Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2008, 20:54   #524
Milly
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Góry Szare - walka z diabołami na polanie (popołudnie)

Stworzenia rzuciły się na drużynę, sprowokowane agresywnym zachowaniem Hektora. Kapłan szybko przystąpił do walki, zaskakując tym swoich towarzyszy. Tę chwilę zaskoczenia wykorzystali przeciwnicy, którzy zdążyli do nich dobiec i zaatakować. Stojący najbliżej Johann wyjął rapier i próbował ugodzić diaboła, ten jednak był szybszy i z całym impetem ugodził kupca w pierś. Płaszcz, kamizela i koszula zostały bezlitośnie rozdarte, a na klatce piersiowej Johanna pojawiły się cztery głębokie cięcia. Zapach krwi i siarki uderzyły mu do głowy, a palący ból przez chwilę go zamroczył. Padł na ziemię sczepiony razem ze stworzeniem. Szczęśliwie nim tamten zdążył zadać kolejny cios, tym razem wycelowany w twarz mężczyzny, adrenalina zaczęła krążyć w jego organizmie i Johann z całą swoją siłą zrzucił z siebie napastnika. Sięgnął po swój rapier, który upadł obok niego i szykował się do kolejnego ataku. Był już osłabiony szybką utratą krwi, w głowie mu się kręciło i czasem widział to jednego diabła szykującego się do skoku na niego, to zaś dwóch identycznych, a czasem jeden bądź dwaj przeciwnicy zaczynali się dziwnie kręcić dookoła.


Nim Johann zmierzył się po raz kolejny ze „swoim” diabłem, Wyszemir sięgnął do swojej sakwy i zrobił drobną sztuczkę, mając nadzieję, że wystraszy rogaczy. Rozsypany proszek, przy zetknięciu z ziemią zaczął iskrzyć i strzelać. Istotnie część diabłów przestraszyła się tego zabiegu – ale nie ta część, która powinna! Młode (które próbowały podejść coraz bliżej – być może w nadziei, że przypadnie im smaczne mięsko z pokonanych wrogów, a może raczej z chęci wypróbowania swoich sił w walce) i ich matki na widok błysku i huku rozpierzchły się po polanie i zanurkowały w las. Samce co prawda były zaskoczone, lecz nie dały się przestraszyć na tyle, by uciec lub poniechać walki. Na dodatek sam przywódca zupełnie nie zwrócił na to uwagi. Hektor próbował z nim walczyć, lecz większy i silniejszy osobnik nie dawał mu niemal na to szans. Sztylet ledwo drasnął diabła, a na rzucenie czaru nie potrafił znaleźć w sobie dość koncentracji i siły. Wódz powalił go jednym ciosem na ziemię i przygniótł swoim ciężarem. Potężnymi zębiskami niemalże zmiażdżył lewą rękę kapłana. Ten zawył z bólu, nie miał czasu nawet myśleć o zwróceniu się po pomoc do Aion, więc tylko z całej siły zadał cios sztyletem prosto w oko rogacza. Diabeł ryknął i odskoczył od Hektora, lecz to rozwścieczyło go jeszcze bardziej. Zapach siarki przybrał na sile, a wokół dłoni wodza zaczęły się pojawiać płomienie. Można było się domyśleć, że te stworzenia, słusznie zwane diabołami, miały wiele wspólnego z magią ognia, a wybuchy i huki nie stanowiły dla nich nowości. Nie było jednak pewności jak bardzo zaawansowaną magią dysponuje przywódca stada. Jeśli podpali tylko Hektora, będzie można to jakoś przeżyć, lecz jeśli rzuci kulą ognia, przeżyją jedynie jego odporni na magiczne płomienie towarzysze.


