobra bliskich.

VS

„Cietrzew domowy”. – miłośnik sitcomów, rechoczący z Jack’ass, Jasia Fasoli i Benny’ego Hilla, tragedii życiowej Alla Budnego i głupich min Jima Careya!

Pojedynek był krótki i nierówny. Grzegorz G dostał cios w genitalia, którego nie powstydziłby się sam Johny Cage z jego ulubionej gry. Kolejne odgłosy młota pneumatycznego, które doszły do jego uszu z za okna spełniły rolę Fatality…

Pięć minut później, Grzesiu siedział już dzielnie w oknie. Był przygotowany. Lay’s zielona cebulka, szklanka zimnej Coli Zero (siostra…) oraz jego okulary, gdyż cierpiał na krótkowzroczność.

18.56 –godzina zero! Stary trabant, kierowany przez Pana Ecika B. wyłonił się z bramy. Niespełna sześćdziesięcioletni kierowca nie zauważył naprężonego na wysokości kostek przewodu, wiszącego tam wbrew jakimkolwiek przepisom BHP. Pociągnięcie kabla przez rozpędzony do zawrotnej prędkości 30kilometrów na godzinę zabytkowy automobil, spowodowało lawinę zdarzeń. Pierwszą ofiarą był Zenon D. właśnie palący papierosa. Niestety pech chciałby stał centralnie nad właśnie gwałtownie napinającym się kablem. Zenon D został dotkliwie trafiony w krocze, a jego kolega Józef, stojący nie opodal został podcięty i upadł jak długi twarzą prosto w kałużę. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełnił iskrzący agregat, z którego wyrwano wspomniany kabel oraz zamieszanie wśród reszty pracowników.

Grześkowi odbiło się gazowanym płynem , którego zastosowanie jego matka widziała w roli odrdzewiacza i środka do usuwania spalenizny z garnków. Nadmiar chipsów przyjdzie mu przypłacić niemiłym, jakby „wypalonym” posmakiem w ustach pewnie przez dwa lub nawet trzy dni.

Satysfakcja z podziwiania ludzkiego, zasłużonego nieszczęścia – bezcenne.

Z satysfakcją poprawił okulary. Przed jego oczami prześmieszna –w jego mniemaniu- scena rozgrywała się teraz raz za razem, mimo że od dobrych kilkunastu minut siedział przed telewizorem…

"Bozia Cię pokara Grzesiu, jak będziesz niegrzeczny..."

Przedwczoraj zepsuł najlepszą lutownicę ojca. Wczoraj oparzył sobie place podczas robienia obiadu. Dziś otworzył drzwi wcale nie najgorszej koleżance siostry ubrany w same portki. ON! Grzegorz Głodniok, człowiek, który do roboty przychodził pod krawatem, tylko po to żeby zmieniać ją na flanelową koszulę, w której pracował. Zawsze elegancki, tak jak uczyła go matka. I co? No i właśnie…

Teraz stał na środku Wrocławskiej ulicy. Otoczony przez grupę łysych wyrostków. Na oko ich ideologia sprowadzała się do głośnej deklaracji ich stosunku do mniejszości narodowych i etnicznych. Nie zmieniało to wiele w jego sytuacji.

Czasami „Realna Wirtualność” jak nazywał otaczającą go doczesność, parodiując wydumane pojęcia wygłaszane przez swoją siostrę, doprowadzała go do szewskiej pasji.

-Panowie, zmieńcie płytę. Ja tym czasem zmienię kanał na jakiś ciekawszy…-pomyślał, naciskając w kieszeni na swojego pilota. Wieczorem, w jego domu ten, kto miał pilota – miał władzę. Grzegorz, opanował zdolność przenoszenia tej władzy poza ich skromne mieszkanie… Niestety, zostawił tam też nauki swojej siostry na temat tego, co określała jako „wulgarna magija”…
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 11-10-2008 o 22:13.
Ratkin jest offline  
Stary 11-10-2008, 16:43   #62
 
Vincent's Avatar
 
Reputacja: 1 Vincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodze
Gdy anielice złączyły swe usta w pocałunku, Chris westchnął ciężko. Nie tylko dlatego, że widok zapierał dech w piersiach, ale też przez rzeczy, które się wydarzyły w przeciągu paru ostatnich minut. Słowa Gołębicy, mówiącej o wolnej woli i podejmowaniu decyzji, a także wrzaski Arletty nadal dźwięczały mu w głowie. „Węzeł? Chodzi o węzeł? Mogę ‘usiąść’ na tym węźle, albo nie. Na dobrą sprawę wszystko mi jedno. Chodziło ci o węzeł?” – zapytał w myślach Gołębicę, choć wiedział, że ta nie zejdzie na ziemię, żeby mu wyjaśnić to, co powiedziała… jednak to pytanie, rzucone w głąb siebie, pomogło mu to w podjęciu decyzji. Jak na zawołanie, w drzwiach wejściowych pojawił się Kamil. „Adrianna będzie musiała poczekać jeszcze troche. Oby tylko nie zauważyła, że w tym czasie gadam ze znajomym...”. Chris podszedł do niego.

- Cześć Kamil... Właśnie ciebie szukałem. - powiedział czekając, aż jego mentor zdejmie płaszcz. Wtedy rozpoznał Jolantę Jawornicką, która mu towarzyszyła - O, cześć Jolu, miło cię widzieć. - przywitał ją z uśmiechem i chwilę się zawahał. "Jolka... Ona też ma wziąć w tym udział... Ta miła, sympatyczna i cholernie bystra dziewczyna... No to jednak mam jakiś argument za tym, żeby przyjąć tę funkcję... " - pomyślał, ale po chwili zganił sam siebie: "Nie... to raczej nie jest dobry argument. A nawet, jeśli jest dobry, to na pewno nie wystarczający... Arletta chce tego... albo nawet - potrzebuje tego znacznie bardziej. W dodatku czeka na mnie Adrianna...", po czym znów podjął rozmowę z Kamilem.
- Kamil… słuchaj... Słyszałem, że chcesz mnie posadzić na jakimś nowym węźle, czy coś… Myślę, że się nie nadaję. Nie znam się na tym. W dodatku mi nie rzutuje jakoś czy będę w tym… projekcie, czy nie. Wybierz kogoś innego, na bank znasz ludzi, którym bardziej zależy, żeby w tym uczestniczyć, niż mi… Może posadź Arlettę? Myślę, że bardzo by tego chciała...
 

Ostatnio edytowane przez Vincent : 11-10-2008 o 17:57.
Vincent jest offline  
Stary 12-10-2008, 20:03   #63
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Jolanta Jawornicka

Wrocław, 31 lipca


Night night

Piiiiiiiiiiip - zapiszczał domofon. Jola podniosła słuchawkę.
- Trzecie piętro - tchnęła głębokim głosem.
Wydęła do lustra umalowane wargi, starła spod oka grudkę tuszu, która spłynęła z długich rzęs. Obciągnęła sukienkę na biuście i odwróciła się, żeby sprawdzić, czy nie strzeliło jej oczko na złocistej pończosze.
Była ze swojego wyglądu bardziej niż zadowolona.
Dobre samopoczucie psuło jej tylko wspomnienie zdjęcia wiszącego w Kalamburze. Na zdjęciu młody Kamil obejmował swoją przyszłą żonę. Wiotką blondynkę w typie świtezianki. A Jola nijak nie przypominała eterycznej rusałki. I zdecydowanie brakowało jej nieśmiałości, widocznej na zdjęciu w oczach Marii, przyszłej pani Świeczko.
A, do diabła. To było dawno. A teraz jest teraz.
Lubiła go. Po prostu. Na tle barwnych, ale na dłuższą metę męczących w swej krzykliwości przedstawicieli wrocławskiego Kultu był oazą spokoju. Zawsze kulturalny i uprzejmy, ferował wyważone wyroki zza oparów papierosowego dymu. I rządził... ale jak rządził! Jola nigdy nie słyszała, żeby Kamil podniósł głos. On tylko delikatnie sterował myślami rozmówcy. Nie narzucał swojego zdania, tylko tłumaczył, jak widzi sprawę. Cudownie grał, wyrażał się kunsztownie i każda chwila spędzona w jego towarzystwie była nadzwyczajna.
Jola ceniła go jako maga, szanowała jako przywódcę tradycji i lubiła jako człowieka.
A gówno prawda - skomentował uczciwie wewnętrzny głos sumienia Joli.
- No dobrze. Lecę na niego. Od kiedy to coś złego? - powiedziała swojemu odbiciu.
Był przystojny. Pomimo swojego wieku, a może właśnie dlatego. Joli podobały się drobne zmarszczki wokół oczu maga, delikatnie siwiejące włosy i dłonie. Najpiękniejsze dłonie, jakie widziała w swoim życiu. Zadbane, o długich, zręcznych palcach i wyraźnych mięśniach. Dłonie muzyka. Dłonie artysty. Jola od dwóch miesięcy nie opuściła żadnego koncertu Kamila, a pozwalała się nieść dźwiękom saksofonu i z przymkniętymi oczami marzyła o melodii, którą dłonie maga wygrałyby na jej ciele.
A tymczasem Kamil traktował Jolę z wyszukaną kurtuazją. Czyli dokładnie tak samo, jak traktował wszystkie kobiety. Niestety. Nie wiadomo było, czy w ogóle kogoś ma... albo nie, albo był wyjątkowo dyskretny, bo żadna elektryzująca plotka nie krążyła z ust do ust.
Jola nie miałaby nic na przeciwko, gdyby jednak Kamil wykazał się wobec niej... pewnym brakiem szacunku. Miał na to ochotę, tego Jola była pewna, potrafiła bezbłędnie wyczuć, kiedy ktoś jej pragnął. Tylko najwyraźniej Kamil miał jakieś opory, zapewne związane z tzw. "szacunkiem dla kobiet" i tym podobnymi przeżytkami. Ale nie było to nic, z czym Jola w swoim mniemaniu nie potrafiłaby sobie poradzić.Dość długo czekała na reakcję Kamila. Po dwóch miesiącach prób subtelnych flirtów i bezowocnego kuszenia coraz obszerniejszymi dekoltami, JJ przeszła do bardziej otwartych działań. Dopadła Kamila na dziedzińcu w Kalamburze po koncercie, osaczyła w wykuszu okiennym pomiędzy dekoracjami z ostatniego przedstawienia Roberta i zaproponowała wspólne wyjście na wesele do Wojnowic. Przyparty do muru Kamil mógł się zgodzić, albo wyjść na chama.
Jeśli miałabym czekać na rozwój wydarzeń, on stałby się bezzębnym dziadem, a ja ryczącą czterdziestką.
Rozmyślania przerwało jej pukanie do drzwi. Otworzyła i uraczyła przywódcę wrocławskich kultystów najbardziej olśniewającym ze swych uśmiechów.
- Witam, pani Jolu - Kamil przestąpił próg i musnął ustami jej dłoń. - Będę musiał usiąść z panią w jakimś ciemnym kącie. Świeża przysięga wierności pana młodego może nie wytrzymać takich widoków.
- Nawet jeśli, nie zamierzam się nad nim litować - zaśmiała się Jola. Zastanawiała się, ile kieliszków będzie musiała wlać w Kamila Świeczkę, żeby ten zszedł z tonu nienagannej uprzejmości i zaczął jej mówić po imieniu. Nigdy nie widziałam go pijanego. Na rauszu, owszem, ale nigdy pijanego. To może być ciężka noc.... Ilość wódki, po której magowi puściłyby hamulce, musiała być niewyobrażalna. Kamil wyglądał na lekko onieśmielonego.