Sytuacja stawała się coraz bardziej tragiczna. Krdik, stojący najdalej i obserwujący pole bitwy z zimną krwią i opanowaniem godnym wielkiego wojownika, który brał udział w niejednej potyczce, kalkulował ich szanse na zwycięstwo. Chwilę wcześniej swoim czarem ogłuszył diabła, który wyraźnie zmierzał w jego stronę, jednak stworzenie właśnie zaczęło znowu się podnosić. Zauważył, że Johann zranił swojego przeciwnika, lecz ten znowu dopadł do niego i obalił go na ziemię. Kupiec był ranny i nie miał szans w zwartym starciu i należało mu jak najszybciej pomóc. Venefica z wprawą i szybkością posługiwała się swoimi gwiazdkami i stojąc w sporej odległości od reszty, z precyzją zatapiała jedną po drugiej w ciałach diabołów. Nie robiło to na nich specjalnego wrażenia, choć jednak zadawało im ból. Należało zmienić taktykę i przejść do bardziej konkretnego ataku. Do Wyszemira podbiegał właśnie kolejny przeciwnik, który chwilę wcześniej zawahał się przed atakiem, gdy starzec rzucił pod jego nogi wybuchający proszek. Tym razem jednak nie obejdzie się bez starcia. I do Serafin (która zdawała się głęboko zamyślona, jakby kalkulowała sobie coś, tymczasowo nie zwracając uwagi na otoczenie) zbliżał się właśnie ostatni z samców. Wszystko to trwało ułamki sekund i kapłan musiał szybko podjąć decyzję któremu z towarzyszy pomóc. Nagle jednak wszystko się zmieniło!


Tatuaże na ciele Serafin zaczęły świecić, falować i żyć własnym życiem. Przemiana jej ciała i głosu wprowadziła w zdumienie jej towarzyszy. Jednak – przynajmniej na razie – nie powstrzymała diabłów. Ten, który szykował się do ataku na nią, skoczył i próbował ugodzić ją pazurami. Potężne wyładowanie elektryczne sprawiło, że czas niemal zatrzymał się w miejscu. Wszyscy, zarówno stworzenia, jak i przyjaciele, wpatrywali się w białowłosą. Jej napastnik zawył, odleciał na kilka metrów i... padł.


- STÓJCIE!!! – zagrzmiał jej potężny głos chcąc powstrzymać kolejnych chętnych do starcia.

- TO, CO ZROBIŁ TEN CZŁEK JEST NIEWYBACZALNE. PONIÓSŁ ZASŁUŻONĄ KARĘ, NIE TRZEBA GO ZABIJAĆ. STARCZY, ŻE DO KOŃCA SWYCH DNI ŻYĆ BĘDZIE W HAŃBIE. ODDAJCIE GO NAM I POZWÓLCIE PRZEJŚĆ, GÓRSCY STRAŻNICY, A BĘDZIEMY WASZYMI DŁUŻNIKAMI... POMOŻEMY WAM W POTRZEBIE, JEŚLI TERAZ WY POMOŻECIE NAM TERAZ. CZY PRZYSTAJESZ NA TO, WODZU?



Słowa Serafin musiały mieć wielką moc. Choć każdy słyszał je doskonale, to tak naprawdę wydawało się, że są kierowane do umysłów i serc. Nie ważne w jakim języku były wypowiadane, nie ważne jakie wyrazy docierały do uszu słuchających – ich sens jasno docierał do każdego. Nietrudno więc wyobrazić sobie jakie zdumienie wywołało to na obliczach diabłów. Obca, potężna moc, wdzierająca się do ich umysłów, przeraziła je nie na żarty. Była to na dodatek moc zupełnie przeciwna ich własnej naturze. Choć diabły nie miały wiele wspólnego z prawdziwym, mrocznym złem, to jednak ich byt przepełniony był zwierzęcym egoizmem, myśleniem o zaspakajaniu własnych potrzeb, szczególnie tych najniższego rzędu. Brak im było typowych dla ludzi namiętności czy woli wybierania między dobrem i złem. Jeśli kalkulowali, to zawsze na własną korzyść, potrafili oszukiwać czy wykorzystywać nawet swoich własnych braci, a im któreś z nich przejawiało większą agresję, spryt i chuć, tym więcej znaczył w ich szeregach. Przyjęło się więc uważać, że są to stworzenia niemal równe demonom, złe i zepsute z gruntu, co na dodatek miała poświadczać ich naturalna skłonność do magii ognia i trucizna wydzielana przez ich ciała. Tak naprawdę jednak, choć były to stworzenia myślące, więcej miały w sobie zwierzęcości i naturalnych instynktów, niż prawdziwego zła.