Otworzył drzwi do odblaskowo zielonego volkswagena z ogromną, styropianową truskawką na dachu i uśmiechnął się przepraszająco.
- Musiałem oddać samochód córce.
- DJ Truskawa nie jedzie na wesele?
- Z mętnych cokolwiek tłumaczeń zrozumiałem tyle, że niejaka Teresa porzuciła z dnia na dzień niewdzięczny zarobek przy myciu kurczaków w irlandzkiej fabryce i obecnie znajduje się w autokarze zmierzającym do Polski. Dominik liczy, że zdąży wyremontować mieszkanie po ostatniej imprezie, żeby zaoszczędzić swej wybrance przykrych widoków. Szkoda trochę. Słyszałem, że świetnie się u niego bawiliście...
Kącik ust drgnął mu w tłumionym śmiechu. Jola nie zamierzała się powstrzymywać. Ciekawe, jak Truskawa zakryje wierną kopię grafiki Picassa ilustrującej Pieśni miłosne Petroniusza, którą Jola wyrżnęła nożem w ścianie w sypialni, fantazyjnie podkreślając miejsca strategiczne przy użyciu keczapu?

Pół godziny później - kiedy auto DJ-a Truskawy dzielnie pruło szutrówką, Kamil twardo trzymał dystans, i opowiadał anegdoty z życia filharmonii, a Jola obserwowała zręczne, wypielęgnowane dłonie maga na kierownicy i pogrążała się w słodkich marzeniach - nagle oblała ją fala gorąca, niemająca nic wspólnego z napiętą atmosferą i oczekiwaniami Joli co do dzisiejszego wieczoru. Po chwili zrobiło się jej zimno, aż przeszły ją dreszcze, a przedramiona pokryły się gęsią skórką. Kamil zatrzymał samochód i zgasił silnik.
- Czy pani to słyszała?
- Nic nie słyszałam. Ale poczułam. Najpierw ciepło, potem mróz.
- Ja słyszałem minutkę... - rzucił okiem na zdziwioną twarz Joli i uzupełnił. - Minutkę, taki stoper do kuchni. Do gotowania jajek na miękko. Sprawdzę, co się dzieje. Idzie pani ze mną?
- Jak się bawić, to we dwoje.
Kamil wydobył z kieszeni płaszcza ołówek, pogrzebał w schowku na drzwiach, i pośliniwszy rysik czubkiem języka, zaczął smarować coś na odwrocie paragonu. Mruczał cicho jakąś melodię i wyglądał na bardzo skoncentrowanego. Drobne zmarszczki wokół oczu pogłębiły się. Jola nachyliła się ciekawie, łowiąc zapach perfum i zerknęła na paragon...



Kamil schował ołówek do kieszeni, ujął Jolę za dłoń i...
...stała pośrodku wielkiej bieli, na czarnej linii o szerokości stopy, nad nią wznosiła się ogromna nuta, nabrzmiała jak brzuch ciężarnej kobiety. Kamil próbował coś jej tłumaczyć, ale go nie słyszała. W wielkiej bieli, w której nie można było określić odległości ani perspektywy, słyszała tylko prostą melodię graną na pianinie i płacz dwójki dzieci.
Zachwiała się i noga omsknęła się jej z linii.

- Jolu, otwórz oczy. Słyszysz, co mówię?
JJ jednocześnie czuła, że spada, i że stoi. Czuła dotyk wiatru i silne dłonie ściskające ją za nadgarstki.
- Jolu, otwórz oczy.
Posłuchała. Kamil pomału puścił jej nadgarstki. Stali pod drzewem. Wiotkie gałązki dygotały lekko w rytm niesłyszalnej melodii. Niebieskie liście szemrały cicho, jakby powtarzały sobie w wielkiej tajemnicy jakieś opowieści.



- Już w porządku? Przepraszam. Mogłem się domyślić, że się przestraszysz.
- Co to było?
- Grzegorz nazywa to śluzą. Przebudziłem się w mało komfortowym momencie życia. Po śmierci Marii sam opiekowałem się córką. Przebudzenie nadeszło gdzieś między karmieniem, zmianą pieluszek i wizytami u lekarza. Wstyd przyznać, ale jako ojciec karmiący nie stroniłem od kieliszka. Wyparłem to, co się ze mną stało. Dlatego awatar stworzył śluzę - przejście do świata duchów, wypełnione tym, co było mi znane. Płacz córki i pierwsza kołysanka, którą dla niej napisałem. Śluza powinna się wchłonąć... ale została. Lubię ją. Nuty są żywe. Mruczą, kiedy ich dotkniesz.
Joli zajęło chwilę, zanim zrozumiała, że Grzegorz, to Bohatyrowicz, stary Werbena ze Ślęży.
- Jakie są w dotyku? Nuty?
- Trochę jak skóra. Są ciepłe. Mają krótkie włoski, i uginają się pod naporem.
Spokojny głos maga ukoił Jolę i wrażenie, że leci w dół z zawrotną szybkością ustało.
- Patrz.
Za ścianą lasu kręcił się opalizujący wir światła. Rozświetlał część nieba, a jego długi palec schodził w dół.
- Komuś się energia ulała. Ale już ją ściąga. Możemy wracać.
Wyciągnął z kieszeni paragon i ołówek, ale Jola nie miała zamiaru ponownie stanąć na pięciolinii, przynajmniej nie teraz. Znała też kilka znacznie przyjemniejszych sposobów na podróże pomiędzy światami. Odsunęła mu sprzed oczu karteluszkę, na której w napięciu skrobał nuty i przylgnęła do ciepłych, wrażliwych ust.
Kamil zareagował nad wyraz właściwie. Czyli najpierw zbaraniał, a potem objął Jolę i oddał pocałunek z ochotą i wprawą. Jego dłonie prześliznęły się po talii kobiety i powędrowały wyżej. JJ wsunęła mu dłonie za płaszcz na karku i wszystko w niej aż wrzeszczało z wszechogarniającego uczucia triumfu. Uderzyło ją dziwne uczucie, jakby ktoś w dusznym pokoju otworzył nagle okno, jakby na końcu tonącego w ciemności korytarza uchyliły się drzwi, a przez szparę wpadła wąska strużka światła, szmer i zapach deszczu.
A potem faktycznie spadła na nich ściana deszczu. Kamil syknął i skoczył otwierać drzwi od samochodu, Jola już miała ruszyć za nim...



Liść. Błękitny liść drzewa z Umbry zsunął się z ramienia maga i opadł na ziemię, obok zmiętej kartki z nakreślonymi nutami. JJ schyliła się gwałtownie, zgarnęła oba przedmioty.
- Coś się stało?
- Nic, kolczyk mi wypadł.
I kiedy Kamil zamknął za nią drzwi i obiegał samochód w ulewnym deszczu, Jola umieściła liść i kartkę za dekoltem. Nigdy nie wiadomo, do czego może się przydać.

Kamil zapalił silnik i przestał zachowywać się właściwie. Mianowicie zamiast kontynuować to, co im tak dobrze szło, grzebał po schowkach w poszukiwaniu chusteczek. Nie odzywał się, i JJ widziała, że na jego twarz powoli wypełza zdradziecki rumieniec. Opadły ją wątpliowości - czy aby na pewno dobrze zinterpretowała wszelkie znaki na niebie i ziemi.
- Kamil? Chyba się nie gniewasz?
Mag porzucił przetrząsanie skrytki na płyty. Otarł wilgotną od deszczu twarz rękawem płaszcza. Spojrzenie siwych oczu stało się miękkie jak mgła.
- Gniewam? Nie. Jak mógłbym się na ciebie gniewać... Jolu?


Jolanta Jawornicka, Krzysztof Bursztyński


Zamek na wodzie w Wojnowicach, 31 lipca

Kamil pomógł Joli ściągnąć płaszcz i zawiesił go na wieszaku. Przeciągnął pieszczotliwie dłonią po jej plecach. Jola najchętniej odpuściłaby sobie już weselne picie wódki i jedzenie krokietów na rzecz głównego dania wieczoru, ale zdawała sobie sprawę, że Kamil jako przywódca wrocławskich kultystów będzie chciał odbębnić obowiązki towarzyskie. Byle nie za długo.
Z sali ktoś całkiem udatnie ryczał "Czerwone korale".
- Kamil!
Chris, uczeń Kamila wynurzył się z oparów papierosowego dymu. Miał na sobie dżinsy i niedopasowaną marynarkę, a sposób mówienia zdradzał, że był już po paru głębszych. Miał jednak w sobie ten szczególny urok drania, któremu wszystko uchodzi płazem, bo tak łatwo mu się wybacza. Jola uścisnęła podaną dłoń.
- Kamil… słuchaj... Słyszałem, że chcesz mnie posadzić na jakimś nowym węźle, czy coś… Myślę, że się nie nadaję. Nie znam się na tym. W dodatku mi nie rzutuje jakoś czy będę w tym… projekcie, czy nie. Wybierz kogoś innego, na bank znasz ludzi, którym bardziej zależy, żeby w tym uczestniczyć, niż mi… Może posadź Arlettę? Myślę, że bardzo by tego chciała...
Kamil przerwał jego słowotok, kładąc palec na ustach.
- Cichoo... ani to czas, ani miejsce, żebyśmy o tym rozmawiali. Znajdź sobie jakąś miłą dziewczynę, zaśpiewaj coś...
- O wilku mowa - wtrąciła Jola, bo z głównej sali pędziła właśnie Arletta. Podkasała powyżej kolan wiktoriańską suknię, jak zwykle twarz miała pokrytą bielidłem, ale JJ miała wrażenie, że coś z twarzą dziewczyny jest nie tak. Jakby pokryte teatralnym makijażem rysy się zmieniały.
Arletta stanęła przed ojcem, puściła nakrochmalone suknie. A potem z rozmachem trzasnęła Kamila w twarz.
- W twoim wieku powinieneś już przestać myśleć fiutem! - to nawet nie był ludzki głos. Arletta warczała jak pies. - A ty milcz! - ryknęła na Chrisa. - Mało ci, że zająłeś moje miejsce?
I zawinąwszy suknią, rzuciła JJ ostatnie spojrzenie pełne odrazy i wypadła na deszcz.
Kamil przyciskał palce do policzka, chyba bardziej z szoku niż z bólu. Zamknął oczy.
- Przepraszam was. Obydwoje. Za wszystko. - w jego głosie przebijał paraliżujący wstyd. I żal. - Ciebie przede wszystkim, Jolu. Za Arlettę. I za siebie.
- Kamil, masz krew na twarzy...
Ale mag delikatnie odsunął ręce Joli, otworzył drzwi i pobiegł za córką.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 05-12-2008 o 10:07. Powód: zmiany pod skonkretyzowaną postać Jolki
Asenat jest offline  
Stary 13-10-2008, 02:31   #64
 