Zetknięcie z taką potęgą i czystym dobrem, wywołało w nich strach i popłoch większy nawet, niż naturalny strach przed śmiercią. Było to dla diabłów coś nowego i choć pojmowały znaczenie kierowanych do nich słów, nie wiedziały nawet, co odpowiedzieć. Troje pomniejszych diabłów spoglądało z lękiem na swojego wodza i trwało to kilka uderzeń serca. Największy z nich wreszcie się zdecydował. Odstąpił powoli od Hektora, który leżał i jęczał z bólu. A potem w mgnieniu oka odwrócił się i pędem przeleciał całą polanę, chowając się w lesie. Za nim, skamląc ruszyły pozostałe trzy samce. Ostatni z nich, porażony błyskawicą, leżał wciąż na ziemi bez znaku życia.


Serafin powoli wracała do siebie. Nienawidziła tych chwil, kiedy obca istota przejmowała nad nią całkowitą kontrolę. Nienawidziła, ale jednocześnie uwielbiała czuć w sobie wszechogarniającą moc. Nie mogła jej sama kontrolować, ale to uczucie... było niepodobne do czegokolwiek innego. Cudowne i upajające. I jednocześnie tak denerwujące! Schodziła na dalszy plan, przestawała mieć kontrolę nad własnym ciałem, nad własnym umysłem. Myśl, że mogłaby nigdy nie powrócić na właściwe miejsce, być zawsze bezwolnym więźniem, była okropną udręką. Na szczęście wierzyła, że jej mimowolny towarzysz nigdy nie będzie w stanie jej tego zrobić.


Wyszemir obserwował, jak ciało Serafin wraca do normalności. Jej dumna, poważna twarz, która przez chwilę przybrała obce rysy, teraz na powrót była tą samą, śliczną, kobiecą buźką. Choć teraz mógł już coś podejrzewać, nadal nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo byli podobni do siebie. Jak bardzo musieli się pilnować, by „ten drugi” nie zajął ich miejsca. Choć dzieliła ich przepaść, nie tylko wiekowa, byli chyba jedynymi osobami, które mogły się wzajemnie w pełni zrozumieć.


Po krótkiej chwili rzeczywistość przywróciła wszystkich do życia. Johann próbował się podnieść, a miejsce, gdzie leżał, znaczyła już spora kałuża krwi. Jego twarz i klatka piersiowa poharatane były pazurami diaboła. Ledwo trzymał się na nogach, czuł okropny ból, a jego ciało odmawiało posłuszeństwa. Rany paliły go prawie ogniem piekielnym. Bywał już wcześniej nie raz ranny, ale żadna rana zadana ludzką bronią nie bolała tak bardzo, jak te. Obraz przed jego oczami zaczynał się wypaczać, widział już nie tylko podwójnie, ale i zniekształcenie. Podobną katorgę musiał przeżywać Hektor. Miał zmiażdżoną rękę i kilka ran szarpanych. Nie próbował się nawet podnosić, ale jego twarz wyrażała bezmiar cierpienia – spocona, pokrwawiona i wykrzywiona bólem. Wszystkie jego członki drgały. Wreszcie nie wytrzymał i górskie powietrze przeciął okropny wrzask:


- Aioooooooon! Aioooooooooooon!
 
Milly jest offline