Vincent's Avatar
 
Reputacja: 1 Vincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodze
- Przepraszam was. Obydwoje. Za wszystko. Ciebie przede wszystkim, Jolu. Za Arlettę i za siebie. - tłumaczył przełożony Chrisa.
- Kamil, masz krew na twarzy... - powiedziała J.J, ale Kamil delikatnie odsunął jej ręce, otworzył drzwi i pobiegł za Arlettą. Chris był solidnie zaskoczony przebiegiem zdarzeń... wiedział, że to nie będzie miła sytuacja, ale... tego się nie spodziewał. Trawił to wydarzenie po kawałku i każdy element był dla niego abstrakcyjny. "Kamil dostał liścia... Kamil... od własnej córki... za taki detal... a potem sam za nią pobiegł, chcąc załagodzić sytuację..." - rozmyślał przez chwilę. "Chociaż w sumie tego ostatniego można było się po nim spodziewać..." - podsumował swoje myśli, doszukując się czegoś normalnego w tym nienormalnym wydarzeniu. Dzięki temu spostrzeżeniu wrócił do realnego świata, przypominając sobie o istnieniu Joli... i Adrianny.

- Jolu... - zwrócił się do niej nie będąc pewnym, czy nadal jeszcze jest pogrążona w swoich myślach, czy już wróciła - chyba możemy sobie darować czekanie na powrót Kamila... Chodź, zaprowadzę cię do najbardziej wyluzowanego, najbardziej rozkręconego i najbardziej pijanego stolika na imprezie. Oni nie pozwolą ci się nudzić. - zachęcił dziewczynę zgadując, że to, co się stało solidnie popsuło jej humor...

Gdy podeszli do rozgadanej grupki osób, Chrisowi wrócił weselny nastrój . Zapewne pomogła w tym też duża ilość czterdziesto-procentowej trucizny, którą sobie aplikował przez cały wieczór. Ktoś właśnie opowiadał kawał o rodzinie, która wybrała się do cyrku. Całkiem śmieszny. Krzysiek położył ręce na ramionach Adrianny, po czym nachylił się nad nią i wyszeptał jej do ucha:
- Tęskniłaś za mną? - zaciskając dłonie i przesuwając je wyżej, w stronę karku, lekko masując. Pocałował ją w policzek, zastanawiając się, czy gniewa się na niego, że ją zostawił. - Jeszcze chwilkę. Poczekaj, nie będziesz żałować.
- To moja koleżanka, Jola... - powiedział głośniej, już do wszystkich, a po króciutkim przywitaniu ktoś wzniósł toast: "Za to, żeby Niemcy mieli zjebane wakacje!!". Po chwili rozmowy wróciły na dawne ścieżki, już z jedną uczestniczką więcej... a po paru minutach Chris i Adrianna niepostrzeżenie opuścili swoich znajomych.
 

Ostatnio edytowane przez Vincent : 13-10-2008 o 02:42.
Vincent jest offline  
Stary 13-10-2008, 09:33   #65
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Dagmara O'Sullivan, Marek Różogórski, Stanisław Rocki, Paweł Rodecki

Dom Rodeckiego, gdzieś pomiędzy Brzezinką Średzką a Mrozowem, 1 lipca

Słoneczny blask wlał się do domu Rodeckiego przez przybrudzone szyby.



Różanopalca Eos pogładziła twarze śpiących. Delikatnie, subtelnie, zmysłowo...



Jak matka, która chce utulić swoje pisklę. Jak kochanka w miłosnym uniesieniu.

Pierwszy z objęć młodszego brata śmierci wyzwolił się Marek. A właściwie wyzwoliła go fizjologia ludzka. Pełny pęcherz nie sprzyja miłym snom o szybkich samochodach i kobiecych krągłościach. Półprzytomnie młody eteryta podążył tam, gdzie nawet król piechotą chadza. Niestety, ku jego zdziwieniu, drzwi były zamknięte, a ze środka dochodziło gromkie chrapanie. Drogi Watsonie, nie czas teraz, by roztrząsać tę zagadkę. Marek już przytomniej udał się więc staropolskim zwyczajem na dwór.

Słowik dawał właśnie koncert, siedząc na kalinie.



Tuż pod nim objuczona kroplami rosy, niczym perłami, wisiała pajęczyna. Ramiona Ra połyskiwały w kropelkach wody zawieszonych na tej doskonałej i godnej pozazdroszczenia przędzy.



Jednak nastolatek nie miał czasu podziwiać tego wszystkiego, potrzeba goniła go niemiłosiernie.
Z honorami oddał mocz do pobliskiej kałuży. Tuż obok pojawił się drugi strumień. Matka Natura wygoniła na dwór i drugiego mężczyznę. Z pewnością Stanisław zaliczył tę samą drogę co Marek.

Rozmyślania obu mężczyzn przerwało soczyste:

- O kurwa!!! O kurwa!!! O ja pier… - język mało wybredny. Wręcz rynsztokowy. Ale pozwalał zawrzeć w tych kilku słowach cały ładunek emocji. Parafrazując słowa dziennikarza, to mocne „r” ma siłę i rozładowuje napięcie, nie to, co nijakie i bezpłciowe „f” Anglosasów.

Mężczyźni poprawili swoje ubranie. Wprawdzie w niektórych okolicznościach, kobiecie używającej takiego słownictwa mogłyby nie przeszkadzać niedopięte rozporki, wystająca bielizna, czy, o zgrozo, widok części nieparlamentarnych męskiego ciała. Ale w tym wypadku autorka tej mocnej wypowiedzi nie była z pewnością przedstawicielką najstarszej profesji świata.

Przy jarzębinie, która leżała potrzaskana na ziemi, pozbawiona swoich karmazynowych korali, stały dwa…



...to, co stało przy jarzębinie, samochodami nazwać już nie można było. Czasami lepiej wyglądają wraki ciągnięte na lawetach z Niemiec do Polski. Czasami? Często, i to bardzo często...

Tylko stary, wysłużony maluch Rodeckiego był nienaruszony.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 13-10-2008 o 09:37.
Efcia jest offline  
Stary 13-10-2008, 19:53   #66
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
- O kurwa!!! O kurwa!!! O ja pier… - dobiegało zza węgła coraz głośniej i coraz bardziej rozpaczliwie. Wiązanka była niewybredna, okraszona słowami z angielskiego i innego anglo podobnego języka.

Gdy zaalarmowani wrzaskami mężczyźni wybiegli zza rogu, dostrzegli czerwoną ze złości Dagmarę, która właśnie obchodziła swój "samochód" dookoła, by lepiej przyjrzeć się jego zwłokom i tym samym wprowadzić się w jeszcze głębszy stan wściekłości i rozpaczy. Zdawała się być tak pochłonięta krzykami, że nie było mowy o tym, by dostrzegła zbliżających się. Bynajmniej, gdy tylko wychylili się zza ściany domu, spojrzała na nich pełnymi boleści, a jednocześnie zwykłego wkurwienia oczyma i jęknęła.

- Czy wy to widzicie?! Mój samochód! Zmiażdżony! Czy macie pojęcie ile mnie to będzie kosztować?! - gdyby Dagmara była bohaterką komiksu, w tym kadrze, w jej oczach nie zabrakłoby ogników furii, a dymek z jej wypowiedzią wyglądałby jak najeżony kolcami. - I ten kretyn chce mi wmówić, że nic się nie stało?! - wrzasnęła i chyba chciała dorzucić jeszcze parę uwag na temat Rodeckiego, jego męskości, a także szanownej mamusi, cioci, siostry i kilku innych kobiet z rodziny, jednak powstrzymała się.

Dostrzegła bowiem malucha Eteryty, który w nienaruszonym stanie stał nieopodal i zdawał się uśmiechać do niej złośliwie.

- No zajebiście po prostu!!! Ja będę musiała wydać więcej niż on kiedykolwiek miał szansę widzieć na raz, a ten jego stary gruchot nawet nie ma rysy! KUUURWA!

Staszek i Marek do tej pory żyli w przeświadczeniu, że nikt nie może tak długo być AŻ TAK BARDZO wkurzonym. Stan Dagmary otworzyły im oczy na otaczającą rzeczywistość, bowiem koncert kobiety trwał już dobrych 10 minut, a ona nie uspokoiła się ani trochę. Wręcz przeciwnie, coraz bardziej się rozkręcała, a nawet nie dostała zadyszki.

Jej popis osiągnął właśnie punkt kulminacyjny. Stała chwilę dysząc ciężko, po czym - zanim którykolwiek zdążył zareagować - chwyciła leżący nieopodal spory kamień i z impetem rzuciła nim w przednią szybę malucha. Gdy kamień upadł na przednie siedzenie rozbijając szybę na setki maleńkich kawałeczków, chwyciła go jeszcze raz i gruchnęła w maskę pozostawiając przepiękne, głębokie wgniecenie. A potem zrobiła to jeszcze raz, i znowu, aż cała złość z niej uleciała.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 14-10-2008 o 22:38.
echidna jest offline  
Stary 15-10-2008, 15:13   #67
 
Mical von Mivalsten's Avatar
 
Reputacja: 1 Mical von Mivalsten nie jest za bardzo znany
Zanim Marek wyszedł za potrzebą, wciągnął na siebie koszulkę ajronów. Około piątej rano okolica zrobiła się diabelnie zimna, więc do rana chłopak przeżył zwinięty w kulkę pod kocem. Wprawdzie mógł wstać i wciągnąć na siebie coś cieplejszego, niż bokserki, ale to by wymagało wyjścia z pod koca. A na to chłopak nie miał już ochoty, więc koszulka i poranne słońce zostały przez niego przywitane z ogromną ulgą.
Obserwowanie furii Dagmary wywołało w chłopaku uczucie na pograniczu fascynacji i grozy. Nie chciał interweniować, gdyż domyślał się, że to i tak nie pomoże. Dopiero gdy kobieta skończyła, stanął obok niej, by podziwiać dzieło zniszczenia.
- Dewastacja cudzego mienia. Ile to będzie - grzywna czy pozbawienie wolności? A co do samochodu... Wsyp lepiej trochę cukru do baku. Silnik sie zatrze i będzie do wymiany. Twój to jest lekko obtłuczony, Dwa - trzy dni w warsztacie i będzie jak nowy. Mogę sie tym zająć razem z panem Rodeckim. Może zapomni, że chciał mnie zabrać na ryby. - Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie i delikatnie złapał Dagmarę za ramię, by wrócić do mieszkania.

- Kawy, herbaty? Może znajdę jakieś śniadanie, jeśli ktoś ma ochotę.
 
Mical von Mivalsten jest offline  
Stary 15-10-2008, 18:31   #68
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Westchnął. O tak. Delektował się chwilę przyjemnym uczuciem, któremu to akompaniował plusk kałuży u jego stóp. Wstawał przyjemny dzień. Czy jest coś nienaturalnego w upodobaniu do słońca prężącego się na widnokręgu? Wilgoci powietrza po burzy? Rozmokniętej ziemi i tej soczystej zieleni? A może obserwacji ciemniej ptaszyny o kosowatym dziobie, która przysiadła nieopodal na drzewie i teraz poprawiała upierzenie?

Pewna słabością Staszka była skłonność do refleksji. Nieodzownie w chwilach fizjologicznych nachodziła go owa skłonność. Czaiła się za rogiem by zaatakować znienacka. A on zawsze ustępował. Nie walczył. Bo i po co?

Spojrzał na młodego. Ciekawe czy podobne refleksje kłębiły się w jego głowie. Zapewnie nie. Nieomylnie był tam pewien telefon, numer i zagadka. Nie do końca pewien był swych analiz. Bardziej przekonany był o tym że każdy podąża swą drogą. Każdy błądzi i doświadcza. Czasem boleśnie, czasem przyjemnie. To bez znaczenia. Liczyła się droga. Dla jednych było nią poszukiwanie numeru telefonu, podczas kiedy to brzęczące urządzenie nie miało żadnego znaczenia. W te zagadce. I nader to istotnym było aby zbłądzić, poszukać, zwątpić. Doświadczyć. I tak każdego dnia.

To też sam się sobie zdziwił kiedy usłyszał własny głos:
- Nie dzwoń tam. To nic nie da. Lepiej zastanów się kto i co chciał tobie powiedzieć.
Skomentowawszy i zakończywszy czynność która wyciągnęła Staszka na dwór, począł gotować się do opuszczenia polowego wychodka. I wtedy właśnie rozległ się krzyk. A dokładniej bluźnierstwo. Kos zerwał się z gałęzi i poleciał. Staszek szybkim krokiem wyszedł z za rogu, by dojrzeć Dagmarę. A tuż obok pobojowisko, które niegdyś był pięknym audi.

Dziewczyna piekliła się i krzyczała w niebogłosy. Musiała być nad wyraz przywiązana do swego auta. Staszek podszedł i dotknął zimnego metalu…

Poczuł przyjemny dreszcz podobny do tego kiedy ostrzył kosę, sposobiąc się do koszenia trawy. Czuł zapach zwierząt w obejściu. Dziś była środa, a zatem świeża trawa. Kosa poszła w ruch. Każdy kolejny ruch. Siła i precyzja. I zapach świeżo ciętej trawy. Czuł pot ściekający po karku. Lecz mimo tego wcale nie był zmęczony. Widok grożnie zachmurzonego nieba, wysokiej góry skapanej w zieleni, domu dymiącego kominem, czym oznajmiał że kolacja jest w drodze. Pola, łąki, lasy. Natura. Kochał to uczucie. Kochał kiedy ta siła wdzierała się przez jego nozdrza i zmęczone mięśnie. I niebo pobłogosławiło ziemię deszczem. Ciężkie krople poczęły spadać obmywając Staszkową sylwetkę. Obmywając ze złości, nienawiści i wątpliwości. Krople deszczu odbijały się od ostrza kosy, wzbudzając metaliczny dźwięk…

.. metal był zimny i chropowaty. Staszek znów uniósł wzrok na Dagmarę. Była taka samotna w swej złości. Jawiła się w jego oczach tak niewinnie niczym dziecko. Była po prostu piękna. Miał ochotę podejść bliżej i objąć ją swym ramieniem. Ukochać ją błahą świadomość i uśmiechnąć się na myśl o zniszczonym aucie. Zabawce. Czymś tak trywialnym. Zabawce.

Wzdrygnął się i odwrócił wzrok. Przed oczyma przebiegł mu obraz osoby, która przez sekundę była tak Dagmarze podobna. Rozbrajająco szczera. Uwodzicielska. Zachwycona i zachwycająca. I wściekła na wieść o stracie swej zabawki. Obraz osoby, która przez długi czas była mu bardzo bliska.

Była. Wyciągnął papierosa i zapalił. Odszedł parę kroków od auta. Skrzywił się na wspomnienie własnych myśli. To była ciężka noc.

- Kawa brzmi super. Podobno przy porannej kawie dobrze dyskutuje się o nocnych wizjach. Bo chyba warto abyście pomówili o tym.

Znów zaciągnął się papierosem. I stojąc u progu domu, stwierdził że wcale mu nie smakuje.
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.

Ostatnio edytowane przez Junior : 15-10-2008 o 21:10.
Junior jest offline  
Stary 16-10-2008, 13:29   #69
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Dagmara rzuciła ostatni raz kamieniem, podniosła go, ale nie rzuciła kolejny raz. Zabrakło w niej złości, więc upuściła kamień na mokrą od rosy trawę. Jeszcze chwilę stała dysząc ciężko. Na jej twarzy gościł jeszcze przez chwilę grymas, ale niebawem uspokoiła się, buraczany kolor spełzł z jej policzków, a ciskające gromy oczy nabrały spokojnego wyrazu.
Przez chwilę wydawało się, że w słabnącym szale nie usłyszała pytania Marka, ale zaraz spojrzała na chłopca z rozbawieniem i rzuciła:
- Jaka dewastacja mienia? Przecież straszna burza była to i nic dziwnego, że samochód Rodeckiego jest zniszczony. Powinien się cieszyć, że nic gorszego mu się nie przytrafiło - Dodała na koniec, a na jej twarzy wykwitł ironiczny uśmieszek.
Wolnym krokiem ruszyła do domu.
- Kawa to świetny pomysł. Ja poproszę rozpuszczalną, z mlekiem i cukrem - rzuciła na koniec wchodząc do budynku.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 16-10-2008, 18:53   #70
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Grzegorz Głodniok

Wrocław, 31 lipca, wieczorem


Klik, klik Grzegorz zaczął naciskać przyciski w pilocie.

Ten, kto ma pilota, ma władzę
- brzmiało jeszcze przez chwilę w jego głowie. Nagle obraz zafalował. Pojawiły się poziome pasy, jak w telewizorze, gdy szuka się nowego kanału. A później mężczyzna zobaczył charakterystyczne kolorowe kółko, informujące widza o zakończeniu nadawania programu.



Klik, klik. Nacisnął przyciski jeszcze raz.
Stał znowu na tej samej ulicy, ale nigdzie nie było widać wyrostków, którzy go otoczyli.
Grzegorz przetarł oczy. Wszystko było czarno-białe i matowe. Jak na starych zdjęciach. Jego oczy utkwiły na tabliczce z nazwą ulicy.

Brüderstraße
przeczytał w myślach. Brüderstraße??

Gdzieś zniknęły wszechobecne anteny satelitarne i samochody. Równy bruk ulicy nie przypominał tego, który chłopak znał. Wszystko niby takie same, ale inne.



I te napisy w języku niemieckim. Grzegorz starał się je przeczytać. Stojący w bramie ludzie pośpiesznie ukryli się, gdy wzrok mężczyzny padł na nich.

Z zamyślenia wyrwały go odgłosy strzałów. Jakiś mężczyzna w średnim wieku wybiegł dysząc ciężko zza winkla, potrącił Głodnioka i wbiegł do otwartej bramy. Młody mag widział, jak uciekinier pospiesznie wyjął cegłę ze ściany naprzeciwko schodów, schował coś i zakrył skrytkę cegłą, po czym szybko zniknął w podwórku.
Do uszu młodzieńca dotarł tupot ciężkich butów.

Déja vu. Na twarzy Grześka pojawiło się coś jakby ironiczny uśmiech, gdy ujrzał twarze nadbiegających. Te same siedem parszywych mord, od których starał się uciec. Ale tym razem jego prześladowcy nosili mundury Wehrmachtu.



Klik, klik. Ale tym razem pilot nie zadziałał.

-Jude!! Halt!! – krzyknął jeden z żołdaków.

Grzegorz powoli opuścił wzrok i obejrzał samego siebie. Był w więziennym pasiaku, takim, jakie widział na jednej z wystaw poświęconych zbrodniom hitlerowskim. Na piersi miał umieszczoną Gwiazdę Dawida i numer.

Gdy do niego dopadli, jeden z żołnierzy uderzył Grześka kolbą karabinu w podbrzusze. Inny zadał mu cios w łydki, co spowodowało, że upadł na kolana. A ten, który pierwszy zadał cios, uderzył Głodnioka ponownie, tym razem w głowę. Mag padł na ziemię. W ustach poczuł smak krwi. Wehrmachtowcy zaczęli go kopać i okładać kolbami. Śmiali się przy tym. Wprawdzie nie rozumiał, co mówią, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest lżony i obrażany. Po chwili ciosy ustały. Grzegorz podniósł zakrwawioną głowę. Na wysokości swoich oczu ujrzał lufę pistoletu. Trzymający ją oficer uśmiechnął się paskudnie do niego i nacisnął spust.
Jak w zwolnionym tempie, Grzesiek widział kulę lecącą prosto w jego głowę.
Klik, klik. W akcie desperacji młody mag nacisnął przycisk pilota.

I gdy już niemalże poczuł, jak kula rozcina mu skórę wszystko zniknęło. On sam i otaczający go świat był znowu kolorowy.

Grzegorz klęczał na ziemi, z kącika ust i nosa spływała czerwona posoka. Jego oprawcy śmiali się głośno.

Wrzuta.pl - Ryszard Wagner- Walkiria

Do jego uszu dotarł pisk opon. Gdzieś w pobliżu zatrzymał się samochód.

-Co tu się kurwa dzieje? – Grzesiek z ulgą rozpoznał głos Karola Biruli.



Niczym Czterej Jeźdźcy Apokalipsy zbliżał się z gazrurką w ręku.
Stojący najbliżej skinhead odparł coś w stylu Wujka Staszka, Mistrza Ciętej i Błyskotliwej Riposty.
Niegrzeczny Karolek nie cierpiał chamstwa. Nie cierpiał chamstwa w wykonaniu innych, rzecz jasna, jego własne nie raziło go w ogóle. Postanowił więc wpoić nieszczęśnikowi kilka zasad savoir vivre. Wybrał starą jak świat metodę kija i marchewki. Zaczął od pokazania kija. Jednym, celnym ciosem w nos wyeliminował przeciwnika. Następnego znokautował brzydkim, ale jakże skutecznym kopniakiem w krocze. To była bardzo nierówna walka.
Nie było tam żadnego biegania po ścianach czy wyskoków na wysokość drugiego piętra w starym budownictwie. Nic z walk z tandetnych chińskich tak zwanych superprodukcji. Po prostu Karolek jak burza przetoczył się po nieszczęsnych fanach faszyzmu.

- Tego typu stworzenia czują się silne w stadzie – rzucił do Grześka, gdy obaj oglądali jak pozostałą czwórka zbiera kolegów z ziemi i w szybkim tempie starają się oddalić z pobojowiska. – Ale gdy poczują silniejszego, uciekają z podkulonymi ogonami! – krzyknął za uciekającymi, wykonując jednocześnie słynny gest Kozakiewicza.

Uwagę Grześka przykuła znowu brama kamienicy. Ponownie widział ukrywającego coś w ścianie mężczyznę, lecz tym razem widział to jakby przez mgłę. Jakby dwa obrazy nałożyły się na siebie.

- No na co, kurwa, czekasz – Birula podał mu rękę. W oddali słychać było syreny. – Spadamy stąd. Wsiadaj. - Ruchem ręki zaprosił go do swojego wozu. Swojego oczka w głowie. Chyba jedynej rzeczy, którą kochał na tym świecie.

 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172